Читать книгу Wirus Judasza - James Rollins - Страница 15

Оглавление

Ocean Indyjski

10°44’07.87” S | 105°11’56.52” E

22 maja, godzina 18.32

– Kto jeszcze chce fostera?! – zawołał z dolnego pokładu Gregg Tunis.

Doktor Susan Tunis, która właśnie wchodziła drabinką do nurkowania na pokład rufowy, uśmiechnęła się na dźwięk głosu męża. Rozpięła kamizelkę wypornościową, zdjęła z siebie ciężki zestaw do nurkowania i zaniosła go do regału znajdującego się za sterówką. Gdy ustawiała swoją butlę obok innych, rozległ się metaliczny brzęk.

Uwolniona od ciężaru, chwyciła wiszący na ramieniu ręcznik i zaczęła wycierać blond włosy, niemal białe od słońca i soli. Kiedy skończyła, rozpięła suwak skafandra.

BUM-BABADUM… BABADUMMM… zadudniło ze stojącego za jej plecami leżaka.

– Profesorze Applegate, czy pan zawsze musi mnie podglądać, kiedy zdejmuję piankę?

Siwy geolog, na którego kolanach leżała książka o historii marynarki, poprawił okulary na nosie.

– Nie byłbym dżentelmenem, gdybym nie zauważył obecności pięknej młodej kobiety, uwalniającej się ze zbyt sztywnego stroju.

Susan ściągnęła skafander z ramion i zsunęła go do pasa. Pod spodem miała jednoczęściowy kostium. Wiedziała z doświadczenia, że góra od bikini ma zwyczaj zsuwać się razem ze skafandrem. Choć wcale jej nie przeszkadzało, że emerytowany profesor, starszy od niej o trzydzieści lat, pożera ją wzrokiem, nie zamierzała dawać mu darmowego pokazu.

Jej mąż Gregg wyszedł na pokład z trzema oszronionymi butelkami piwa, które trzymał między palcami prawej dłoni. Na widok żony uśmiechnął się szeroko.

– Zdawało mi się, że cię słyszę.

Miał na sobie białe płócienne spodnie i rozpiętą koszulę. Poznali się z Susan podczas naprawy któregoś ze statków uniwersyteckich w suchym doku, gdy pracował jako mechanik w Darwin Harbor. Przed ośmioma laty. Trzy dni temu świętowali na jachcie piątą rocznicę ślubu – sto mil morskich od atolu Kiritimati, lepiej znanym pod nazwą Wyspy Bożego Narodzenia.

Podał jej butelkę.

– Dopisało ci szczęście z nasłuchem?

Upiła łyk piwa, rozkoszując się chłodnym strumieniem płynu. Ssanie przez wiele godzin słonego ustnika wysuszyło jej usta.

– Jak na razie nie. W dalszym ciągu nie umiem określić powodu tych wypłynięć na brzeg.

Dziesięć dni wcześniej osiemdziesiąt delfinów z występującego jedynie na Oceanie Indyjskim gatunku Tursiops aduncus pozwoliło się wyrzucić falom na plażę u wybrzeży Jawy. Prowadzone przez Susan badania dotyczyły długoterminowego wpływu fal emitowanych przez sonary na walenie, co już wiele razy było przyczyną samobójczych wypłynięć na brzeg przedstawicieli różnych gatunków tych ssaków. Zazwyczaj miała do dyspozycji grupę asystentów, złożoną z absolwentów i studentów ostatniego roku, ale ta wyprawa miała być tylko urlopem spędzonym z mężem i dawnym nauczycielem. Jedynie zbieg okoliczności sprawił, że znaleźli się w okolicy tak licznego wypływania delfinów na brzeg – i tylko dlatego ich pobyt w tym miejscu się przedłużał.

– Czy przyczyną mogłoby być coś innego niż sonar? – spytał Applegate, w zamyśleniu kreśląc palcem kółka na zroszonym szkle butelki. – W tym regionie często dochodzi do mikrotrzęsień ziemi. Może tę samobójczą panikę delfinów wywołało trzęsienie spowodowane subdukcją pod dnem głębiny morskiej?

– Kilka miesięcy temu było tu całkiem niezłe trzęsienie – zauważył Gregg Tunis, który usiadł na leżaku obok profesora i poklepał następny leżak, zachęcając Susan, aby się przysiadła. – Może to wstrząsy wtórne?

Susan nie miała powodu spierać się z tą argumentacją. Liczne trzęsienia ziemi, które wystąpiły w tym regionie w ciągu minionych dwóch lat, poważnie naruszyły strukturę dna, ale Susan nie była do końca przekonana. Jej zdaniem działo się tu coś jeszcze. Rafa pod nimi była nienaturalnie pusta. Wszystkie zamieszkujące ją wcześniej istoty pouciekały do skalnych zagłębień, muszli i dziur w piachu.

Może fauna morska właśnie w ten sposób reaguje na mikrowstrząsy?

Zmarszczyła czoło i usiadła obok męża. Powinna połączyć się z Wyspą Bożego Narodzenia i dowiedzieć, czy ostatnio nie zanotowano jakiejś niezwykłej aktywności sejsmicznej, jednak postanowiła zrobić to później – najpierw chciała zachęcić Gregga do wejścia do wody.

– Znalazłam coś, co wygląda jak resztki starego wraku… – powiedziała.

