Читать книгу UKRYTY PŁOMIEŃ - Janette Oke - Страница 8
ROZDZIAŁ
TRZECI
ОглавлениеEzdrasz zawsze doznawał lekkiego uczucia zazdrości, gdy odwiedzał Gamaliela w dzielnicy świątynnej w Jerozolimie. Ze Świątyni do cytadeli, z jednego centrum judejskiej władzy do drugiego, prowadziła szeroka droga. Większość członków Sanhedrynu, rady świątynnej, mieszkała właśnie przy tej drodze. Lecz zazdrość Ezdrasza wzbudzała nie pozycja Gamaliela wśród kapłanów Świątyni czy szerzej pojętej wspólnoty Judejczyków, lecz zgoła coś innego.
– Witaj, stary przyjacielu. Witaj – Gamaliel, starszy faryzeusz i długoletni mentor Ezdrasza, zaprosił swego przyjaciela do głównego pomieszczenia. Rozciągał się zeń widok na podwórze. Stojąca pośrodku niego fontanna tworzyła małe tęcze, które rozwiewał popołudniowy wiatr.
– Jak było w Aleksandrii? – Gamaliel wskazał Ezdraszowi krzesło przy małym drewnianym stoliku.
Siadając Ezdrasz westchnął i pokiwał głową.
– Pełno tam chaosu i zamieszania, jak i wszędzie w imperium.
Ezdrasz był starszym kupcem; teren jego działalności handlowej rozciągał się od Jerozolimy aż do Damaszku na wschodzie i do Rzymu na zachodzie. Kiwnął w podziękowaniu, gdy sługa w tradycyjny sposób umył mu ręce i nogi. Wziął srebrny kielich i skosztował wody owocowej. „Ten kapłan z pewnością żyje w dobrobycie” – zauważył w myślach, rozglądając się po dużym pomieszczeniu.
– A co nowego w Jerozolimie?
– Tyle się wydarzyło… – Gamaliel zawiesił głos, usłyszawszy pospieszne kroki na dole, w jednym z bocznych pasaży. Obaj mężczyźni odwrócili się w stronę okolonego łukiem wejścia.
– Ezdraszu! – wchodząca kobieta szybko przemierzyła pokój, niemal potykając się z pośpiechu i z radości. – Jak mogłeś tak długo nie wracać?!
– Mieliśmy pewne trudności, Miriam. Wybacz mi.
– Czy twój syn i córka mają się dobrze? – usiadła na drewnianej ławce opodal krzeseł.
– Podróż wydawała się im służyć, w przeciwieństwie do ich zmęczonego ojca.
– Są młodzi. Bez nauczycieli i bez ograniczeń, pojechali szukać przygód z ukochanym ojcem. Nic dziwnego, że wyprawa im się podobała. Nasz syn płakał niepocieszony, gdy usłyszał, że zabrałeś swoje dzieci.
– Następnym razem i on może z nami pojechać.
Miriam pogroziła palcem.
– Jeśli ośmielisz się choćby wspomnieć mu o czymś takim, to już ja ci…
– Ciiii, Miriam – skarcił ją mąż, choć uśmiechał się przy tym. – Wstydź się.
Ezdrasz słuchał, jak kobieta rozprawia z mężem o dzieciach, po czym zaczęli z Gamalielem dyskutować o zmianach, które zaszły w Jerozolimie – o odwołaniu Piłata i oczekiwanym przyjeździe nowego gubernatora, Marcellusa. Krążyły też pogłoski, że trybun garnizonu w Jerozolimie, Bruno Aetius, ma być odesłany z powrotem do Damaszku. Niektóre z tych wieści Ezdrasz już słyszał w Aleksandrii, inne były dla niego nowe. Starał się skupić uwagę, bo ci dwoje byli inteligentnymi, zaufanymi przyjaciółmi z koneksjami. Lecz zazdrość wytworzyła w jego sercu i umyśle jakby chmurę bólu i żalu, tak że trudno mu było uczestniczyć w rozmowie.
Miriam i zmarła żona Ezdrasza były niegdyś najlepszymi przyjaciółkami. Dwoje dzieci Miriam i Gamaliela było niemal dokładnie w tym samym wieku co jego dzieci – miały cztery i sześć lat. Ale ich dom był kompletny, pełny stabilnej miłości, podczas gdy jego dom rozpadł się na kawałki.
Dwa lata wcześniej jego ukochana młoda żona poślizgnęła się na mokrych kafelkach i upadła. Wydawało się, że to nic takiego – jeden siniak na łokciu i drugi tuż nad skronią. Trochę ją bolało, ale nie na tyle, by wszczynać alarm. Jednak tej samej nocy powiedziała, że odczuwa ból i kręci się jej w głowie.
Zmarła zanim nadszedł ranek.
