Читать книгу Totem - Jakub Charon - Страница 8

2

Оглавление

W klubie wiało pustką, choć odpowiednia gra świateł i cieni miała to wrażenie załagodzić. Muzyka rezonowała metalicznym echem. Angol usiadł w loży przy dancefloorze, po którym wirowały odblaski ze szklanej kuli, i obserwował dwie dziewczyny ze swojej ekipy obmacujące się na parkiecie. Baśka już szła w jego stronę z butelką tequili i mijając Dzikiego, trąciła go ramieniem. Dziki stanął przed barem. Łukasz, syn Olafa, wystawiał do lustra spuchnięty język, w którym tkwił świeżo wbity kolczyk. Na twarzy miał już cztery, po jednym w każdym łuku brwiowym, do tego pierścień w nosie, kulka nad wargą i tunele w uszach. Farbowane na czarno włosy przylepione do skóry i zaczesane na bok, po lewej stronie sięgające niemal kości policzkowych, z drugiej podgolone i ozdobione pasmem szlaczków. Pomimo usilnych prób zmiany swojego wyglądu, Łukasz nadal był podobny do ojca. Miał tą samą chudą szyję z zapadniętą grdyką i pełne, nabrzmiałe usta w kościstej twarzy. Był niemal o głowę wyższy, ale słaby kościec i brak pewności siebie sprawiały, że się garbił, jakby próbował się przed czymś schować.

– Daj mi pall malle! – zawołał Dziki, wskazując podajnik wciśnięty między półki z alkoholami.

Łukasz oderwał wzrok od lustra i splunął krwią do zlewu. Sięgnął po paczkę, położył ją na blacie i przepłukał jątrzącą się ranę setką wódki. Dziki zapalił papierosa i rzucił krótkie spojrzenie w kierunku loży w głębi sali, gdzie dziewczyny zabawiały dwóch młodych Francuzów. Kolesie musieli być na dragach, bo pomimo alkoholu, który w siebie wlali, nadal tryskali energią. Chyba zrozumieli, o co w tym wszystkim chodzi, ale mieli to gdzieś, byli gotowi zapłacić. Dziewczyny zdawały się dobrze bawić. Pewnie im też sypnęli do drinków kilka kryształów w nadziei, że uda im się zaciągnąć którąś z nich do hotelu. Wśród nich Dziki wypatrzył Dagmarę. Mówiła coś do jednego z Francuzów, próbując przekrzyczeć koleżanki. Francuz przysunął się do niej, by lepiej słyszeć, i musnął skronią jej włosy. Uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy. Potem odwrócił się do kumpla i powiedział mu coś na ucho. Dagmara spuściła wzrok i zaciągnęła się papierosem. Wyglądała na zmęczoną.

– Daj jeszcze sok – powiedział Dziki.

Łukasz sięgnął po karton i wycisnął resztkę soku pomarańczowego do plastikowego kubka. Dziki jeszcze raz spojrzał w stronę loży i tym razem napotkał jej spojrzenie. Jej twarz na moment się rozpromieniła. Uniosła szybko rękę, żeby mu pomachać, ale Dziki odwrócił się i ruszył schodami w górę.

Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, usłyszał krzyki. Stanął obok Morfiny i spojrzał w głąb ulicy. Środkiem szło czterech dresiarzy. Dziki rozpoznał wśród nich Karasia, nastoletniego chuligana ze swojego osiedla. Miał rozwalony łeb, co zdawało się go jeszcze bardziej nakręcać. Odbijał się od kumpli i potrząsał głową, chlapiąc na wszystkie strony krwią z rozciętego łuku brwiowego.

– Dziki! – zawołał, namierzając go już z daleka.

– Kurwa. – Morfina ziewnął, wykonując kilka niemal tanecznych ruchów, które miały pobudzić mięśnie do działania.

Dresiarze stanęli przed klubem. Jeden z nich był mocno naspidowany. Nawijał do telefonu, niemal podskakując z wkurwienia.

– No. Kurwy na bramce się spluły. Co? Nie wiem, chyba trzech, ale już podzwonili.

Karaś przejechał dłonią po twarzy, rozcierając krew. Na koszulce miał ślady po rzygach, lewą rękę trzymał pod dziwnym kątem, jakby miał złamaną.

– Dziki, jaki ty masz garnitur – powiedział, szczerząc powybijane zęby.

