Читать книгу Kłamca 3. Ochłap sztandaru - Jakub Ćwiek - Страница 5

ROZDZIAŁ 1 Nowy Jork

Оглавление

Po-prostu Teddy uwielbiał jazdę na wrotkach. I Nowy Jork. A najbardziej, jeśli wierzyć wywiadom, uwielbiał jeżdżenie na wrotkach po Nowym Jorku. W godzinach szczytu.

Wyglądał zupełnie przeciętnie – szczupły siedemnastolatek z włosami przyciętymi na linii żuchwy, ubrany w luźne spodnie i bluzę z kapturem. Markowy plecak, w uszach słuchawki. Gdy prześlizgiwał się pomiędzy samochodami stojącymi w korku na Broadwayu, z rzadka tylko potrącił lekko któreś lusterko. Przestrzeń zdawała się niepostrzeżenie naciągać dla jego potrzeb.

Ludzie, którzy zwracali uwagę na cokolwiek poza wciąganym w pośpiechu bajglem, pozdrawiali go wesoło, a on czasem odmachiwał, czasem tylko uśmiechał się pogodnie. Potem, korzystając ze zmiany świateł, Teddy łapał za zderzak najbliższej taksówki i tak jechał, balansując, ze sto metrów, by następnie wbić się w Siódmą i pędzić dalej w stronę Central Parku. Jak to było możliwe, gdy wszystkie inne pojazdy wlekły się lub stały w korku? Nikt nie wiedział, nawet gdyby kogoś to obchodziło, co w tym mieście nie zdarzało się zbyt często. Policjant siedzący na masce radiowozu zaparkowanego pod billboardem z podobizną Teddy’ego zasalutował chłopakowi wesoło. Nastolatek odmachał.


Dokładnie kwadrans po dwunastej, Po-prostu Teddy przeszedł przez obrotowe drzwi budynku GoodTV. Na nogach nie miał już wrotek, bo zmienił je przed wejściem na sportowe buty. Wyjął słuchawki z uszu, ale odtwarzacz pozostawił włączony, dzięki czemu każdy przechodzący obok wiedział, czego słucha najbardziej przedsiębiorczy nastolatek na świecie. Niektórym udało się z przytłumionych dźwięków wyłowić linię melodyczną Surfing with the Alien Satrianiego.

– Dzień dobry, proszę pa… – zaczął portier, pogodny staruszek o białych włosach i z głębokim dołeczkiem w brodzie, ale chłopak powstrzymał go gestem.

– Po prostu Teddy, panie Korczyński. – On jeden w całym budynku poprawnie wymawiał nazwisko imigranta. – Czy mógłbym zostawić u pana wrotki do wieczora? Bardzo proszę.

– Ależ oczywiście, panie… znaczy, Teddy. Jak zawsze.

Chłopak się uśmiechnął. Zanim oddał portierowi plecak, wyjął z niego małą reklamówkę.

– Dziękuję. Jakbym mógł coś dla pana zrobić, proszę walić jak w dym.

– Właściwie to… – Staruszek rozejrzał się uważnie, sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje, po czym nachylił głowę ku chłopcu. – To jest coś takiego, Teddy. Głupio mi było prosić, ale…

– Co się stało, panie Korczyński? – W głosie Po-prostu Teddy’ego pobrzmiewała troska.

– Bo ja chciałem zapytać, czy… – zacinał się zakłopotany staruszek. – znaczy mam troszkę oszczędności i nie wiem, gdzie by je tutaj… znaczy, ulokować…

– Zbrojeniówka. – Po-prostu Teddy wyszczerzył się i wzruszył ramionami. – To niezmiennie najpewniejsza inwestycja. No i można przy okazji spełnić swój obywatelski obowiązek, dając naszemu rządowi grosz na coraz lepsze technologie.

– Zbrojeniówka, tak? – Portier wyjął z kieszeni notes i ołówek. – Ale co konkretnie? Jaka firma?

–Poproszę, by podesłano panu szczegółową rozpiskę – odparł Teddy wesoło, ruszając w stronę windy. – Tylko wie pan, między nami, bo jak się wszyscy dowiedzą, to zysk się skurczy! Jeszcze raz dzięki za opiekę nad wrotkami.

Ledwie doszedł do wind, rozległ się dzwonek i drzwi kabiny stanęły otworem. Chłopak z marszu wszedł do środka i wcisnął przycisk najwyższego piętra będący jednocześnie skanerem linii papilarnych.

Na górze okazało się, że zebranie już trwa, przynajmniej w tej postaci, w jakiej mogło trwać bez niego. Zarząd omawiał pewnie błahe, drugorzędne sprawy z zaangażowaniem godnym tych kluczowych. Nie było to dziwne, bowiem to właśnie w oparciu na podobnych drobiazgach, kwestie, o których decydowano wspólnie, mogły się dokonywać przetasowania i zmiany w hierarchii.

