Читать книгу UKRYTY PŁOMIEŃ - Janette Oke - Страница 6

ROZDZIAŁ
PIERWSZY

Оглавление

Jerozolima, 33 r. n.e.

Abigail cichutko wycofała się z miejsca, gdzie odbywała się uroczystość i pokuśtykała w stronę cienia. Boląca noga doskwierała jej coraz bardziej, więc usiadła na kamiennej ławce pod zewnętrzną ścianą okalającą podwórze. Wokół niej odgłosy bawiących się gości weselnych zlewały się w jeden szum. Jeszcze nigdy nie była świadkiem tak radosnego świętowania. Czuła, jakby napięcie, niepokój i niepewność ostatnich tygodni zupełnie odeszły. Ci ludzie cieszyli się nie tylko z powodu ślubu Albana i Lei. Był jeszcze jeden, dużo ważniejszy powód niż radosne przymierze tych dwojga nowych wyznawców Drogi.

Wszyscy radowali się prawdą, w którą już wcześniej wierzyli, lecz która teraz została potwierdzona. Ich Przywódca, Rabbi Jezus, naprawdę powstał z martwych i byli na to naoczni świadkowie.

Abigail obserwowała, jak dwunastoletni Jakub tańczy wśród innych weselników z niemal histerycznym zapałem i żarliwością. Wciąż było to dla niej niepojęte, że jej brat żyje, że jest cały i zdrowy. Miała wrażenie, jakby od zamordowania jej rodziny upłynęła wieczność. Tak długo czuła się samotna i zagubiona. I oto, nie dalej jak kilka godzin temu, zauważyła go tańczącego po drugiej stronie podwórza. Dla niej on również jakby zmartwychwstał – ten cud wydawał się jak sen. Na samą myśl o tym, do jej oczu znów napłynęły łzy.

Jakub musiał poczuć jej wzrok na sobie, bo odwrócił się, jakby jej szukał. Gdy ich spojrzenia się spotkały, podbiegł z troską na twarzy.

– Abigail, czemu nie tańczysz? Źle się czujesz?

– Czuję się świetnie, Jakubie.

I tak było. Chora noga dość mocno ją bolała, lecz w tej chwili mogła czuć jedynie radość w sercu. Lea, jej ukochana przyjaciółka, tańczyła w kręgu wierzących ze świeżo poślubionym mężem, Albanem, a jej brat stał tuż przed nią. Jej brat.

– Jestem tylko trochę zmęczona – zapewniła go.

– Przynieść ci coś? – zerknął na stół weselny udekorowany kwiatami i gałązkami, gotowy na mającą się niedługo rozpocząć ucztę.

Nagle odczuła potrzebę dotknięcia go, upewnienia się, że Jakub nie jest jakąś zjawą, przywidzeniem. Sięgnęła jego ramienia z drżącym uśmiechem.

– Może trochę wody. Dziękuję.

Gdy Jakub podbiegł do stołu, spojrzała znów na radosny tłum wypełniający małe podwórze. Czy to możliwe, że minęło zaledwie sześć tygodni odkąd nasz Pan umarł? Grupa Jego wyznawców, będąca już pod obserwacją jako podejrzana, pozamykała się po domach, szepcząc jeden do drugiego podniosłe, a zarazem pełne strachu słowa, rozglądając się nerwowo za każdym razem, gdy ktoś spośród nich musiał wyjść na ulicę.

Wtedy Jezus się im objawił, po czym wstąpił do nieba, by wysłać do nich Ducha Bożego, który zstąpił w jakże zdumiewający sposób – pod postacią wiatru i ognia.

A teraz bawili się z rumieńcami na twarzach i wesołością w oczach, a ich głosy zlewały się w tekst pieśni. Znów zabrzmiała muzyka tamburynów i fletów, porywając stopy do tańca. Tak, słychać było bez wątpienia, że jest to zabawa weselna, lecz było to także świętowanie zmartwychwstania ich Pana i otrzymania pożegnalnego daru Jego niewidzialnej, lecz niewątpliwej obecności.