Wewnętrzna agonia Ezdrasza z czasem się zmniejszyła. Nieco lekarstwa dla głębokiego smutku odnalazł w opiece nad dwójką swoich małych dzieci, jednak w sercu nosił tęsknotę za tym, co utracił. I nigdzie bardziej tego nie odczuwał niż tu – w przepełnionym pokojem domostwie starego przyjaciela.
Służąca przyprowadziła podekscytowane dzieci, które zadawały mnóstwo pytań, a jego serce tym bardziej odczuwało stratę. Wreszcie Miriam zabrała dzieci i ich opiekunki, a Gamaliel kazał reszcie służby wyjść i zamknąć drzwi. Komnatę spowił cień – tak głęboki, jak skrzywiona nagle mina gospodarza.
– Są problemy.
– Zeloci? – spytał Ezdrasz.
– Nie. Znaczy, tak. Oni też.
– Słyszałem, że ich ataki stały się niewiarygodnie śmiałe.
– Ataki… Tak, istna plaga. Ale gorsze jest to, że zyskują popularność wśród ludu.
– Przy ogniskach nocujących karawan słyszałem piosenki na ich temat – powiedział Ezdrasz. – Jedna była bardzo prosta i przemawiająca do serc. Coś o nowym judejskim Dawidzie pokonującym rzymskiego Goliata. Mój syn ją teraz śpiewa podczas zabawy.
– Ludzie są uciskani i potrzebują bohaterów – rzekł Gamaliel. – To dość naturalna reakcja.
Była to jedna z najbardziej niezwykłych cech tego człowieka. Ezdrasz miał świadomość, że większość ludzi, osiągnąwszy pozycję i władzę, stawała się coraz bardziej nieugięta w swych opiniach. Tracili zdolność kwestionowania własnych poglądów czy patrzenia z punktu widzenia drugiej osoby. Jednak Gamaliel był świetnym pośrednikiem. Łagodził konflikty dociekając wnikliwie, jakimi motywami kierują się inni. Był to prawdziwy dar – ta umiejętność słuchania, badania i szanowania cudzego punktu widzenia.
Jednak Ezdrasz nie miał złudzeń.
– Stanowią zagrożenie dla nas i dla naszej pozycji w społeczeństwie. Zeloci zniszczą wszystko, co jest nam drogie. A Rzymianie w końcu wygrają i zniszczą nas razem z zelotami.
– Sugerujesz, że mamy pomagać Rzymianom? – pytanie zostało zadane półszeptem, lecz stanowczo.
– Kusi mnie taka perspektywa. Lecz ja nie mógłbym się zgodzić na taki krok.
– Właśnie. Judejczycy pomagający Rzymianom zabijać Judejczyków. Byłoby to odrażające.
– Sanhedryn już tak wcześniej robił – brwi Ezdrasza podniosły się znacząco.
Gamaliel nic na to nie odrzekł.
– Mówię o tym ukrzyżowanym Proroku, co Go zwą Jezus z Nazaretu.
– Wiem, o kim mówisz – Gamaliel wstał i podszedł do okna. – Wymyślili dla siebie nową nazwę.
– Kto?
– Uczniowie zmarłego Proroka. Nazywają siebie wyznawcami Drogi.
Ciężkie zasłony okienne rzucały delikatny pastelowy cień na rysy jego przyjaciela. Lecz i tak Ezdrasz widział, że jest on rzeczywiście zmartwiony.
– A jakie to ma dla nas znaczenie, jak siebie nazywa garstka galilejskiego motłochu?
– Już nie tylko garstka, i nie tylko z Galilei. Niektórzy szacują ich liczbę na trzy tysiące, inni na pięć, albo i więcej.
– Niemożliwe! – Ezdrasz podniósł się z miejsca.
– Być może. Ale mam informacje z zaufanego źródła – tu Gamaliel wymienił imię starszego kapłana z synagogi Libertynów, miejsca spotkań wielu obdarzonych wolnością niewolników, zwłaszcza Judejczyków z dalekich regionów imperium, gdzie wciąż mówiło się głównie po grecku.
– Mówi, że tamci szerzą się jak zaraza, zwłaszcza wśród jerozolimskiej biedoty.
– Zupełnie jak esseńczycy – wymruczał pod nosem Ezdrasz, siadając z powrotem na krześle.
– I tak i nie. Ruch esseński z pewnością rozwinął się w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Mówi się, że po Judei porozrzucanych jest około pięćdziesięciu wspólnot. Niektóre mają kilka tuzinów członków, inne nawet tysiąc. Jedno z największych zgromadzeń znajduje się na wschód od Góry Oliwnej, drugie na zachodnim brzegu Morza Martwego. Niektóre wymagają celibatu i przyjmują tylko mężczyzn, inne są zasiedlone przez całe klany. Wszystkich jednoczy nienawiść do Sanhedrynu i do kapłanów świątynnych, których uważają za skorumpowanych. Ale dotąd nie sprawiali kłopotów, wybierając odseparowanie od reszty ludności i czekanie na Mesjasza, który przyjdzie i uratuje naród. Jednak w obliczu ostatnich niepokojów politycznych i religijnych…
– Nie rozumiem – przerwał Ezdrasz. – Myślisz, że nawet esseńczycy będą teraz namawiać do przemocy?