– Czekają na ciebie, Teddy – powiedziała Susie, otyła czarnoskóra pięćdziesięciolatka pracująca w GoodTV jako przełożona sekretarek. – A w saloniku dla gości pan Yakamoto czeka na choćby wstępną decyzję. Proszono, bym zwróciła twoją uwagę na kluczową kwestię czasową. Otóż pan Yakamoto nie ma swojego samolotu i lata wyłącznie japońskimi liniami. Ostatni samolot ma za pięć godzin, co przy obecnym natężeniu ruchu daje mu biznesowe dwie. Boi się, że nie zdąży i narazi swoją firmę na dodatkowe koszty.

Po-prostu Teddy spojrzał na zegarek.

– Cholera, mogłem dzisiaj dać sobie spokój z tymi rolkami! – skarcił się. – Cóż, najwyżej poleci na lotnisko helikopterem z dachu, jak będzie trzeba. Zapewnij go też, proszę, że jeśli nie zdąży, to pokryjemy wszelkie koszty, bo dla nas to również kwestia honorowa. Ale i tak pędzę. Podrzucisz mi na salę colę i hot doga? Tylko nie od Steve’a, bo on ostatnio wyklinał na wietnamskie dzieci i nie dał im prażonej cebulki.

Susie wyszczerzyła białe zęby.

– Jasne, złociutki.

Po-prostu Teddy podziękował, złapał za leżącą na biurku papierową teczkę i pobiegł do sali konferencyjnej.

Ledwie wszedł, owionął go zapach fajkowego tytoniu, słodka mieszanka wiśni i wanilii. Teddy lubił ten zapach, a poza tym starał się podtrzymywać wszystkie dobre tradycje z dawnych dni, gdy właścicielem był jeszcze Po-prostu Bob. Należało do nich właśnie palenie fajek i zamawianie jedzenia na salę konferencyjną. Tworzyło to miłą atmosferę niezobowiązującego spotkania przyjaciół, która wydawała się Teddy’emu zdecydowanie ważniejsza niż przepisy o niepaleniu w miejscach publicznych.

– Witam panów! – zawołał, zajmując miejsce u szczytu stołu. – Przepraszam wszystkich za spóźnienie.

Członkowie rady roześmiali się jak z dobrego dowcipu. Ktoś powiedział, że nie ma sprawy, ktoś inny przypomniał, że jak on się kiedyś spóźnił, to wtedy to było spóźnienie…

– Tak, Mark, pamiętamy – przerwał mu Teddy ku wyraźnej uldze wszystkich zebranych, którzy historię Marka znali już na pamięć. – W każdym razie przepraszam i nie chcąc przedłużać: co dzisiaj mamy w planie?

Powiódł wzrokiem po zebranych, z których na pierwszy rzut oka każdy mógłby być jego ojcem lub dziadkiem. Właściwie wszyscy z wyjątkiem grubego Charliego Turnera, udziałowca z Nebraski, mieli na sobie garnitury, ale prawie żaden nie założył krawata. Można to było uznać za sukces starań dwóch pokoleń prezesów. Ogromny krok na drodze do Po-prostu…

– Zacznijmy od Yakamoto – zasugerował siedzący po prawej Ben Kaufman, prawnik o twarzy pociągłej jak z obrazu Muncha. – Siedzi w saloniku gości i przebiera nogami. Wygląda na to, że następne sushi chciałby już wszamać w domku.

Zebrani kolejny raz parsknęli śmiechem, a Rick Staples, szef działu prawnego, podsunął Teddy’emu pod nos dwie kartki.

Sprawa dotyczyła warunków, na jakich GoodTV miała przejąć azjatycki koncern Shicho – tokijskie imperium medialne, obecnie w fazie postępującego upadku. Stanowiło ono życiowy dorobek dwóch pokoleń rodziny Yakamoto, nic więc dziwnego, że siedzący w saloniku gość traktował tę sprawę bardzo osobiście. Wieść niosła, że przywiózł nawet ze sobą komplet ostrych narzędzi i przyjaciela z mieczem na wypadek niepowodzenia misji.

