Читать книгу Kraina Martwej Ziemi. Tom 3. Pieśń i krzyk - Jacek Łukawski - Страница 6

Оглавление

Drogi Przyjacielu,

oto trzeci taki sam list, jaki do Ciebie posyłam. Jeśli więc któryś z poprzednich dotarł, to w tym nic nowego nie znajdziesz i nie musisz go czytać. Jeśli jednakże w drodze zaginęły, czytaj i poznaj moją historię.

Prosiłeś, bym Ci opowiedział, jak układały się moje ścieżki. Nie dane mi było tego uczynić, gdyśmy dzielili wspólny czas w Asnal Talath, zatem piszę ten list w nadziei, że dobrzy bogowie pozwolą, by dotarł do Twoich rąk.

Musisz mi wybaczyć, bo bajarz ze mnie żaden i nigdy bym się sam nie zdobył na opisanie swojej drogi. Pragnę jednak uczynić zadość Twojej prośbie i kronikarskiemu zamiłowaniu, któremu się oddałeś. Opowiem więc tak, jak to wszystko zdołałem zapamiętać.

Wyruszyliśmy z Doreby. Twierdza ta znajdowała się najbliżej Martwej Ziemi i dlatego tam właśnie zebrano oddział. Przysłał mnie Garhard, namiestnik królewski, bym poprowadził ludzi. Po prawdzie tylko ja wiedziałem, gdzie i po co ruszamy. Dowodził komes Dartor, który choć już niemłody, był wzorem cnót i męstwa. Wśród szarż szli młody Gwydon, którego znasz, Przyjacielu, aż nadto dobrze, Marcas – dzielny i silny, a także lojalny wobec królestwa, i Alderik, któremu pycha rozum przesłaniała, o czym się później mieliśmy przekonać. Reszty sam już nie pamiętam, więc nie wspominam. Dość, że kilkudziesięciu nas było żołnierzy i luzaków, a koni i wozów taborowych mieliśmy pod dostatkiem.

Teraz już mogę Ci śmiało rzec, że nas posłano przez przesmyk w Martwicy. Pierwszy, jaki się pojawił od stu pięćdziesięciu lat, odkąd powstała. Mieliśmy odnaleźć tych, co przed nami tam poszli i nie wrócili. Byli to ludzie lorda Aurissa z Morronu. Lord zabiegał o względy króla Mergippa, chcąc jego córkę, Azure, za żonę. Skąd wiedział o przesmyku? Ponoć mędrcy, których sowicie opłacał, odkryli, co się dzieje, ale trudno mi w to wierzyć.

Auriss posłał ludzi, by odzyskali ze starego klasztoru dawne księgi zaklęć, które obiecał chyba ofiarować w posagu. Nie pamiętam już dokładnie. W każdym razie zaginęli, a my, którzy ruszyliśmy w ślad za nimi, zostaliśmy rozbici przez wroga. Cudem uszedłem z życiem, a ze mną Gwydon. Udało nam się tylko dlatego, żeśmy żyrzkę Mathonwę gonili. Podły ten żmij zabił Dartora, ściągając na nas zgubę.

Mathonwa to jedyny ocalały z drużyny, którą lord Auriss posłał do klasztoru, i niech mi Morgin świadkiem, że zabiłbym go z radością, mimo że nosi szaty kapłańskie. Zabiłbym jak pomiot najgorszy, bo wywinął się tedy spod mego ostrza i napsuł wiele krwi. Nawet miecz wypełniony mocą, który za jego intrygą zdobyłem, nie czyni mu żadnej korzyści w moich oczach. To zdrajca, który zdychać powinien w męczarniach, i wiarę pokładam w to, że mi bogowie pozwolą dokończyć, co zacząłem.

