Читать книгу Dziecko salonu - Janusz Korczak - Страница 2

Pierwszy dzień w gnieździe rodzinnym

Оглавление

I

Moja rozmowa ze Stefcią.

Stefcia liczy siedemnastą wiosnę życia.

– O tak, rozumie się. To jest wielki poeta: pisze bardzo ładne wierszyki. Choć z drugiej znów strony…

– Co z drugiej strony?

– Nic z drugiej strony. Ja tylko tak sobie powiedziałem. Pani ma słuszność.

– Mam słuszność? Kiedy pan wcale nie wie, o czym ja mówię.

– Ależ wiem. Pani mówi o wielkim poecie.

– A czy on żyje?

– Rozumie się, że żyje. Dlaczego by wielki poeta nie miał żyć?

– No, to niech pan powie, jak on się nazywa.

(Jesteś, moja mała, taka śliczna, że wszyscy wielcy poeci całego świata tyle mnie obchodzą, co zeszłoroczna zima).

– No, widzi pan. Czy to tak ładnie? Nie słucha pan, daje pan odpowiedzi ni przypiął, ni przyłatał. I w ogóle tak, jakby mi pan łaskę robił.

– A panna Stefcia gniewa się na mnie?

– Rozumie się, że się gniewam.

– I panna Stefcia nie chce już ze mną rozmawiać?

– Rozumie się, że nie.

– No, to niech panna Stefcia weźmie jeszcze kawałek mięsa.

– Nie chcę; dziękuję bardzo… Doprawdy, co się z panem zrobiło? Taki pan jakiś dziwny.

– A pani nie pamięta, że ja zawsze byłem taki jakiś dziwny?

– Ale dziś pan taki jakiś zamyślony, zamiast się cieszyć.

– A dlaczego to panna Stefcia każe mi się cieszyć?

– Niby pan nie wie. Przecież to pana siostry zaręczyny.

– Ale przecież moja siostra nie dziś się zaręczyła.

– Ale to są oficjalne zaręczyny.

– No, kiedy to są oficjalne zaręczyny, to niech panna Stefcia weźmie jeszcze łyżeczkę kompotu.

– Niech mnie pan przestanie nazywać ciągle panną Stefcią.

– A dlaczego ja nie mam nazywać panny Stefci panną Stefcią?

– Bo nie mam dwunastu lat.

– A ile panna Stefcia ma lat?

– Ile mam, to mam.

– Więc jakże ja mam nazywać pannę Stefcię, kiedy panna Stefcia, ile ma, to ma, lat.

– Proszę mnie wcale nie nazywać.

(Czuję ogromne zadowolenie z gadania od rzeczy. Żal mi dzieciaka, ale nie mogę inaczej. Jaka to już kobieta).

– Naprawdę, taka jestem zła na pana. Tyle czasu nie widzieliśmy się. Tyle pan podróżował, tyle pan widział.

– To ja mam opowiedzieć wszystko, co widziałem?

– Myślę, że to byłoby ciekawsze niż takie bajanie.

– Kiedy ja nie mogę wszystkiego opowiedzieć.

– Ciekawa jestem bardzo, dlaczego?

– Boby się pani mama na mnie gniewała.

– O, niech się pan nie obawia.

– To mama by się nie gniewała?

– Panu się ciągle zdaje, że jestem dzieckiem. A pan to niby taki dojrzały człowiek.

– Rozumie się, że jestem dojrzały.

– Ciekawam bardzo, dlaczego?

– No, bo ja mam już wąsy, a panna Stefcia nie ma jeszcze wąsów.

– To chyba.

– Bo ja palę papierosy, a panna Stefcia nie pali papierosów.

– Jakbym chciała, tobym paliła.

– A panna Stefcia nie chce?

– Nie chcę.

– No, to niech panna Stefcia weźmie bardzo dużo lodów. A potem będziemy pili wino szampańskie.

– Ale pan tyle już pił.

– Muszę pić, bo to są przecież oficjalne zaręczyny siostry.

– A pan powie toast?

– Pan nie powie toastu.

– A jak ja pana poproszę?

– To także nie powiem.

– A jak ja pana bardzo poproszę?

– To panna Stefcia umie bardzo prosić? A jak to się bardzo prosi?

– Jaki pan niedobry.

(Rozkosznie zepsuty dzieciak. Tak mało wie, a tak wiele przeczuwa).

– Czy pani umie flirtować?

– Niech pan nie nalewa, bo nie będę piła.

– To pani tak kocha Jadzię; to pani tak dobrze życzy mojej siostrze? Bardzo ładnie… O, widzi pani, mama patrzy na panią i kiwa głową. Mama pozwala.

