Читать книгу Śmierć i ryzyko - J.D Robb - Страница 6

1

Оглавление

Nie zabijaj.

Paul Rogan nie uważał siebie za religijnego człowieka, jednak ciągle odtwarzał w głowie to przykazanie, gdy wchodził do holu. I kiedy jego zakończone długim czubkiem buty stukały na marmurowej podłodze, te dwa słowa dudniły w nim do ich rytmu.

Tak jak w każdy poranek od jedenastu lat – poza świętami, chorobowym i wakacjami – zeskanował swój identyfikator w dyżurce.

Stu, pracownik ochrony, skinął mu głową.

– I znowu poniedziałek, prawda, panie Rogan?

– Znowu poniedziałek – wymamrotał Rogan i obrócił się w stronę wind, tak jak w każdy poniedziałek.

Stu prychnął za jego plecami. Wyglądało na to, że pan Rogan stresował się przed wielkim dniem.

Rogan wszedł do windy wraz z kilkoma innymi kierownikami, pracownikami administracji i asystentami. Miał na sobie ciemny garnitur w paski podkreślający atletyczną budowę ciała, nieskazitelnie białą koszulę i krawat w niebieskie i czerwone zygzaki, zawiązany na pojedynczy węzeł windsorski.

Pomimo kaszmirowego płaszcza zimno przeszyło go aż do szpiku kości, kiedy słuchał głosu w głowie.

Cecily. Melody.

Głos wymawiał imiona, raz po raz, mimo że tamte dwa słowa wciąż rytmicznie dudniły w jego głowie.

Nie zabijaj. Nie zabijaj.

A mimo to…

Wyszedł na trzydziestym pierwszym piętrze – piętrze kierownictwa firmy Quantum Air. Logo, srebrny wir, widniało na ścianie za biurkiem recepcjonistki. Łącza i komputery już migały i szumiały. Pusta o tej godzinie poczekalnia była cicha i przytulna. Kolejna ściana, cała z barwionego szkła, wychodziła na Nowy Jork – na niebo i horyzont.

Dzisiaj to niebo jest takie niebieskie, pomyślał, patrząc na nie przez chwilę. Jak to możliwe, że jest ono tak niebieskie, tak przejrzyste?

Obrócił się i nie przywitawszy się z trójką recepcjonistów – co zawsze robił – ruszył w stronę dwuskrzydłowych szklanych drzwi.

Otworzyły się, rozpoławiając logo. On rozumiał, co znaczy się rozdwoić.

Cecily. Melody.

Nie zabijaj.

Minął asystentów, stanowisko administracyjne, gabinety. Mimo że nie wybiła jeszcze dziewiąta, kobiety i mężczyźni w nieskazitelnych garniturach siedzieli przy biurkach, otwierali teczki, sączyli wymyślne kawy i przyglądali się raportom.

Jego asystent podskoczył. Jest taki młody, pogodny, ambitny, pomyślał Rogan. On kiedyś był taki sam.

– Dzień dobry. Zaktualizowałem pana tablet na spotkanie o dziewiątej. Leży na pana biurku. Jeśli jest pan gotowy omówić niektóre aktualizacje…

– Nie jest to konieczne. Żadnych połączeń, Rudy.

Rudy otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Rogan zamknął drzwi do gabinetu. Rudy nie był zadowolony z tego, że zamek w drzwiach kliknął, ale stwierdził, że szef najwyraźniej potrzebuje kilku minut przed ważnym spotkaniem.

W gabinecie Rogan błagał, targował się, prosił. Głos w jego głowie jednak nie ustępował. Był zupełnie spokojny i chłodny. Kiedy rozległ się kolejny głos, tym razem zdesperowany i przerażony, Rogan zapłakał.

Drżał, ściągając płaszcz. Znowu popatrzył za okno na niebieskie niebo, stojąc w gabinecie, w którym sumiennie pracował, by zarabiać.

To wszystko skończy się dzisiaj, gdy luty przechodzi w marzec 2061 roku. Minęło jedenaście lat, odkąd został częścią rady Quantum jako młodszy kierownik.

Głos dał mu tylko dwa rozwiązania, czyli tak naprawdę Rogan nie miał żadnego wyboru.

