Читать книгу Polki – władczynie Europy - Iwona Kienzler - Страница 6
Wstęp
ОглавлениеNa królewskich i książęcych dworach zazwyczaj świętowano przyjście na świat synów, następców tronu, zapewniających ciągłość dynastii, zwłaszcza że obowiązujące w większości państw prawo salickie wykluczało dziedziczenie tronu w linii żeńskiej. Kiedy 1 sierpnia 1520 roku królowa Bona powiła upragnionego syna, jej mąż, Zygmunt Stary, bezzwłocznie rozesłał wici o tym radosnym wydarzeniu po całej Europie, zawiadamiając o tym fakcie przede wszystkim cesarza oraz swojego bratanka, Ludwika II Jagiellończyka, który od 1516 roku władał Czechami i Węgrami. Ten ostatni, ciesząc się szczęściem swojego stryja, nakazał iluminować Budę oraz zarządził odśpiewanie Te Deum laudamus i oddać salut artyleryjski. Papież Leon X wysłał na polski dwór zwyczajowe wyrazy radości i życzenia pod adresem małego królewicza, natomiast babka Zygmunta Augusta ze strony matki, Izabela Aragońska, z okazji narodzin wnuka zorganizowała całą serię wystawnych festynów i bankietów.
Przyjście na świat królewskich córek nie było tak fetowane. W innych krajach, chociażby we Francji, narodzinom królewskiego potomka towarzyszyła ściśle określona ceremonia; zresztą sam poród odbywał się w obecności najważniejszych dostojników państwowych. Kiedy urodził się następca tronu, tę radosną wieść obwieszczano wszem wobec, zarówno poddanym, jak i zagranicznym dworom. Gdy królowa Katarzyna Medycejska, po wielu latach oczekiwania, powiła wreszcie syna, Franciszka, oceniono, że „wykazała się dobrym gustem”, a królewscy i nawet papiescy astrolodzy prześcigali się w stawianiu horoskopów przyszłemu monarsze. Oczywiście, wszystkie były pomyślne. Gdy niemal dwa i pół wieku później Maria Antonina powiła wytęsknionego przez jej męża i poddanych syna, noworodek został przez wszystkich okrzyknięty „Zbawicielem” i był dosłownie czczony przez mieszkańców Wersalu niczym, nie przymierzając, bóstwo, które cudownym zrządzeniem losu zstąpiło na Ziemię…
Każdy władca uważał, że jego nadrzędnym obowiązkiem jest spłodzenie syna. Nasz monarcha Zygmunt August, który długo i bezskutecznie starał się o męskiego potomka, gotów był, jak opisał to jeden z duchownych, ożenić się nawet z żebraczką, byleby dała mu upragnionego dziedzica. Z kolei władający Anglią Henryk VIII na punkcie spłodzenia następcy tronu miał wręcz obsesję, o czym boleśnie przekonywały się jego kolejne małżonki. Pierwszą z nich, Katarzynę Aragońską, odprawił, ponieważ nie dała mu syna, a nie mogąc unieważnić małżeństwa, zerwał z Kościołem, by ożenić się z Anną Boleyn. A kiedy i ona zawiodła, rodząc mu córkę, oskarżył ją o cudzołóstwo i skazał na ścięcie. Ale nie wszyscy monarchowie byli rozczarowani przyjściem na świat dziewczynek. Ferdynand I Habsburg, cesarz Świętego Cesarstwa Niemieckiego, uważał na przykład, że to właśnie córki przynoszą większy pożytek domowi panującemu, ponieważ mądrze wydane za mąż, zapewniają przyjaźń sąsiadów. Natomiast synowie przyczyniają się do zmniejszenia potęgi kraju, gdyż należy pomiędzy nich dzielić posiadane ziemie.
Bez wątpienia wszystkie córki władców prędzej czy później stawały się pionkami na politycznych szachownicach swoich ojców, którzy wydając je za mąż, kierowali się własnym uznaniem i potrzebami oraz interesem państwa. Zwykle zależało im na przypieczętowaniu zawartych wcześniej sojuszy bądź podpisaniu nowych. Zdarzało się, że z biegiem czasu i ze względu na zmiany w polityce władcy zaręczyny, zawierane nierzadko w bardzo młodym wieku, czasami nawet w dzieciństwie przyszłych małżonków, były zrywane. Niejedna ledwie kilku- lub kilkunastoletnia królewska córka, zanim stanęła na ślubnym kobiercu, miała wcześniej nawet kilku narzeczonych, przy czym żadnego z nich często nawet nie widziała na oczy, podobnie zresztą jak swego małżonka, którego mogła zobaczyć po raz pierwszy zazwyczaj w dniu ślubu.
A po hucznie świętowanej ceremonii zawarcia małżeństwa świeżo upieczone mężatki wyruszały w nieznane, do kraju swojego męża, i w większości przypadków nigdy już nie było im dane zobaczyć rodziców ani rodzeństwa. Narzeczona króla Francji bądź dopiero następcy tronu musiała nawet przechodzić specjalną ceremonię przekazania jej nowej rodzinie, będącą zarazem jej pożegnaniem z domem i krewnymi, których opuszczała. Nikt z odprowadzających ją członków rodziny i dworu nie mógł przekroczyć niewidzialnej, niemal zaczarowanej granicy, za którą czekali na nią wysłannicy jej przyszłego małżonka. Zgodnie z wymogami etykiety panna musiała zdjąć wszystko, w czym podróżowała, bowiem zwyczaj wymagał, aby narzeczona nie miała na sobie ani jednej nitki pochodzącej z jej ojczystego kraju. Dlatego musiała się pozbyć swoich pantofelków, pończoch, bielizny, a nawet wstążek...