– Nie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Mówią wiele niezwykłych rzeczy – odpowiedział Gamaliel, nadal patrząc w stronę okna. – Ale nic o przemocy.
– A czy ci…ci nowi uczniowie zmarłego Proroka dołączyli do zelotów?
– Nie. Oni też mówią o pokoju – kapłan wzdrygnął się. – Gdyby zmienili zdanie… Cóż za okropna myśl.
– Ja nadal nie…
– Ja też nie – Gamaliel cofnął się do swojego krzesła. – Jedno, co wiem na pewno, to fakt, że ci wyznawcy Jezusa rosną liczebnie szybciej niż jakakolwiek sekta do tej pory. A razem z nimi rosną też opowieści o nich. Nadal twierdzą, że ich Prorok Jezus powstał z martwych, że chodził pomiędzy nimi i wstąpił do nieba. Twierdzą, że to On jest prawdziwym Mesjaszem. Twierdzą…
– Tak?
– Mówią o cudach – powiedział Gamaliel. – O znakach i cudach. O rzeczach, które rozpalają pasję w każdym, kto o tym usłyszy. Ludzie albo do nich dołączają, albo stają się ich wrogami. Wszędzie się o nich mówi. Jeśli cokolwiek miałoby nimi zachwiać, obawiam się, że byłaby to burza o takiej sile, że zmiotłaby wszystko.
Ezdrasz wiercił się na swoim krześle.
– Gdybym usłyszał to od kogoś innego, odrzuciłbym to jako bzdury.
– Ale mówię do ciebie ja, stary przyjaciel, i to nie są żadne bzdury. Jak długo cię nie było? Cztery miesiące?
– Prawie pięć.
– Więc w ciągu pięciu miesięcy wyznawcy urośli w siłę, z którą musimy się liczyć.
– Mniemam, że w takim razie Sanhedryn jest tym bardzo zaniepokojony. Co zaproponował?
– Członkowie Sanhedrynu ciągną za swoje brody i patrzą w podłogę. Myśleli, że jak Prorok umrze, motłoch się rozejdzie. Dopiero zaczynają akceptować fakt, że jest to coś nowego. A wielu dochodzi do wniosku, że ten zmarły Prorok faktycznie jest długo oczekiwanym Mesjaszem. Ten ruch bardzo rośnie w siłę w całym społeczeństwie. Trzeba temu stawić czoła.
Ezdrasz zauważył zmianę tonu w głosie przyjaciela.
– Masz na to jakiś pomysł, prawda?
– Pomyśl. Oni nie mają żadnych sojuszników w strukturach władzy. Chciałbym, żebyś poszedł porozmawiać z ich przywódcami.
Ezdrasz nie mógł uwierzyć własnym uszom.
– Chyba nie mówisz poważnie. Ja jestem tylko zwykłym kupcem…
– Dokładnie. Nie muszą się z twojej strony niczego obawiać – Gamaliel podniósł ze stołu pergamin. – Tu masz listę ich przywódców, których udało nam się zidentyfikować. Nazywają ich apostołami. Nazwy ulic to miejsca, w których lokalni wyznawcy otworzyli swoje domy dla całej grupy. Niektórzy oddali swoje ziemie, które teraz służą jako obozowiska poza bramami miasta. Idź, spotkaj się z nimi. Najwyraźniej są biedni. Uczyń z nich naszych sprzymierzeńców. Jeśli trzeba, zaoferuj świątynne złoto. Zbadaj, czy można im ufać. Dowiedz się, jakie mają zamiary. I opowiedz wszystko tylko mnie, przyjacielu. Nikomu innemu.
***
Ezdrasz był człowiekiem utalentowanym w wielu dziedzinach. Jako dwunastolatek, syn kupca z Tyru, przybył do Jerozolimy, by studiować u faryzejskiego uczonego. Niektórzy mówili, że ów człowiek był najlepszym żyjącym nauczycielem Tory na świecie. Gdy Ezdrasz do niego przyjechał, Gamaliel studiował u tego nauczyciela już od prawie dwóch lat. Gamaliel wziął młodego Ezdrasza pod swoje skrzydła i pomógł przystosować się do obcego świata Świątyni, Jerozolimy i nauki. Ezdrasz wkrótce zauważył, że jerozolimscy uczeni mówią o Gamalielu z podziwem, gdyż umysł tego młodego człowieka chłonął wersety i komentarze niczym morska gąbka. Gamaliel potrafił raz przeczytać lub usłyszeć dany tekst, po czym bezbłędnie go wyrecytować. Już wtedy nazywali go cadik, czyli oddzielony przez Boga do specjalnych celów.