– Chuj z kamerami! – wrzasnął dresiarz do telefonu.

Pozostałych dwóch chodziło dookoła, czujnie rozglądając się na boki, jak wilki pilnujące sfory. Karaś zrobił krok do przodu.

– Dziki, możemy wejść? Na chwilę. Będziemy grzeczni. Tylko zmyję z siebie ten syf.

Zza drzwi klubu w głębi korytarza wyłonił się Łukasz. Musiał widzieć całe zajście na podglądzie z kamer. Morfina dał ręką znak, że wszystko jest pod kontrolą.

– Przyjadą? – spytał Karaś, patrząc Dzikiemu w oczy.

– Plują się o kamery.

– Chuj z nimi. – Karaś zamknął oczy i zakołysał się, jakby próbował złapać rytm muzyki dochodzącej z klubu.

– Chodź. – Któryś z kumpli spróbował go odciągnąć, ale Karaś się wyrwał.

Morfina w skupieniu obserwował całą sytuację.

– Czekaj, czekaj. Niech zadzwoni do brata. Dziki, zadzwoń do brata. Niech kogoś przyśle.

Dziki się uśmiechnął. Zacisnął dłonie na klapach marynarki i delikatnie nimi potrząsnął.

– Ty, nie widzisz, co mam na sobie?

Karaś doskoczył do Dzikiego, ale ten zastąpił mu drogę. Przez chwilę toczyli walkę na spojrzenia. Karaś naparł na niego zakrwawionym czołem. Zderzyli się głowami. Dziki nie ruszył się z miejsca. Pobudzony Karaś napierał z coraz większą siłą. Morfina, widząc bezsilność, jaka ogarnęła Dzikiego, szarpnął Karasia i wypchnął go na ulicę. Karaś zachwiał się, machnął rękami, żeby utrzymać równowagę, i zanim Morfina zdążył coś powiedzieć, rozchylił kurtkę. Błysnęło kilka myśliwskich noży, wsuniętych w specjalnie wszyte kieszenie. Morfina cofnął się, unosząc ręce w geście poddania. Karaś, nadal z dumą prezentując swój arsenał, ściągnął ślinę z krwią i splunął mu pod nogi.

– Dobranoc, panowie.

Obok przeszła grupka studentów. Karaś powiódł wzrokiem za jedną z dziewczyn.

– Ej, cipy, idziecie się jebać?! – wrzasnął zachrypniętym głosem.

Dresiarze zaczęli się oddalać, zajęci wybieraniem kolejnych numerów. Karaś po przejściu kilku metrów odwrócił się i zawołał:

– Zapamiętam, Dziki!

Po chwili zniknęli za rogiem.

– Znasz ich? – spytał Morfina.

Dziki pokiwał niewyraźnie głową.

– No, jeden jest z mojego osiedla. – Z trudem panował nad drżeniem głosu.

– Będą problemy?

– Nie będzie żadnych problemów.

Morfina splunął i roztarł ślinę czubkiem buta.

– Zmyj to z siebie.

– Co. – Dziki wyszarpnął rękę z kieszeni i przeciągnął nią po czole. – Kurwa. – Wytarł dłoń o ścianę, zostawiając na niej krwawą smugę. – Zaraz będę.

Zszedł do łazienki, zatrzasnął za sobą drzwi i przywarł do nich plecami, z trudem łapiąc powietrze. Poluzował kołnierzyk koszuli, żeby wypuścić trochę ciepła. Bluza była mokra od potu, gryzący materiał drażnił mu skórę. Roztrzęsioną dłonią sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął woreczek z amfetaminą, usypał ścieżkę i wciągnął łapczywie, odrzucając głowę do tyłu. Podszedł do zlewu, odkręcił kurek, przemył twarz i upił kilka łyków. Wytarł się papierowym ręcznikiem i patrząc w lustro, odczekał jeszcze minutę, żeby się uspokoić.

Gdy wrócił na salę, okazało się, że Angol postanowił skończyć imprezę i uregulować rachunek. Kwota, którą podał mu Łukasz, sprawiła, że w jednej chwili wytrzeźwiał. Stał przy barze i rzucał wyzwiskami, wymachując plastikową kartą z cenami. Wokół niego zgromadziły się dziewczyny. Kilka z nich próbowało go uspokoić, ale ten wyrywał się, powtarzając:

– Fuck this. I’m not going to pay for this shit.

