Читать книгу Warszawa wciąga. Tu byłem. Tu ćpałem. Tu piłem. Przewodnik po warszawskich klubach - Jaś Kapela - Страница 12

Aftery

Оглавление

Niektórzy ich nie rozumieją, inni uważają za esencję imprezowania. Aftery zaczynają się, gdy imprezy w klubach dobiegają już końca, a zmęczona obsługa chciałaby się udać na zasłużony odpoczynek lub sama się zabawić. Właśnie wtedy zwykle wyłania się grupa osób, które nie chcą jeszcze kończyć imprezy.

Bo przecież lepiej, gdy jest impreza, niż gdy jej nie ma. Najlepiej, żeby impreza nigdy się nie kończyła.

Tak się niestety nie da, bo przecież trzeba czasem chodzić do pracy oraz robić inne rzeczy, na które wcale nie mamy ochoty, na przykład powiększać PKB. Więc kiedy nadarza się taka okazja, wolimy się bawić dalej.

Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz byłem na afterze. Kiedyś imprez, które przeciągały się do rana, nie nazywaliśmy afterami, tylko po prostu długimi imprezami. Po wyrzuceniu nas z klubu szlajaliśmy się po mieście, wchodziliśmy na drzewa, kąpaliśmy się w warszawskich fontannach albo zajmowaliśmy się drobnymi kradzieżami: kwiatów z doniczek, znaków drogowych czy innych przedmiotów użyteczności publicznej, które łatwo zawinąć i sprywatyzować.

Z czasem jednak przedłużające się imprezy zaczęliśmy przenosić do domów, gdzie czuliśmy się bezpieczniej niż w przestrzeni publicznej. Nie tylko człowiek nie musi się przejmować nieprzychylnymi spojrzeniami osób, które o piątej, siódmej, dziesiątej czy dwunastej rano nie mogą się już bawić, ale jeszcze – przynajmniej częściowo – unika zetknięcia z policją. O ile na afterach panuje atmosfera miłości i otwartości, o tyle spotkania z policją zazwyczaj mają inny charakter. Zwłaszcza gdy musimy się wytłumaczyć z posiadania narkotyków, a przynajmniej tego, co policjanci za nie uważają – bo nie zawsze daje się im wytłumaczyć, że to zupełnie legalna substancja do nawozu roślin (patrz: dopalacze). Ale też nikomu nie chce się na bieżąco sprawdzać, czy to, co akurat ćpamy, wylądowało na liście substancji zakazanych, więc i to bywa ryzykowne. Natomiast w domu osoby, która danego dnia wspaniałomyślnie zgadza się przyjąć imprezowiczów pod swój dach, takie zmartwienia znikają równie szybko, jak wysypane na lustrze lub okładkach książek kreski wspomagaczy.

Zmęczenie całonocną imprezą oraz zażytymi substancjami sprawia, że na afterach niemal wszyscy są szczerzy i otwarci. Pamiętam klefedronowe tańce w kręgu, podczas których wszyscy byliśmy tak mocno przytuleni, że tworzyliśmy jeden organizm. Pamiętam czytanie o świcie wierszy Elisabeth Bishop. Pamiętam godziny wybierania i puszczania sobie nawzajem piosenek w nadziei, że może następna porwie nas do szaleństwa. Oraz to, że żadna nigdy nie działała tak dobrze, jak kolejna kreska gruzu. Pamiętam, jak prawie wszyscy nagle zaczęli się całować z prawie wszystkimi, choć zapomniałem przy jakiej piosence. Pamiętam obrazoburcze harce z narodowymi i religijnymi symbolami, ale nie pytajcie mnie o nazwiska, bo i tak nie powiem. Pamiętam wręczanie nagród anusa w rozlicznych kategoriach (sam z dziewczyną dostaliśmy złotego anusa w kategorii para hetero, ale były też złote i srebrne anusy, a także platynowy anus za całokształt dla osób, które podejmowały inicjatywę sprzątania butelek po piwie, wywalania przepełnionych popielniczek albo generalnie robiły coś pożytecznego dla grupy). Pamiętam rozmowy o Debordzie, Deleuzie, Foucaltcie, Popperze i Rortym. I to, że nie chciało mi się brać w nich udziału.

O sens afterowania toczą się liczne spory. Na przykład były redaktor polskiej redakcji VICE swego czasu napisał: „Bardzo nie rozumiem idei afterów. W sensie wszyscy są zjebani i muszą wciągać kreski, żeby następnego dnia też się czuć zjebanym. Żeby tam się jeszcze, nie wiem, oglądało mniej znane filmy Leni Riefenstahl albo rysowało potwory, to bym jeszcze czaił. Ktoś mi wytłumaczy, dlaczego to jest takie turbo-modne?”. Co prawda samo pytanie wskazuje, że jego autor nie był na zbyt wielu afterach (do czego zresztą się przyznaje), bo choć nie pamiętam filmów Riefenstahl, na afterach czasami ogląda się różne dziwne rzeczy, a czasem nawet się je maluje. Z wyjaśnieniami przyszła koleżanka, która nie jest specjalną entuzjastką spania i woli przez ten czas robić pożyteczniejsze rzeczy. Wyjaśniła, że „bycie krańcowo zjebanym w dobrym towarzystwie to sama przyjemność”.

W dyskusji wziął również udział Mateusz Kazula, nieformalny rzecznik Wixapolu (patrz: Wixapol) i sceptyczny promotor kultury klubowej. Jest on twórcą określenia „cywilizacja afteru” oraz autorem tekstu Jesteśmy cywilizacją afteru. Kazula dowodził w nim, że aftery są przedłużeniem polskiej tradycji weselnych poprawin oraz zjawiskiem charakterystycznym dla naszego pokolenia, między innymi dzięki wszechobecności sklepów monopolowych oraz dostępności substancji psychoaktywnych, które pozwalają ożywić i przedłużyć zabawę. Stwierdził również, że: „After to z jednej strony apoteoza teraźniejszości, spontaniczna proteza zabawy i szczęścia, takie »chwilo trwaj, jesteś piękna«. After to również rozbuchana gospodarka libidalna i zmagania z harcującym ego. […] Afterować to trochę być, a trochę mieć. Chowanie się po domach w swoim gronie przywołuje na myśl wątki konspiracyjne, świętą tradycję podziemia. Z drugiej strony zapraszanie do domu atrakcyjnych randomów pielęgnuje topos polskiej gościnności. Te wspólne imprezowe nadgodziny są kolejną formą pokoleniowych przeżyć, namiastką wspólnotowych więzi, buntem rekompensowanym autodestrukcją”.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Warszawa wciąga. Tu byłem. Tu ćpałem. Tu piłem. Przewodnik po warszawskich klubach

Подняться наверх