Poddał się, posłuchał instrukcji, które odzywały się w jego głowie, a następnie otworzył teczkę.

O ósmej pięćdziesiąt sześć Rogan wyszedł z gabinetu. Rudy znowu go zaczepił.

– Panie Rogan, chcę powiedzieć, że dodałem kilka notatek, głównie osobistych informacji na temat pani Karson. Żeby nawiązać rozmowę.

– W porządku, Rudy. – Zamilkł, patrząc na tę młodą, szczerą twarz. – Świetnie sobie radzisz. Uważam, że bardzo się przydałeś mnie i Quantum Air.

– Dzięki. – Rudy uśmiechnął się promiennie. – To ważny dzień.

– Tak, ważny.

Czując ciężar tego dnia, Rogan wszedł do sali konferencyjnej.

– Proszę, przestań – wymamrotał. Jego serce uderzało o klatkę piersiową jak agresywna pięść.

W sali konferencyjnej przez barwioną szybę widać było niebieskie niebo, fragment centrum Manhattanu i błysk rzeki. Na ścianie wisiał ekran wyświetlający srebrne logo.

Na długim wypolerowanym stole stały srebrne tace ze świeżymi ciastkami, dojrzałymi owocami, dzbankami z wodą – zwykłą lub gazowaną. Filiżanki z chińskiej porcelany czekały, aż asystenci wypełnią je kawą lub herbatą.

Przedstawiciele firmy EconoLift – mężczyzna i kobieta – siedzieli przy stole z tabletami i okularami oraz filiżankami, które stały przy ich łokciach. Dwójka pracowników Rogana robiła to samo. Pozostałe krzesła zajmowali prawnicy i księgowi z każdej z tych firm.

– Musi być inne wyjście.

Sandy Plank – starsza wiceprezes działu księgowości – rzuciła Roganowi pytające spojrzenie, kiedy usłyszała jego mamrotanie.

Ale Rogan słyszał tylko głos w swojej głowie.

Punkt dziewiąta drzwi się otworzyły. W wejściu stanął Derrick Pearson, prezes Quantum i dyrektor zarządzający, i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego czarno-srebrna grzywa falowała, gdy wszedł do środka wraz z Williminą Karson.

Karson – prezes firmy Econo – w szpilkach mierzyła metr osiemdziesiąt pięć. Razem tworzyli imponującą parę – Pearson miał na sobie klasyczny czarny garnitur i srebrny krawat, a Karson elegancką czerwoną sukienkę i krótką marynarkę.

Wszyscy znajdujący się przy stole wstali.

– Dzień dobry – przywitał się Pearson głosem niczym ryk lwa. – Połączmy się z Chicago, Nowym L.A, Atlantą, Londynem, Rzymem i Paryżem.

Gdy wymieniał miasta, na ekranie pojawiały się sekcje, które dzieliły się na mniejsze sekcje ukazujące inne sale konferencyjne i biura oraz kolejnych ludzi w garniturach.

Głos w głowie Rogana znów się odezwał – tym razem brzmiał ostrzej. I towarzyszyły mu krzyki.

Rogan zrobił dwa chwiejne kroki w przód, przerywając powitanie Derricka.

– Paul. – Pearson dotknął ramieniem Karson, bardziej zaskoczony niż rozdrażniony. – Willimina, znasz Paula, prawda? To Paul Rogan, nasz wiceprezes marketingu.

– Derrick… nie mam wyboru. Przepraszam.

Coś w jego głosie i oczach sprawiło, że Karson się cofnęła, chociaż Pearson się przysunął.

– Wszystko w porządku, Paul? – zapytał i złapał Rogana za ramię.

– Przepraszam. Tak bardzo przepraszam.

Rudy rzucił się do sali konferencyjnej z tabletem Rogana, który ten zostawił na jego biurku. Od drzwi dzieliły go trzy kroki i wtedy doszło do eksplozji.

Porucznik Eve Dallas stanęła pośrodku rzezi. Powietrze było przesiąknięte zapachem krwi, zwęglonego ciała, moczu i wymiocin. Woda z tryskaczy przeciwpożarowych zmoczyła dywan, aż chlupotał pod stopami. Eve, która już zabezpieczyła buty i dłonie, przyjrzała się pomieszczeniu.

