Читать книгу Dziecko salonu - Janusz Korczak - Страница 5
Dziecko salonu
ОглавлениеOjcze!
Byłem wówczas bardzo mały jeszcze. Myślałem, że Bozia bardzo by się gniewała, gdybym wziął ciastko po kryjomu – a gdy się nogami buja, to się diabła kołysze. Lubiłem gryzmolić ołówkiem i ustawiać domki ze starych kart, i oglądać malowanki, i dorabiać wąsy obrazkom, i słuchać bajek o sierotach, macochach i strachach. I dziwiłem się, skąd konie wiedzą, dokąd tatuś kazał dorożkarzowi jechać, że trafiają – i jak starsi umieją odróżnić psa od suczki – i jak się wszyscy umarli mogą pomieścić w niebie. Nie chciałem pić mleka i wcześnie chodzić spać. Mówiłem przy gościach: „Piał kogucik kukuryku”17, i inne bajeczki – i bardzo bałem się ciemnego pokoju i obcych ludzi.
Boście mówili mi, że do obcych nie wolno się zbliżać, bo sprzedają małe dzieci dziadom i do cyrku – że nie wolno nic brać od obcych: ani karmelków, ani wisienek, bo mi nos odpadnie – i że nie wolno nic z ziemi ani w ogrodzie, ani na ulicy podnosić, bo będę miał wszędzie brzydkie, czerwone plamy i krosty.
I zdawało mi się, że poza czterema ścianami domu czatuje przyczajona jakaś siła wroga i groźna, złe tajemnicze mroki – a poza wami, wszyscy ludzie-wrogowie, którzy pragną mnie zgubić.
Gdy mama dała mi dwa grosze, abym podał dziadkowi – „że on mi nic nie zrobi” – tom się bał i oglądał, czy mama sobie nie pójdzie i mnie nie zostawi samego bezradnego. A gdyście mówili: „zostań tu, będziesz tu miał dużo zabawek i ciasteczek” – tom płakać zaczynał, a wyście się śmiali. Bałem się Boga, was, ludzi – bałem się, tylko bałem – i nie ufałem.
Wyszliście wieczorem do teatru. Do niańki przyszedł jakiś człowiek w długich butach; siedział w kuchni w czapce. Począłem płakać: „niech ten chłop sobie idzie”. Kazała mi go przeprosić, pocałować w rękę. Nie chciałem – drżałem. „Jak nie przeprosisz w tej chwili, to zgasimy lampę, pójdziemy sobie, a ty zostaniesz sam. Przyjdzie dziad bez głowy, zatka ci usta, zawiąże, wsadzi w worek i rzuci do wychodka”… Przynieśliście mi z teatru czekoladki i pudełko z obrazkiem. Mama pytała: „dlaczego Janek nie śpi? czy nie płakałeś, Janku? – masz takie oczki czerwone”. – „Nie, mamo” – i cisnąłem do ust jej miękką rękę…
Następnego roku otrzymałem spodenki i bonę Francuzkę…
*
W maju miałem zdawać do gimnazjum.
Przy gościach deklamowałem Powrót taty18. Zbierałem pudełka od cukierków i lekarstw, kasztany w Ogrodzie Saskim i bilety tramwajowe. Lubiłem ciastka, ulęgałki (w tajemnicy), pierniki, orzechy w cukrze, „sachar”19 (w tajemnicy), chleb świętojański20, wodę z sokiem i siedzieć w dorożce na dużym siedzeniu. Mówiłem: „jak mamę z duszy kocham” i „kogo ta książka”. Wystawa taniego sklepu zdawała mi się skarbcem Sezamu, złotówka – majątkiem, a imieniny moje – świętem całego świata.
Robiłem z Jadzią perfumy ze skórki pomarańczowej. Z „dziewczynami” nie chciałem się bawić, bo beksy. Grałem z uczniami w klasy na marki21: Egipt z piramidami lub Kanadę z bobrem. W Rinaldinim22 stałem przy fortecy, a w palancie23 byłem „młodszym bachorem”, bo jeszcze ani biegać, ani dobrze piłki podrzucać nie umiałem. W ogrodzie na welocypedzie24 wstydziłem się już jeździć, uczennice nazywałem: „o gęsi, gęsi idą” – i psułem dziewczynkom kółka, gdy bawiły się w głupiego bąka25, „Różę od Torunia”26 i „poszła panna po ziele”27.