Po-prostu Teddy wczytał się uważnie w podane dokumenty, które pewnie gdzie indziej byłyby przepastnymi księgami pełnymi podpunktów i haczyków. W GoodTV stawiano jednak na prostotę i łatwość przekazu. Jeszcze za czasów Po-prostu Boba ustanowiono zasadę, że każda umowa musi być zawierana najprościej jak to możliwe, bez kruczków i wzajemnych prób oszustwa, a założenia biznesu muszą się dać streścić na maksymalnie dwóch kartkach. Tak też było w tym przypadku. Na pierwszej zapisano oczekiwania Azjatów, na drugiej – ofertę GoodTV. Z samej różnicy kwot znajdujących się w podsumowaniu można byłoby wykarmić Etiopię…

Gdy Teddy porównywał liczby, Susie wniosła do sali tacę z zamówionymi przez niego puszką coli i hot dogiem. Turner wykorzystał sposobność, by zażyczyć sobie chińszczyzny, rzucając przy okazji żart o tym, dlaczego Chińczycy mają skośne oczy i co to ma wspólnego z ryżem. Zebrani, rzecz jasna, zareagowali z właściwym sobie luźnym podejściem do kwestii rasowych i politycznej poprawności.

W końcu Teddy odłożył oba dokumenty i podsunął sobie tacę.

– Jak dla mnie – powiedział, odgryzł pierwszy kęs hot doga – sprawa wygląda następująco. Pan Yakamoto złożył uczciwą ofertę, która chroni jego pracowników i zapewnia właściwą pozycję jemu samemu już po przejęciu. Uważam, że zasłużył sobie na nią, budując od podstaw największe imperium medialne w Japonii.

Popił colą i powiódł wzrokiem po milczących udziałowcach. To także był wynik długoletnich starań – nikt mu nie przeszkadzał, dopóki nie skończył myśli.

– Z drugiej jednak strony – podjął, przełknąwszy – dla nas najbardziej korzystna jest oferta z naszej kartki, a jeśli dobrze się orientuję, to nawet ona mocno przetrzebi nam tegoroczne fundusze na ekspansję.

Podniósł właściwy dokument i zamachał nim nad głową.

– Czyli pat – stwierdził Kaufman wyraźnie rozczarowany. Od cudownego dziecka oczekiwał cudu, a nie wygłaszania oczywistości. No ale z pustego to przecież i Salomon nie naleje. Westchnął ciężko i spojrzał na zegarek. – Skoro tak, to myślę, że najwyższy czas, by Yakamoto wziął swój mieczyk…

– Nie tak szybko! – Po-prostu Teddy raz jeszcze przyjrzał się kartkom, po czym złożył je obie i wsunął do kieszeni. – Bardzo zależy mi na japońskim rynku, przyjmijmy zatem, że te oferty są zbieżne, i przygotujmy umowy. Tak się składa, że szykuje nam się nowy, bardzo dochodowy interes i nawet jeśli byśmy dziś, po przepłaceniu, stracili coś na giełdzie, to odrobimy z nawiązką w ciągu kilku dni. Rick, będziesz mi potrzebny. Chciałbym, żebyś pomógł mi załatwić to prawnie, bo będę tu miał małą zagwozdkę. Ty też się przydasz, Lee, żeby to wszystko jeszcze raz przeliczyć.

Odwrócił się i uśmiechnął do zaskoczonego Kaufmana.

– Mam nadzieję, że wstępne rzeczy załatwimy w godzinkę, co? Nasz gość musi jeszcze zdążyć na samolot.

Uniósł do ust puszkę coli, ale zanim upił, dodał:

– I chcę, by jeszcze w tym miesiącu na kanałach Shicho nadawano moje programy, dobrze? Najwyższy czas zabrać się za te ich żółte dusze.

Członkowie najbardziej wyluzowanej rady nadzorczej świata mogli zareagować na ten żart tylko w jeden sposób…


– Potrzebuję chwili dla siebie, dobrze? – powiedział do Susie, przechodząc koło biurka. – Możesz przez najbliższy kwadrans nie wpuszczać nikogo do mojego gabinetu? W żadnej sprawie.

Sekretarka skinęła głową, co było dla Teddy’ego wystarczającym gwarantem, że będzie miał spokój. Swego czasu Susie pracowała jako kaskaderka, a potem przez wiele lat jako ochroniarka. I choć od tamtej pory Susie przybyło ponad dziesięć lat i wiele kilogramów, kobieta wciąż była sprawna i groźna. W jej ręku zwykły zszywacz stawał się zabójczą bronią.

Po-prostu Teddy wszedł do siebie i zamknął drzwi. Rozejrzał się po przestronnym, ale przytulnym wnętrzu przypominającym bardziej starą chatkę myśliwską niż gabinet genialnego nastolatka. Ściany wyłożono boazerią, na podłodze rozłożono dywany ze skór zwierząt. Po lewej przy ogromnym oknie ustawiono masywne dębowe biurko – dokładnie naprzeciw eleganckiego ceglanego kominka, nad którym wisiał portret Po-prostu Boba, jak zawsze głupkowato wyszczerzonego.

