Читать книгу Śmierć i mrok - J.D Robb - Страница 6
2
ОглавлениеPodczas gdy grupa techników w białych kombinezonach pobierała materiał, przesuwała pędzlami po różnych powierzchniach, skubała i gromadziła, Eve siedziała obok miejsca zbrodni, robiąc notatki.
Miejsce zbrodni samo w sobie, zeznania świadków, czas i to, co wiedziała już o ofierze – wszystko to już na samym wstępie dawało jej sporo informacji.
Przerwała pracę, gdy do środka wparował McNab w swoich powietrznych butach w szkocką kratę i przy akompaniamencie brzęku kolczyków połyskujących na jego uchu w jasnym świetle.
– Dokładnie sprawdziłem nagrania od momentu, gdy ofiara weszła do kina – o siedemnastej czterdzieści osiem – aż do czasu pojawienia się pierwszych policjantów. Osiemnasta trzydzieści dziewięć. Nikt nie wychodził korytarzem ani nie używał wyjścia ewakuacyjnego od godziny wskazanej przez ciebie jako czas zgonu, aż do chwili, gdy w jedynce skończył się pokaz o osiemnastej trzydzieści pięć. Potem może ze sto pięćdziesiąt osób wylało się z sali, z czego przynajmniej czterdzieści procent nie miało dwunastu lat.
– Prawdopodobnie wyszedł z tą grupą. – Eve spojrzała w dół, na rząd dwudziesty ósmy. – Zabija ją, wymyka się, przechodzi do innej sali. Musi tam pobyć tylko parę minut, a potem wychodzi z grupą dzieciaków. Musimy przyjrzeć się ludziom, którzy przyszli wcześniej i siedzieli w holu. Każdemu, kto ruszył w stronę sal, gdy zrobiła to ofiara. I każdemu, kto wszedł zaraz za nią. Najprawdopodobniej sam. Zobacz, która z tych osób wyszła z grupą z jedynki.
– Zajmę się tym. – Wsunął dłonie do dwóch spośród pół tuzina kieszeni w swoich niebieskich bojówkach. – Widziałaś kiedyś Psychozę?
– Tak. Roarke ma to w swojej kolekcji. Jest fanem Hitchcocka.
– Kogo?
– Reżysera.
– On serio się tak nazywa?
– Coś w tym stylu.
– Hm. To bardzo przerażający film. Naprawdę stary i przerażający. Może to nie przypadek, co? Może jakiś psychol wybrał Psychozę, a ofiara znalazła się po prostu w złym miejscu i w złym czasie?
– Nie. Ofiara nie była przypadkowa. – Eve wstała, gdy weszła Peabody. – Tego wieczoru miała pozostać w kontakcie w razie nagłego wypadku. Dostała wiadomość z kliniki, która wyciągnęła ją z sali, zanim ofiara została zadźgana. Poza tym to chyba było fałszywe zgłoszenie.
– Nikt się z tą przyjaciółką nie kontaktował? – zapytała Peabody.
– Dostała wiadomość. Jakiś gość zadzwonił do kliniki i powiedział, że jego pies wpadł pod samochód, i…
– Och, biedny piesek!
Eve rzuciła Peabody niezadowolone spojrzenie.
– Nie było żadnego psa. Pies to ściema, zagrywka mająca na celu pozbycie się Loli Kawaski, by morderca mógł zadać Chanel Rylan cios doskonały.
– To zostało dokładnie wyliczone – kontynuowała Eve. – Doskonale zaplanowane. Tak samo jak cały research. Morderca wiedział, że Rylan tutaj będzie, wiedział, że Kawaski miała być w kontakcie, wiedział, kiedy będzie ta wielka scena, i był pewny, że każdy, kto zabulił, by obejrzeć ten film, będzie wtedy skupiony na ekranie.
– Albo będzie zasłaniał oczy. – McNab kiwnął kciukiem w stronę Peabody.
– Tak zrobiłam… – przyznała Peabody. – Ale dobra, żadna z osób, z którymi rozmawiałam, niczego nie zauważyła. Jednemu gościowi wydaje się, że może widział kogoś, kto wychodził, ale nie ma pewności. Siedział z tyłu, oglądając masakrę na ekranie, a jego dziewczyna ukrywała twarz w jego ramieniu.
