Читать книгу Umykająca panna młoda - Jennifer Probst - Страница 6

Rozdział 2

Оглавление

Wolf zapalił papierosa i rozejrzał się, zdjęty poczuciem winy. Sawyer byłby wściekły, a Julietta patrzyłaby karcącym wzrokiem. Była w tym prawdziwą mistrzynią. Na szczęście tamci dwoje siedzieli we Włoszech, tysiące kilometrów stąd, więc go nie przyłapią. Oficjalnie nie został przez nich adoptowany, lecz uratowali go, dali nowe życie i kochali jak rodzonego syna. Obiecał sobie, że wypali tylko jednego papierosa, a napoczętą paczkę wyrzuci do kosza.

Dym wciągnięty w płuca natychmiast ukoił nerwy. Wolf był pewny, że nikt go nie przyłapie, bo lada chwila miała się zacząć ceremonia ślubna. Powinien usiąść zaraz w głównej nawie, przy ołtarzu, wraz z rodziną Genevieve i uśmiechając się, patrzeć, jak najlepsza przyjaciółka wiąże się z głupkiem. Tak właśnie uczyni. Za parę minut. Teraz potrzebował chwili samotności i szybkiego dymka. Potem z udawanym entuzjazmem dotrwa do końca uroczystości.

Odezwało się poczucie winy. Ależ z niego drań. Dawid Riscetti idealnie pasował do Genevieve i bez wątpienia był godny, żeby ją poślubić. To nie jego wina, że Wolf nie umiał pozbyć się wrażenia, jakby coś tu było nie tak. Wielokrotnie przyłapywał doktorka na tym, że obserwuje Genevieve z satysfakcją posiadacza taksującego walory klaczy wyścigowej, a nie utalentowanej, samodzielnej kobiety. Irytował też Wolfa ciągłym strofowaniem narzeczonej. Z drugiej strony, Genevieve wcale nie dawała do zrozumienia, że ma z tym problem, a o narzeczonym mówiła w samych superlatywach. Cholera, kocha go tak bardzo, że da się zaobrączkować. Kimże jest Wolf, żeby ich oceniać? Nic przecież nie wiedział o związkach.

Gdyby drążył sprawę, zabawiając się w psychologa, uznałby zapewne, że jest wściekły na Genevieve, bo zmieniła jego życiowe priorytety. Przez długich pięć lat przesiadywali w knajpach, oglądali filmy i trzymali się razem, jak przystało na dwoje najlepszych przyjaciół. Inne dziewczyny leciały na jego pieniądze, przywileje oraz męskie atuty. Genevieve była wyjątkiem. Kurczę, od pierwszego wejrzenia przypadli sobie do gustu. Była szczera i rzeczowa niczym Julietta oraz inne kobiety z jego przybranej rodziny. Instynktownie i spontanicznie polubili się od pierwszego wejrzenia.

Dawid, rzecz jasna, od początku kręcił nosem na ich zażyłość. W minionym roku Genevieve mnożyła wymówki i raz po raz odwoływała spotkania, żeby ugłaskać narzeczonego.

Mniejsza z tym. Trzeba to przeboleć.

Wolf stłumił ponure westchnienie. Zabrzmiały kościelne dzwony. Limuzyny stały rzędem przy krawężniku. Na schodach kręciło się paru reporterów. Ślub popularnego doktorka był dla mediów łakomym kąskiem, inaczej nie przyciągnąłby takich tłumów. Wolf cofnął się parę kroków, bo nie miał ochoty spotkać spóźnialskich i witać się z weselnymi gośćmi. Kręty zaułek i cienista arkada chroniły go przed ciekawskimi spojrzeniami. Z przyjemnością dopalił papierosa i wygładził klapy smokingu. Uważał, żeby nie zabrudzić eleganckich lakierków. Mimo wielu lat przepracowanych w korporacji i świecie mody zawsze wolał zwykłe ciuchy i czuł się kiepsko, nosząc garnitur oraz markową bieliznę, która kosztowała więcej, niż wynosił roczny dochód przeciętnego pracownika. Kto by pomyślał? Głodujący włóczęga bez dachu nad głową stał się milionerem zaliczanym w prasie ekonomicznej do grona ekspansywnych bogaczy, choć miał tylko dwadzieścia sześć lat.

Stłumił ponure myśli, żeby się w nich całkiem nie pogrążyć, i wrócił do rzeczywistości. To dzień ślubu Genevieve, więc powinien być przy niej, zamiast popalać za kościołem i użalać się nad sobą. Rozdeptał obcasem niedopałek, poprawił mankiety i zrobił w tył zwrot.

– Rany boskie!

Z przerażeniem kontemplował niecodzienny widok.

Panna młoda leżała na chodniku jak długa z uniesionymi kończynami, spowita prześliczną chmurą białej koronki, migotliwych pereł i klejnotów. Serce w nim zamarło, drgnęło i ponownie zaczęło bić. Jezu, ależ ona śliczna. Zawsze była wyjątkowa pod każdym względem, ale dziś przypominała misterną figurynkę z weselnego tortu. Domyślił się, że zerwała welon, bo starannie upięty kok był przekrzywiony i sterczały z niego spinki. Włosy zwilgotniałe od potu zbuntowały się i skręciły w pierścionki, nie dając się ujarzmić. Genevieve zerknęła karcąco na Wolfa niebieskimi oczyma podkreślonymi czarną kreską i perłowym cieniem do powiek. Rzadko się malowała, ale dziś ciemne oczy odcinały się wyraźnie od sercowatej buzi, tworząc zmysłową aurę, którą rzadko dostrzegał u przyjaciółki. Ozdobione kryształkami dwunastocentymetrowe obcasy ślubnych szpilek wystawały spod sztywnej halki. Mignęły mu zgrabne nogi i podwiązki z białej koronki, ale panna młoda błyskawicznie obciągnęła spódnicę i sapnęła gniewnie.

