Читать книгу Kłamca 3. Ochłap sztandaru - Jakub Ćwiek - Страница 6

Hortonville, Wisconsin

Оглавление

– Panie i panowie! Teraz niech co wrażliwsi widzowie zamkną oczy albo w trosce o swoje zdrowie psychiczne opuszczą salę, nie bacząc na brak zwrotu za bilety. Oto czeka nas bowiem mrożący krew w żyłach numer, który swymi umysłami zdolni są objąć jedynie prawdziwie wyjątkowi odbiorcy!

Pyzaty konferansjer zrobił pauzę potrzebną na nabranie oddechu i dostrzegł, że kilka osób rzeczywiście chyłkiem wychodzi. Nie był tylko pewien, czy to wynik jego zapowiedzi, czy też słabej formy, którą do tej pory zaprezentował mistrz iluzjonista. Raczej ufał swoim zdolnościom oratorskim i obawiał się, że drugi powód jest bardziej prawdopodobny.

Kiedyś, w dawnych czasach, Ocultus należał do najlepszych iluzjonistów w Stanach Zjednoczonych. Mówiło się nawet, powtarzając za opowieścią spreparowaną na potrzeby występów, że jest nieślubnym synem Harry’ego Houdiniego i Maty Hari, który po ojcu odziedziczył niezwykłe zdolności, a po matce grację ruchów… i niebywałą odporność na pewne wstydliwe choroby. Na długo przed modą na wszelkie talent shows mistrz niejednokrotnie gościł w telewizji, a przez pewien czas prowadził nawet swój własny program, zdjęty jednak z powodu niezadowalającej oglądalności po pierwszym sezonie, skróconym w ostatniej chwili.

Wtedy wszystko zaczęło się sypać. Iluzjonista dumny z odniesionych sukcesów pozaciągał masę długów na rzecz przyszłych zysków. Nagle jednak został nie tylko bez pracy, lecz także z niemal pustym grafikiem na nadchodzący rok. Żadnych wielkich scen, kilkutysięcznej publiki i pokazów za grube pieniądze. Zaślepiony czarem srebrnego ekranu popełnił błąd w tym fachu niewybaczalny. Patrzył nie tam, gdzie trzeba. Młodsi konkurenci przecież nie spali i szybko zajęli miejsce, które nierozważnie porzucił Ocultus.

Jakby tego było mało, jedna z jego asystentek zorientowała się, że to ostatnia szansa na łatwy pieniądz i oskarżyła go o molestowanie seksualne. Sprawa toczyła się długo przy pełnym udziale mediów – wtedy jeszcze sprawy o molestowanie pachniały nowością i gwarantowały widzów pełnych współczucia to dla jednej, to dla drugiej strony, chłonących newsy na przemian z blokami reklamowymi.

Przysięgli stanęli murem za biedną dziewczyną, która ze łzami w oczach opowiadała, jak to magik najpierw rozcinał ją piłą, a potem wywoził jej dolną połowę do drugiego pokoju i tam dokonywał na niej czynów nierządnych. Wyjaśnienie, na czym polegała sztuczka z piłą i dlaczego wersja podana przez kobietę jest nieprawdopodobna, nie tylko nie przekonało ławników, którzy uznali to za tani chwyt obrony, lecz także ściągnęło na Ocultusa gniew kolegów po fachu. Większość z nich straciła przez owe wyjaśnienia swój popisowy numer.

Droga z sali sądowej do podrzędnych bud – jak ta, w której właśnie występował – wiodła już po równi pochyłej, nie omijając więzienia stanowego, gdzie iluzjonista spędził parę lat, doskonaląc umiejętności blokowego przemytnika, niezbyt mu potem potrzebne na wolności. Gdy wyszedł, poznał pyzatego konferansjera i jego brzydką dziewczynę – wiernych widzów jego telewizyjnego show, którzy radośnie zgodzili się mu asystować. I tak to szło od trzech lat.