Wybuch rozwalił drzwi, roztrzaskał większość ekranu, ułamał fragmenty stołu i wyrzucił w powietrze krzesła i ludzi – niektórych paląc. W grubym dywanie widniała wielka poczerniała dziura, a na ściany, podobnie jak na podłogi, bryznęły krew, mózgi i płyny ustrojowe.

Do Eve dołączyła porucznik Lisbeth Salazar, kierowniczka wydziału materiałów wybuchowych i bomb.

– Jedenaścioro martwych, dziewięcioro rannych. Martwy jest też człowiek odpowiedzialny za bombę. Właśnie zbieramy fragmenty…

Obie kobiety spojrzały na techników w ochronnych uniformach, którzy z psami przeczesywali pomieszczenie.

– Mamy paru świadków spoza sali konferencyjnej, którzy są wstrząśnięci, ale nie ranni, i którzy twierdzą, że Paul Rogan, wiceprezes marketingu, odsłonił pas szahida na kilka sekund przed jego detonacją. Sądząc po rozległości zniszczeń, bomba miała mały zasięg rażenia albo nie wypaliła, jak należało. Oceniam zasięg na trzy i pół do czterech i pół metra.

– Chcesz powiedzieć, że mogło być gorzej?

– Och, o wiele gorzej. – Salazar machnęła ręką. Była kobietą o skórze w kolorze mocnej kawy i błyszczących zielonych oczach. – Stał tyłem do stołu, ale bokiem do drzwi, twarzą do Derricka Pearsona. Wygląda na to, że kilka ofiar zmarło na skutek trafienia odłamkami lub fragmentami stołu, a nie z powodu samego wybuchu. Zbadaliśmy teren – dodała Salazar po chwili. – I robimy to znowu. Sprawdzamy cały budynek. Ale jestem niemal pewna, że to jedyne urządzenie i jedyny zamachowiec.

Eve zauważyła drzazgi i kawałki metalu wbite w otynkowane ściany oraz te szklane, w których utworzyły się pęknięcia niczym pajęcze sieci. Więc co do szkód i promienia wybuchu… Tak, rzeczywiście mogło to być trzy i pół metra.

– Jak on to wniósł do budynku?

– W teczce. Pokrytej ołowianą powłoką. Nie wzbudził podejrzeń, a poza tym pracował tu od prawie dwunastu lat. Ochrona nie miała powodu, by go prześwietlić czy przeszukać. Sprawdziłam go i okazuje się, że facet nie miał kartoteki. Był żonaty od czternastu lat i miał ośmioletnią córkę.

– I gdzie one teraz są? Ta żona i dziecko?

– Wysłałam po nie mundurowych. Musimy podjąć decyzję, Dallas, ale jak dla mnie to wygląda na zabójstwo. Z tego, co widzę, to nie terroryzm, niezależnie od tego, czy na małą skalę, czy nie. Może temu facetowi odbiło, kto wie? Miało tutaj dojść do jakiejś wielkiej umowy. I może on nie chciał, żeby ją zawarto. Pozbieramy fragmenty i powiemy ci, co to za bomba.

Wysoka i smukła Eve stała w swoim długim skórzanym płaszczu. Jej krótkie, brązowe i pocieniowane włosy okalały kanciastą twarz o małym wgłębieniu w podbródku. Brązowe oczy o ostrym policyjnym spojrzeniu ponownie rozejrzały się po pomieszczeniu.

– Ty zajmij się swoimi sprawami, ja zajmę się swoimi. I zobaczymy, co z tego wyjdzie.

– Jak dla mnie spoko. – Salazar wyciągnęła mrugający komunikator. – Salazar.

– Pani porucznik, ani Cecily Greenspan, ani Melody Rogan nie pojawiły się dzisiaj rano w szkole, do której chodzi dziecko, a w której matka jest asystentką dyrektora. Kobieta poinformowała tylko szkołę, że córka nie czuje się dobrze, a teraz obie nie odpowiadają na połączenia.

Salazar uniosła brwi i skinęła Eve głową.

– Funkcjonariuszu, oddaję aparat głównodowodzącej, porucznik Dallas.