I powrót Jakuba – wyszeptała do siebie Abigail z nikłym uśmiechem, wachlując twarz liściem palmowym. Jak to dobrze mieć tyle powodów do świętowania! Gdyby tylko moja noga tak nie bolała... Dyskretnie sięgnęła pod szatę, by rozmasować bolące miejsce. Jakże by chciała być teraz pośród tańczących! Bez końca wirowałaby po podwórzu…

– Proszę, siostrzyczko!

Abigail mimowolnie wstrząsnął dreszcz radości na dźwięk znajomego zwrotu z ust chłopaka, o którym myślała, że nigdy więcej go nie ujrzy. Uśmiechnęła się w podzięce i wzięła z jego ręki gliniany kubek, ale nie mogła się napić, gdyż gardło miała ściśnięte ze wzruszenia.

Jakub odwrócił się, by popatrzeć na klaszczący i śpiewający tłum. Kiwnęła głową wskazując mu, by dołączył do reszty. Widziała, że jest rozdarty, więc dotknęła lekko jego ramienia i popchnęła go.

– Idź, Jakubie. Zatańcz za nas oboje – tyle tylko zdołała wypowiedzieć przez łzy radości.

I już go nie było. Patrzyła, jak bierze kogoś za ręce i wiruje pośród przyjaciół. Była wśród nich jej droga przyjaciółka Hanna z białymi kwiatami wplecionymi we włosy. Lea i jej oblubieniec wymknęli się już do swej komnaty weselnej.

Abigail wstała. Powinna pomóc Marcie i Marii, które właśnie wnosiły tace z pieczoną jagnięciną, by umieścić je na poustawianych wzdłuż ściany stołach. Jej uwagę przykuł śmiech przebijający się przez ogólną wrzawę. Pewnie jeden z galilejskich rybaków opowiadał jakąś zabawną historię. Choć nie słyszała słów, uśmiechnęła się, gdy jeden z mężczyzn poklepał swego towarzysza po plecach i obaj znów gruchnęli śmiechem.

Westchnęła i spróbowała wstać, zobaczywszy kobiety niosące gliniane misy z czerwonymi winogronami i dojrzałymi oliwkami. Wcześniej pomagała przygotować do nich sos z suszonej ciecierzycy oraz tacę ze świeżą dymką, kolendrą i miętą.

– Abigail! – zawołała ją Marta. – Chodź i zajmij miejsce przy stole.

Chociaż jej ton był bezpośredni i szorstki, Abigail znała jej serce. Przez Martę przemawiała miłość.

– Powinnam pomagać…

– Jest znacznie więcej rąk do roboty. Widziałam wcześniej, jak utykasz. Siadaj i jedz.

Gdy Piotr wstał, by pobłogosławić jedzenie, Abigail niechętnie podeszła, by zająć miejsce przy stole dla kobiet. Uwielbiała słuchać, jak Piotr głośno się modli. Jego słowa były skierowane do Boga Jahwe, lecz przynosiły słuchającym pocieszenie i zrozumienie Bożych prawd.

Ledwie zajęła miejsce, gdy ktoś pociągnął ją za rękaw. Przykucnęła przy niej Nedra, służąca z pałacu Heroda. Było to zadziwiające, gdyż mimo usilnych próśb Lei, przełożony Nedry, Enos, odmówił jej pozwolenia na uczestnictwo w dzisiejszej uroczystości.

– Och, Nedro, Lea będzie taka szczęśliwa, kiedy się dowie, że Enos dał się ubłagać…

Ale Nedra od razu potrząsnęła głową. Dyszała tak ciężko, że Abigail czuła jej oddech na swojej twarzy. Dziewczyna pochyliła się bliżej i wysapała:

– Enos nie wie, że tu jestem. Muszą uciekać. Natychmiast!

Jej słowa nie od razu dotarły do świadomości Abigail.

– Ale jak to?

– Lea, Alban. Muszą uciekać. Teraz!

Oczy Nedry były szeroko otwarte ze strachu.

Z drugiego końca stołu dobiegła do ich uszu salwa gromkiego śmiechu. Niepokój Nedry nie pasował do tego zgromadzenia.

– Ale Alban i Lea są…

– Teraz! Musisz mnie posłuchać – palce Nedry szarpały szatę Abigail. – Nie ma czasu.