W tym miejscu muszę wspomnieć o mieczu, bo nie wiem, czy Ci jego historię kiedykolwiek opowiedziałem. Był w klasztorze razem z księgami, ale tylko Mathonwa o nim wiedział. Gdy powrotniki wypełzły z podziemi i zamordowały naszych ludzi, żyrzka zabrał miecz z katakumb i w zamieszaniu wyrzucił za mury. Teraz myślę, że to po niego tam poszedł, a nie po księgi, które i tak wkrótce przepadły, spalone przez wroga. Żerca zabrał miecz i uszedł z pola bitwy, co spowolniło jego ucieczkę. Dopadliśmy go z Gwydonem i zostawiliśmy, jak nam się zdawało, bez życia. Poszliśmy w bór, myląc tropy i szczęśliwie uchodząc pogoni. Miecz zabrałem w zamian za własny, który straciłem w walce. O jego mocy tyle tylko wiem, że drży, gdy zbliża się niebezpieczeństwo, i boją się go wszelkie powrotniki czy inna cholera, co się czai w lesie. Orhekryst, tak się chyba nazywa. O tym żeśmy jednak mówili, pamiętam.

Nie potrafię opisać, jakim było dla nas szczęściem, gdyśmy z Gwydonem odkryli Asnal Talath. Niech bogowie zawsze błogosławią tę dolinę i lud ją zamieszkujący! Oto otrzymaliśmy więcej, niż nam się należało.

Cośmy tam czynili, wiesz, boś sam był przy tym. O ataku na kopalnię przez Dao strzeżoną też Ci z pewnością wszystko wiadomo. To tam odnaleźliśmy Marcasa, który był ledwo żyw, przez Mathonwę podtruty. Z nim razem jeszcze kilku tylko ocalało z bitwy, ale żywot oddali w pracy niewolniczej. Alderik przetrwał i zbratawszy się z Mathonwą, opuścił kopalnię przed naszym atakiem.

Po walce ruszyliśmy we trzech na południe: ja, Gwydon i Marcas. Trudno mi opisać, co czułem. Z jednej strony tęsknotę za Asnal Talath, a najbardziej za Valescą, a z drugiej powinność, która pchała mnie ku królestwu. Wierzyłem bowiem wtedy, że nic ponad Wondettel mieć w sercu nie mogę.

Zapewne pamiętasz moją wyprawę w góry, gdzie odnalazłem Fardora – tę tajemniczą istotę, do której wskazałeś mi drogę, a która nasłała potem na Ciebie i Twoją rodzinę powrotniki. To on zdradził mi, jak inaczej przejść przez Martwicę. Przesmyk, z którego korzystaliśmy, był już wtedy strzeżony przez wojsko, ale daleko na południu Martwą Ziemię przecinała swą bezpieczną wstęgą Święta Rzeka. Dlatego właśnie tam powiodłem towarzyszy.

Nim wpadliśmy w ręce wroga, Gwydon zapragnął wrócić do doliny, by opowiedzieć Wam o niebezpieczeństwie, które żeśmy przewidywali. Nie powstrzymałem go przed tym, gdyż była to wola jego serca, które Wam w całości oddał, a największą część Batiście, córce cyrulika.

Tak więc Gwydon ruszył ku Asnal Talath, a my z Marcasem wnet wpadliśmy w ręce Dao. Tylko przebiegłość i spryt pozwoliły nam ujść z życiem. Pierw jednak stanęliśmy przed władcą portu. Wiesz pewnie, że to był jeden z Dorsal. Trudniej było go zwieść niż prostych, skośnookich Dao, jednakże i ta sztuka nam się udała. Potem wykorzystaliśmy okazję i porwaliśmy prom, który zabrał nas ku wolności. Długa to była i ciężka przeprawa nurtem Świętej Rzeki, lecz bogowie nam sprzyjali i zdołaliśmy dotrzeć do królestwa, do samego Carmennes, na zamek.

Tam jednak weszliśmy wprost pod ostrza zdrajców. Lord Auriss zamierzał przejąć władzę w Wondettel, co prawie mu się udało. Raniony Marcas został w stołpie z Garhardem, a ja uciekłem do portu, gdzie z rekrutami i strażą miejską powitaliśmy okręty Morrończyków. Zdrowo mnie tam poturbowali, ale zdołałem wsiąść na koń i znów ruszyłem ku przeklętej Martwicy.

