Читать книгу Umykająca panna młoda - Jennifer Probst - Страница 7

Rozdział 3

Оглавление

Wolf skręcił na parking galerii handlowej i wyłączył silnik. Badawczym spojrzeniem obrzucił Genevieve, która była nazbyt znużona, by się uśmiechnąć. Nie musiała nigdy ukrywać przed nim prawdziwych uczuć. Uświadomiła sobie, że jeśli lada chwila nie wyskoczy ze ślubnej kreacji, załamie się całkowicie.

– Zostań w aucie. Zaraz wrócę. Kupić ci jakiś napój? Może wodę?

Genevieve kiwnęła głową.

– Poproszę mineralną.

– Zablokuj drzwi. Szyby są przyciemnione, więc nikt cię nie zobaczy.

Zamrugała, uświadamiając sobie, że jej życie to ruiny i zgliszcza.

– Zostawiłam komórkę. Muszę jakoś zawiadomić najbliższych, że nic mi nie jest.

– Tak zrobimy, ale poczekaj spokojnie parę minut, dobra?

Kiwnęła głową i odprowadziła go spojrzeniem, gdy maszerował do supermarketu. Gapiły się na niego małolaty koczujące u wejścia. Zawsze przyciągał spojrzenia, ale w smokingu wyglądał zabójczo. Wysoki, smukły, świetnie umięśniony, z prowokacyjnym tatuażem uosabiał młodzieńczy bunt i aż się prosił, żeby go obłaskawić. Różnił się zdecydowanie od Dawida obdarzonego anielską powierzchownością i łagodnym urokiem.

Dawid…

Nagle uświadomiła sobie całą potworność swojego postępku. Umknęła, zostawiając go przy ołtarzu. Podobno go kochała. Był jej przełożonym, ordynatorem chirurgii, na której rozpoczęła zawodową karierę. Wszystkie swoje ruchomości dawno przeniosła do jego mieszkania. Miodowy miesiąc mieli spędzić na Bermudach; bilety lotnicze zakupione. Rodzice zapewne popłakują, upokorzeni i wściekli na córkę. Dotąd to Izzy, nie ona, działała im na nerwy. Genevieve była grzeczną dziewczynką i prymuską, nie sprawiała żadnych kłopotów.

Co teraz pocznie? Jak wróci do dawnego życia?

Myśli kłębiły się w głowie niczym rój wściekłych pszczół gotowych do ataku. Przycisnęła palce do skroni, obawiając się, że mózg jej eksploduje.

Drzwi auta otworzyły się i Wolf rzucił na siedzenie dwie plastikowe torby i butelkę wody mineralnej.

– Proszę. Najpierw się napij. Wyglądasz, jakbyś miała wykitować.

Przełknęła łyk wody i spojrzała na niego, czekając na dalsze instrukcje. Uśmiechnął się lekko, kucnął przy aucie. Bez słowa wsunął palce w jej potargane kasztanowate włosy i powyciągał z nich szpilki. Masował skórę głowy i przeczesywał palcami loki, aż opadły swobodnie. Genevieve przyglądała się dobrze znanym rysom twarzy zatroskanego o nią mężczyzny. Mocna kwadratowa szczęka. Wąsik nad górną wargą i zmysłowa bródka. Wyrazisty błękit oczu przenikliwych niczym laser, dyskredytujących bez pardonu ludzką gadaninę i towarzyską grę pozorów. Dawniej golił głowę, ale teraz zapuścił włosy, a ciemne kędziory łagodziły nieco ostry wyraz twarzy. Wytatuowany wąż oplatał szyję, jakby go dusił. Genevieve zawsze fascynowały tatuaże. Czarny wąż pełzł po torsie, wspinał się na ramię i kończył za uchem. Można by pomyśleć, że ustawicznie coś szeptał. Wolf ćwiczył nałogowo, więc pod ubraniem rysowały się potężne mięśnie: kaloryfer na brzuchu i wydatne bicepsy. Spojrzała na jego nadgarstki osłonięte bliźniaczymi opaskami widocznymi spod podwiniętych rękawów koszuli. Nigdy go bez nich nie widziała. Te gadżety stały się modne dzięki jego zdjęciom reklamującym męską bieliznę. Popularnego modela naśladowało tylu chłopaków, że skórzane bransolety uznano za prawdziwy hit.

Ciekawe, że od pierwszego spotkania Wolf i Genevieve wydawali się stworzeni na przyjaciół. Szczera rozmowa, wolna od kokieterii i płytkiego erotyzmu, przesądziła o przyszłości. Stał się jej ulubionym kumplem płci odmiennej, najlepszym kolegą na świecie. Kate była dla niej żeńską bratnią duszą, Wolf zaś męską.