Eve wzięła komunikator.

– Udaj się do ich domu. Jeśli nie będzie odpowiedzi, prawdopodobnie dostaniecie pozwolenie na wejście.

– Prawdopodobnie? – zapytała Salazar, gdy Eve oddała jej urządzenie.

– Mamy jedenaście trupów i osiem rannych osób, a do tego córka i żona zaginęły. Jak dla mnie to więcej niż prawdopodobne. Pozwolę ci wrócić do pracy i zająć się swoimi sprawami. Ja też lepiej zacznę. – Eve podeszła do drzwi. – Peabody!

Jej partnerka pośpiesznie ruszyła zniszczonym korytarzem. Na nogach miała różowe kowbojskie botki.

– To nasza sprawa i będziemy ją traktować jak zabójstwo, dopóki nie okaże się inaczej. Zmarły zamachowiec to Paul Rogan – sprawdź go. Funkcjonariusze są w drodze do jego domu, by znaleźć jego żonę i córkę. Żadnej z nich nie było dzisiaj tam, gdzie miały się zjawić.

– Człowiek oddany rodzinie. – Eve zajrzała do sali konferencyjnej, a Peabody odetchnęła. – A przynajmniej tak twierdzi jeden ze świadków, który przeżył wybuch. Sandy Plank, kolejna wicedyrektor. Doznała niewielkich obrażeń, ratownicy opatrują ją na miejscu. Opisała Rogana jako pracowitego, lojalnego, inteligentnego i szaleńczo zakochanego w żonie i córce.

– Lojalność zazwyczaj nie idzie w parze z wysadzaniem szefa i współpracowników – wytknęła Eve.

– Tak, jest w rozsypce. To znaczy Plank. Twierdzi, że Rogan nie wyglądał dobrze, i słyszała, jak mamrotał coś do siebie. Wydawało jej się, że powiedział: „Musi być inne wyjście”. A kiedy jego szef i Willimina Karson – szefowa EconoLift – zjawili się na spotkaniu, Rogan podszedł do nich. Plank obserwowała Rogana, bo wydawał jej się chory. Podobno powiedział, że mu przykro. Według niej płakał. A następnie rozchylił poły marynarki. I bum.

– Sprawdź go i dowiedzmy się, czego dotyczyło to spotkanie. Chcę znać szczegóły. Wiesz, gdzie jest jego gabinet?

– Korytarzem i na lewo, a potem w prawo. Salazar wysłała tam kogoś, kto ma pilnować wejścia.

– Ja się tym zajmę. – Eve już ruszyła, ale jeszcze się zatrzymała. – Pearson, który zmarł, był szefem. Dowiedzmy się, kto będzie nim teraz.

Eve udała się do gabinetu Rogana i pokazała odznakę funkcjonariuszowi przy drzwiach. Po wejściu stanęła i się rozejrzała.

Wielkie okno ze względu na status wicedyrektora, stwierdziła. A także stolik z autokucharzem. Z ciekawości sprawdziła ostatnie zamówienia w urządzeniu.

Nic od piątku. O 16:22 zamówił puszkę piwa imbirowego.

Biurko zostało ustawione bokiem, więc Rogan miał widok i na okno, i na drzwi. Fotel biurowy wyglądał porządnie, przed nim stały dwa mocne krzesła dla gości obite gładką skórą w kolorze kawy. Obok znajdowała się granatowa sofa i długi stolik. Ściany miały jasnobrązowy kolor i wisiały na nich obrazy z samolotami.

Przedstawiały ewolucję podróży powietrznych, zauważyła. Od tych początkowych maszyn, na widok których zastanawiała się, jak to możliwe, że ktoś miał odwagę, by w nie wsiąść, do smukłych wahadłowców. Obok tych obrazów na ścianie wisiał też rysunek dziecka – był na nim kolorowy samolot z białymi chmurami i żółtym okrągłym słońcem. Artystka podpisała go starannie drukowanymi literami: MELODY.

Córka. Mężczyzna oddany rodzinie, pomyślała Eve, który wkłada w ramkę rysunek dziecka i wiesza go na ścianie w gabinecie.