Tylko zawartość regałów dostawionych do ścian nie za bardzo pasowała do wnętrza. Równe rządki płyt DVD i BD zawierające filmy wszystkich możliwych gatunków. Od obyczaju po horror, od familijnych kreskówek po ostre porno. Setki, może nawet tysiące płyt, z czego większość w limitowanych wydaniach kolekcjonerskich.

Po-prostu Teddy przeszedł przez gabinet, zajął miejsce za biurkiem. Włączył komputer i rozsiadł się wygodnie, ręce wsuwając za głowę, a nogi kładąc na blacie.

– No dobra – powiedział do pustego pokoju – są jakieś wieści?

Przez chwilę nic się nie działo, ale chłopak wyraźnie nie oczekiwał pilnej odpowiedzi. Komputer, zamiast odegrać melodyjkę na powitanie, głosem Alana Rickmana przedstawił się jako Metatron, głos Boga. Była to oczywiście scena z Dogmy, filmu tak pełnego majestatu – pomijając oczywiście czysty slapstick finału czy obrzydliwość żartów kloacznych – że Teddy’emu przypomniały się dawne czasy. Dni, gdy Metatron naprawdę przemawiał w imieniu Boga, gdy w jego imieniu wyśpiewywał anioły, dziś snujące się za ludźmi jak poszarzałe wraki. Najmłodszy prezes świata uśmiechnął się na to wspomnienie.

– Jak tam? Długo mam czekać? – zapytał jeszcze raz. – Bo zaraz muszę wracać na zebranie i…

W kącie przy kominku pociemniało i z oparów mroku ukształtował się mężczyzna. Pełne ucieleśnienie zajęło mu około dwóch minut, jednak w końcu przyjął postać śniadego mężczyzny w eleganckim garniturze ze stójką.

– Jestem, panie – powiedział, chyląc głowę w pokornym ukłonie – i przynoszę dobre wieści.

Po-prostu Teddy zdjął nogi z biurka.

– Jak dobre? – zapytał.

– Najlepsze, panie. – Mężczyzna w czerni się uśmiechnął. – Znaleźliśmy czwartego.

– Och, no to rzeczywiście znakomita wiadomość – stwierdził Po-prostu Teddy obojętnie, może nawet z nutą smutku. – Szkoda tylko, że nie zdążę wyłudzić od Yakamoto wczesnych etiud Kurosawy. Mam tylko jakieś słabe ripy.

– Panie, możemy przecież zaczekać, aż…

– Nie. – Chłopiec pokręcił głową. – Skoro to już… to już. Nie ma co odwlekać.

Nacisnął przycisk interkomu.

– Susie, powiedz zarządowi, że musiałem pilnie wyjść – polecił do mikrofonu. – Niech resztę decyzji podejmą sami. Cokolwiek ustalą, ja ich poprę.

– Coś się stało? – zapytała sekretarka wyraźnie zaniepokojona.

– Tak – odparł, rozłączył się i wstał.

– Przyślij tu chłopaków – rozkazał mężczyźnie w czerni. – Niech pozbierają moje płyty. Te z domu też. No i, rzecz jasna, wszystkie gadżety. Miecz Vadera jest w łazience, a zegarek Bonda wisi w sypialni na kangurku.

Podszedł do kominka, potarł dłonią o dłoń tak, jak gdyby rozgrzewał się przy ogniu, po czym rozłożył szeroko ręce i zaczął szeptać w dawno zapomnianym języku pełnym charknięć i mlasków. W pewnej chwili z jego oczu, włosów i koniuszków palców trysnęło światło, które otoczyło go na kształt pola siłowego lub poświaty wokół świętych na katolickich obrazach. Połączenie aureoli z policyjnym obrysem, jak kiedyś w przypływie rozbawienia nazwał to zjawisko.

Ściana przed nim pękła bezgłośnie i rozpadła się na kawałki, cegły i połamane deski boazerii natychmiast wessała otchłań.

– Nie byłem tam od prawie dwóch tysięcy lat – westchnął Po-prostu Teddy, patrząc w srebrzysto-złoty wir – Od czasu Jego odwiedzin.

Mężczyzna w czerni skinął głową.

– Tak, Gwiazdo Zaranna – powiedział. – Pamiętam. Osobiście zanosiłem twój list, a potem kilka razy instrukcje. Strzegłem twego domu i twej pozycji…

– Cóż, najwyższy czas, by zdjąć z ciebie to brzemię, przyjacielu.

To powiedziawszy Po-prostu Teddy, Gwiazda Zaranna, Pierwszy spośród Upadłych, wstąpił w wir światła wiodący do piekieł.

Kłamca 3. Ochłap sztandaru

Подняться наверх