Nie każdą księżniczkę czekała aż tak skomplikowana ceremonia, ale one wszystkie wiedziały, że po wyjściu za mąż wejdą do nowej, zupełnie obcej rodziny, będą miały nowych poddanych i nowe obowiązki, z którymi musiały sobie – bez pomocy bliskich! – jakoś poradzić. A nie było to łatwe, bo nie dość, że wchodziły w całkiem nowe, zupełnie im obce środowisko, w którym panowały często obyczaje i zasady diametralnie różne od tych obowiązujących na dworach, na których dorastały, to jeszcze bardzo często nie znały języka swoich małżonków, co z pewnością nie ułatwiało im sprawy. Na domiar złego wszyscy poddani i rodzina jej męża czekali niecierpliwie, by jak najszybciej urodziły następcę tronu. A kiedy sprawy nie zmierzały we właściwym kierunku, o wszystko obwiniano oczywiście małżonkę władcy. Boleśnie przekonała się o tym wspomniana wyżej Maria Antonina, królowa Francji, której małżonek miał poważne problemy z potencją i skonsumowaniem związku małżeńskiego, a co dopiero mówić o spłodzeniu potomka. Mimo to niemal wszyscy uznali, że to wyłącznie wina jego żony, która… nie potrafi rozbudzić w nim namiętności. Co gorsza, takie samo zdanie miała jej matka, cesarzowa Maria Teresa, która w wysyłanych listach bez przerwy strofowała swoją córkę, pouczając ją, że powinna bardziej się starać w sypialni. A pamiętajmy, że Maria Antonina, opuszczając rodzinny dom i wychodząc za mąż, miała zaledwie czternaście lat! Sytuacji na pewno nie ułatwiało to, że zgodnie z obowiązującą na wersalskim dworze skomplikowaną etykietą każdy jej krok śledził tłum pokojowych, służących, lokajów i urzędników, o wścibskich dworzanach nie wspominając.
A w małżeństwie też różnie bywało: nader często kobiety poślubiały bowiem mężczyznę, którego serce należało już do innej, faworyty lub oficjalnej metresy; nierzadko lubieżny małżonek zmieniał swoje kochanki jak rękawiczki, zapominając o swojej poślubionej przed ludźmi i Bogiem żonie, gdy tylko ta wydała na świat następcę tronu. Ale czasami los szykował obojgu małżonkom miłą niespodziankę, zsyłając im miłość i szczęście. Tak było w przypadku małżeństwa przywołanego wcześniej cesarza Ferdynanda I z Anną Jagiellonką, córką Władysława Jagiellończyka i bratanicą Zygmunta Starego. Para ta uchodziła za bardzo dobraną, a cesarzowa do końca swych dni cieszyła się uczuciem i przywiązaniem męża, którego przed ślubem w ogóle nie znała i którego poślubiła wyłącznie ze względów dynastycznych. Małżeństwo doczekało się sporej gromadki dzieci, z których najmłodsze, Joanna, przyszło na świat w 1547 roku, kiedy Anna Jagiellonka miała już czterdzieści cztery lata.
Także córki polskich władców musiały być posłuszne woli ojców. Wychodziły za mąż zgodnie z ich życzeniem, mając na względzie dobro dynastii i państwa. Czasami płaciły za to bardzo wysoką cenę, jak chociażby nieznana z imienia córka Chrobrego, która – gdyby użyć dzisiejszej terminologii – padła ofiarą polityki wschodniej swego ojca. Wydana za mąż za księcia Świętopełka, któremu marzył się tron w Kijowie, została uwięziona przez własnego teścia. Nie wiadomo, co się z nią stało; prawdopodobnie zmarła w więzieniu, opuszczona przez własnego ojca, którego jej los obchodził tyle co zeszłoroczny śnieg.
Na szczęście nie wszystkie Polki, którym dane było poślubić europejskich władców, czekało tak smutne, czasami wręcz tragiczne przeznaczenie. Wystarczy wspomnieć chociażby o opiewanej w skandynawskich sagach siostrze Chrobrego, Świętosławie, która władała kolejno w Danii i Szwecji i wydała na świat trzech władców Szwecji, Danii i Anglii, czy o Elżbiecie Łokietkównie, jednej z najpotężniejszych władczyń doby średniowiecza, z której zdaniem musiał się liczyć nawet papież.
Niniejsza publikacja poświęcona jest zatem Polkom, którym dane było odcisnąć trwały ślad w historii państw, do których zawitały jako żony władców; tym, które potrafiły „wybić się na samodzielność” i zawalczyć o własne szczęście, albo tym, którym, jak Katarzynie Jagiellonce, dane było przeżyć dramatyczne przygody, bo lojalne i wierne, starały się być wsparciem dla swoich mężów.
Niemal wszystkie bohaterki zamieszczonych tu opowieści były córkami udzielnych władców, ale znalazły się w tym gronie także takie postaci, jak: Maryna Mniszchówna, Julia Hauke i Matylda, królowa Belgów. Ich losy zdają się urzeczywistnieniem bajki o Kopciuszku, tyle że niekoniecznie ze szczęśliwym zakończeniem.