Читать книгу Totem - Jakub Charon - Страница 7
1
ОглавлениеNa bramce zawsze były problemy. Zwłaszcza w takim interesie, jaki prowadził Olaf. W więzieniu poznał Serba, który sprzedał mu ten pomysł, zagwarantował opiekę i załatwił kasę na rozruch. Olaf miał tylko znaleźć odpowiedni lokal i dbać o przepływ gotówki. Zostało mu kilka dziewczyn z czasów, jak prowadził burdel. Niektóre musiał ściągnąć z ulicy i wysłać na odwyk. Wróciły do niego, bo mógł im zapewnić dach nad głową. Wynajął trzypokojowe mieszkanie w kamienicy na Podgórzu i wprowadziły się do niego. Olaf już wtedy mocno walił w żyłę i wszystko przestawało go obchodzić. A przepływ gotówki się zgadzał.
Połowa z nich tańczyła w klubie, druga jeździła na prywatne mieszkania. Była jeszcze trzecia kategoria, spoza środowiska. Dziewczyny, które polowały na klientów. Znały po kilka języków i były świetnymi aktorkami. Włóczyły się po Rynku, udając pijane studentki. Ich celem byli tylko zagraniczni turyści. Cześć, we wanna party. Ty też? Nie, nie jesteśmy stąd. Szukamy jakiegoś cool lokalu, po chwili szukali wspólnie. Wybór padał na Liquid. Klientowi nie przeszkadzało, że klub jest pusty. Spływał w kierunku loży, gdzie błyszczące usta zamawiały dwie serie drinków, na koniec butelkę wódki i chłop był udupiony, bo nie zaglądnął wcześniej do menu i nie sprawdził, ile to wszystko kosztuje.
Większość się wykłócała, byli też tacy, co płakali, czołgali się po podłodze. Bramkarze mieli dwa zadania – powstrzymać ich przed wyrządzeniem szkód i dopilnować, by uregulowali rachunek, w większości jednak przypadków ich praca polegała na kilkugodzinnym niańczeniu wakacyjnego bankruta.
Klub mieścił się w piwnicach kamienicy przy Rynku Głównym. Miał dwa poziomy. Wejście znajdowało się w oficynie. Korytarz wychodził na zatłoczoną ulicę. Czerwony dywan, który miał się dobrze komponować z fioletowym światłem ledowych lamp, spleśniał i niemal wsiąkł w wyślizgane kafelki. Hokery postawili blisko wyjścia, żeby nikt ich nie zaskoczył.
– Idą – powiedział Morfina.
Trzy dziewczyny zmierzały udawanym chwiejnym krokiem w stronę klubu. Wlokły za sobą pijanego Angola, który co kilka kroków przystawał, machając ręką przed twarzą, jakby odpędzał niewidzialną przeszkodę. Dziewczyny śmiały się, jedna ciągle szeptała mu coś do ucha, zahaczając o nie delikatnie językiem. Morfina przysiadł na hokerze i splótł dłonie między udami. Dziki wyprostował się i odwrócił wzrok, jakby nie chciał uczestniczyć w tej zabawie.
Olaf wymagał od swoich pracowników prezencji, więc Dziki musiał kupić garnitur. Wybrał nieco większy rozmiar i zakładał pod koszulę bluzę, żeby optycznie dodać sobie kilka kilo. Zawsze przygarbiony spinał mięśnie karku, żeby zlały się z drobną czaszką.