Na biurku oprócz najnowocześniejszego sprzętu stał kolorowy kubek z papierowymi kwiatami. Wszystko wyglądało na ręcznie robione. Eve podniosła kubek i spojrzała na jego spód.

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, TATUSIU

KOCHAM CIĘ, MELODY

18 STYCZNIA 2061

Na biurku dostrzegła potrójną ramkę – jedno zdjęcie przedstawiało atrakcyjną kobietę mieszanej rasy, koło trzydziestki, a drugie naprawdę piękną dziewczynkę – bez wątpienia Melody – o burzy loczków w kolorze toffi, roześmianych jasnozielonych oczach i uśmiechu pokazującym szparę po dwóch mleczakach. Na kolejnym była cała rodzina – dziecko wtulone pomiędzy Rogana a jego żonę.

Na obrazku wydawali się szczęśliwą, kochającą, piękną rodziną. Jeśli mieli jakieś problemy, to nie było tego widać.

Eve usiadła przy biurku.

– Komputerze, pokaż operacje.

Włączył się ekran logowania.

Wymagane hasło…

Eve na razie to zignorowała i otworzyła szuflady. Znalazła tam typowe biurowe przybory, jakieś płyty z danymi, wydruki dokumentów. I elektroniczny notes.

Uruchomiła urządzenie, które nie było chronione hasłem, i przerzuciła strony na dzisiejszą datę.

ECONO! Spotkanie/podpisanie godzina 9:00. Ostateczna prezentacja i wyniki. Nie ma czym się przejmować!

Do 11:30 potwierdzić babeczki i szampan w ramach podziękowania dla działu. Wysłać powiadomienie do działu o spotkaniu (imprezie niespodziance). Ustalić je na 16:15. Przygotować uwagi – streszczenie.

Premie dla Rudy’ego i Kimmi za świetną pracę.

Wrócić do domu na 18:00 – wcześniej wstąpić po kwiaty dla twoich niesamowitych dziewczyn! Udawaj zdziwionego świętowaniem i kolacją, o której te niesamowite dziewczyny szeptały od tygodnia. Godzinę po kolacji pograć z Mel w Dragon Spear – zbyt długo odkładane. Ułożyć Mel do spania, kochać się ze swoją piękną żoną – to już zbyt długo odkładane.

I w końcu się, cholera, wyspać!

Eve rozparła się na fotelu i obróciła do okna. Dlaczego mężczyzna, który najwyraźniej tak czekał na ten dzień – ze względów zawodowych i osobistych – miałby wszystko wysadzić, łącznie ze sobą?

Przejrzała kolejne dni i znalazła kilka wpisów na temat umówionych spotkań – i znowu zawodowe, i osobiste – sporządzonych w tym samym luźnym stylu. Cofnęła się i zauważyła, że przez ostatnie tygodnie jego grafik był bardzo napięty – większość terminów dotyczyła spotkań z Econo, sesji planowania strategicznego, kampanii marketingowych. Były też dodatkowe notatki, by przeprosić te niesamowite dziewczyny za ominiętą kolację czy trening tańca.

Nic nie wskazywało na depresję, gniew – fakt, dopatrzyła się oznak frustracji, ale nie gniewu. Nic również nie wskazywało na to, że kupił materiały wybuchowe, czy sprawdzał, jak stworzyć pas szahida.

– To się nie zazębia – wymamrotała Eve, patrząc na potrójną ramkę ze zdjęciami. – To do ciebie niepodobne.

Wyciągnęła komunikator. W tej chwili Peabody zapukała do drzwi i zajrzała do środka.

– Najprawdopodobniej firmę przejmą Pearsonowie – córka i syn. W trakcie wybuchu syn był w Londynie i zajmował się tamtym oddziałem firmy, a córka przebywała w Rzymie. Oboje już są w drodze. A co do Paula Rogana…

– Czysty jak łza? – dokończyła za nią Eve.

– Zgadza się. Stabilny finansowo – nie ma żadnej oznaki problemów. Nic nie wskazuje również na wiedzę lub zainteresowanie materiałami wybuchowymi czy na powiązania polityczne. To pracoholik. Od trzech i pół roku zarządza działem marketingu. Wspinał się po szczeblach tej firmy od ponad jedenastu lat. Żona też jest czysta, sprawdziłam ją. Gdy miała dwadzieścia lat, wniosła oskarżenie o znęcanie się, ale zostało odrzucone. A faceta, którego dotyczyło, później oskarżono o znęcanie się nad żoną i dzieckiem.