– Nie rozumiesz, Nedro. Oni poszli do komnaty weselnej…

– Herod już wysłał straże – w oczach Nedry krył się lęk graniczący z szaleństwem.

Z drugiej strony Abigail odezwał się głos:

– Czy coś się stało?

Abigail z ulgą spostrzegła, że obok jej ławki stoi Marta.

– Nedra mówi, że jest jakieś niebezpieczeństwo. Próbowałam jej wyjaśnić, że…

– A ja ci mówię, że muszą uciekać – Nedra zerwała się z miejsca, machając gwałtownie rękami.

Nagle stanął przy nich młodzieniec imieniem Szczepan. Przystojne rysy jego ciemnej twarzy wyrażały zatroskanie, lecz mimo wyraźnego przerażenia Nedry, młody człowiek zachowywał niebywały spokój.

– Proszę… Nedro – tak masz na imię? Powiedz nam, proszę…

– Jeśli Enos zauważy, że mnie nie ma, każe mnie zabić – Nedra wytarła czoło trzęsącą się dłonią.

– Nie możemy więc na to pozwolić. Skoro biegłaś tu całą drogę, musisz być spragniona. Marto, proszę, przynieś jej coś do picia. A teraz mów, co się stało.

Abigail widziała, jak Nedra się trzęsie.

– Herod wysłał straże – powtórzyła ochrypłym głosem.

– Żeby pojmać Leę?

– I Albana. Herod nadal chce się zemścić na nich obojgu. Mają być do niego przyprowadzeni, a proces ma się odbyć szybko. A potem… potem zabije oboje.

– Jesteś pewna?

– Podsłuchałam, co planuje.

– Czy nie można się do kogoś odwołać?

Marta przyszła z kubkiem wody, ale Nedra tylko trzymała go w dłoniach.

– Nie. Piłat wyjechał do Cezarei. I właśnie dlatego Herod podjął działanie teraz – oddech Nedry znów stał się nerwowy i urywany. – Muszę wracać. Z każdą chwilą, gdy tu jestem, rośnie niebezpieczeństwo…

– Oczywiście – Szczepan podniósł wzrok rozglądając się po podwórzu. – Jakubie! – zawołał. – Potrzebujemy twojej pomocy. Odprowadzisz tę panią szybko i bezpiecznie do pałacu?

Chłopiec może i był młody, ale odpowiedział od razu. Musiał wyczuć niebezpieczeństwo.

– Znam tajemne przejścia. Chodźmy! – machnął ręką kierując się w stronę bramy.

– Dobry chłopak – pochwalił go Szczepan, po czym kiwnął i uśmiechnął się do Nedry. – Dobrze zrobiłaś, że przyszłaś.

– Powiedz im, że mi przykro. Ale muszą się pospieszyć – Nedra pozwoliła, by Jakub wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Ostatnie słowa rzuciła przez ramię, już w biegu: – Powiedz, żeby się spieszyli! Przekaż ode mnie pozdrowienia. Będę się za was modlić.

– A my za ciebie. Biegnijcie bezpiecznie!

Szczepan odwrócił się do Marty.

– Musimy im powiedzieć.

Abigail zorientowała się, że muzyka ucichła i wszyscy patrzą w ich kierunku.

– Nie moglibyśmy ich ukryć? – zapytała zdławionym głosem.

Marta szybko jej odpowiedziała:

– Nedra nie panikuje bez powodu. Ryzykowała życie, by ocalić przyjaciół.

– Skoro Herod już wysłał straże, musimy się pospieszyć – dodał Szczepan. Nawet nagłe niebezpieczeństwo nie zmąciło jego wrodzonego spokoju. – Alban i Lea są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tutaj nie mają gdzie się ukryć – nie przed gniewem Heroda, nie w tym mieście. Nedra ma rację. Muszą uciekać.

Abigail znalazła w sobie siłę, z której nie zdawała sobie wcześniej sprawy. Zwróciła się do Marty:

– Ja pójdę ich ostrzec. Spakujesz im do torby trochę jedzenia?

Szczepan już ruszył z miejsca.

– Zobaczę, czy uda mi się załatwić konia.