Musiałem to zrobić, bom zapomniał Ci wcześniej powiedzieć, że Azure, córka króla, została porwana, a on sam umarł niedługo przed naszym przybyciem. Znasz zresztą królewnę i sam byłeś świadkiem, jak ją Valesca celnym ciosem powaliła na ziemię. Niczym to jednak było w porównaniu z tym, na co zasłużyła ta ruda jędza. Wiem, Przyjacielu, że słowa te mogą wzburzyć Twoje serce, ale przysięgam Ci, że nijak inaczej ocenić jej nie mogę, po tym, czego doświadczyłem. Po kolei jednak opowiem.

Do Górnej Krainy dostałem się drogą obok wodogrzmotu Balantej, tą samą, którą wróciliśmy z Marcasem. Tam, w ruinach portu, mnie pochwycono. Obudziłem się na pokładzie okrętu, Górskiego Ventusa, którego załogę stanowili Gariel Ael i czarty, a kapitanem był Dorsal. Trzeci już, którego widziałem. Pierwszy dowodził wojskiem, które rozbiło nasz oddział, drugi portem, a ten okrętem.

Jakież było moje zdziwienie, gdy powitano mnie jako gościa. Ba! Jakież było, gdy na pokładzie stanąłem twarzą w twarz z Azure. Oto więc byłem wśród wrogów, a wraz ze mną córka króla, którą mi Garhard polecił odszukać. Tyle że wrogowie przysięgali, że nimi nie są, a królewna znalazła się wśród nich z własnej woli. To samo mi ona powiedziała, a gdy na chwilę zostaliśmy sami, kategorycznie odmówiła powrotu. Twierdziła, że okręt ma ją zabrać do krainy Nife, gdzie czeka jej oblubieniec i sojusznik. Mnie posądziła o zdradę i chciała zabić, bym nie pokrzyżował jej planów. Oto więc wszystko się pogmatwało i znów byłem zmuszony odgrywać różne role, by przeżyć zdany na łaskę podejrzliwego Salvala, który był Gariel Ael, podstępnego czarta i Azure.

Wierzyłem, że znajdę sposób, by porwać królewnę i powrócić do Wondettel, nim przekroczymy Smocze Góry. Nie udało się, a w zamian wyrzucono mnie za burtę, gdy Górski Ventus żeglował ponad szczytami. Był to bowiem latający okręt, o czym się poniewczasie dowiedziałem, a którego moc skutecznie burzył mój magiczny miecz. O tym jednak, że to wina miecza, wiedziałem tylko ja i Wiebrat, ów czart, o którym wspomniałem. Reszta załogi uznała, że jestem przeklęty. Nic mi nie robili, bo chronił mnie Salval. Tyle że nie było go już na pokładzie, gdy okręt wznosił się ponad góry. Odlatywał z portu, gdzie niegdyś z Marcasem ukradliśmy prom, a gdzie teraz roiło się od wojska. Byli tam nie tylko jeźdźcy Dao, ale też oddziały Gariel Ael.

Wkrótce Górski Ventus wleciał w potworną burzę i załoga uznała, że moja śmierć jest jedyną szansą na ratunek. Nie było Salvala, ale był Wiebrat, który z sobie tylko wiadomych powodów pomógł mi ocalić żywot.

Wyrzucony z latającego okrętu i prawie zjedzony przez smoka, wkroczyłem w mrok jaskiń. Prowadził mnie młody Dwarg, który nie zdobył się na odwagę, by sprowadzić pomoc. Podziemne miasto, skąd pochodził, zostało zniszczone przez Czarty. Przeżyła tylko Garaxanarada, staruszka, która opiekowała się wiedzą Dwargów, i kilku innych, którzy wyruszyli szukać honorowej śmierci. Dołączyłem do nich, by być jej świadkiem i nadać sens tej ofierze.