– Panie i panowie, raz jeszcze powitajmy Wieeeeelkieeego Oooocultusa! – zawołał konferansjer i ustąpił miejsca wkraczającemu na scenę chudemu, nieogolonemu mężczyźnie w za luźnym fraku i z włosami sterczącymi na wszystkie strony. Magik ledwo trzymał się na nogach, co pewnie było widoczne nawet z końca sali.

O dziwo, facet siedzący w pierwszym rzędzie zaklaskał, a nawet zagwizdał przeciągle, wypluwając przyklejoną do wargi wykałaczkę. Grubas śpiący na fotelu obok obrócił się niespokojnie.

A potem rozpoczął się popisowy numer.


Pokaz przebiegł bez zakłóceń, ale i bez specjalnych zachwytów ze strony widowni. Sam mistrz też specjalnie się nie starał. Zupełnie odpuścił sobie machanie rękami, postawy i całą tę mowę ciała, która umilała publiczności czas między rozpoczęciem sztuczki a jej zakończeniem.

Mimo to siedzący w pierwszym rzędzie typ, ten od owacji i wykałaczki, przyglądał mu się z uwagą. Zbudził nawet śpiącego kumpla i niezrażony jego brakiem entuzjazmu zmusił go do podziwiania prezentowanego triku. A gdy wreszcie po cięciu, rozsuwaniu skrzyń i ich cudownym złożeniu na powrót dziewczyna wyszła ze skrzyni, uśmiechnął się szeroko.

– Patrz – szepnął do towarzysza. – Teraz dopiero będzie.

Asystentka podeszła do mistrza Ocultusa i podała mu rękę. Wtedy zza kulis niczym diabeł z pudełka wyskoczył konferansjer.

– Wielkie owacje, szanowni państwo! – zawołał na całą salę. – Wielki Ocultus i jego urocza towarzyszka Magdalena! Gorące brawa dla nich!

Ktoś z tyłu sali zaklaskał niemrawo, ale facet z pierwszego rzędu podjął te owacje z entuzjazmem godnym prawdziwego fana, co udzieliło się grupce nastolatków siedzących w środkowych rzędach.

Ocultus skinął asystence głową. Ta uśmiechnęła się niepewnie, a potem równocześnie złożyli publiczności głęboki, bardzo głęboki ukłon.

Oklaski urwały się w pół klaśnięcia. Przez moment równy dwóm uderzeniom serca na sali zapanowała absolutna cisza, jak na weselu, gdy ktoś rozochocony alkoholem wygłosi niezręczny toast nawiązujący do wcześniejszego prowadzenia się panny młodej. Cisza tak bardzo głęboka, że nawet muchy krępowały się w niej latać.

Nagle ktoś z tyłu jęknął przeciągle, ktoś inny zwymiotował, a kobieta w drugim rzędzie runęła na stojące przed nią krzesła. Jakiś dzieciak szepnął:

– O Boże… – A potem zaciął się na tych słowach niczym płyta winylowa, którą mógł widzieć, ale której raczej nigdy nie słuchał. – Obożeobożeoboże…

Większość widzów zastygła w przerażeniu niczym owad w bursztynie. Wlepiali oczy w scenę, gdzie na deskach leżała twarzą w dół górna połowa asystentki magika. Nogi złączone miednicą wciąż stały, podrygując lekko, a z rozciętej aorty na wszystkie strony tryskała fontanna krwi. Leżący korpus się nie poruszał, głowa lewym policzkiem przylegała do desek przy krawędzi sceny. Prawe oko o przesuniętej ku górze tęczówce zmatowiało – jak to u trupa.

Mistrz Ocultus popatrzył na dziewczynę obojętnie, po czym wyciągnął zza pazuchy flaszkę i skinął na oniemiałego konferansjera.

– No co tak stoisz? Pomóż jej się podnieść – polecił.

Chłopak popatrzył na niego, na swoją rozpołowioną dziewczynę i znowu na iluzjonistę. Na sztywnych nogach zrobił jeden krok, potem drugi, aż wreszcie udało mu się zbliżyć do okrwawionego trupa i przykucnąć obok.

