Читать книгу Teraz oto jestem. Edward Stachura we wspomnieniach - Jakub Beczek - Страница 7
ОглавлениеJerzy Klechta
Dziennikarz, publicysta. W latach 70. i 80. redaktor naczelny czasopisma „Radar”, twórca programu telewizyjnego „Bliżej świata”
Idol
Stachura pojawił się w Lublinie na KUL-u w 1957 roku. KUL przyjmował wtedy różnych rozbitków, wśród których znalazłem się i ja (po wydarzeniach październikowych zostałem usunięty z innej uczelni). Przyjechałem z rodzinnej Łodzi. Sted przybył z ziemi kujawskiej, wyróżniał się jednak tym, że dzieciństwo i wczesną młodość spędził we Francji. Pochodził z rodziny emigrantów.
Lublin był miastem, w którym życie skupiało się plus minus na trasie: okolice KUL-u, Ogród Saski do Starego Miasta (katedra, zamek). Na tej trasie spotykał się każdy z każdym. Nieraz przemierzaliśmy tę drogę ze Stedem, chętnie zaglądając do kawiarenek i knajp.
Poznałem go w pierwszych tygodniach roku akademickiego 1957/58. Przebywaliśmy w grupie, nazwijmy ją, poetyckiej. Jedni pisali wiersze, drudzy mówili, że piszą, jeszcze inni chcieli pisać i nawet jeśli nie mieli ku temu twórczych możliwości, uważali się za piszących. Sted był naszym guru. Pewnego razu powiedział do mnie mniej więcej tak: „Ty, Ramona (była to moja lubelska ksywa, wzięła się stąd, że kiedyś w jakiejś knajpie zaśpiewałem Ramonę, imitując Armstronga), jesteś jednym z najzdolniejszych, ale poetą nie będziesz, za mało pracujesz nad sobą, nad tym, co piszesz”. Miał rację.
Gdy Stachura przyjechał do Lublina, nie niosła go jeszcze żadna poetycka legenda, wyróżniały go natomiast dżinsy. W tamtych latach to był rarytas, widziało się je jedynie we francuskich i włoskich filmach, które zaczęły się pojawiać na polskich ekranach po Październiku ’56. Chodził w nich zawsze, przez wiele lat, nawet ślub z Zytą[9] brał w dżinsach.
Stachura, żyjąc wiele lat we Francji, poznał to, czego w Polsce wtedy nie było. Choćby jazz. Sam również grał na gitarze, śpiewał, świetnie tańczył. Był gwiazdą, choć jeszcze nie poetycką. Ale okazało się dość szybko, że poezja to cały sens jego życia. Już wtedy wszystko było dla niego poezją.
W Lublinie często zmieniał miejsce zamieszkania, raz mieszkaliśmy w akademiku, kiedy indziej u kogoś znajomego lub u jakiejś znajomej dziewczyny. Ale już wówczas rodziła się jego legenda – poetyckiego wagabundy. W przestrzeni poetyckiej towarzyszyli mu przede wszystkim Andrzej Babiński[10] i Wacek Tkaczuk[11]. Zawsze była wokół niego jakaś grupka osób.
Studiowałem historię, Stachura romanistykę, łączył nas wspólny lektorat języka łacińskiego. Na KUL-u istniał wtedy Wydział Nauk Humanistycznych, podzielony na sekcje: języka romańskiego, języka klasycznego, anglistykę, germanistykę, historię, historię sztuki i polonistykę. Łacinę prowadziła pani Kunicka, która była piękną kobietą. Byliśmy ze Stedem wrażliwi na urodę kobiet, więc patrzyliśmy na nią okiem dorastających mężczyzn. Dzięki temu, że Stachura znał francuski, łatwiej aniżeli jego rówieśnicy przyswajał sobie inne języki. On bardzo poważnie tę łacinę traktował. Trzygodzinny lektorat odbywał się trzy razy w tygodniu o ósmej rano. Stachura tych zajęć nie opuszczał. Był zawsze przygotowany, co sprawiało, że mobilizował i mnie. Dzięki niemu byłem na łacinie wyróżniającym się studentem. Obaj należeliśmy do najlepszych w grupie. Rano przed lektoratem piliśmy kufel piwa, kupowaliśmy papierosy marki „Mazury” i szliśmy na zajęcia. Stawialiśmy się jako pierwsi, ale po godzinie ogarniała nas senność. Pani Kunicka szybko nas rozgryzła. Gdy pomyliłem się przy deklinacji czy koniugacji, ratowała sytuację, głosząc publicznie, że to nie błąd, tylko licentia poetica. Lubiła i mnie, i Steda.