Mówiłem: „oliwa nie cebula” i „Was?28 – Kapusta i kwas” – i „co? – pstro!” – i „dobranoc, pchły na noc, karaluchy pod poduchy, a szczypawki do zabawki”.
Wiedziałem, jak napisać zmarzniętą wodę w trzech literach: – lód, i wyschłą trawę w pięciu: – siano – i że funt29 pierzy jest tak samo ciężki jak i funt ołowiu. Wiedziałem, że „kobyła ma mały bok” – od końca czyta się tak samo – i że jak mówić: „masło, masło, masło” – to wychodzi: słoma, słoma, słoma. Uczyłem się prędko i wyraźnie wymawiać zdanie: „brzmi chrząszcz w trzcinie” – i walczyłem z dzieleniem przez trzy cyfry z próbą.
Marzyłem o czapce z gwiazdką, o pasku z klamrą, o bocznej kieszeni, jak u dorosłych, w bluzie i o tylnej przy mundurze… Wierzyłem, że znaleziona podkowa przynosi szczęście, że gdy się w nocy tak obudzić, jakby się spadało – to się rośnie albo Bóg grzechy waży – nie wierzyłem w duchy, ale się ich bałem. Bawiłem się w loteryjkę, w szubienicę30, cetno i licho31 i zgaduj zgadula, w którym ręku złota kula. I mówiłem: „no, ściśnij palec” – i siniejąc z bólu, z obojętną miną: „mocniej ściśnij, bo wcale nie boli – tylko nie wolno paznokciami”.
Modliłem się, aby umrzeć razem z rodzicami.
Wstrząsnął mną widok karmienia wężów gołębiami w zoologicznym ogrodzie i widok tortur figur woskowych w panopticum32, i – gdy zwariował jeden znajomy tatusia. Boże! jakie to straszne; to pewnie Bóg za grzechy tak karze… Poza tym wierzyłem, że Bóg na to stworzył zwierzęta, żeby je ludzie jedli, ale męczyć zwierząt nie wolno, i że biedne dzieci są nieprzyzwoite – w ogóle wierzyłem we wszystko, co mówili: tatuś, korepetytor, mama i książki z obrazkami…
Mieszkaliśmy wówczas na Nowym Świecie.
Siedziałem na kanapie w twoim gabinecie, panie ojcze, i czytałem bajkę Andersena33 o matce, która szukała zmarłego dziecka i oddała swe włosy piękne, zęby i oczy, by znaleźć drogę do śmierci – do dziecka swego. Ty siedziałeś przy biurku i pisałeś. Weszła służąca i coś powiedziała. Po chwili weszła kobieta w chustce, upadła na kolana, całowała cię po rękach i błagała, żebyś przebaczył jej mężowi. – Tę całą skrzynkę on sprzedał za dwa ruble; jakieś złe go kusiło; przecież on nie jest ani złodziejem, ani pijakiem – on ciężko pracuje, tylko złe go skusiło. Dwoje dzieci umarło im przed tygodniem, a trzecie jest chore. – Powiedziałeś, że jej nic już teraz nie możesz pomóc, że nad złodziejami nie masz litości. – Wychodząc, spojrzała na mnie wzrokiem, który zwiastuje nieszczęście. Drżałem przerażony – z bajkami Andersena w ręce. Po raz pierwszy dusza moja z lękiem odskoczyła od ciebie. O! ja bym inaczej postąpił.
A był to czas, gdyś był jeszcze dla mnie ideałem, doskonałością bezwzględną. Wszystko mi w tobie imponowało: i to, że masz włosy na rękach i żyły, i to, że wieczorem w łóżku czytujesz kuriery, że masz karty wizytowe, suszkę34 ciężką marmurową, a nie bibułę na włóczce z pieczątką. Imponowało mi, że zamoczywszy pióro w kałamarzu, zręcznym ruchem strącasz nadmiar atramentu, tak że nigdy kleksa nie zrobisz, że nakręcasz zegary i wiesz, kiedy już dosyć, że gdy idziesz przez ulicę, tylu ludzi ci się kłania, tylu masz znajomych; że otrzymujesz listy z zagranicznymi markami; nosisz binokle, które ci nie spadają z nosa; że palisz cygara i masz tyle szuflad; że nie zawsze zdejmujesz kapelusz przed kościołem…
*
Wsiąkłem dużym kęsem duszy w szkołę. Teraz imponowali mi: przede wszystkim klasowy gospodarz i nauczyciele, potem dopiero ojciec i drugoroczni koledzy, i głównie z wyższych klas uczniowie, którzy umieli dym nosem wypuszczać, dalej, korepetytor, wreszcie – książki z powiastkami, prymus i ostatni uczniowie. Mamę już kochałem; obok mamy był ksiądz, który był dobry i nie stawiał dwójek.