Abigail wspięła się najszybciej jak mogła po drewnianych stopniach wiodących do pokoju, który dzieliła z Hanną, a który udekorowały i użyczyły młodej parze. Usłyszała delikatny śmiech kobiety. Nigdy wcześniej nie słyszała, żeby Lea się śmiała. A teraz chwile radości muszą się zakończyć tak szybko. Oczy wypełniły jej się łzami, gdy stanęła pod drzwiami pokoju.

Już miała ich zawołać, gdy drzwi się otworzyły. Stał w nich Alban obejmujący Leę w talii.

– Co się stało, Abigail? Usłyszałem, jak ktoś biegnie…

– Herod… – smak tego słowa w jej ustach był ohydny. – Idą po was jego oddziały. Teraz. Nie ma czasu…

Urwała, bo Alban właśnie chwycił ją za ramię.

– Spokojnie. Powiedz jeszcze raz.

– Herod wysłał po was straże. Nedra wymknęła się z pałacu, żeby nas ostrzec. On chce… – nie mogła dalej mówić.

– Co chcesz powiedzieć? – szepnęła Lea.

– Piłata nie ma w mieście – wyjaśnił Alban ponurym tonem. – Herod wykorzystuje szansę, by się na mnie zemścić za to, że pokrzyżowałem mu plany.

Abigail zarzuciła ramiona na Leę, a łzy płynące z jej oczu zamieniły się w szloch, gdy tuliła przyjaciółkę. – Musicie uciekać. Oddziały…

Ciepłe dłonie Lei przytrzymały ramiona Abigail.

– Bierzcie rzeczy – ty i Jakub. Pospieszmy się.

– Straże nie będą szukać Abigail ani Jakuba – zdecydowanie w głosie Albana pomogło obu kobietom uspokoić się. – Towarzyszenie nam byłoby zbyt niebezpieczne dla nich obojga. We dwoje będziemy się szybciej poruszać i mniej rzucać się w oczy.

– Ale…

– Leo, jeśli straże już nasz szukają, musimy ruszać teraz. Jak już będziemy bezpieczni, poślemy po nich.

– Jakub poszedł odprowadzić Nedrę do pałacu – Abigail wytarła twarz. – Alban ma rację. A z moją nogą…

Lea uścisnęła ją jeszcze mocniej.

Alban delikatnie odsunął żonę od przyjaciółki.

– Musimy iść.

– Damy znać jak tylko to będzie możliwe – powiedziała Lea przez ramię, spiesznie schodząc ze schodów. – Obiecuję.

Abigail osunęła się na stopień, ukryła twarz w dłoniach, a przez palce pociekły jej łzy.

– O, Boże, daj im szybkość i Twoją ochronę – tylko tyle była w stanie wypowiedzieć.

***

Jedynym zwierzęciem, które w tak krótkim czasie udało się znaleźć Szczepanowi, był osioł, wykorzystywany do zwożenia z doliny opałowego drewna. Z wyrazu twarzy Albana Abigail wyczytała, że miał nadzieję na coś lepszego. Strach przed pochwyceniem przez Heroda był widoczny w głębi jego oczu. Na szczęście Lea była zbyt zajęta pożegnaniami z innymi kobietami, by to zauważyć. Zanim wspięła się na osiołka i spojrzała na ukochanego, twarz Albana wyrażała właściwą dla niego powagę i siłę.

– Musimy ruszać.

– Dokąd się udacie? – spytała Abigail.

– Lepiej będzie, jak nie będziesz wiedziała. Gdy nie wiesz, nie grozi ci niebezpieczeństwo.

Nawet spokojna zazwyczaj Marta była teraz pełna niepokoju.

– Na tym osiołku daleko nie zajedziecie.

Alban chwycił za lejce i zaczął iść.

– Nie mamy wyboru.

Gdy doszli do bramy podwórza, z wąskiej alejki dało się słyszeć zbliżający się tętent kopyt. Abigail stała wystarczająco blisko, by zauważyć, że Alban sięga do pasa, lecz jego ręka schwytała tylko powietrze. Odwrócił się do Lei i powiedział:

– Przygotuj się do biegu.

– Nie opuszczę cię nigdy!

