Читать книгу Reżyserzy - Janusz Wróblewski - Страница 4

WSTĘP

Оглавление

Pół wieku temu francuskiej Nowej Fali udało się obalić tyranię producentów, zastępując ją dyktaturą nieomylnych, genialnych reżyserów, którzy odtąd nie musieli się już liczyć z żadnymi ograniczeniami. Zwykłych rzemieślników wynajmowanych przez niezbyt inteligentnych urzędników Godard i spółka ubóstwili, nazywając górnolotnie autorami. Na równi z poetami i awangardowymi malarzami pozwolono im swobodnie eksperymentować z kamerą, szkicować obrazy nieporównywalne do niczego, co powstawało wcześniej. Odważne, niekiedy chaotyczne poszukiwania bardziej pojemnej formy, peregrynacje w kierunku głębinowej psychologii, filozofii, a także szerokie otwarcie na nieokiełznaną, narcystyczną psyche artysty stały się nieomylnym znakiem rozpoznawczym nie tylko najambitniejszych: Antonioniego, Bergmana, Buñuela, Felliniego.

Śmierć ojców założycieli złotej epoki reżyserskich indywidualności kina nie zatrzymała rozpętanej rewolucji. Kino autorskie wciąż ma się nieźle, przeżywa rozkwit i zwłaszcza w Europie nadal jest przedmiotem adoracji, tyle że coraz bardziej elitarnej garstki kinofili, spotykającej się dziś głównie na festiwalach. W starciu z bulterierami hollywoodzkiej komercji delikatne osobowości pokroju Davida Lyncha, Jima Jarmuscha czy Larsa von Triera nie mają wielkich szans. A przecież wszystko co najciekawsze, oryginalne, przełomowe i wyzwalające we współczesnym kinie zawdzięczamy właśnie im, nowemu pokoleniu galerników wrażliwości, których talent i wyobraźnia nie mieszczą się w żadnych stereotypowo zakreślonych ramach.

Skąd bierze się ich siła, co myślą o kinie, jakie mają poglądy polityczne, jakimi są ludźmi, co w życiu przeszli oraz co tak naprawdę próbują wyrazić swoją twórczością – tego trudno się dowiedzieć z okolicznościowych rozmów odbywanych z okazji premier, rzadko też udaje się to odczytać z recenzji. Nieliczne monografie im poświęcone też nie wyjaśniają wszystkiego. Stąd pomysł, aby niecodzienną szansę spotkań z niektórymi z nich wykorzystać do postawienia trochę ostrzejszych pytań, dociekających nie tyle samego przebiegu procesu realizacji i towarzyszących mu wątpliwości, ile bogactwa świata wewnętrznego ich twórców, sprzeczności, które ich dręczą. Na przykład tego, jak postrzegają siebie i swoją sztukę, czy mają zahamowania, na czym polega ich poczucie humoru, co myślą o sławie, starości, śmierci, Bogu, przemianach dzisiejszego świata. Dlaczego skazali się na udrękę bycia artystami w wilczych czasach pogoni za pieniędzmi. Krótko mówiąc, co dla nich jest ważne, a dla zafascynowanych nimi fanów, takich jak ja, być może najważniejsze.

Zuchwałość projektu, którego owocem jest ta książka, polega na tym, że spora część obszernych, publikowanych w niej wywiadów nie powstała w trakcie jednorazowej, długiej sesji nagraniowej, chociaż być może sprawia takie wrażenie. Jedynie w przypadku polskich filmowców odbycie z nimi jednej lub kilku wielogodzinnych tur rozmów nie nastręczało większych trudności. Wystarczyło zadzwonić i się umówić. Z twórcami pokroju Martina Scorsese, Woody’ego Allena, Wernera Herzoga czy Davida Cronenberga jest to nierealne. Na rozmowę z nimi (z trudem wynegocjowaną z zagranicznymi agentami i polskimi dystrybutorami), przeciętnie trwającą zaledwie pół godziny, dziennikarze muszą czekać latami.

Otrzymawszy nieraz taką możliwość, starałem się nie odpuszczać. Robiłem wszystko, by nie zamieniły się w miłe, okolicznościowe pogawędki, tylko zaczęły przypominać coś na kształt poważniejszego dialogu, nie śmiałbym powiedzieć, partnerskiej dyskusji, ale na pewno w tym duchu. Nie zawsze to wychodziło, czasami przekraczałem granicę bezczelności, zapędzałem się zbyt daleko, za co zbierałem całkiem zasłużone cięgi. Niektórzy rozmówcy do dziś chyba źle mnie wspominają, co świetnie mogę zrozumieć, wszelako jestem im wdzięczny, że mimo różnicy zdań i wyczuwalnej niechęci zostałem potraktowany serio. Tak czy inaczej, na swoją obronę mogę powiedzieć, że zawsze kierowała mną sympatia, ciekawość, pragnienie zajrzenia pod obrosłą legendami fasadę ich biografii, chęć zmierzenia się nie z mitami, tylko z żywymi ludźmi.