Nauczyciel był nadprzyrodzoną istotą. Znaczek zrobiony na książce jego ręką, niebieski ołówek, frak nauczyciela, stopień czerwonym atramentem – wszystko to było jakieś tajemnicze, godne szacunku. Naśladowałem w domu ich sposób mówienia, głos, ruchy.
Wiedziałem już, że dziecko rodzi się…, wiedziałem, że nawet ojciec nie zna się na ślepej mapie, nie umiałby odmieniać: hic, haec, hoc35; is, ea, id36; fero, tuli, latum, ferre37 lub wyliczyć wyspy we wszystkich częściach świata.
W sklepie czasem pytano: „czego pan sobie życzy?”; raz sam wróciłem do domu po jedenastej, dałem stróżowi dziesiątkę za otworzenie bramy i przez kilka dni stróż mi się kłaniał; służąca mówiła: „niech panicz”.
Zbierałem stare monety i marki na wykupienie niewolnika, dawałem koledze jedną bułkę ze śniadania, co parę tygodni sprowadzałem zabłąkanego głodnego pieska, któremu mama kazała dać mleka i wyrzucić.
Kupiłem czerwony atrament i pisałem swe nazwisko z wielkim zakrętasem po dziesięć razy na każdej stronicy brulionu. Drugoroczni podpisywali nauczycieli i dawali im swoje przezwiska.
Na dłoni pisałem trudniejsze nazwy geograficzne, przemieniałem: Kuba, Haiti, Portoryko na – Kuba ma gatki i portki; na bibule notowałem trudniejsze wyrazy z dyktanda, żeby się w domu zapytać korka38, czy dobrze.
W tym czasie kochałem się w jednej dziewczynce ze ślizgawki i przez dni kilka w Lucynce, która miała wtedy lat ośm i deklamowała w ogródku na Foksalu, i ojciec ją potem hipnotyzował.
Wierzyłem w feralne dnie i w to, że grosik, kamyk, bluza, wyjście z domu prawą lub lewą nogą lub wiadro wody – przynoszą szczęście lub nieszczęście, że za jedno pociągnięcie papierosa Bóg karze dwójką z dyktanda albo wierszy.
Chodziłem oglądać z kolegami trupy w kaplicach, czytałem w kurierze wszystkie wiadomości o zbrodniach, żywcem pochowanych, Kubach Rozpruwaczach39 i lunatykach – i nakrywałem się wieczorem kołdrą na głowę. Sadziłem w doniczkach pestki od daktyli i pomarańczy; rzadko co wyrosło, a jak wyrosło, to zwiędło. Wycinałem ramki laubzegą40 i marzyłem o basenie z rybkami, ślimakami i morskimi roślinami.
Lubiłem gry towarzyskie: pierścionek, dukat, lub: imię męskie, imię żeńskie, gdzie byli, co robili, co na to świat powiedział. Czasem wychodziło bardzo dowcipnie: Władzio i Mania w naparstku kichali; świat powiedział, że to grzech. Na prima aprilis mówiło się: „masz nos zawalany atramentem”, „o, bluza ci się podarła”. W tłusty czwartek drugoroczni rysowali na tablicy pączki. W śmigus oblewałem kolońską wodą Jadzię, kucharkę i służącę. Wiosną grałem w „zielone” na „fundę”41: chałwę, makagigi42, miętówki i sachar.
Wówczas to siedziałem trzy godziny w kozie, bo byłem dyżurnym i nie chciałem wydać kolegów, którzy coś przewinili. „Sami powinni się byli przyznać” – twierdziłeś wtedy, panie ojcze. Ale prawdziwa burza wówczas dopiero powstała, gdym przyniósł trójkę ze sprawowania za kwartał. Groziłeś rózgami i oddaniem mnie do szewca. A wiedziałeś, że nie mogłem być lizuchem, żeby potem ciągle mi mówili: „No idź, polizuchuj się; prędzej, ja ci każę iść”. Skrzywdziłeś mnie pan, panie ojcze. Widzisz? Jeszcze pamiętam…
*
Nie bawiła mnie już proca ani palant, ani czwórki z tłumaczeń; nie brałem udziału w bitwach na podwórzu podczas pauzy. Czytałem Kraszewskiego43, nowelki (po kryjomu) i Ogniem i mieczem (otwarcie). Próbowałem pisać wiersze i urządzić własny dzwonek elektryczny. Przed każdymi dłuższymi świętami postanawiałem od nowego kwartału już dobrze się uczyć: powtórzyć, dopełnić, układałem plany, po ile stronic dziennie powtarzać, ile rozwiązać zadań – i kończyło się na planach.