Alban już chciał z nią dyskutować, gdy odwrócił się i spostrzegł jeźdźca galopującego w ich stronę.

– Linuks! – zawołał, gdy ten stanął przed nimi.

Twarz żołnierza była poważna.

– Ludzie Heroda depczą mi po piętach! – Linuks zsunął się z konia. – Weźcie mojego rumaka i pędźcie jak wiatr!

Mężczyźni uścisnęli się. Wahanie szybko zamieniło się w solidny uścisk żołnierzy, którzy służąc razem zostali przyjaciółmi. Następnie Alban wskoczył na grzbiet konia i wciągnął Leę. Szczepan i Marta wetknęli im sporządzone naprędce zapasy na podróż. Przez krótką chwilę Lea i Alban rozejrzeli się po zebranych. Była to cicha chwila, gdyż każdemu zabrakło słów. Wreszcie Alban obrócił konia i wbił pięty w jego boki.

Abigail odpięła róg szala i uniosła go, by wytrzeć spływające po policzkach łzy. Strach niemal zgniatał jej klatkę piersiową. Zastanawiała się, kiedy – i czy w ogóle – ich znowu zobaczy. Poczuła, że ktoś ją obserwuje i nagle zauważyła, że żołnierz, ten Linuks, wcale nie patrzył za swoim odjeżdżającym przyjacielem. Patrzył na nią.

Przeszedł ją dreszcz. Już wcześniej zauważyła tego przystojnego rzymskiego oficera; zwróciła też uwagę na jego śmiałość. Ciaśniej okryła twarz chustą, zakrywając ją całą poza oczami, po czym odwróciła się, by popatrzeć, jak szybkonogi rumak niosący Albana i Leę znika za rogiem ulicy.

Gdy ucichł już dźwięk kopyt na brukowanej drodze, Abigail odwróciła się i ujrzała wspólnotę wierzących stojącą w ciszy. Już nie grała weselna muzyka. Nie było już śmiechu i wesołości, tańców i ucztowania. Ich świat znów gwałtownie się zmienił i musieli sobie przypomnieć, kim są i gdzie się znajdują. Obcy we własnej ziemi. Judejczycy, a jednak postrzegani jako wrogowie zarówno przez własnych przywódców religijnych, jak i przez rzymskich najeźdźców.

Ciszę przerwał stanowczy głos. Choć tylko trochę głośniejszy od szeptu, odbił się echem na podwórzu. Była to modlitwa, płynąca prosto z serca i duszy byłego rybaka z Galilei.

– Jedźcie z Bogiem – powiedział Piotr.

– Jedźcie z Bogiem – powtórzyli wszyscy, jakby wzięli oddech świeżego powietrza. Tak. W końcu przecież Bóg był z tym dwojgiem, którzy teraz ratowali ucieczką swoje życie. Był również z tymi, którzy zostali, by spotkać się z prześladowcami.

***

Abigail jeszcze nie otrząsnęła się po tych dramatycznych wydarzeniach, gdy zdyszany Jakub pociągnął ją za szal.

– Ukryli się? – zapytał z trudem.

Abigail złapała go obiema dłońmi za ramiona.

– Czy Nedra…?

– Udało nam się – wysapał. – Nie sądzę, by Enos się zorientował, że w ogóle opuszczała pałac.

– Bogu dzięki – wyszeptała Abigail.

– Gdzie Alban?

– Wyjechali. Są…

– Jak to: wyjechali? Dokąd?

– Nie wiem. Możemy się tylko modlić, żeby im udało się uciec.

– Ale… ale jak on mógł pojechać beze mnie? Ja przecież miałem jechać z nim. Obiecał, że nigdy mnie nie zostawi!

Abigail zobaczyła malujące się na twarzy brata poczucie nieszczęścia i zrozumiała, co chciał powiedzieć.

– Nie mógł czekać, Jakubie. Alban i Lea byli w niebezpieczeństwie. Przecież wiesz.

Gdy to mówiła, usłyszeli tętent licznych końskich kopyt dudniących na brukowanej uliczce prowadzącej na podwórze. Przyjechali prześladowcy.

