Читать книгу Śmierć i ryzyko - J.D Robb - Страница 8

3

Оглавление

Okazało się, że gosposia mieszka niedaleko domu Rogana, więc Eve postanowiła porozmawiać z Iris Kelly, zanim zajmie się poszkodowanymi.

Wpuściła Peabody do środka i przemierzyły nieduży hol. To dobrze chroniony budynek, pomyślała. Blok solidnej klasy pracującej, którego mieszkańcy nie śmiecili w holach, windach, korytarzach.

Z jednej z dwóch wind wyszła para kobiet mówiących szybko po hiszpańsku, a każda niosła torbę wielkości małego słonia. Młodsza dodatkowo pchała wózek z dzieckiem ssącym kciuk – wózek obwieszono pluszowymi zabawkami, w tym małym słoniem. Dziecko miało szklisty wzrok.

– Po co one to robią? – zastanowiła się Eve, wchodząc do windy. – Czy własny kciuk może być aż tak smaczny?

– Nie chodzi o smak, tylko o czynność ssania. O oralną satysfakcję i poczucie bezpieczeństwa.

– Więc tak naprawdę robią sobie loda?

Peabody przez kilka sekund otwierała i zamykała usta.

– Ja… Nie mogę na to odpowiedzieć, bo będę się czuć z tym źle i jakbym była brudna.

Eve wzruszyła ramionami; wjechały na trzecie piętro. Nacisnęła przycisk przy drzwiach do mieszkania Kelly i poczekała.

Interkom zaszumiał.

– Tak?

– Porucznik Dallas, detektyw Peabody. – Eve uniosła swoją odznakę. – Nowojorska policja. Chciałybyśmy z panią porozmawiać.

Zamki kliknęły, drzwi się otworzyły. Eve zauważyła, że Iris już otrzymała wieści. Niebieskie jak niebo oczy były opuchnięte i czerwone i dominowały na twarzy w kolorze śmietanki. Złote włosy miała zebrane w długi kucyk. Ubrana była w zwykłe czarne spodnie, koszulkę o kilka odcieni jaśniejszą od oczu i prosty czarny kardigan.

– Widziałam wiadomości. Słyszałam raport. Paul… Nie mogę skontaktować się z Cecily. Nie mogę się z nią skontaktować. Proszę.

– Czy możemy wejść, pani Kelly? – zapytała Eve.

– Przepraszam. Tak. Spałam do późna – kontynuowała i cofnęła się. – Mam dzisiaj wolne, więc chciałam się wyspać. Włączyłam telewizor, by coś leciało w tle, kiedy sprzątałam, a potem zamierzałam załatwić sprawy na mieście. Nie mogę skontaktować się z Cecily. Ani z Melly, o Boże, proszę…

– Pani Greenspan i Melody są w drodze do matki pani Green-span, do New Rochelle.

– Och. Och. – Iris padła na krzesło w salonie i zakryła twarz. Wybuchnęła płaczem. – Dzięki Bogu. Myślałam… Bałam się… To czyste szaleństwo. W telewizji mówią, że Paul zabił siebie i ludzi z biura. On by nigdy, przenigdy tego nie zrobił, ale oni ciągle mówią inaczej. I nie mogłam skontaktować się z Cecily.

– Czy podać pani wody? – zasugerowała Peabody.

– Dziękuję. Dziękuję. Nie mogę zrozumieć, dlaczego twierdzą, że Paul zrobił coś takiego. On by nigdy nikogo nie skrzywdził. Proszę, on jest dobrym człowiekiem.

– Uważamy, że pan Rogan został do tego zmuszony.

– Zmuszony – powtórzyła powoli Iris.

– Pani Kelly, czy ktoś się z panią kontaktował, zadawał pytania o ich rodzinę, dom, pracę pana Rogana?

– Nie. Nie. To znaczy rozmawiam o nich z mężem lub przyjaciółmi, z rodziną. Tylko że oni też są moją rodziną. Przyjęli mnie do siebie.

Otarła oczy i zakołysała się, by się uspokoić.

– Byłam tam, gdy przynieśli Melly po porodzie, była wtedy małym różowym zawiniątkiem. Dzielę się takimi rzeczami, jak Melly radzi sobie w szkole albo opowiadam o jej występach tanecznych lub przytaczam coś zabawnego, co powiedział Paul – bo on lubi żartować – albo coś, co ja i Cecily zrobiłyśmy razem. To tylko luźne rozmowy.