Chciałem być aktorem, poetą, księdzem, wodzem, podróżnikiem, chemikiem, adwokatem, Kmicicem – co dni kilka kochałem się w innej ze spotykanych w drodze do szkoły pensjonarek i rwałem listki: „kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje” albo „napluje”. A przede wszystkim chciałem już być dorosłym… być – sobą.
Byłem ci już, panie ojcze, zupełnie obcy.
„Czcij ojca twego i matkę twoją”.
– Przez co się czci ojca i matkę?
– Przez miłość, uszanowanie i posłuszeństwo.
Więc grzeszny byłem i żałowałem za grzechy.
– Iloraki jest żal?
– Żal jest dwojaki: doskonały i mniej doskonały.
– Co to jest żal doskonały?
– Żal doskonały jest to obrzydzenie sobie grzechów pochodzące jedynie z miłości Pana Boga.
– Co to jest żal mniej doskonały?
– Żal mniej doskonały jest to obrzydzenie sobie grzechów pochodzące z obawy utraty nieba lub zasłużenia na piekło, ale już z mniejszą miłością Pana Boga.
Żal mój był mniej doskonały: obawiałem się utraty nieba lub promocji.
Zauważyłem, że po każdej zapomnianej rano modlitwie, ukradkiem wypalonym papierosie albo nierozmyślnie złamanym poście – następowała kara w postaci dwójki – i podziwiałem czujność i sprawiedliwość.
Im bliżej egzaminów, tym dłuższe i gorętsze pacierze. Bo na zielonym suknie stołu leżały pytania, gorąco pożądane, obojętne lub pytania fatalne, złowieszcze. „Boże! już nigdy nie będę”. I ręka drżała, przed oczyma biegały ciemne plamy, dech zamierał, serce kurczyło się w trwożnym oczekiwaniu: czy Bóg pomoże?…
Bolek i Franek Tomczyńscy, Stasiek Żabicki („Żaba”) i ja – postanowiliśmy urządzić pieszą wycieczkę, jeżeli wszystko pójdzie dobrze. I przeszliśmy nawet bez poprawki. Na przyszły rok usiądziemy razem: Franek z Bolkiem na trzeciej, a my na czwartej; bo oni lepiej robili zadania, a my wspomagać ich będziemy łaciną – więc viribus unitis44, razem, nie damy się.
Zezwoliliście na jednodniową pieszą wycieczkę do Wilanowa. Ale nazajutrz zmieniłeś, ojcze, zdanie: zabroniłeś. Nie mogłem ich nawet uprzedzić. Po południu chcieliście wziąć mnie w Aleje. Uparłem się i zostałem w domu – sam, przy oknie, z żalem i gniewem bezsilnym i wrogim – w duszy.
Prawda, że to drobiazg? A jednak pamiętam…
*
Spętaliście mi czyny, ale myśli bujały swobodnie. Bo troskliwość wasza nie sięgała aż tak głęboko, bo nie zagłębialiście się nigdy bardziej niż w jamę ustną: czy jem – i muszlę uszną: czy czysta.
Już nie odgadywałem szarad w kurierze. Marzyłem o innej, większej sławie.
– Cicho, Jadziu, nie przeszkadzaj, bo Janek się uczy.
A Janek pod gramatyką grecką miał powieść, na policzkach – rumieńce, w oczach – iskry lub łzy, a w duszy – burzę: zapał, obawę, ból i wyrzuty sumienia…
Przyszła miłość śnieżnobiała i nauczyła czuć i marzyć. Z nią mieszkam w latarni morskiej i pracuję nad latającą maszyną lub perpetuum mobile45. Matka jej umarła na suchoty; znajduję lekarstwo przeciw suchotom i nazywam jej imieniem: Anieli, Anielki mojej.
Pisałem listy do pisarzy: – do Belmonta46:
„Panie! Czytałem twoje arcydzieło: W wieku nerwowym. Boże! Jakie to arcydzieło…”
Do Choińskiego47:
„Pan, taki sławny i taki wielki, będzie się śmiał z listu sztubaka. Ale przecież Stłumione iskry to takie potężne dzieło. Och! jak pan zna duszę ludzką” – itd.
