Читать книгу Totem - Jakub Charon - Страница 5
ОглавлениеMyjnia mieściła się na obrzeżach Nowej Huty. Brama wychodziła na wąską ulicę biegnącą wzdłuż osiedlowych garaży. Niski kryty papą budynek, wciśnięty między kilkunastopiętrowe bloki a dwupasmówkę w dole, za którą rozciągał się pusty teren nierówny od spiętrzonej ziemi, wykopanej pod niezrealizowane inwestycje.
Hiro dzierżawił ją od właściciela, który poniżej miał warsztat z wulkanizacją. Myjnia posiadała dwa stanowiska i zaplecze podzielone na biuro i pokój socjalny. Hiro wstawił do niego kanapę i fotele z likwidowanego klubu go-go w kremowym, przybrudzonym kolorze. W rogu przy suficie zamontował telewizor. Biuro wyposażył w podłużny blat na wysokim stelażu i aneks kuchenny. Zadbał o pierwszy legalny biznes w swoim życiu.
Zatrudniał dwóch pracowników na stałe i dorywczo małolatów z osiedla, ale z nimi zawsze były problemy. Kradli, straszyli klientów, a Hiro chciał mieć renomę. Wspólnik go zostawił, poszedł w narkotyki. Zmienił samochód, nosił klamkę i wkładał ją ludziom do ust. Zerwali kontakt. Hiro poznał dziewczynę. Były mąż nie dawał jej żyć. Jak się upił, przychodził do niej z siekierą. Pewnego dnia przyszedł i zastał Hiro. Potem już tylko dzwonił. Raz na kilka miesięcy. Groził, że ją zabije. Nagle przestał. Zniknął z ich życia. Ona nie zadawała pytań, a Hiro obiecał sobie, że skrzywdził kogoś po raz ostatni.
Dla niej zmienił styl. Zrzucił ze dwadzieścia kilo. Soczewki zastąpił okularami w modnych oprawkach. Zapuścił włosy na kilka milimetrów, żeby schować bliznę od ciosu maczetą. Po roku urodziło się dziecko i musiał załatwić dodatkową pracę. Zatrudnił się w zakładzie pogrzebowym, bo myjnia słabo prosperowała. Za dnia kopał groby i czyścił trupy, wieczorem jechał na myjnię, liczył utarg, a nocami stał na bramkach. Przerzucali go z miejsca na miejsce. Rzadko się bił, bo miał renomę. Słuchał, co dzieje się na mieście. Przysypiał po kątach. Wielokrotnie złamana przegroda nosowa utrudniała mu oddychanie. Chciał ją zoperować, ale problem stanowiła kasa. Zawsze kasa. Mieli ją właściciele klubów. Biznesmeni, z których ściągał długi. Nawet dziwki ją miały. Hiro wiecznie liczył cudze pieniądze. Swoje po prostu wrzucał do kieszeni.
To on dał Dzikiemu robotę, jak ten wyszedł z więzienia i plątał się po mieście, próbując się gdzieś zahaczyć. To był jego drugi wyrok, dostał pięć lat. Wcześniej odsiedział pół roku za znęcanie się nad zwierzętami. Wykonywał zlecenie na antyki. Przeszukał dom i znalazł klatkę z papugami. Wsadził do plecaka kilka pozłacanych świeczników, a papugi przywiązał sznurkiem do motocykla, myśląc, że polecą za nim jak balony. Jak gliny go zatrzymały kilka kilometrów dalej, okazało się, że ptaki zabił pęd powietrza. Dziki ciągnął je za sobą po asfalcie, martwe łyse korpusy z połamanymi skrzydłami. Gdy zobaczył, co zrobił, uklęknął nad nimi i rozpłakał się jak dziecko.
Więzieniem nazywał bezpłatną klinikę odwykową. Detoks, siłownia, regularne posiłki. Jak wyszedł, znowu zaczął wciągać. Mówił, że nadrabia stracony czas. Wyliczył, że odbije sobie połowę, nie śpiąc nocami. Dlatego potrzebował paliwa. Ale to tak nie działa. Prędzej czy później dopadnie cię zmęczenie.
Jak zaczynał robotę, ważył sześćdziesiąt kilo. Po miesiącu schudł jeszcze pięć. Miał puste spojrzenie i dłonie starego człowieka zakończone zgrubiałymi paznokciami, pod którymi ciągle zbierał się brud. Mówił cichym głosem. Gubił wyrazy. Często potakiwał, bardziej po to, by przetłumaczyć sobie, że słusznie postępuje, odwalając tę mało płatną robotę, która miała z niego uczynić lepszego człowieka. Pod strumieniem wody z karchera przewijały się luksusowe samochody ludzi z półświatka. Klepali go po plecach, dawali dobre napiwki. Potem pojawiła się Dagmara i wyciągnęła go na powierzchnię, ale tam był świat, do którego on już nie należał.
W więzieniu się nie rozwijasz. Nie dorastasz. Więc jak trafisz tam jako dziecko, wyjdziesz jako dziecko. Z pękniętym sercem.