– Nie potrzebuję, żeby mama pozwalała albo nie pozwalała. Jak zechcę, to sama będę piła.

– A pani bardzo mamę kocha?

– O, widzi pan. Niech pan teraz nic nie mówi.

(Pierwszy toast).

– A teraz na pana kolej.

– Ale proszę wypić cały kieliszek.

– A powie pan toast?… Doprawdy, że to nieładnie: wszyscy wiedzą, że pan jest poeta.

– A czy ja także jestem wielki poeta?

– Nie, mały, uparty i nieznośny. Niech pan nie dolewa… Cicho.

(Drugi toast: nasz lekarz fabryczny).

– Czego się pan śmieje?

– Bo bardzo lubię pannę Stefcię i tak się z tego cieszę.

– Jest z czego.

– I tak mi okrutnie wesoło, że aż strach.

– Bo mnie wcale.

– To panna Stefcia smutna? Biedna panna Stefcia.

– Bardzo proszę. Mówiłam, że pan za wiele pije.

(Trzeci toast).

– O, widzi pani – teraz za gospodarzy. To zupełnie co innego. Teraz trzeba już wypić calutki kieliszek.

– Więc pan nic nie powie? Bo zaraz wstaną.

– Kiedy teraz już nie mam o czym. Jak pani bardzo chce, to powiem taki toast, żeby się cały świat mył naszymi mydłami i perfumował naszymi perfumami. To pani tatuś i mój tatuś zarobią bardzo dużo pieniędzy. Dobrze?

– Fe! jaki pan nieznośny.

– No widzi pani: fe!

– Niech się pan odsunie. Patrzą na nas.

– A gdyby nie patrzyli?…

Wstajemy.

Ogólne wrażenie:

Ptaszyno mała, jesteś urocza ze swą wstążeczką białą w czarnych włosach i swymi błękitnymi oczętami, patrzącymi z niezdrowym zaciekawieniem na świat przeczuwany; z policzkami zarumienionymi drganiem nieznanych żądz.

Całowałbym, całował, całował – bez opamiętania.

II

Mama Stefci:

– Cóż, panie Januszu? Jakże moja córa? Gąsiątko jeszcze? Nic nie spoważniała… Obserwowałam was (was – z naciskiem). Zdaje mi się, że pan pokpiwał z niej trochę. Straszny to dzieciak. Pan jej rok cały nie widział?

– Panna Stefania bardzo spoważniała.

– O, bo pan ogromnie się zmienił. Nic dziwnego: zagranica szalenie kształci. Ja wszystko zawdzięczam zagranicy.

– ?

– Cóż pan zamierza dalej czynić?

– Jak dotychczas, nie wiem jeszcze.

– Burzy się pan? Tak, ja rozumiem młodych.

– ?

– Długo pan bawił w Wiedniu?

– Tydzień.

– Cudowne miasto. Zwiedzał pan galerie, muzea? Ile razy przejeżdżam, zawsze muszę się zatrzymać. Ale pan pędził dalej. Rozumiem młodych.

– ?

– Ach, pan bawił dłuższy czas w Krakowie… Poznał pan tak zwaną Młodą Polskę2.

– Niekoniecznie.

– Prawda, pan taki nietowarzyski… Czy pan sądzi, że z tego się coś wykluje?

– Owszem, bardzo być może.

– Ale nie Mickiewicz i nie Słowacki… Jakże Warszawa? – Czy pan ma zamiar pozostać już w kraju?

– W tej chwili sam nie wiem jeszcze.

– Tak. Po zagranicy trudno się przyzwyczaić do Warszawy. Choć z drugiej znów strony, ciągnie rodzina, stosunki. Jak to mówi przysłowie: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej… Sądzę, że pan znów będzie u nas częstym gościem…

Poczekaj, babo – ze swoim: „rozumiem młodych”; – będziesz siedziała w powieści, i to na honorowym miejscu. Tylko twego starego trzeba zmienić.

III

– Cóż, poeto, myśleliśmy, że nam palniesz mówkę? Ja, stary, musiałem gadać za was, młodych. I to, panie, młodzież – młodzież z dyplomami, uniwersytetami, zagranicami, lichami. Wstyd!

(„Jowialnie”).

– Cóż robić? Takie teraz czasy.

– Czasy, nie czasy, tylko młodzież diabła warta. Nie czasy robią ludzi, ale ludzie – czasy… Cóż? nawłóczyliśmy się, a teraz znowu do orki? Ja tam pana zawsze broniłem. Cóż to złego, że sobie młody zrobił wakacje? Niech papa trząśnie workiem.