– Cholera, kopcisz pety w dniu mego ślubu? Podobno rzuciłeś. Julietta cię zabije.

– Wątpię, jeśli mnie nie zakablujesz – wykrztusił niepewny, czy ma halucynacje.

– Chciałbyś – burknęła. – Nie życzę sobie, żebyś wykitował na raka płuc. Przestań się gapić i nie stój jak słup. Pomóż mi wstać. Ledwie się ruszam w tej kiecce.

Znów ujrzał zwykłą Genevieve: najlepszą kumpelę, upierdliwą marudę, najwspanialszą dziewczynę na świecie.

– Wszystko w porządku? – Przyskoczył do niej i pomógł się podnieść. – Wypadłaś przez okno?

– Tak. Jestem cała. – Ledwie mogła ustać w absurdalnie wysokich szpilkach. Machnęła ręką. – Biodra omal nie utknęły, ale dałam radę.

Spokojnie otrzepała śnieżnobiałą suknię, jakby skakanie z okna zakrystii to była normalka. Niesamowita dziewczyna.

– Skarbie, stylizujesz się na uciekającą pannę młodą? A może na wypadek pożaru chciałaś sprawdzić, czy można się stąd szybko ewakuować?

Buńczuczna mina zniknęła. Genevieve uniosła głowę; usta jej drżały.

– Mam kłopoty. Pomożesz mi?

Zachował kamienną twarz, choć dłonie miał spocone. Stało się coś złego, więc musiał teraz dla niej ruszyć głową.

– Wystawiamy pana młodego?

– Tak.

Wolf uznał, że potraktuje ten incydent jak wielką przygodę.

– Świetnie. Wyciągnę cię z tego. Zdejmuj buty.

– Są tam dziennikarze? – Genevieve zrzuciła szpilki.

– Nie panikuj. Poradzimy sobie, ale trzeba się pospieszyć. Daj rękę.

Wsunęła drobną łapkę w jego dłoń. Ścisnął ją lekko i obiecał sobie, że choćby przyszło mu walczyć z całym państwem islamskim, uratuje Genevieve i znajdzie dla niej bezpieczne schronienie. Czas na rozmowy będzie później.

– Auto zaparkowałem w głębi ulicy, więc całkiem blisko. Chodź.

Zbiegli po bocznych schodach, obeszli zakrystię i pomknęli między rzędami malowniczo rozmieszczonych kwitnących krzewów. Genevieve zwalniała, narzekając na skrawki kory i żwir o ostrych krawędziach

– Ou!

– Ach, te baby! Rusz się, idziemy zbyt wolno. – Przyciągnął Genevieve do siebie, wziął ją na ręce, otuloną chmurami jedwabiu, tiulu i koronki, przedarł się przez gąszcz pędów wierzb płaczących.

– Wierzyć mi się nie chce, że zaparkowałeś tak daleko. Z tego wniosek, że przyjechałeś w ostatniej chwili. Taki z ciebie przyjaciel.

– Powinnaś się cieszyć, że zwlekałem. Teraz łatwiej mi ratować twój tyłek.

Westchnęła. Przyspieszył kroku, czując, że nadchodzi u niej moment załamania i całkowitej zapaści. Jeśli nie zdążą i ktoś ich przyłapie podczas ucieczki, będzie straszna draka. Zanurkował pod zwisający konar, przeciął ogród za kościołem i gwałtownie skręcił w prawo. Genevieve milczała. Wolf podejrzewał, że lada chwila uświadomi sobie, że działała pod wpływem szalonego impulsu, i oznajmi, że chce wrócić.

Ciekawe, co zmusiło ją do ucieczki. Poważna sprawa, nie można tego zlekceważyć. Mowy nie ma, żeby odtransportował pannę młodą z powrotem do zakrystii.

W końcu na horyzoncie pojawił się mercedes kabriolet. Wolf sięgnął do kieszeni po kluczyk, wyłączył alarm i otworzył drzwi.

– Wsiadaj.

– Wolf, obawiam się, że popełniłam błąd. – Genevieve drżały usta. – Chyba powinnam wrócić.

– Chcesz za niego wyjść? Powiedz szczerze, z głębi serca.

Przygryzła dolną wargę. Twarz wyrażała strach, wstyd, upokorzenie.

– Nie – wykrztusiła. Kiwnął głową i popchnął ją lekko w stronę auta.

– W takim razie postępujesz właściwie. Rozwiążemy ten problem. Obiecuję.

Przełknęła ślinę. Kiwnęła głową. Wsiadła do samochodu.

Wolf nie tracił czasu. Wskoczył do środka, uruchomił silnik, podniósł dach, zawrócił na trzy i po własnych śladach pędem oddalił się od kościoła, jakby to był siódmy krąg piekieł, niebezpieczny dla ludzkich dusz.

Gdy wyjechali na główną ulicę i nikt ich nie ścigał, Wolf zerknął na pasażerkę. Opadła na oparcie fotela, włosy zsunęły się na kark, uroczy profil wyglądał niczym wykuty z marmuru. Spoglądała w szybę, jakby obserwowała na niej własne życie, które wymknęło się jej z rąk. W pewnym sensie naprawdę tak było.

Wolf domyślił się, czego jej teraz potrzeba.

Włączył odtwarzacz i z głośników buchnęła muzyka zespołu Guns N’ Roses: mocna, głośna, pierwotna. Żadnych rozmów.

Tylko jazda.

Umykająca panna młoda

Подняться наверх