Sięgnął za plecy, aby rozpiąć rząd perłowych guzików i ruchem głowy wskazał torby.

– Kupiłem ciuchy. Przebierz się.

Wyjęła dżinsowe szorty, T-shirt i klapki.

– W pomarańczowym wyglądam okropnie.

Wolf stłumił uśmiech.

– Wybór jest tu skromny. Oprócz tych ciuchów był jedynie rozmiar XXL.

– Wybacz. Każda panna młoda umykająca sprzed ołtarza staje się nieco zołzowata.

Przesiadła się na tylną kanapę auta i zdjęła suknię. Z rozkoszą odetchnęła wreszcie pełną piersią, gdy wyplątała się z dopasowanej kreacji. Natychmiast pozbyła się także podwiązek i pończoch, wskoczyła w luźne ciuchy i oderwała metki z cenami. Wyjęła z torby paczkę frotek, pospiesznie związała loki w krótki kucyk i wysiadła z samochodu.

Wolf kiwnął głową.

– Świetnie. Kupiłem przekąski na drogę. Częstuj się, kiedy ci przyjdzie ochota.

Genevieve zajrzała do reklamówki zawierającej suchy prowiant. Było w czym wybierać: batoniki, ciastka, pikantne chipsy, pęk kabanosów.

– Znalazłeś tu kokosanki? Sądziłam, że teraz to rzadkość.

– Ja też. Miałem fart.

– Dokąd jedziemy?

– Zaszyjemy się na parę dni nad jeziorem, w letnim domu Sawyera. Poczekamy tam, aż sprawa przycichnie, a ty się pozbierasz.

– Muszę uspokoić rodzinę. – Zatroskaną Genevieve znów ogarnęła panika.

– Już to zrobiłem. Wysłałem SMS-y Aleksie i Kate. To z nimi przede wszystkim chciałaś się skontaktować, prawda?

– Tak. – Objęła talię ramionami i zacisnęła je mocno, kołysząc się na piętach. – Co im napisałeś?

– Że ci przykro z powodu ucieczki, ale nie możesz poślubić Dawida. Musisz się pozbierać, potem zadzwonisz. Na razie sobie radzisz, ale przez jakiś czas nie będziesz się odzywać.

– A wesele? Gdzie się podzieją goście? Co z prasą?

– Aleksa i Kate to świetny tandem. Uporają się ze wszystkim. – Głos Wolfa brzmiał władczo i zdecydowanie. – Pozwól, że teraz ja się tobą zaopiekuję.

– Dzięki. – Odprężyła się natychmiast. Tak. Niech Wolf na krótki czas zajmie się jej sprawami. Ona się przyczai, podejmie decyzje i posprząta bałagan, którego narobiła. Ale nie teraz.

– Nie ma za co. Jedziemy.

Wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę. Mercedes gnał z wiatrem w zawody, gdy przemierzali stan Nowy Jork, oddalając się od Verily. Wjechali na autostradę, zmierzając ku północy. Muzyka grała głośno, opuścili dach i wiatr szarpał włosy Genevieve, krajobrazy w pędzie rozmywały się kojąco. Genevieve jadła czekoladowy batonik, a Wolf raczył się chipsami i pił słodki napój gazowany.

Zamknęła oczy i udawała, że jedzie na weekendową wycieczkę. Przez cały ubiegły rok Dawid zatruwał jej życie, ilekroć chciała zobaczyć się z Wolfem. Stres i poczucie winy były nie do zniesienia. Narzeczony ciągle wytykał jej, że spędzają razem za mało czasu, a jej sporadyczne wypady z Wolfem wywoływały kryzysy w ich związku.

Genevieve uważała się za kobietę silną, odważną, pewną siebie, lecz ilekroć Dawid sprytnie nadużywał uroku osobistego, żeby postawić na swoim, powtarzała los Południowców z wojny secesyjnej w bitwie pod Gettysburgiem. Czekała ją porażka i kapitulacja. Dlatego wobec Wolfa ustawicznie szukała wymówek. Nienawidziła kłamstw, ale Dawid nagradzał ją za nie wyjątkową serdecznością i troską; wciąż podkreślał, jak dobrze im razem, jeśli tylko ona bardzo się stara. Dawno zapomniała, jak przyjemnie jest nie obawiać się, że powie coś głupiego albo okaże się mało zabawna czy umiarkowanie zmysłowa. Przy Wolfie mogła milczeć bez skrępowania, nie musiała w panice zagłuszać ciszy zajmującą rozmową.