– To się nazywa wyczucie czasu – powtórzyła Eve. – Morderca musiał to zaplanować.
– I znał ją – podrzuciła Peabody.
– Tak, znał ją, wybrał spośród innych, śledził, prześwietlił. Pytanie brzmi: dlaczego. Ofiara była aktorką. Dorabiała sobie w miejscu zwanym Broadway Babies.
– Uwielbiam to miejsce! Oboje uwielbiamy.
McNab szeroko uśmiechnął się do Peabody.
– To głupie, ale fajne.
– Lubię to, co jest głupie i fajne. Matko, ona mogła nas obsługiwać.
– Przyjaciółka mówi, że ofiara starała się o rolę. Może ktoś nie chciał, by ją dostała. Zamordowana w kinie. – Eve wzruszyła ramionami. – To mogłoby mieć sens. Żadnych związków, żadnych świeżych rozstań, ale może spławiła kogoś, kto nie lubi być spławiany. Była biseksualna, więc szukamy w obu drużynach.
– To mi się wydaje trochę zbyt bezosobowe jak na zemstę za rozstanie – stwierdziła Peabody.
– Zgadzam się, ale sprawdzamy to, by móc odrzucić tę opcję. Poza tym cała reszta jest dość osobista. Ta noc, to kino, fałszywe zgłoszenie wypadku. McNab, wyślij kopię nagrań na moją prywatną skrzynkę. Chcę na to spojrzeć. I poinformuj tego, kto tym zarządza, że sala zostanie zabezpieczona i zamknięta aż do odwołania.
– Nie ma sprawy.
– Mam jeszcze jedną prośbę.
– Jestem tu, by ci służyć, pani porucznik.
– Klinika weterynaryjna. Pet Care na Siódmej. Zajrzysz tam w drodze do domu, dobrze? Sprawdź, czy dasz radę namierzyć, skąd dzwoniła ta osoba z wezwaniem alarmowym. Jeśli będziesz musiał użyć e-zabawek, daj mi znać, a ja załatwię pozwolenie.
– Już się do tego zabieram.
– Peabody, skoro tak lubisz tę jej knajpę, chodźmy tam, zobaczymy, co znajdziemy.
– Ekstra!
Eve patrzyła, jak jej partnerka i ich mistrz elektroniki machają do siebie palcami – ten dziwny gest był dla nich wyrazem uczucia – a potem McNab naciąga na głowę z długim blond kucykiem jasnofioletową czapkę z uszami.
Ignorowała to, dopóki nie krępowali jej przywieraniem do siebie ustami.
Po wyjściu z kina Eve i Peabody przeszły dwie przecznice wśród wiecznego tłumu na Times Square, kierując się do przesadnie drogiego podziemnego parkingu.
Wymijały pijaków, imprezowiczów, gapiących się turystów, kanciarzy i uliczne prostytutki. Światła migały, a wielkie ekrany wyświetlały ubrania od projektantów prezentowane przez płciowo niejednoznacznych modeli o niezadowolonych minach.
Eve złowiła spojrzenie ulicznego złodzieja, który podjął mądrą decyzję, odwrócił się na pięcie i szybko ruszył w przeciwnym kierunku. Jego płaszcz – o kieszeniach wypchanych już pewnie portfelami i zegarkami – zafalował wokół nóg.
Eve obeszła ogrodzenie wokół budowy. Poza pijanymi, złodziejami i turystami na ulicy znajdował się jakiś facet w kasku. Kopał dziurę.
Weszła na względnie cichy parking i zdecydowała, że zejdą schodami.
– Czy po wizycie w restauracji powiadomimy rodzinę?
– Już to zrobiłam. – Buty brzęczały na metalowych stopniach. – Miała tylko rodziców. Mieszkają w Wisconsin.
Eve widziała ich zszokowane twarze, zaszklone oczy, słyszała zdławione głosy.
– Rozmawiałam z kilkoma pracownikami kinowego bufetu – dodała Peabody. – Znali ją. Nie osobiście, ale kojarzyli jej twarz. Powiedzieli, że zawsze była przyjazna. Jednemu z nich kilka miesięcy temu zaśpiewała „Sto lat!”. Zawsze kupowała mały popcorn, średnią colę dietetyczną, a jeśli szła na komedię, dokładała żelkowe misie.