Przeważnie stał z Morfiną, który połowę życia przerobił na bramkach. Kluby, burdele, dyskoteki na wsiach. Za gówniarza biegał z Cracovią, potem się odciął, miał kilka biznesów, wszystkie padły. Olaf był z tego samego osiedla. Jak wyszedł, wciągnął go w biznes i odtąd Morfina stał się kimś na wzór jego prywatnego ochroniarza. Doglądał biznesu pod jego nieobecność. Miał kontakty na mieście wśród starej gwardii, w każdym momencie mógł zorganizować ekipę. Gówniarze go szanowali. Dziki zastanawiał się, czym sobie na to zasłużył. Chodziły legendy, że kiedyś był z niego niezły wariat. Biegał z maczetą, podpalał lokale. Był jednym z pierwszych, którzy zapoczątkowali w mieście rządy chuliganów. Teraz miał trzydzieści osiem lat i lekką nadwagę od sterydowych kuracji. Anaboliki zaburzyły mu gospodarkę hormonalną i ciągle zmagał się z otyłością. Trzymanie swojego ciała w sprawnej kupie było jednym z jego głównych zajęć. Wiedział, że jeśli je zaniedba, to będzie jego koniec. Przestał się kłuć kilka lat temu, bo zaczęła mu siadać wątroba. Mięśnie obrosły tłuszczem, kilka szybszych ruchów i zlewał się potem. Swoją robotę traktował poważnie. Wstawał z hokera, klientom mówił dobry wieczór i dobranoc. Rzadko używał siły, a jeśli już, to w formie powolnej, metodycznej masakry. Dziewczyny go lubiły. Siadały mu na kolanach i całowały go w policzek. Kiedyś miał w życiu większe aspiracje, ale już się pogodził, że żadna z nich się nie spełni.
Z początku niechętnie przyjął wiadomość, że Dziki stanie z nim na bramce. Było między nimi pięćdziesiąt kilo różnicy. Ale Dziki miał w sobie ten ładunek agresji, który on zatracił już lata temu, i zestaw przerysowanych manier, jakimi dysponuje każdy recydywista po długoletniej odsiadce. Poza tym swoim wyglądem bez wątpienia budził lęk. Miał w oczach to nieustanne poczucie zagrożenia i ciekawość świata, który przez pięć lat jego nieobecności mocno się zmienił. Przed wejściem do klubu przelewały się tłumy ludzi w modnych ciuchach, a on chłonął ich zapach, rozmowy, krzyki, muzykę jak narkotyk. Wyłączał się i sycił natłokiem bodźców. Oswajał się z nimi.
Dziewczyny i Angol stanęli przed klubem.
– This one looks nice – powiedziała ta, która trzymała Angola pod rękę.
Gość zmrużył oczy, próbując odczytać nazwę klubu nad wejściem. Był tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach.
– You wanna go there? – spytał.
Dziewczyna przechyliła głowę, wsłuchując się w muzykę dudniącą zza drzwi.
– This is my favourite song – powiedziała i zaczęła kręcić tyłkiem, ocierając się o biodro Angola.
– Is this a music club? – spytała.
– Yes – odpowiedział Morfina, mierząc krytycznym wzrokiem Angola, jego rozchodzone trampki, sprane dżinsy i kilkudniowy zarost.
– Can you let us in? – spytała dziewczyna i tym razem o mało nie wybuchnęła śmiechem.
Morfina spojrzał na Dzikiego. Ten pokręcił głową w odmownym geście, ale dziewczyna zasłoniła Angolowi oczy i zanim Morfina zdążył odpowiedzieć, odwróciła się do reszty i machając ręką, zawołała:
– Come on, let’s have some drink!
Angol, uginając nogi w pijackich żałosnych podrygach, podążył za dziewczynami. Dziki chwycił ostatnią z nich za ramię.
– On jest za bardzo najebany – szepnął, przyciągając ją do siebie.
– To nie mój problem – odpowiedziała dziewczyna i puściła mu oczko. Dołączyła do reszty i zniknęli za drzwiami klubu.
– Będzie awantura – powiedział Dziki. – Mówiłem Olafowi o selekcji.
– Od tego są dziewczyny. Łowią, co się da. A Baśka jest w tym naprawdę dobra.
– Idę po papierosy. Chcesz coś?
– Przynieś sok.