Gregg się wyprostował. W Darwin Harbor oprowadzał nurków amatorów po wrakach zatopionych podczas drugiej wojny światowej okrętów wojennych, które leżały na dnie wokół północnych wybrzeży Australii, i wszystkie takie odkrycia bardzo go interesowały.

– Gdzie? – zapytał.

Susan wskazała palcem za siebie.

– Jakieś sto metrów od sterburty. Kilka czarnych belek, wystających z piasku. Prawdopodobnie odsłoniło je trzęsienie ziemi. Nie miałam czasu, aby się im dokładniej przyjrzeć. Uznałam, że zostawię to ekspertowi… – dodała i uszczypnęła Gregga w bok, po czym przytuliła się do niego.

Obserwowali, jak słońce powoli znika w wodzie. To był ich rytuał. Kiedy byli na morzu, zawsze oglądali razem zachód słońca – chyba że szalał sztorm.

Jacht kołysał się delikatnie. W oddali migotały światła tankowca, ale czuli się, jakby byli zupełnie sami.

Ostre szczeknięcie przestraszyło Susan. Nie sądziła, że jest aż tak spięta. Najwyraźniej udzieliło jej się dziwne zachowanie fauny pod nimi.

– Oscar! – zawołał profesor.

Dopiero teraz Susan zauważyła, że nie ma przy nich czwartego członka załogi. Pies ponownie zaszczekał. Należał do profesora, miał już sporo lat i dręczył go artretyzm, więc zazwyczaj najłatwiej było go znaleźć w plamach słońca na pokładzie.

– Zostawię was, turkaweczki, i zobaczę, o co mu chodzi – oznajmił Applegate. – Przyda mi się wycieczka na dziób, zrobię sobie miejsce na jeszcze jednego fostera przed snem.

Wstał z głośnym stęknięciem i ruszył ku dziobowi, zatrzymał się jednak w pół kroku i skierował wzrok ku wschodowi, gdzie niebo mocno pociemniało.

Oscar znowu szczeknął.

Tym razem Applegate go nie uciszył. Odwrócił się do Susan i Gregga.

– Powinniście to zobaczyć – powiedział.

Susan wstała, Gregg również. Dołączyli do profesora.

– Niech to cholera… – jęknął Gregg.

– Chyba już wiemy, co zmusiło delfiny do wyskoczenia na brzeg – stwierdził Applegate.

Szeroki pas wody jarzył się upiorną luminescencją, unoszącą się i opadającą w rytm ruchu fal. Srebrzysty połysk przetaczał się i wirował. Stary pies stał przy relingu i szczekał, a kiedy poświata jeszcze bardziej się zbliżyła, jego szczekanie zamieniło się w cichy warkot.

– Co to jest, do pioruna? – spytał Gregg.

Susan podeszła bliżej.

– Słyszałam o tym zjawisku. Nazywają to „mlecznym morzem”. Na Oceanie Indyjskim statki natykają się na takie luminescencje od czasów Juliusza Verne’a. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku jeden z satelitów sfilmował to zjawisko… obejmowało setki mil kwadratowych. To tutaj nie jest duże.

– A co to właściwie jest? – dopytywał się Gregg. – Czerwony przypływ?

Susan pokręciła głową.

– Nie. Czerwone przypływy to zakwity alg, natomiast świecenie wody powodują bakterie bioluminescencyjne żywiące się algami lub czymś podobnym. Nie ma się czego bać, choć chciałabym…

Pod ich stopami rozległo się głośne stuknięcie – jakby coś uderzyło w dno jachtu. Oscar znowu się rozszczekał, po czym zaczął biegać wzdłuż relingu, próbując wystawić łeb na zewnątrz.

Podeszli do psa i popatrzyli w dół.

Skraj mętnej wody uderzył o burtę jachtu i jednocześnie z głębin wypłynął potężny kształt – brzuchem do góry, ale ciągle jeszcze wijąc się i szczerząc wielkie zęby. Był to ogromny, ponadsześciometrowy żarłacz tygrysi. Świecąca woda kipiała wokół grubego cielska, bulgocząc głośno.

Ale to nie woda na ciele rekina bulgotała, lecz jego gotująca się skóra. Udręczone zwierzę znowu się zanurzyło, jednak wokół, jak okiem sięgnąć, z mlecznego płynu wypływały kolejne kształty, martwe lub wściekle trzepiące kończynami i ogonami: morświny, żółwie morskie i setki ryb.

Applegate cofnął się od relingu.

– Wygląda na to, że te bakterie znalazły sobie inne pożywienie niż algi…

Gregg odwrócił się do żony.

– Susan…

Nie mogła oderwać oczu od straszliwego widoku. Naukowa ciekawość zwyciężyła przerażenie.

– Susan…

Lekko zirytowana, spojrzała na męża.

– Nurkowałaś w tej wodzie przez cały dzień.

– No i co z tego? Wszyscy byliśmy przez jakiś czas w wodzie. Nawet Oscar.

Gregg popatrzył na przedramię Susan, na miejsce, które właśnie drapała. Niepokój w jego wzroku sprawił, że i ona spojrzała na swoją rękę. Skórę pokrywała gruboziarnista wysypka, którą drapanie coraz bardziej zaogniało.

Po chwili na przedramieniu Susan pojawiły się czerwone obrzęki.

– Susan…

– Boże drogi… to jest we mnie.

Wirus Judasza

Подняться наверх