– Miała swoje przyzwyczajenia – powiedziała Eve, gdy dotarły do samochodu. – To ułatwia śledzenie, analizę i planowanie. Musimy przesłuchać obsługę. Nawet tych, których dziś nie było. Ludzi, którzy widywali ją regularnie, poznali jej przyzwyczajenia.
– Jak zawiadomił klinikę, skoro musiał być tak blisko miejsca zbrodni?
– Dobre pytanie i mam nadzieję, że odpowie na nie McNab.
– Miał wspólnika? Może to on zadzwonił.
– Możliwe.
– To bardziej logiczne niż pomysł, że miałby to zrobić morderca. On musiałby wyjść z kina, potem wrócić, znów usiąść, zabić ją, wstać i jeszcze raz wyjść. Ryzyko, że ktoś by wtedy zauważył, rośnie. To całe wchodzenie, siadanie, wstawanie, wychodzenie, wchodzenie i w ogóle.
Eve nie mogła zaprzeczyć – wstawanie i siadanie, wchodzenie i wychodzenie przykuwało uwagę. Ale musiała mieć potwierdzenie.
Zaparkowała pół przecznicy od miejsca, które jej nawigacja wskazywała jako knajpę. Tym razem zajęła miejsce na poziomie ulicy, w strefie rozładunku, ale włączyła światła policyjne, informujące, że jest na służbie.
– Wiem, że już ci mówiłam, jakie magiczne chwile spędziliśmy w Meksyku, i że dziękowałam ci za to zylion razy.
– Więc nie rób tego ponownie.
– Ale nie opowiedziałam ci – kontynuowała Peabody – głównie dlatego, że chciałam zobaczyć, czy rezultat się utrzyma i McNab nadal będzie tak wyluzowany, o tym, jak uderzył w kimono w wahadłowcu w drodze do rezydencji. Po prostu padł, a przecież uwielbia latanie. A gdy już tam dotarliśmy, wygrzaliśmy się, wypiliśmy kilka kieliszków margarity i popływaliśmy, on znów odpłynął – jeszcze zanim doszło do seksu – i spał jak trup przez bite dwanaście godzin.
– Tak jak mówiłaś, potrzebował odpoczynku.
– I odpoczął. Ty i Roarke zadbaliście o to, by odpoczął. Nie miałabym nic przeciwko, nawet gdyby przespał cały wyjazd, ale te dwanaście godzin naprawdę mu pomogło. No więc potem uprawialiśmy dużo seksu.
– I w taki sposób chcesz wyrazić swoją wdzięczność?
– Uprawialiśmy naprawdę, naprawdę dużo seksu – powiedziała Peabody, niezmieszana. – Dużo alkoholu, siedzenia i nicnierobienia, mnóstwo wszystkiego, co nie było pracą. I wypoczął. Znów ma swoje odloty.
– McNab zawsze ma odloty.
– Ale tym razem jest lepiej. To naturalny odlot. Czuję ulgę, Dallas. Po prostu chciałam ci to powiedzieć.
– Dobrze. Dobrze – powtarzała, gdy dotarły do drzwi restauracji.
Gdy je otworzyła, uderzył w nie chór śpiewających piosenkę głosów i zapach włoskich dań, który sprawił, że w jej żołądku zaburczało.
Eve podeszła do miejsca, gdzie stała hostessa. Kobieta uśmiechnęła się promiennie, uniosła palec, a potem dołączyła do chóru swoim dość głośnym sopranem.
Ludzie przy stołach i w boksach przestali okręcać makaron na widelcach i nadziewać na nie klopsy albo kawałki kurczaka piccata, by móc zaklaskać.
Muzyka umilkła, słychać było już tylko brzdęk naczyń i szum rozmów. A kelnerzy – wszyscy ubrani w elegancką czerń – obsługiwali klientów i sprzątali, jak gdyby nigdy nic. Zupełnie jakby śpiewanie kawałków z Broadwayu było w zestawie z porcjami sałatek.
– Witamy w Broadway Babies. Czy mają panie rezerwację?
– Mam to. – Eve wyciągnęła i uniosła odznakę.
– Och! O matko, czy jest jakiś problem, pani oficer?
– Porucznik. Muszę porozmawiać z kimś z kierownictwa.
– Oczywiście. To Annalisa. Proszę poczekać, pójdę po nią.