– Szybko! – Abigail popchnęła Jakuba. – Musimy się ukryć zanim tu wejdą. – Opierał się, więc popchnęła go przed sobą. – Biegiem!

Odwrócił się, by na nią spojrzeć.

– Ale dokąd?

– Za balie. Wyjdziemy tylnym wyjściem. Tam jest ścieżka prowadząca do uliczek na tyłach placu.

Ledwo przebiegli przez podwórze, pojawiły się rumaki, stąpając ciężko i parskając. Abigail usłyszała srogie krzyki żołnierzy i brzęk stalowych ostrzy. Wcisnęła Jakuba do cienia za sobą, pełna obawy, czy jakiś ruch nie przyciągnie ich uwagi.

– Szukamy Albana. Gdzie on jest? – wykrzyknął gniewnie żołnierz, który najwyraźniej był dowódcą oddziału.

– Tu go nie ma – odpowiedział Piotr.

– Mamy informację, że przebywa w tym miejscu. Czy zaprzeczasz? – spytał szorstko.

– Nie zaprzeczam, że tu był. To dzień jego ślubu. Świętowaliśmy to, że odebrał swoją oblubienicę i…

– Nie obchodzi mnie wasze świętowanie. Dokąd pojechał?

– Tego nie powiedział.

Dowódca zaklął siarczyście.

– Zobaczymy, czy potraficie mówić prawdę. Żołnierze, z koni! Przeszukajcie każdy zakamarek tego parszywego miejsca od góry do dołu! Jeśli ten nieokrzesany człowiek kłamie, wkrótce zawiśnie na krzyżu. Razem z resztą swoich stronników.

Abigail wciągnęła głęboko powietrze i mocniej przylgnęła do Jakuba. Pośród hałasu i zamieszania panującego na podwórzu raczej nie powinni zostać zauważeni.

– Tędy – szepnęła przez ramię. Schyleni przemknęli w stronę tylnego wyjścia. Boże, Ojcze, proszę Cię, pomóż nam… pomóż nam wszystkim – modliła się Abigail – Panie Jezu, prowadź nasze kroki. Duchu Święty, bądź z nami…

Jakub, który znał labirynt ulic i uliczek Jerozolimy jak własną kieszeń, wkrótce objął rolę przewodnika w tej gwałtownej ucieczce.

***

Tego samego dnia wieczorem, na tyłach zabudowań, przy sklepie handlarza ryb, który był jednym z wierzących, Jakub znów zasypał Abigail pytaniami. Dokąd pojechali Alban i Lea? Jakie mieli plany? Kiedy po niego poślą?

I wciąż padała ta sama odpowiedź:

– Nie wiem.

Jego cierpliwość szybko się wyczerpała.

– No to co mamy robić?

– Czekać – odparła Abigail.

– Czekać! – Jakub próbował z niej zadrwić, ale był bliski płaczu. – Nie tak to miało być. Potrzebuję Albana teraz. Nawet nie zdążyłem się pożegnać. Nie dostałem od niego instrukcji, co mam dalej robić. Jak możesz mówić, że mamy czekać? Czekać na co? Na kogo? A co, jeśli im się nie uda? Skąd będziemy wiedzieli? – jednym tchem wyrzucał litanię swoich frustracji i gniewu.

– Jeśli im się nie uda, Herod będzie się tym chwalił stąd aż do Rzymu – powiedziała w końcu Abigail, próbując trzymać swą cierpliwość na wodzy. – A nawet jeśli im się uda, może kłamać w tej sprawie tylko po to, żeby zachować twarz. Nie możemy zrobić nic innego, jak tylko czekać, Jakubie. Dadzą nam znać, jak tylko będą mogli. Poślą po nas w odpowiednim czasie.

Lecz Jakuba wcale to nie przekonało. Abigail poczuła, jak odsuwa się od niej w ciemności nocy. Bardzo ją to zabolało. Czy kilka godzin temu odnalazła Jakuba tylko po to, by go teraz stracić z powodu żalu i tęsknoty za Albanem? Modliła się, by tak się nie stało. Jednak w tej chwili w jej sercu był chłód – większy nawet od zimnych ramion nocy, które ich otaczały.

UKRYTY PŁOMIEŃ

Подняться наверх