Scenariusze rozmów z podziwianymi przeze mnie mistrzami układałem tak, aby każdorazowo nasycić je ciekawymi i zweryfikowanymi przez moich bohaterów informacjami. Ale też by dało się je potem czytać niczym powieść drukowaną w odcinkach, złożoną z osobnych rozdziałów poświęconych konkretnym sprawom. Spotykając się wielokrotnie z większością mocno zapracowanych i przewrażliwionych na swoim punkcie reżyserów, starałem się nie mieszać wątków, nie wracać do omówionych wcześniej tematów, rozwijać kwestie, których nie udało się poprzednio poruszyć. Wierzyłem naiwnie, że może kiedyś uda się je wszystkie razem zebrać, ujednolicić, nadać im charakter trochę bardziej osobistego, niepokornego portretu. Pocieszałem się, że w podobny sposób chyba musiał postępować Jerzy Skolimowski, obmyślając swój chytry plan nakręcenia Rysopisu, debiutanckiej fabuły złożonej z kilku samodzielnych etiud, realizowanych cierpliwie przez lata studiów w łódzkiej filmówce. Przy czym mnie ułożenie większej całości z niektórych rozmów zajęło kilkanaście lat.

Najczęstszym sposobem bezpośredniego kontaktu z gwiazdami są tak zwane press junket, organizowane przez wyspecjalizowane agencje piarowskie. Rozmawia się przy okrągłym stole w towarzystwie dodatkowo jeszcze trzech lub czterech dziennikarzy (bywa niestety, że jest ich więcej). Są to doświadczeni, wyselekcjonowani krytycy z całego świata, którym na ogół przyświecają podobne cele. Dlatego się wspierają, nie zmieniają szybko obranego kierunku, czekają, aż padnie odpowiednia pointa. Ciężko jest jednak uzyskać atmosferę sprzyjającą zwierzeniom. Problemem pozostaje też kwestia autorstwa zbiorowego wywiadu. Opracowując materiały, zawsze przypominam sobie wtedy stwierdzenie Teresy Torańskiej, że wywiadów się nie robi, tylko je pisze.

Większość zebranych w tym tomie rozmów miałem szczęście przeprowadzać w formie spotkań w cztery oczy. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie życzliwa pomoc i zaangażowanie wielu ludzi, którzy mi to umożliwili. Dziękuję Markowi Żydowiczowi, szefowi sławnego na cały świat Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage, Romanowi Gutkowi, twórcy największego w Polsce festiwalu kina autorskiego T-Mobile Nowe Horyzonty, Marcinowi Pieńkowskiemu, Jackowi Szumlasowi, właścicielowi niegdyś prężnie działającej firmy dystrybucyjnej Solopan, Jakubowi Duszyńskiemu, dyrektorowi firmy Gutek Film, Małgorzacie Kostro-Olechowskiej, Jackowi Bromskiemu, szefowi Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Renacie Prokurat z Goethe-Institut, Kindze Zych z UIP, Małgorzacie Borychowskiej z Aurora Films, Alicji Turowskiej z Kino Świat, Małgorzacie Matuszewskiej z Vision.

Słowa wdzięczności należą się znakomitym tłumaczom języka angielskiego: Ryszardowi Drzewieckiemu, Tomaszowi Dudzie oraz Zbigniewowi Banasiowi, którzy z wyrozumiałością podchodzili do moich językowych potyczek, wiele razy ratowali mnie z opresji, bezinteresownie dzieląc się swoją wiedzą i pomagając wybrnąć z gąszczu nazbyt skomplikowanych dla mnie zagadek lingwistycznych.

Dziękuję Marcinowi Mellerowi, współautorowi wywiadu z Feliksem Falkiem. Nasz tekst został opublikowany w miesięczniku „Playboy”, gdy Marcin był jego naczelnym. Pozostałe, z wyjątkiem nigdzie niedrukowanej rozmowy z Jamesem Ivorym, ukazywały się w skróconych wersjach w różnych czasopismach, między innymi w miesięcznikach „Kino”, „Machina”, „Zwierciadło”, dziennikach „Życie Warszawy” i „Życie”. Oraz rzecz jasna w tygodniku „Polityka”.

Gdyby nie trzeźwa, merytoryczna ocena gotowych już tekstów, dokonana przez Monikę Mielke, redaktor prowadzącą w wydawnictwie Wielka Litera, która zwróciła uwagę na szereg niekonsekwencji i jako pierwsza zaproponowała tytuł, książka miałaby zapewne znacznie więcej niedoskonałości. Jej również dziękuję i składam wyrazy najwyższego szacunku.

Reżyserzy

Подняться наверх