Gdy hostessa odeszła szybkim krokiem, grupa siedząca przy długim stole w centrum sali wybuchła głośnym śmiechem. Jeden z barmanów, zupełnie jakby im chciał odpowiedzieć, zaczął śpiewać przy nalewaniu wina.
Po drugiej stronie sali kelnerka zatańczyła z dłońmi na biodrach i dołączyła do piosenki.
– Uwielbiam to miejsce! Człowiek zawsze się tu świetnie bawi.
Świetnie się bawisz, pomyślała Eve, jeśli definicją dobrej zabawy są dla ciebie kelnerzy, którzy śpiewają i tańczą wokół twojego stołu, gdy próbujesz jeść. Albo co gorsza, ściągają cię z krzesła i wirują z tobą, śpiewając ci prosto w twarz.
Ale z drugiej strony mężczyzna, z którym obecnie ktoś tańczył i dla którego śpiewano, i – dobry Boże – kobieta, którą barman podniósł, chwilę wcześniej przeskoczywszy bar, wyglądali, jakby bawili się znakomicie.
Ale co kto lubi.
Kelnerka szybko wróciła w towarzystwie kobiety z wysoko upiętymi białymi włosami, złotymi jak u tygrysa oczami i posągową figurą obleczoną w odważną niebieską sukienkę.
– Dobry wieczór, nazywam się Annalisa Bacardo – powiedziała z delikatnym akcentem, który pasował do zapachu włoskiego jedzenia. – Jak mogę pomóc?
– Czy jest tu jakieś bardziej ustronne miejsce, w którym mogłybyśmy porozmawiać?
– Oczywiście. – Uprzejmy uśmiech nie zniknął z twarzy kobiety ani na chwilę. – Ale chciałabym się dowiedzieć, co będzie tematem naszej rozmowy.
– Chanel Rylan.
– Chanel? – Uśmiech stał się jeszcze szerszy. – To niemożliwe, by Chanel miała problemy z policją. Ona jest… – Coś w beznamiętnym, twardym spojrzeniu Eve spowodowało, że uśmiech kobiety zbladł. – Tak, oczywiście. Proszę za mną.
Annalisa poprowadziła je na tyły i weszły przez wahadłowe drzwi kuchni prosto do pełnego ciepła i chaosu serca obleganej restauracji.
– Tam jest moje biuro, bo muszę być w pobliżu. Giovanni! – zawołała, a potem powiedziała coś szybko po włosku. Otworzyła drzwi i gestem zaprosiła Eve i Peabody do gabinetu.
Kilka krzeseł, biurko, ściany wytapetowane zdjęciami.
– Nasza obsługa przez lata, a dokładniej przez dwadzieścia dwa lata, występowała na całym świecie. Poza nim także. Tutaj jest Chanel.
Wskazała na zdjęcie nieżyjącej aktorki, stojącej w blasku reflektorów z wyciągniętymi w górę ramionami i uniesioną twarzą.
– Co jej się stało? Miała jakiś wypadek?
– Z przykrością muszę poinformować, że Chanel Rylan została dzisiaj zamordowana.
– Ale jak to? – Annalisa zbladła tak bardzo, że jej twarz kolorem przypominała włosy. Oparła dłoń na biurku i powoli opadła na krzesło. – Nie, ona… To był wypadek?
– Nie, to nie był wypadek.
– Ja… Proszę dać mi chwilę. – Oparła dłonie na kolanach, zamknęła oczy. – Gdzie moje maniery? – wykrztusiła. – Proszę, proszę siadać.
– Czy podać pani wodę, pani Bacardo?
– Annalisa – mruknęła, wciąż z zamkniętymi oczami. – Mam na imię Annalisa. Tam jest wino. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby przyniosła mi pani lampkę.
Kobieta siedziała w ciszy, dopóki Peabody nie dotknęła jej ręki, podając wino.
– Dziękuję. – Piła łyk za łykiem. – To moje dzieci, moja rodzina. Niektórzy z nich będą występować tylko tutaj, w tym radosnym miejscu. Inni pójdą dalej, osiągną o wiele więcej. Oni są moją rodziną. Proszę powiedzieć, co jej się przydarzyło.
– Została zabita dziś wieczorem w kinie Vid Galaxy, na Times Square.
– Złapaliście mordercę?
– Jeszcze nie.