I listów nie wysyłałem, bo balem się, że są śmieszne, że drwić z nich będą, jak drwią moi najbliżsi ze mnie, z mej ukrywanej miłości, marzeń i wątpliwości moich.
– O, widzisz, to jest taka.
– A po czym ty poznajesz?
– To od razu można poznać… Nie wierzysz, to stańmy: zobaczysz, że od rogu znowu zawróci.
I zawracała od rogu.
I na to się pozwala?… To przecież straszne, tego być nie powinno.
*
Smutny snułem się po mieszkaniu: dowiedziałem się, że stryj wyjeżdża na Kaukaz. Więc i Aniela pojedzie i może nigdy jej nie zobaczę. Stanąłem przy oknie w salonie i patrzyłem na chmury, i wiersz układałem. Drzwi do gabinetu twego były uchylone. Głośno się śmiałeś, panie ojcze, głośno i serdecznie, z dowcipów, które przywiózł pan Antoni z ostatniej podróży. Słyszałem wszystkie anegdoty, które opowiadaliście sobie wzajemnie. Jedną najlepiej pamiętam:
„Pewien ojciec miał dwie córki i tak bał się o ich cnotę, że kupił dwa kosze, które przewiesił przez ramię i wsadził w nie obie córki, i nosił przez lat osiemnaście. Zgłosił się młodzieniec i powiada: »daj mi jedną z córek, tylko musisz zaręczyć, że jest niewinna«. Stary poskrobał się w głowę. »Widzisz, za tę, która siedziała w przednim koszu, to ręczę, ale za tę, co w tylnym koszu – to nie, bo jej nie miałem ciągle na oku«”.
Były i gorsze. A potem sądy i komentarze.
Czy pamiętasz, z jakim wyrzutem bolesnym patrzyłem wówczas na ciebie, panie ojcze – podczas kolacji na cześć pana Antoniego wydanej; leguminę orzechową z kremem jedliśmy dnia tego…
*
Przed modlitwą stale teraz mówiłem „modlitwę o dar modlitwy”.
„Panie mój! z pokorą idę przed Ciebie prosić Cię o największą dla człowieka łaskę, o dar szczerej a żarliwej modlitwy… Niechaj mi przy modlitwie znika z oczu i z myśli wszystko, co nie jest Tobą; niech żadne roztargnienie mnie od Ciebie nie odrywa… O, naucz mnie, Panie, modlić się do Ciebie z nadzieją i wiarą”.
I to długi czas pomagało.
Przestałem czytać powieści na czas pewien.
W klasie byli tacy, którzy już… Jeden miał pojedynek o pannę.
Dlaczego są choroby dziedziczne?…
A my ze Stachem mieliśmy wstąpić do seminarium: on zaraz, a ja po skończeniu uniwersytetu. Będziemy mieli kazania dla prostytutek; będziemy razem je pisali. Mieliśmy plan: że mężczyźni je krzywdzą, że one nie tylko duszę, ale i zdrowie rujnują – to będzie dla nich bardziej zrozumiałe, bo w duszę mogą nie wierzyć.
Nasze reformy: za uwiedzenie – kara śmierci. Chorym nie wolno się żenić. Zamiast wódki – pieniądze na biednych. Instytucja sprawdzania talentów: czy do malarstwa, czy do poezji, czy do muzyki? Zamiast wojska – wielkie warsztaty.
Dla wzmocnienia w sobie woli piliśmy herbatę, bez cukru i w ogóle – żadnych łakoci. Będziemy jaroszami, bo ksiądz nie powinien jeść mięsa.
Uczyłem syna stróża czytania. Chłopiec był pojętny; widziałem w nim przyszłą chwałę narodu. Lekcje trwały dwa tygodnie. Jadzia skarżyła się na ból głowy. Doktór powiedział, że to będzie odra.
– Czy nie mógł przynieść zarazy chłopiec stróża?
– Owszem, mógł. Mieszkanie stróża to siedlisko zarazy dla całego domu.
– Słyszysz, Janek, co pan doktór mówi?
Tak skończyły się moje lekcje…
Czy wy pamiętacie to wszystko?
Nie!