Ezdrasz nigdy nie posiadał takiego umysłu jak Gamaliel. Ale mało go to obchodziło. Przyjechał studiować jako najstarszy syn, gdyż taka była rodzinna tradycja. Tak uczynił kiedyś jego ojciec, a wcześniej ojciec jego ojca i tak przez siedem pokoleń wstecz, od czasu, gdy Machabeusze wyzwolili Świątynię i uczeni powrócili do Jerozolimy. Ojciec Ezdrasza, nim wyprawił syna na południe, wyznaczył mu dwa zadania. Miał oczywiście studiować Talmud, być posłuszny nauczycielowi i przynosić honor rodowemu nazwisku. Ale było coś jeszcze. Ezdrasz miał szukać sojuszników wśród hierarchii świątynnej i w Jerozolimie. Ojciec zapewnił go, że takie silne przyjaźnie, zawiązane we wczesnych latach życia, z biegiem lat przyniosą wielki owoc.
Ezdrasz powiększył rodzinny majątek. Wysłał młodszych braci, by założyli nowe ośrodki na Cyprze, w Tarsie i Damaszku. Jego siostry wyszły za mąż, a przez ich małżeństwa Ezdrasz zawiązał kolejne potężne sojusze. Ostatnio odnowił kontakty z dalekimi krewnymi, poszerzając swój teren handlowy aż do hiszpańskiej Galii na zachodzie, a ostatnio do Aleksandrii na południu.
Oczywiście, ojciec miał rację. Przyjaźń z Gamalielem przyniosła wielkie owoce. Przez wiele lat Ezdrasz był największym dobroczyńcą Gamaliela. Kapłan piął się po szczeblach kariery, aż wreszcie został członkiem Sanhedrynu, a tym samym wzrastały również potęga i wpływy Ezdrasza. Lecz to nie wszystko. Ezdrasz miał sojuszników w wielu różnych miejscach, a przyjaźnie te zostały zawarte w sekrecie i utrzymane w najwyższej dyskrecji.
Były to niebezpieczne czasy. Sytuacja w imperium rzymskim prowokowała do buntu, zwłaszcza tu, na wschodzie. Zeloci rośli w siłę, a zasięg ich działania był większy niż Gamaliel zdawał sobie sprawę, gdyż od lat nie opuszczał Jerozolimy. W całym kraju było o nich głośno. Coraz więcej młodych mężczyzn, rozwścieczonych uciskiem rzymskiego buta na swoich karkach, rzucało pasterskie laski, narzędzia i skórzane fartuchy, by wymknąć się z pól, sklepów i kuźni. Zamiast tego brali do rąk miecze i walczyli dla sprawy zelotów. Rodziny zmawiały za nich kadisz, modlitwę za zmarłych, bo wiedziały, że już ich nigdy nie zobaczą. Jeśli ktoś przyłączył się do zelotów, jedyną możliwością odejścia była śmierć – albo w walce, albo – w przypadku zdrady – od miecza innego zeloty.
Wielu młodych służących Ezdrasza już poszło za wezwaniem do przygody, chwały i służby krajowi. Dość wcześnie zorientował się, że wszelkie próby ich zatrzymania są bezcelowe. Rozgłosił więc, że chciałby spotkać się z przywódcami. Nie po to, by negocjować, lecz aby po prostu zaoferować pomoc. Stał się jednym z pierwszych kupców, którzy uznali zasługi zelotów. W rezultacie jego karawany nigdy nie były atakowane i jako pierwszy otrzymywał różne wiadomości. Tak jak w przypadku jego innych sprytnych decyzji biznesowych, czerpał z tego wielkie zyski.
Co do tej nowej grupy, wyznawców zmarłego Proroka Jezusa, plan Ezdrasza był prosty. Jeśli rosną w liczbę tak szybko, jak sugerował Gamaliel, musi pozyskać sobie nowych przyjaciół. Tak, oczywiście, pomoże Gamalielowi w zdobyciu informacji. Ale co szkodzi, żeby samemu też coś przy tym ugrać? W końcu był synem, wnukiem i prawnukiem wyśmienitych kupców.
Schował listy, które dał mu Gamaliel, po czym zrobił tak, jak robił już wiele razy w przeszłości: przez swych pracowników i sojuszników rozpuścił wieści, że chciałby się zobaczyć z przywódcami tej grupy. Zapewnił, że jest nimi zainteresowany. Nic więcej. Chciałby coś zyskać, czegoś się dowiedzieć, zaoferować pomoc. Przychodzi w pokoju.
Cóż w tym było złego?