– Musicie. – Tygrysie oczy zapłonęły. Kobieta spojrzała twardo. – Musicie znaleźć i ukarać tego, kto to zrobił. Chanel była urocza, mądra i utalentowana. Niosła radość. Dla tych, którzy zabijają ludzi przynoszących radość, nie ma miejsca na tym świecie. Co mogę zrobić, by pomóc wam złapać tego człowieka?
– Czy wiesz, kto mógłby chcieć zrobić jej krzywdę?
– Przysięgam: nie mam pojęcia.
– Może była z kimś związana – emocjonalnie, seksualnie?
– Była w wielu związkach. Tam też niosła radość. Przychodziło jej to z łatwością – dodała Annalisa. – Ale praca była dla niej najważniejsza. Nie spotykała się z nikim na poważnie, nikt nie był na nią wkurzony.
– A miała w pracy konkurencję?
– Och, w takiej pracy jest trochę dramatu, sporów, koleżeństwa. I nawet trochę szaleństwa. Ale nie znam nikogo, kto zabiłby z zazdrości o rolę. Chanel była utalentowana i ciężko pracowała, ale bycie gwiazdą nie było jej przeznaczeniem. To wymaga czegoś więcej. Ona była szczęśliwa z tym, co miała. Wystarczała jej praca, która dawała satysfakcję i pozwalała się utrzymać. Zarabiała na życie, robiąc to, co dawało jej radość i dzieliła się tą radością. Niektórzy są bardziej bezwzględni, prawda? Niektórzy nie przejmują się zranionymi uczuciami czy zaprzepaszczonymi możliwościami. Ona taka nie była. Myślę, że to musiał zrobić jakiś wariat albo ktoś, kto jej nie znał.
– Może zauważyłaś kogoś, kto zwracał na nią zbyt dużą uwagę, przychodził tu, obserwował ją?
– Turyści przychodzą i odchodzą, chociaż niektórzy wracają, gdy znów są w Nowym Jorku. Mamy stałych klientów i rodziny, które często wpadają, by świętować u nas urodziny czy rocznice. Nie zauważyłam nikogo podejrzanego. Inni też nie, wiedziałabym. To rodzina – przypomniała. – A rodzina troszczy się o siebie nawzajem. Chciałabym pomóc, ale nie znam nikogo, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić.
– To już nam pomogło.
– Jakim cudem?
– Dzięki temu, co pani powiedziała, wiem, że według pani to mało prawdopodobne, by zrobił to któryś z pracowników albo stały bywalec.
– W pełni w to wierzę.
– Z kim z obsługi najbardziej się przyjaźniła?
– Och, my wszyscy pracujemy wspólnie i razem występujemy. Jesteśmy zgraną grupą. Ale jeśli miałabym kogoś wskazać, to byłby Micha. Pracuje w barze. Oni czasem… się umawiali. Bez zobowiązań. I Teresa, jedna z osób zastępujących naszego szefa kuchni. Przyjaźniły się i czasem też umawiały. I Eliza, kelnerka. Czasami ubiegały się o tę samą rolę, ale się wspierały. Często razem śpiewały. Musicie z nimi porozmawiać?
– Tak.
– Zorganizuję to. Ale Teresa ma dziś wolne.
– Jeśli dasz nam na nią namiary, poradzimy sobie.
– Dam. Dodam jeszcze, że i Eliza, i Micha byli tu od szesnastej trzydzieści. Przed otwarciem robimy krótką próbę. No i trzeba przygotować restaurację.
– To również pomocne, dziękuję.
– Najpierw przyprowadzę Elizę. Muszę załatwić kogoś, kto zastąpi Michę w barze. Czy mogę zaproponować wino?
– Doceniamy propozycję, ale nie możemy z niej skorzystać. Jesteśmy na służbie.
– No trudno. Ale przyniosę cappuccino. Przyrządzamy wyśmienite cappuccino.
Gdy Annalisa wyszła, Eve zabębniła palcami po udzie.
– Myślę, że gdyby morderca śledził ją tutaj, byłby dyskretny i ostrożny. Ta kobieta zauważyłaby – albo by ją poinformowano – gdyby ktoś wytwarzał tu złe wibracje. I ona, i współlokatorka podkreślają, że ofiara nie miała wkurzonych ani rozczarowanych byłych. Z drugiej strony niektórzy potrafią nieźle grać i ukrywać emocje.
Eve podniosła się i obeszła mały pokój.