17
Piał kogucik kukuryku – początek wierszyka dla dzieci autorstwa Stanisława Jachowicza (1796–1857). „Piał kogucik: kukuryku!/ Wstawaj rano, mój chłopczyku./ A chłopczyk się ze snu budzi,/ Patrzy…. dużo chodzi ludzi;/ Więc się szybko zrywa z łóżka,/ By nie uszedł za leniuszka;/ I rzekł: za twe kukuryku/ Dziękuję ci koguciku”. [przypis edytorski]
18
Powrót taty – ballada Adama Mickiewicza z tomu Ballady i romanse. [przypis edytorski]
19
sachar (ros.) – cukier, lody sprzedawane na ulicy. [przypis edytorski]
20
chleb świętojański – karob, szarańczyn strąkowy, strąki wiecznie zielonego drzewa uprawianego w krajach śródziemnomorskich. [przypis edytorski]
21
marka (daw.) – znaczek pocztowy. [przypis edytorski]
22
Rinaldini, Rinaldo – bohater popularnych opowiadań dla młodzieży. Pierwowzór postaci został stworzony przez niem. pisarza Christiana Augusta Vulpiusa (1762–1827). [przypis edytorski]
23
palant – gra, w której uczestnicy podzieleni na dwie drużyny podbijają kijem małą piłkę gumową (wódz był nazywany „matką”, a szeregowi gracze „młodszymi bachorami”). [przypis edytorski]
24
welocyped – rower z przednim kołem dużym, a małym tylnym. [przypis edytorski]
25
bąk a. cyga, fryga – wydrążona kula na pręciku, wokół którego okręcony był sznurek. Bąka wprawiało się w nagły ruch, odciągając sznurek. Zabawa polegała na tym, żeby nie dopuścić do zatrzymania bączka, podtrzymując ruch biczykiem lub kijkiem. [przypis edytorski]
26
róża od Torunia – zabawa w kółku, osoba w środku była różą, w odpowiednim momencie piosenki dzieci zaczynały tańczyć, a róża wybierała kolejną osobę do kółka. [przypis edytorski]
27
poszła panna po ziele – popularna piosenka ludowa, do której dzieci tańczą w parach. [przypis edytorski]
28
was? (niem.) – co? [przypis edytorski]
29
funt – dawna jednostka wagi. [przypis edytorski]
30
szubienica – zabawa w krzyżyk i kółko, przegrywający rysuje kawałek szubienicy, przegrywa ten, kto pierwszy wyrysuje szubienicę w całości. [przypis edytorski]
31
cetno i licho – zabawa polegająca na zgadywaniu, czy przedmioty schowane w dłoni są w liczbie parzystej (cetno) czy nieparzystej (licho). [przypis edytorski]
32
panopticum (łac.) – gabinet osobliwości. [przypis edytorski]
33
Andersen, Hans Christian (1805–1875) – duński poeta i pisarz, autor słynnych baśni. [przypis edytorski]
34
suszka – przedmiot do osuszania papieru z atramentu. [przypis edytorski]
35
hic, haec, hoc (łac.) – ten, ta, to. [przypis edytorski]
36
is, ea, id (łac.) – który, która, które. [przypis edytorski]
37
fero, tuli, latum, ferre (łac.) – nieść, formy podstawowe czasownika. [przypis edytorski]
38
korek (gw.) – korepetytor. [przypis edytorski]
39
Kuba Rozpruwacz – pseudonim nadany zabójcy londyńskich prostytutek, jego tożsamość nie została ustalona. [przypis edytorski]
40
laubzega – przyrząd do cięcia, wyrzynarka. [przypis edytorski]
41
funda – fundowanie. [przypis edytorski]
42
makagiga – ciastko z miodu maku i migdałów. [przypis edytorski]
43
Kraszewski, Józef Ignacy (1812–1887) – polski pisarz, publicysta, historyk i działacz społeczny. [przypis edytorski]
44
viribus unitis (łac.) – jak jeden mąż. [przypis edytorski]
45
perpetuum mobile (łac.) – mechanizm, który raz uruchomiony, działałby zawsze. [przypis edytorski]
46
Belmont, Leo, właśc. Leopold Blumental (1865–1941) – polski pisarz, eseista i tłumacz. Autor powieści W wieku nerwowym (1888) kreującej postać dekadenta. [przypis edytorski]
47
Jeske-Choiński, Teodor (1854–1920) – powieściopisarz, krytyk literacki i teatralny. Stłumione iskry: opowieść z 1886 to historia rodziny mieszanej, prusko-polskiej, w której dochodzi do konfliktów na tle narodowościowym. [przypis edytorski]