– Okej, więc to nie pasuje. – Eve sięgnęła po komunikator, gdy ten się odezwał. – Dallas.

– Pani porucznik, z tej strony funkcjonariusze Gregg i Vols. Jesteśmy w domu Rogana i Greenspan. Kobieta została pobita, związana i zamknięta w składziku, w piwnicy. Nieletnie dziecko jest całe, ma tylko kilka siniaków i lekkie skaleczenia. Do kobiety wezwaliśmy medyków. Obie twierdzą, że to było włamanie.

– To pasuje. Zabezpieczcie miejsce. Jeśli medycy będą musieli zabrać Greenspan do szpitala, niech któryś z was jedzie z nią, a drugi zostanie w domu. Już tam jadę. Peabody – zwróciła się do partnerki. – Poinformuj Salazar o sytuacji i skontaktuj się z wydziałem przestępstw elektronicznych. I chcę, żeby sprawdzili wszystkie urządzenia Rogana – te z biura i z domu. Chcę również, by informatyk zbadał system alarmowy w jego domu. Zabezpieczę ten gabinet i sprowadzę tu ekipę. Idź. Spotkamy się w samochodzie.

Eve włożyła notes do torebki, zabezpieczyła go i oznakowała, a potem skontaktowała się ze swoim zespołem.

– Co tam, szefowo? – odezwał się detektyw Baxter.

– Ty i Trueheart macie czas?

– Można tak powiedzieć. A co?

– Potrzebuję was w Quantum Air. Chcę, żebyście współpracowali z porucznik Salazar.

– W sprawie wybuchu – zgadł.

Eve zabezpieczyła gabinet i wydała rozkazy.

– Sprowadźcie kilku mundurowych. Peabody już zbiera zeznania. Wy dokończycie. Macie przepytać każdego, nawet ekipę sprzątającą. Zjawi się dwóch ważniaków – rodzina szefa. Będę chciała z nimi porozmawiać tak szybko, jak to możliwe.

– Ilu zabitych? – zapytał Baxter.

– Jak na razie jedenastu. Dziewięcioro rannych.

– Mogło być gorzej. Skontaktuję się z Salazar i dam jej znać, że się zjawimy. Jesteś na miejscu zbrodni?

– Zaraz wychodzę. Muszę obejrzeć kolejne. Dam ci znać, jeśli będę wiedzieć coś więcej. Bez odbioru.

Mogło być gorzej, jak powiedział Baxter, przypomniała sobie. Rzecz w tym, że jeśli coś ma być gorzej, to najpewniej będzie.

Eve ubiegła Peabody przy samochodzie i wyjechała z miejsca postojowego w chwili, gdy partnerka już podchodziła, by wsiąść do auta. Ruszyła przez podziemny parking z taką prędkością, że Peabody musiała złapać za uchwyt.

– Powiedziałaś, że to pasuje – przypomniała Peabody. Przy każdym skręcie wytrzeszczała, a potem zamykała brązowe oczy, jakby chciała zaoszczędzić swojemu mózgowi obrazu potencjalnego zderzenia. – Próbuję to ze sobą posklejać. Ktoś włamał się do domu Rogana, groził jego żonie i dziecku, a potem zmusił go do zabicia się? Jakoś mi się to nie klei.

– Ktoś mówi mu: weź tę kamizelkę z ładunkami w poniedziałek do pracy i włóż ją na spotkanie o dziewiątej. Zdetonuj. Zrób to albo zabijemy twoje niesamowite dziewczyny.

– Jego niesamowite dziewczyny?

– Tak nazywał swoją żonę i córkę. W swoim notatniku. Nie wiem dlaczego akurat ten facet, to spotkanie, ta firma ani dlaczego ten sposób, ale ta część ma sens.

– Świadkowie twierdzą, że był sam w gabinecie przynajmniej przez kilka minut przed spotkaniem. I nie zadzwonił po pomoc?