– To morderstwo wydaje się zbyt mało osobiste jak na dzieło któregoś z byłych albo konkurenta. Pogadamy z tą dwójką, ale tylko po to, by się upewnić. W razie potrzeby ich wezwiemy. W domu zbiorę do kupy zeznania i to, co już mamy. Kostnicę odwiedzimy jutro z samego rana. Sprawdzimy, czy na ciele jest coś, co przegapiłyśmy.
– Morderstwo – rzuciła beznamiętnie Peabody. – Nasz dzień zaczyna się i kończy śmiercią.
– To dlatego tak słabo nam płacą, Peabody.
Eve po raz drugi tego wieczoru przejechała przez bramę prowadzącą do domu. Chciała tej lampki wina, którą oferowała Annalisa, mimo że cappuccino nie było najgorsze. I chciała czegoś, czegokolwiek, co smakowałoby chociaż w połowie tak dobrze, jak powietrze w Broadway Babies.
Ale najpierw obowiązki, pomyślała. Musiała stworzyć tablicę zbrodni i uzupełnić książkę sprawy. Musiała też pomyśleć o Chanel Rylan.
W oknach ogromnego domu lśniły światła, które sprawiały, że wyglądał jak zamek z bajki. Nisko wiszące chmury – cienie na nocnym niebie – dryfowały nad wieżami i wieżyczkami. Eve dostrzegła nikły błysk księżyca schowanego za otulającymi go obłokami.
Wiatr, choć cichszy niż wcześniej, wciąż smagał, więc trudno było wyobrazić sobie coś bardziej kuszącego od ucieczki przed nim i zaszycia się w ciepłym domu.
Znów zostawiła płaszcz i szalik na poręczy schodów. Tym razem kot na nią nie czekał. Wiedziała, że znajdzie go tam, gdzie pana domu.
Najpierw książka sprawy i tablica, pomyślała, a potem do nich pójdę. Ale gdy weszła do swojego gabinetu, zobaczyła, że obaj leżą rozciągnięci na kanapie przy trzaskającym w kominku ogniu. Mężczyzna trzymał w dłoni książkę, na jego kolanach leżał gruby kot, a na stole stał kieliszek wina.
– A oto i ona.
– Myślałam, że będziesz w swoim gabinecie. Albo że będziesz oglądał film.
– Na dziś koniec pracy, przynajmniej dla mnie. A oglądanie filmów jest fajniejsze z tobą. Czytanie to dobra opcja dla samotnej osoby. – Pogłaskał kota, co sprawiło, że Galahad odwrócił się na plecy. – Będziesz jeszcze pracować?
– Tak. Przepraszam.
Wstał, odłożył książkę na bok i podszedł do niej.
– Opowiesz mi o tym?
Ruszyła w jego stronę, oplotła go ramionami i przytuliła.
– Czasami strasznie mnie to boli.
– Co takiego?
– Że muszę przychodzić z tym do domu.
Opowiedziałabym mu o tym, pomyślała, bo z doświadczenia wiem, że to pomogłoby mi uporządkować myśli.
– Założę się, że nie jadłaś.
– Wygrałeś. To musi być coś włoskiego. Ostatnie przesłuchanie odbywało się we włoskiej knajpie i pachniało tam niebem zanurzonym w czerwonym sosie.
– Da się zrobić. Na razie nalej sobie kieliszek tego – poradził. – Jest wyjątkowo dobre. A o sprawie opowiesz mi, gdy będziemy jedli.
– My? Ty też jeszcze nie jadłeś?
– Trochę pracowałem, trochę czytałem. Nie jest aż tak późno – dodał i ruszył w stronę kuchni. – Zwłaszcza na danie włoskie.
Nalała sobie wina. Miał rację, jak zwykle. Wyjątkowo dobre. I gdy on przygotowywał kolację, ona zajmowała się tablicą zbrodni.
– To twoja ofiara? – Wskazał na tablicy zdjęcie zmarłej, gdy już postawił przykryte talerze na stole przy oknie. – Urocza.
– Tak. Aktorka teatralna. Dorabiała jako kelnerka w Broadway Babies.
– Och, to jest to miejsce, gdzie śpiewają przy podawaniu makaronu. – Poszedł do kuchni i wrócił z sałatą i chlebem.