– A z kimś spoza rodziny i przyjaciół? – naciskała Eve. Pea-body przyniosła Iris szklankę wody. – Z jakimś dostawcą, który zjawił się, gdy Melody była w szkole, a jej rodzice w pracy. Może jakaś złota rączka. Ktokolwiek.

– Nie, przysięgam. Mogłam rozmawiać z ludźmi na targu podczas zakupów. Często pytają, co u mnie i jak się ma rodzina. Możliwe, że raz czy dwa chwaliłam się tym, jak radzi sobie Melly. Jest dla mnie jak córka. Więc mówię, jak radzi sobie w szkole – bo ona chce być astronautką. Mogłam też rozmawiać z innymi matkami lub nianiami, gdy szłam po nią do szkoły. Czasami Cecily musi dłużej zostać w pracy, jeśli ma jakieś spotkanie, więc wtedy odbieram Melly i zawożę do domu.

– Czy poczuła się pani przy kimś nieswojo? Przy kimkolwiek, z kim pani rozmawiała? Albo czy widziała pani kogoś, kto kręcił się po osiedlu?

– Nikt mi nie przychodzi na myśl. Znam niektórych sąsiadów i ludzi, którzy dla nich pracują. Czasami rozmawiamy. Poznałam mojego Johnny’ego, gdy pracował w domu obok. Remontował kuchnię Spacersom i po prostu zaczęliśmy rozmawiać.

– Kiedy to było?

– Prawie cztery lata temu.

– Ma pani kod do systemu alarmowego w posiadłości?

– Tak. – Wytrzeszczyła załzawione oczy. – Tak, ale…

– Czy podawała go pani komuś?

– Och nie, nikomu. Nawet Johnny’emu. Nie mogłabym zawieść zaufania rodziny.

– Czy zapisała pani ten kod?

– Nie.

– Więc jak go pani zapamiętała?

– Bo jest łatwy. Na kod składają się pierwsze litery naszych imion, w kolejności od najstarszej do najmłodszej osoby. PCIM. I liczby odpowiadające tym literom w alfabecie. A więc szesnaście1 – czyli jeden i sześć – trzy, dziewięć i trzynaście. Nie rozumiem. Czy coś się wydarzyło w domu?

Media nie wspominały o tej części, bo nie miały tych informacji, pomyślała Eve. Albo zdobyły je dopiero po tym, jak Iris wyłączyła telewizor.

– Do domu włamało się dwóch mężczyzn. Przedarli się przez system. Na razie nie sądzimy, by znali kod.

Kobieta zaczęła mieć problemy z oddychaniem.

– Ale mówiła pani, że Cecily i Melly mają się dobrze. Mówiła pani, że…

– Nic im nie będzie. Pani Greenspan została ranna, ale jej obrażenia nie zagrażają życiu. Może się pani skontaktować z jej matką, gdy już skończymy to spotkanie.

– A Melly? – Iris zaczęła bujać się szybciej, przycisnęła obie pięści do serca. – Skrzywdzili Melly?

– Nie stało się jej nic poważnego. Czy odbiera pani łącze w trakcie pracy?

– Tak. Proszę, muszę z nimi porozmawiać.

– Melly rzuciła w okno Jowiszem, by przyciągnąć uwagę policjantów – dodała kojącym głosem Peabody i uśmiechnęła się. – Jest bystra, odważna i ma się dobrze.

– Rzeczywiście jest bystra. To prawda. – Kobieta jeszcze bardziej się rozpłakała. – To dobrze, że nic im nie jest.

– Czy zauważyła pani jakieś próby kontaktu – kontynuowała Eve – powtarzające się próby od osób, których nie zna pani osobiście? Jakieś przeprowadzanie ankiet, coś w tym stylu? Mówimy o czymś takim na przestrzeni ostatnich sześciu miesięcy.

– Nic sobie nie przypominam.

– Proszę wrócić myślami do grudnia. Co się wtedy działo?

– Och, przygotowania do świąt. Melly zawsze jest z tego powodu bardzo podekscytowana i odliczamy dni do świąt, chociaż już nie wierzy w Mikołaja. Jak zawsze pomagałam w dekorowaniu. Poświęcamy na to cały dzień. Idziemy też na targ i na zakupy. Kupuję prezenty dla Paula i Cecily. W tym roku Paul pracował wyjątkowo ciężko przez tę kampanię. I oczywiście ja i Melly udałyśmy się na zakupy – zawsze robimy to w sekrecie, a potem pakujemy prezenty. Dla jej rodziców, paru przyjaciółek, dziadków.