Tak się złożyło, że zaatakowali nocą niewielki port, gdzie przybił statek wiozący Azure wracającą z Nife. Nie wiem, jak to się stało, że walczyłem ramię w ramię z Dwargami, nie pamiętam tamtych chwil. Obudziłem się w górach z Azure, która oskarżyła mnie o to, że zabiłem jej oblubieńca. Miałem już serdecznie dość tej dziewuchy, tym bardziej że błądząc w podziemiach, podjąłem decyzję – dość już posłuszeństwa Wondettel! Swoje długi spłaciłem i chcę powrócić do Asnal Talath, by w końcu odnaleźć spokój. Odesłałem precz Azure, by wracała do portu, a sam zamierzałem ruszyć w długą drogę do doliny. Byliśmy wtedy po wschodniej stronie Smoczych Gór, ale jakaś siła magiczna przeniosła nas wkrótce na zachodnią. Do dziś wydaje mi się to niepojęte. Przysiągłbym wtedy, że w głowę mi taki sam ból wpełzł, jak wtedy, gdy widziałem Fardora.

Azure oszalała, a wokoło czaiło się niebezpieczeństwo. Byliśmy jednak w szczęśliwym miejscu, gdzie odnalazłem łódź, która zsunęła się z pokładu Górskiego Ventusa podczas pamiętnej burzy. Kadłub był uszkodzony, ale kryształy, które pozwalały jej unosić się w powietrzu, całe. Nic mi jednak nie było wiadomo o sterowaniu, więc jedyne, co zdołałem uczynić, to zmusić ten wrak do wznoszenia tak prędkiego, że dech nam zaparło. Wkrótce ugrzęźliśmy w chmurach, gdzie czekałby nas niechybny koniec, gdyby nie Płanetnicy. Ark Olson, pirat i kapitan pięknej Giancy, uratował nas z opresji.

Gdy teraz o tym piszę, zdaje mi się to wszystko tak niedorzeczne, że gdybym sam od kogoś usłyszał taką opowieść, nigdy bym w nią nie uwierzył. Wiem jednak, że w Twoich oczach nie wyjdę na szaleńca, bo przecież sam ściskałeś olbrzymią dłoń Arka Olsona.

Dla porządku rzeczy wspomnę o czymś, co sam z jego ust słyszałeś, ale co dopełni moja opowieść. Płanetnik wyznał, że kryształy, które napędzały Górskiego Ventusa, on sam sprowadził na nasze ziemie. Płanetnicy nie mogą, co prawda, przekraczać dna powietrznego, ale Ark złamał tę zasadę, gdy odkrył sposób, jak tego dokonać. Wiele lat wcześniej odwiedził nasz świat w poszukiwaniu złota i uszedł stąd sam jeden. Był pewien, że jego okręt przepadł na zawsze, rozbijając się o ziemię. Tak się jednak nie stało i jego kryształów użyto, by napędzić Górskiego Ventusa. Gdy płanetnik o tym usłyszał, postanowił wrócić i je zniszczyć. Giancę oddał pod komendę synowi, a nas zabrał szalupą w dół, wprost do Asnal Talath.

Pamiętasz zapewne, żeśmy postanowili mu pomóc w odszukaniu i zniszczeniu kryształów w zamian za to, że dostarczy Azure do granic królestwa. Obiecałem jej to w chwili słabości, lecz nie dla niej, a dla Garharda, który drżał o jej los. Tak też się stało i Ark zabrał mnie i tę rudą jędzę ponad Martwicą. Chcieliśmy zostawić księżniczkę i czym prędzej wracać, lecz na granicy napadli nas żołnierze Aurissa. Widząc ich, Azure ogłuszyła mnie i oddała w ich ręce. Ark zdołał uciec, a mnie wtrącono do lochu, gdzie czekać miałem na egzekucję.

Tak to właśnie wyglądało, przyjacielu. Resztę opiszę w kolejnym liście, gdy dane mi będzie zdobyć pergamin. Na tym już miejsca brak, więc kończę.

Niechaj bogowie będą życzliwi Tobie i żonie Twojej Arnice. Niechaj Wam zdrowie dadzą i szczęście, a przed złem chronią!

Twój przyjaciel Arthorn

Kraina Martwej Ziemi. Tom 3. Pieśń i krzyk

Подняться наверх