– Właśnie to. Dziwne, ale ludzie rzeczywiście wyglądali tam na szczęśliwych.
Gdy postawił wszystko na stole, znów spojrzał na tablicę.
– Psychoza? Została zadźgana pod prysznicem?
– Nie, ale właśnie to oglądała, gdy ktoś wepchnął cienkie ostrze w podstawę jej czaszki. To naprawdę świetnie pachnie.
Podeszła do stołu. Mogła przełknąć sałatę, jeśli nagrodą był makaron.
– Jedno z kin na Times Square – dodała. – Wczesny wieczorny pokaz kina klasycznego. Nazywała się Chanel Rylan.
I podczas posiłku opowiedziała mu o morderstwie i nieszczęściu.
On słuchał, czasami komentował, a Eve opróżniała miski z sałatą. Potem podniósł pokrywkę, odsłaniając jedno z ulubionych dań żony. Spaghetti z klopsikami.
Ponieważ z miejsca rozpoznawał język jej ciała, zauważył, że odprężyła się nieco, jeszcze zanim wzięła do ust pierwszą porcję makaronu.
– Więc uważasz, że ofiara nie była przypadkowa, podobnie jak nagły telefon do jej przyjaciółki?
– To było fałszywe zgłoszenie – powiedziała Eve z ustami pełnymi makaronu. – Wszystko do siebie pasuje.
– Rzeczywiście. – Obserwując, jak żona rozluźnia się przy posiłku, Roarke pomyślał, że warto było na nią poczekać. – I jeszcze fakt, że morderca wybrał właśnie ten moment. Scena pod prysznicem – szokująca także dlatego, że ginie kobieta, którą widownia brała za główną bohaterkę – ma miejsce w trzydziestej minucie filmu. Czterdzieści pięć sekund zachwycającej brutalności.
– Skąd to wiesz? – Zanim nadziała klopsika, machnęła widelcem w powietrzu. – Trzydziesta minuta filmu, czterdzieści pięć sekund.
– To jedna z tych rzeczy, które się wyłapuje. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że w trakcie tego jednego razu, gdy jakiś rok temu oglądałaś ze mną ten film, twój policyjny mózg bardzo dokładnie zarejestrował szczegóły dotyczące czasu.
– Ale ty nie jesteś policjantem, co tak bardzo lubisz podkreślać.
– I całe szczęście. Ale mieszkam z policjantką. I mogę się założyć po raz kolejny: ty już myślisz o tym, dlaczego morderca tak dokładnie to skoordynował.
– Bogaci faceci zawsze obstawiają to, czego są pewni. – Zjadła więcej makaronu. – Czterdzieści pięć sekund, w czasie których każdy, kto będzie siedział w fotelu, całkowicie skupi się na ekranie. Albo zasłoni oczy rękami, tak jak Peabody, gdy oglądała Psychozę pierwszy raz. Czas i metoda wskazują na konkretny cel. A co do samej ofiary… – Eve wzięła kieliszek wina i potrząsnęła głową.
– Opowiedz mi o niej.
– Była szczęśliwa, pracowita, uzdolniona. To trzy najważniejsze słowa, jakich użyli jej rodzice, przyjaciółka, pracodawca i współpracownicy, żeby ją opisać. Jeśli chodzi o orientację, grała w obu drużynach, ale nie traktowała tej gry zbyt poważnie. Jedyny były, z którym łączył ją długi związek, wiele lat temu przeniósł się do Kanady z powodu pracy. Nie było żadnych wielkich dramatów, przynajmniej tak twierdzi jej przyjaciółka, a poza tym on nie miał żadnego motywu, by wrócić i ją zadźgać.
– Ale mu się przyjrzysz.
– Trzeba mu się przyjrzeć. Miała dostać rolę, większą niż zazwyczaj, więc przyjrzę się także każdemu, kto jeszcze się o nią ubiegał.
Znał ją. Ten ton, język ciała, to spojrzenie gliny.
– Ale?
– Ofiara nie jest przypadkowa. Nie możesz zapominać o tym fałszywym nagłym wypadku psa, przez który przyjaciółka ofiary opuściła salę. To zostało zaplanowane, a fakt, że morderca siedział dokładnie za nią, dowodzi, że albo za nią szedł, albo wiedział, że ona tam będzie. To nie było przypadkowe dźgnięcie w ciemności.
Pokiwał głową, jedząc.