Z tego okresu pamiętam też pewne wydarzenie na egzaminie z historii filozofii, gdy profesor Stępień wstawił Stachurze dwóję. Sted rzucił w jego stronę indeksem i wyszedł. Był na uczelni traktowany jako enfant terrible. Traf chciał, że w tym czasie „Tygodnik Powszechny” po raz pierwszy wydrukował Edkowi jego opowiadanie[12]. Była to dla niego nobilitacja. Chodził jak paw. Pamiętam, jak szedł z numerem tego „Tygodnika”, mówiąc: „Patrz, Ramona, tamten wstawił mi dwóję, a ja drukuję w »Tygodniku«”. Pokazał tym, którzy tylko czekali na stosowny moment, aby pozbyć się go z uczelni, ile jest wart, skoro jego opowiadanie znalazło się w „Tygodniku”. Wszak czytało się w nim to, czego gdzie indziej w krajowej prasie nie drukowano, publikował między innymi ówczesny biskup krakowski Karol Wojtyła. Stachura wykupił wszystkie numery w kiosku znajdującym się przy knajpie „Wisła”.
Przez całe życie żył poezją. Z Andrzejem Babińskim spędzali godziny przy kawie i piwie, rozmawiając wyłącznie o poezji. Nikt wówczas nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, że tryb życia, jaki Sted prowadził, brak mieszkania, alkohol, nieprzespane noce, przygodne dziewczyny – wszystko to, plus jego nadwrażliwość, za czas jakiś zgotują mu piekło na ziemi.
Był znakomitym karciarzem. W życiu nie grał, zawsze wykładał karty na stół, walił prosto z mostu, co nie przysparzało mu przyjaciół. Nie starał się pokazywać lepszym, niż jest. Nie był skromny, jak na przykład Babiński, nie krył tego, że jest dobrym poetą – był pewny, że wejdzie na Olimp. Co innego przy kartach. Był graczem wysokiej klasy. Plotka, że kiedyś po ograniu jakiegoś księżula wyleciał z KUL-u, jest o tyle niedorzeczna, że najpierw musiałby z uczelni wylecieć sam rzekomy donosiciel. A po drugie, nie takie rzeczy działy się wówczas na KUL-u. Bo chociaż były to czasy przedsoborowe, to uczelnia skupiała przeróżne typy spod ciemnej gwiazdy, rozbitków życiowych, pogubionych i zdradzonych. W tych latach na KUL-u schronienie znajdowali więźniowie – skazani za walkę z ludową ojczyzną, byli partyzanci z lat wojennych, którzy dopiero co wyszli na wolność. Ach, co to była za groźna, bogata i piękna mozaika! Gra w pokera stanowiła dziecinną zabawę.
Sporo czasu spędzaliśmy w „Lubliniance” – przedwojennej kawiarni, położonej niedaleko placu Litewskiego. Piękne panie i jeszcze piękniejsze kurtyzany przebywały tam od świtu do zmierzchu. Siedzieliśmy sobie ze Stedem na tak zwanej górce, gdzie do tańca pogrywał kwartet. Sted co jakiś czas łapał jakąś pannę wpół i szalał. Pamiętam, że jedno z wydarzeń było tyle komiczne, co dramatyczne. Sted był na parkiecie, gdy nagle schodami zaczął kroczyć kelner trzymający tacę metr na metr. Na tacy poustawiane były napoje, butelki wina, ciastka i inne drobnostki. Sted tego kelnera nie widział. Szalał. Wtem jakimś cudem partnerka mu się wymknęła i z całą siłą wylądowała na tacy, taca zaś, wraz z tym, co się na niej znajdowało, zmiotła kelnera z hukiem. Pociągnąłem opierającego się Edka, ktoś otworzył okno i znaleźliśmy się na dachu. W ten sposób, biegnąc po dachach lubelskich kamienic, ocaliliśmy swoją skórę. Przygód mniej i bardziej groźnych było zresztą wiele.
Edward Stachura, lata 60.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
9 Zyta Oryszyn (1940–2018) – pisarka, działaczka opozycji demokratycznej w PRL. W latach 1962–1972 była żoną Edwarda Stachury.
10 Andrzej Babiński (1938–1984) – poeta, studiował teologię świecką, a następnie psychologię na KUL-u, gdzie pod koniec 1958 roku poznał Edwarda Stachurę i został jednym z jego najbliższych przyjaciół.
11 Wacław Tkaczuk (1942–2018) – absolwent filologii polskiej na KUL-u, poeta, krytyk literacki, dziennikarz, długoletni kierownik literacki Teatru Polskiego Radia. Bliski przyjaciel Edwarda Stachury.
12 Chodzi o debiut prozatorski Stachury Najlepszy człowiek świata w „Tygodniku Powszechnym” w styczniu 1958 roku (nr 3). Po latach utwór ukazał się w zbiorze Moje wielkie świętowanie.