Dziki ruszył w jego stronę. Dagmara stała przy barze. Wsysając przez rurkę resztę wódki z sokiem, zaczęła się śmiać. Angol to zauważył. Posypały się kolejne wyzwiska, machanie łapami przed jej twarzą. Niezbyt się tym przejęła. Nabrała drinka w usta i nadęła policzki, jakby miała na niego splunąć. Dziki nie rozumiał jego słów, krew huczała mu w głowie, wszystko zagłuszała muzyka. Angol wyrwał jej szklankę po drinku i rzucił nią w dancefloor. Szklanka rozbiła się, pryskając kawałkami szkła i nadtopionymi kostkami lodu. Dziewczyny się odsunęły, tworząc wokół Angola kółeczko. Ten potoczył po nich zbolałym wzrokiem. Głos mu się łamał z bezsilności. Rozpuszczone, oszukane dziecko.

– These bitches tries to rob you! – krzyknął w stronę Francuzów w nadziei, że ci się za nim wstawią, oni jednak już jakiś czas temu pojęli reguły gry, dlatego pili oszczędnie, odmówili kilku dziewczynom, ale Dagmarę chcieli zatrzymać przy sobie, więc znowu zarabiała dla Olafa niezłe pieniądze.

– Dziki, idź po Morfinę! – zawołał Łukasz. Był lekko znudzony, takie sytuacje zdarzały się dosyć często. Koleś ze swoim sześćdziesiąt kilo nie stanowił żadnego zagrożenia. – Dziki – powtórzył Łukasz, nachylając się w jego stronę przez bar.

Dziki zesztywniał. Nie rejestrował żadnych dźwięków. Jedynym elementem w jego polu widzenia były usta tego Angola, wykrzykujące wyzwiska w stronę dziewczyn, i palec, którym celował w Dagmarę. I jej spojrzenie, którym nakazywała mu działać, jak zawsze, gdy chciała urządzić widowisko. Obronisz mnie przed złym wilkiem?

Dziki odwrócił się i ruszył wzdłuż baru na zaplecze. Twarz lunatyka, sztywny krok, zaciśnięte zęby. Pchnął drzwi, po prawej był schowek na sprzęt. Odsunął plastikową kotarę. Mieli tam gazy bojowe i pałki teleskopowe z dobrego stopu, bo te chińskie łamały się na plecach. Dwa miecze samurajskie w zdobionych pochwach, kastety domowej roboty. O ścianę stały oparte widły o przerdzewiałych zębach, w tym klubie czekały na swój debiut. Dziki sięgnął po siekierę, ciężki strażacki sprzęt pod mocne łapska, obuch ściągnął go nieco ku ziemi, ale pomaszerował z nią z powrotem na salę w tym samym lunatycznym tempie, jak wyłaniający się z ciemności duch. Stanął przed Angolem, kilka centymetrów od jego twarzy, patrzył, jak ten nieruchomieje, ręce mu opadają, nawet się nie broni, porażony groteskowością całej sytuacji. Muzyka ucichła. Stukot obcasów na szklanej posadzce. Jeszcze więcej miejsca dookoła, żeby poćwiartować to ścierwo. Nogi i ręce podskakiwały mu w jakichś nerwowych tikach, twarz zniekształcał wyraz bezgranicznej furii.

– Dziki, co jest, kurwa! – zawołał Łukasz. Nawet nie podniósł tej siekiery, zwisała z jego dłoni jak niepotrzebne narzędzie, które przytaszczył tu w nie wiadomo jakim celu.

Łukasz przeniósł wzrok na Morfinę, który stał oparty o bar za plecami Dzikiego i czekał na rozwój sytuacji. Lekko się przy tym uśmiechał i Angol chyba to zauważył. Może pomyślał, że to jakaś pokazówka, element show, za który zapłacił, bo nagle się cofnął i wybuchnął śmiechem, wskazując na Dzikiego jak na jakiś wyświechtany eksponat. Łukasz jeszcze nie był pewien, czy zrobić to samo. Dziki zaciskał dłoń na trzonku siekiery tak mocno, że drżało mu przedramię. Angol oparł się o bar, zanosząc się śmiechem. Po chwili dołączyły do niego dziewczyny, wszyscy dookoła się śmiali, tylko Dagmarze zbierało się na płacz, a on stał na środku, kipiąc agresją jak dzikie zwierzę, i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Totem

Подняться наверх