– I znowu zapytam: ale?
– Musiały istnieć inne sposoby, by ją zabić. Liczne i mniej ryzykowne. Prowadziła nocny tryb życia, prawda? I wracała nocami z przedstawienia w teatrze albo z knajpy. Wystarczyło ją złapać, dźgnąć i odejść. Ale morderstwo w kinie było dramatyczne, nie? I naprawdę ryzykowne. Jego powodzenie zależało od tego, czy wszystko idealnie zadziała.
– Wychodzi na to, że tak się właśnie stało.
– Tak. – Wzięła kolejny klopsik. – Ale… Co by było, gdyby ktoś zdecydował się usiąść obok mordercy? Albo gdyby przyjaciółka postanowiła zignorować telefon, choćby tylko przez kilka minut? Albo gdyby oprócz mordercy z sali wyszedł ktoś jeszcze? Jeśli ktoś decyduje się planować tak, jak on, lub ona, to zrobił, istnieje pewne ryzyko, którego trzeba być świadomym. Po co więc zaprzątać sobie głowę tyloma kwestiami, marnować tyle czasu na czekanie, aż nadarzy się idealna chwila, jeśli są łatwiejsze opcje?
– Morderca pragnie ryzyka i dramatyzmu? Lubi to?
– Możliwe, że tak. Muszę się z tym liczyć. Ale może metoda, dokładność wykonania, moment były tak samo precyzyjnie wybrane, jak ofiara. Może, cholera, może oni kiedyś się kochali przy tej scenie. I może to znaczyło dla niego, lub dla niej, więcej niż dla ofiary. Może widział ją wcześniej w teatrze i coś, co powiedziała, zrobiła, to, jak wyglądała, coś w nim rozbudziło.
– Na jak długo przed seansem pojawia się repertuar?
Rozparła się na krześle, uniosła kieliszek z winem i skierowała go w jego stronę.
– Dobre pytanie, panie cywilu. Trzy miesiące. Repertuar filmów klasycznych ustala się z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Wywieszają go w kinie i umieszczają na stronie internetowej. I zanim zapytasz: ofiara i jej przyjaciółka miały swoje przyzwyczajenia. Pójście na ten film właśnie w ten wieczór idealnie się w to wpasowywało. Każda z nich ogłosiła to w mediach społecznościowych. „Idę na Psychozę z moją kumpelą”, „Babski wieczór w Bates Motel”. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie robią coś tak głupiego, ale właśnie tak robią.
Eve przerwała, zjadła jeszcze odrobinę.
– Wydawała się kimś, kto lubił swoje życie, swoją pracę. Miała grono fajnych znajomych i tę przyjaciółkę. Morderca zakończył to i jak dotąd – choć sposób, w jaki to zrobił, świadczy o tym, że to ona była celem – nie pojawia się nic, co wyjaśniłoby, dlaczego to zrobił.
– Jak mogę pomóc?
– Chyba na razie nie ma nic do zrobienia.
– Daj mi jakiekolwiek zadanie.
Ponownie rozparła się na krześle z winem. Sącząc je, przyglądała się zawartości kieliszka.
– Mógłbyś po prostu wrócić do swojej książki.
– Albo?
Zaśmiała się krótko i znów upiła łyk wina.
– Dobrze. Albo mógłbyś sprawdzić życie jej byłego, dowiedzieć się, czy w ciągu ostatnich kilku dni dokądś podróżował. Wyeliminować go lub wepchnąć na listę. Damien Forsythe, obecnie mieszkający i pracujący w okolicy Calgary w Kanadzie. Występuje regularnie w serialu Nieprzemijający.
– To dość proste. A co ty masz w planach?
– Dokładniej przyjrzę się ofierze. Jak na razie za wiele mi ona nie mówi. Muszę zdobyć podstawowe informacje o jej przyjaciółce i klinice weterynaryjnej Loli, wypytać weterynarzy, pracowników restauracji, aktorów ze sztuki Chanel, ludzi, którzy razem z nią brali udział w przesłuchaniach.
– To całkiem sporo.
– W większości to rutynowa procedura.
– Dobrze, w takim razie ja skupię się na swoim zadaniu. – Podnosząc się, spojrzał ponownie na tablicę. – Czasami nie ma żadnego logicznego wyjaśnienia.
– Ale zawsze jest jakiś powód.