– Ktoś mógł mu założyć podsłuch. Ja bym tak zrobiła. Pozwoliłabym mu słuchać, jak żona jest bita, a dziecko płacze za tatusiem.

– To niewiarygodnie okrutne.

– Nic, co okrutne, nie jest niewiarygodne. – Wyjechała z podziemnego parkingu i włączyła się do ruchu. – A dlaczego akurat facet z marketingu? Potrzebowali kogoś, kto nie tylko zabiłby dla dziecka i żony, ale też dał się dla nich zabić. Ale skąd ten ktoś wiedział, że on to zrobi? Musimy dowiedzieć się czegoś więcej o tym porozumieniu Quantum–Econo. Czy chodziło o ten kontrakt? Czy jakiś jego element sprawił, że ktoś zapragnął za to zabić? I wykorzystał w tym celu niewinnego człowieka i jego rodzinę?

– Ja często korzystam z Econo – oznajmiła Peabody. – Albo raczej robiłam tak, zanim poznałam moją cudowną partnerkę i jej wspaniałego męża. Bo teraz ona pozwala mi korzystać z prywatnych wahadłowców swego męża.

Sama kiedyś korzystałam z Econo, pomyślała Eve. Zanim poznałam Roarke’a. Były bardzo popularne i tanie, więc można było sobie na nie pozwolić, jeśli trzeba było gdzieś lecieć. Eve zastanawiała się, czy Roarke też ich wcześniej używał, zanim stał się jednym z najbogatszych ludzi we wszechświecie – i to takim, który ma własną linię samolotów.

Będzie musiała skorzystać z tego źródła informacji, stwierdziła. Z prywatnego konsultanta rzeczoznawcy. Jeśli ktokolwiek wie cokolwiek na temat umowy Quantum Air z EconoLift – poza pracownikami – będzie to Roarke.

Zaparkowała za karetką, która zajęła miejsce „na drugiego”, więc i tak wszędzie słyszała trąbienie i przekleństwa. Wyszła z pojazdu. Kierowca taksówki uderzył w klakson i wyjrzał przez okno.

– Chcesz tego pożałować, dziewczyno?

Eve uniosła odznakę, a jej uśmiech temperaturą dorównywał marcowemu wiatrowi.

– Poruczniku, a nie dziewczyno. Za chwilę pan pożałuje.

Okrążył ją i pokazał środkowy palec.

– Wiesz, że Charles i Louise mieszkają na końcu tej przecznicy – skomentowała Peabody.

– Tak, wiem. – Lekarz i była licencjonowana prostytutka kawałek dalej mieli elegancką kamienicę. – To ładne osiedle.

Ekskluzywne, pomyślała Eve. Było tu względnie cicho i bezpiecznie. Kamienice nie przylegały bezpośrednio do głównej drogi i często miały ogródek z przodu, a z tyłu podwórko.

Ten budynek również miał z przodu ogródek – o uśpionych roślinach, ale schludny – ze ścieżką prowadzącą do niewysokich schodów kończących się intensywnie niebieskimi dwuskrzydłowymi drzwiami. Jedno skrzydło było uchylone.

Dom miał dwa piętra, a okna na parterze zdobiły dekoracyjne pręty (i pewnie też skuteczne). Rolety antywłamaniowe zostały zaciągnięte we wszystkich oknach poza jednym, na piętrze. I ktoś wybił tam szybę. Eve zauważyła odłamki szkła i jakąś dużą piłkę w kolorach czerwieni, pomarańczu i brązu, teraz zepsutą.

– To chyba jest Jowisz – zauważyła Peabody i spojrzała na piłkę, marszcząc brwi, a potem odchyliła głowę, by przyjrzeć się oknu.

Eve ominęła odłamki szkła i zbliżyła się do drzwi, oglądając system alarmowy.

– To jeden z systemów Roarke’a, a więc na pewno jest dobry. Wyposażony w czytnik linii papilarnych, rozpoznawanie głosu, solidne zamki, alarm i podwójne kamery.

Drzwi się otworzyły.

– Pani porucznik. Funkcjonariusz Vols.

– Podaj status.