– Trzeba wezwać policję! – zawołał ktoś nagle. – To morderstwo!

Słowa te ożywiły publikę bardziej niż jakiekolwiek usłyszane tu magiczne zaklęcie. Ludzie rzucili się ku wyjściu, rozsuwając krzesła, przeskakując rzędy tak, jak gdyby na scenie wybuchł pożar. Jedni krzyczeli, inni się modlili, wciąż słychać też było odgłosy wymiotów…

I wtedy właśnie dziewczyna zamrugała, poruszyła głową, a potem podniosła się na rękach. Jej chłopak odskoczył z piskiem, ale pokręciła głową i zawołała go z przyganą w głosie.

– Nie słyszałeś, głupku, mistrza? Podnieś mnie i postaw na nogi! – zażądała, po czym spojrzała w stronę tratującej się przy drzwiach publiki. – Hej, wy tam! Chcieliście niezwykłego numeru? No to macie! Oto wielki Ocultus!

Z pomocą konferansjera znów stała się całością. Przez chwilę trzymała ręce na biodrach, po czym wykonała pełen gracji ukłon i zbiegła ze sceny.

Iluzjonista powiódł wzrokiem po skołowanych widzach sterczących z rozdziawionymi gębami przy wyjściu. Zatrzymał spojrzenie na mężczyźnie z pierwszego rzędu i wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Najaktywniejszy z widzów Ocultusa wypluł wykałaczkę, po czym niedbale zasalutował. Trącił grubego, przysypiającego kumpla i obaj zwyczajnie rozpłynęli się w powietrzu.


– Możesz mi wyjaśnić, szefie, co to właściwie miało być?

Loki z Bachusem szli teraz wzdłuż jednej z głównych uliczek Hortonville, po lewej mając słabo oświetlony miejski park, a po prawej rząd kolorowych sklepowych witryn. Choć był późny wieczór, a do tego środek tygodnia, na ulicach panował spory ruch. Częściowo odpowiadał za to autobus z Appleton właśnie odjeżdżający z przystanku – chwilę wcześniej przywiózł pracowników dziennej zmiany fabryki czekolady. Robotnicy rozchodzili się niespiesznie do domów, rozważając na głos, czy mogą sobie pozwolić na jedno piwko i jedną kolejkę rzutek. Bogowie wpadli akurat na jedną z takich grup i musieli wyciągnąć ręce z kieszeni, by bezpiecznie przedostać się na drugą stronę.

– O co właściwie pytasz, Bachusie? – Loki spojrzał na towarzysza z rozbawieniem. Wykałaczka przewędrowała z jednego kącika ust do drugiego. – Chcesz, żebym ci zdradził, na czym polegała sztuczka Ocultusa? To tajemnica zawodowa, a ja i on jesteśmy przecież kumplami po fachu. To by było nieetyczne.

Wyciągnął z kieszeni srebrną dolarówkę i zaczął przekładać monetę między palcami, w ogóle na nią nie patrząc.

– Kiedyś, gdy był jeszcze na topie, lubiłem jego pokazy – powiedział po chwili już poważnie. – Smutno mi było patrzeć, jak stacza się na dno. No bo pomyśl sam, występ w starym kinie w Hortonville. Można upaść niżej?

Bachus parsknął.

– I ty tak z dobroci serca? Oj, bo uwierzę! – Usunął się na bok, ustępując nadchodzącej z przeciwka kobiecie z dwiema ogromnymi reklamówkami. – Poza tym nawet jeśli, to raczej mu nie pomogłeś. Ludzie rzygali tam lepiej niż po tym ohydnym roquatelle z dziewięćdziesiątego trzeciego. A wierz mi, to sztuka.

– Może i tak. – Kłamca wzruszył ramionami. – Ale numer zapamiętają, za to mogę ręczyć. Poza tym…

Przystanął i zmrużył oczy.

Kłamca 3. Ochłap sztandaru

Подняться наверх