– Czyli nic nadzwyczajnego.

– Nic takiego sobie nie przypominam… Cóż, to znaczy wydarzyło się coś dziwnego dla mnie, ale nie widzę związku…

– Wszystko może mieć znaczenie.

– Ukradziono mi moje łącze i portfel, prosto z torebki. A ja jestem ostrożna. Urodziłam się i wychowałam w Nowym Jorku, więc wiem, jak się pilnować. Mimo to stało się.

– Kiedy i jak do tego doszło?

– Byłyśmy z Melly na zakupach. Chodziłyśmy po sklepach godzinami, w końcu poszłyśmy coś zjeść. Od kilku już lat nie pracuję w soboty. Co prawda zdarza się to czasami, gdy jest jakiś wyjątkowo gorący okres albo w wakacje. Byłyśmy obładowane zakupami, a ja czułam zmęczenie. I stałam się nieuważna. W metrze było tłoczno, głośno, a Melly była taka podekscytowana. Trzymałam ją mocno za rękę. Ktoś nas popchnął, gdy nadjechał pociąg. Musiało dojść do tego właśnie wtedy, bo dopiero co używałam łącza do zeskanowania przy bramce obrotowej. A kiedy wsiadłyśmy i chciałam wyciągnąć je z torebki, by dać Johnny’emu znać, że kupiłam curry na obiad, okazało się, że nie mam ani łącza, ani portfela.

– Zgłosiła to pani?

– Tak, ale tylko dlatego, że Paul i Cecily nalegali. No bo kto by to znalazł? Sama nie wiedziałam, kto to ukradł, wydawało mi się tylko, że mniej więcej wiem kiedy. Musiałam zastrzec kartę debetową, aplikacje w moim łączu i tak dalej. W portfelu miałam trochę gotówki. Sto dolarów. Ale były tam też zdjęcia, które wiele dla mnie znaczyły.

– Ale żadnych kodów do systemu?

– Nie. Pani detektyw… Już zapomniałam pani nazwiska.

– Porucznik Dallas.

– Przepraszam. Pani porucznik, przysięgam na wszystko, co kocham, że nie ma lepszego i bardziej troskliwego człowieka niż Paul Rogan. Jeśli zrobił to, co zrobił, to tylko tak, jak pani mówi – został zmuszony. A nawet więcej. Nie znam odpowiedniego słowa, ale nawet więcej. Proszę, czy już mogę skontaktować się z Cecily i Melly?

Eve wstała.

– Proszę. Jeśli przypomni sobie pani coś jeszcze, cokolwiek, co może wydawać się znaczące, proszę o kontakt ze mną lub detektyw Peabody. Proszę dzwonić na komendę.

– Obiecuję. Zrobię wszystko, by pomóc znaleźć tego, kto wyrządził krzywdę tej rodzinie.

– Grudzień – powiedziała Peabody, gdy jechały windą na dół.

– Przed świętami, więc jeszcze zanim zaczęły się próby włamania do systemu. Postanowili spróbować, stwierdzili, że Kelly może mieć kod w portfelu lub łączu. Okazało się, że go nie miała, więc zaczęli hakować system. Dowiedzmy się, kiedy podjęto decyzję o fuzji, kto wiedział o niej już w grudniu. I zdobądźmy raport z kradzieży portfela i łącza.

Eve wyszła na rześkie powietrze.

– Sprawdzimy męża Kelly, tak na wszelki wypadek.

– Na kuchennej szafce miała rysunki dziewczynki. A także kartkę walentynkową od niej. I jedną od męża.

– To nie będzie mąż, ale i tak musimy go sprawdzić, dla zasady. On nie ukradłby łącza i portfela, żeby zdobyć kod. Po prostu poszukałby go, gdy ona nie patrzyła. Ale może to ktoś, dla kogo pracował albo z kim nadal pracuje, albo z kim spędza czas, kto chciał szybko dostać się do Fat City. Może dręczyli go o te informacje, robili to stopniowo, tak jak stopniowo rozbierali system – powiedziała Eve. – Pojedziemy do szpitala – postanowiła jeszcze. – Ale sprawdźmy najpierw, kogo wypuszczono. Jeśli ktoś już jest w drodze do domu, zgarniemy go.

1 Liczby odpowiadają literom angielskiego alfabetu (przyp. tłum.). [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Śmierć i ryzyko

Подняться наверх