– Funkcjonariusz Gregg i ja przyjechaliśmy na miejsce, dzwoniliśmy i pukaliśmy. System zabezpieczający był włączony i twierdził, że obecnie nikogo nie ma w rezydencji. Ale zanim udało nam się wejść, Gregg poszedł sprawdzić okna na tyłach. I znalazł tam tę kulę. Planetę Jowisz.

– Wiedziałam – rzuciła Peabody z triumfem, zanim Eve zgasiła ją zimnym spojrzeniem.

– Cóż, ta kula niemal znokautowała Gregga. Dziewczynka, której udało się ją przerzucić przez okno, zaczęła wołać o pomoc. Gregg powiedział jej, że jesteśmy z policji. Oznajmiła, że nie może wydostać się ze swojego pokoju. Nie mogliśmy się przedrzeć przez zabezpieczenia, pani porucznik, musieliśmy skorzystać z tarana.

– Czy alarmy się uruchomiły?

– Nie. Wyłączyły się. Znaleźliśmy dziewczynkę na górze, całkiem dobrze się trzymała. Powiedziała, że ktoś skrzywdził jej mamę, a ją zabrał. I że porwano jej ojca. Potem usłyszeliśmy stukanie w rury. Okazało się, że matka uderza w nie z piwnicy. Znaleźliśmy ją tam pobitą i związaną. Wtedy młoda się rozkleiła. – Na kamiennej twarzy policjanta mignął cień emocji. – Myślała, że zabito jej matkę. Obie zeznały, że dwóch mężczyzn włamało się do ich domu w sobotę w nocy, gdy wszyscy spali. Z tego, co powiedziała żona, wydaje się, że chyba wstrzyknęli coś mężowi, gdy spał, a potem wyciągnęli żonę z łóżka, trochę ją pokiereszowali, związali, zabrali dziecko i przywiązali obok niej męża.

– Macie opisy włamywaczy?

– Nosili maski. Obie ofiary mówią, że to były zwykłe białe maski bez twarzy. Mieli też kaptury i rękawiczki. Obie również twierdzą, że to mężczyźni, sądząc po głosie i budowie ciała, ale nie są w stanie podać rasy, rysów twarzy, włosów i koloru oczu. Nie naciskaliśmy za bardzo, pani porucznik. Matka potrzebowała pomocy ratownika, a dziewczynka… Jak już mówiłem, trzyma się, ale jest dość roztrzęsiona. Jeszcze nie powiedzieliśmy Greenspan o Roganie. Ona i dziewczynka o niego pytały, ale woleliśmy na razie o tym nie wspominać.

– Okej. Ty i Gregg zostańcie tu. Wezwałam speca od sprzętu, który zbada system alarmowy i wszystkie urządzenia. Gdzie są ofiary?

– Po drugiej stronie domu, przy kuchni w salonie. Gregg z nimi siedzi.

Nagle zza domu wyszło dwóch ratowników ze sprzętem.

– Kobieta nie chce jechać do szpitala – oznajmił jeden. – Młoda jest tylko roztrzęsiona, ale matka powinna trafić na oddział.

– Co jej jest?

– Dwa pęknięte żebra, poobijane nerki, skręcony nadgarstek, głębokie skaleczenia na obu nadgarstkach i kostkach powstałe podczas próby uwolnienia się z więzów, złamany nos, rozległe siniaki na twarzy i tułowiu i skaleczenia po ciosach. Jest odwodniona i doznała lekkiego wstrząśnienia mózgu.

– Spróbuję ją przekonać do pobytu w szpitalu.

Drugi ratownik pokręcił głową.

– Ona się uparła i nie chce nawet przyjąć środków uspokajających. Opatrzyliśmy jej rany, ale musi jechać do szpitala.

– Jasne – przytaknęła Eve.

Ratownicy odeszli.

– Boi się zostawić dziecko nawet na chwilę – stwierdził Vols. – A dziecko ani na krok nie odstępuje matki. Nie dziwię się.

– Tak. Rozumiem. Wracaj do pracy, funkcjonariuszu.

Wraz z Peabody Eve ruszyła na tyły domu, by powiedzieć kobiecie, że jej mąż nie żyje, a dziecku, że jego ojciec już nie wróci do domu.

Śmierć i ryzyko

Подняться наверх