Klepie mnie po ramieniu.

– No co? Nie pogadasz pan ze starym przyjacielem? Jakoś głupio w rodzinie po rocznym fiu! fiu!… Ha, ha, ha, ha – co?

– Myli się pan. Ciepło rodzinne bardzo mile mnie grzeje.

– A grzeje, grzeje… Oj! filut z pana. Wiem ja coś o tym. No, chodźmy na cygarko.

I on rozumie młodych.

IV

Pan doktór:

– Cóż, kolego, jako syn marnotrawny powracacie na łono medycyny?

– Być może.

– Nie – może, a musi i powinno.

– Chyba na brak lekarzy pan doktór nie ma powodu się żalić.

(Myśli sobie: poczekaj, smarkaczu, dam ja ci za to).

– Ha, powołanych dużo, ale wybranych mało. Ale po zapale, z jakim mimo protestów ojca wziął się kolega do naszej biednej medycyny – należałoby się spodziewać, że nasza biedna medycyna zyska w koledze jeśli nie fundament, to choć filar.

(I pojednawczo).

– Nie macie pojęcia, co tu teraz chorób. Bronchitis3, pneumonia4, tyfus5. Aż strach pomyśleć… Tak. Poezja i medycyna nie dadzą się połączyć żadną miarą. Tu trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Nie ma czasu na marzenia. Zobaczycie sami: niewdzięczny zawód.

(Wwąchuje się w dym cygara – cynicznie wytworny).

V

– Bójcie się Boga. Panny w salonie, a młodzież i kochany gospodarz junior siedzą tu sobie w najlepsze… No, powiedz no pan kilka świeżych zagranicznych anegdotek – i jazda do panien. No, gadaj pan… prędzej.

– Zaraz. Muszę sobie przypomnieć.

– Otóż to. Takich rzeczy nie wolno zapominać. Ja w pańskim wieku miałem do tego specjalny notesik. Nie radzę panu, co prawda, bo po ślubie, licho wie jak – dostał się do rąk mojej żony. Miałem ja za swoje. No, jazda, młodzi. Panie mecenasie, panowie, siadamy? – Jeżeli dziś przegram, to, jak Boga kocham, kart już do rąk nie wezmę. Wczoraj dostałem tak w główkę, że proszę siadać. Trzydzieści rubli bez małych kopiejek diabli wzięli. Cały ten tydzień. Panowie, prędzej, bo czasu szkoda.

VI

– A ty, smyku, dlaczego jeszcze nie śpisz?

– Prosiłam Jadzi, żeby poprosiła mamy, i mama mi pozwoliła. Jutro i tak nie pójdę na pensję.

– A pałek masz dużo?

– A jakże – pałek. Żeby nie ta Żydówa Zilberhornówna, tobym była pierwsza. Ale mama wzięła mi znów Szwabkę, i ona zjedzie ze swojego pierwszego miejsca… Słuchaj, Janek: prawda, że ty znowu wstąpisz na uniwersytet? Tatuś zapłacił wpis, bo pisali w kurierze, że drugoroczni muszą zaraz płacić, bo ich wyrzucają inaczej.

– A ty skąd wiesz o tym wszystkim?

– Bo ja bym okropnie chciała, żebyś znowu włożył mundur. Tak ci paskudnie w tym ubraniu.


Nie chce mi się już pisać.

Po rocznym oddaleniu wszystko żywiej wpada mi w oczy.

Jacy oni niesmaczni i obcy.

Nie wiem jeszcze, co to ma być, ale chciałbym ich tak trochę pokąsać, wydrwić, odebrać im tę pewność siebie i strącić uśmiech bezmyślnego zadowolenia.

A naprawdę chwilami tęskniłem za nimi – tam.

Znów ten sam pokój, ten mój pokój.

Ciekaw jestem, kto zacz ów pan narzeczony.

Chciałbym, żeby Jadzi było dobrze.

A ja? – Znów? – A potem, w nagrodę – Stefa.

Tfu, tfu, tfu! Spać mi się chce. Znużyła mnie podróż i – to tam wszystko.

2

Młoda Polska – tu w znaczeniu: krakowska bohema artystyczna, cyganeria krakowska. [przypis edytorski]

3

bronchitis (z gr.) – bronchit, zapalenie oskrzeli. [przypis edytorski]

4

pneumonia (z łac. ) – zapalenie płuc. [przypis edytorski]

5

tyfus – choroba zakaźna znana pod kilkoma postaciami: brzuszny, plamisty, powrotny. [przypis edytorski]

Dziecko salonu

Подняться наверх