Przy zjeździe z autostrady przybyło drzew i pól, a krajobraz wyglądał sielsko. Ruszyli w kierunku Saratoga Springs. Minęli urocze miasto pełne sklepów, promenad, widoków przypominających Verily i pomknęli dalej. Muzyka rockowa dudniąca z głośników kontrastowała z leśną ciszą, gdy przemierzali boczne drogi. Żwir leciał spod kół, jaskrawo ubarwione kwiaty migały za oknami wśród mnóstwa drzew i zarośli. Wolf ostro skręcił w prawo i ruszył wąską drogą biegnącą serpentynami po stromym górskim zboczu. Pięli się coraz wyżej, aż Wolf zahamował i wyłączył silnik.

– Jesteśmy na miejscu.

Genevieve wstrzymała oddech. Wakacyjny dom, stylowy i przytulny, natychmiast przypadł jej do gustu: otoczony gęstymi zaroślami, z szeroką werandą, na której stały dwa bujane fotele. Rzeźbione kopułki przy wejściu wyglądały na dzieło wytrawnego cieśli. Po obu stronach znajdowały się wielkie okna, a ścieżka brukowana kamiennymi płytami prowadziła do przepięknego ogrodu za domem, gdzie się rozwidlała. Jedna odnoga wiodła do miejsca na ognisko, druga ku niewielkiej altanie. W powietrzu brzmiał śpiew ptaków, grały świerszcze, brzęczały pszczoły; ciekawa odmiana po muzyce, której słuchali w samochodzie. Powietrze gorącego letniego popołudnia było parne i wonne, nozdrza Genevieve wypełniał zapach kwiatów i ziemi.

Tak. Doskonałe miejsce. Przemyśli tu wszystko i uporządkuje swoje sprawy.

– Pięknie – szepnęła. – Dlaczego Sawyer nie wynajął domu na lato?

– Zwykle tak robi, ale w tym miesiącu postąpił inaczej. Dom wzniesiono z dala od drogi, ale blisko FishCreek, wąskiej odnogi jeziora Saratoga. Sawyer zapowiedział, że gdybym chciał wyrwać się z miasta, pójść na ryby i trochę odetchnąć, mogę skorzystać z jego lokum.

– Kto by pomyślał, że przyjdzie ci tu ukrywać wariatkę, która umknęła sprzed ołtarza.

Wolf się nie uśmiechnął. Po raz pierwszy od początku ich ucieczki z jego oczu wyzierał głęboki niepokój. Odpowiedź miał na końcu języka, lecz Genevieve nie chciała i nie mogła jej teraz wysłuchać. Pospiesznie wygramoliła się z samochodu, zachowując kamienną twarz, która była jej tarczą i obroną. Wolf odczekał kilka sekund i pospieszył za nią.

Genevieve weszła do wakacyjnego domu. Słoneczne światło igrało na sosnowych deskach podłogi i wysokim suficie z potężnym belkowaniem. Kamienny kominek zajmował większą część ściany, przed nim leżał czerwony chodnik. Genevieve zwiedziła wnętrze, podziwiając specjalistyczny sprzęt wędkarski, zdjęcia dzikiej przyrody i swojski, przyjemny wystrój. W kuchni ujrzała dwukomorowy zlew, markowy sprzęt ze stali nierdzewnej i granitowe blaty w kolorze ciemnej czekolady.

– Nie podejrzewałam, że Sawyer jest zapalonym wędkarzem – oznajmiła. Wolf zachichotał.

– Nic z tych rzeczy. Wyciągnął nas tutaj w ubiegłym roku. Chciał przekonać Juliettę do uroków wiejskiego życia. Chełpił się, że złowi dla niej tonę ryb i przyrządzi je na kolację. Koniec końców zamówiliśmy pizzę.

– Biedaczek! – Genevieve parsknęła śmiechem. – Miliarder prowadzący sieć hoteli nie może być mistrzem we wszystkim.

– Jemu to powiedz. Naoglądał się w telewizji tych cholernych zawodów wędkarskich i postanowił zabawić się w wędkarza. Niestety, Julietta ani myśli tu wracać. Zdecydowanie woli miasto.

Genevieve wspominała spotkanie z Juliettą i Sawyerem podczas ich wizyty w Nowym Jorku. Na stałe mieszkali w Mediolanie. Bezdomnego Wolfa przygarnęli, gdy miał dziewiętnaście lat. Tych dwoje uosabiało jej życiowe marzenia. Prowadzili razem dochodową sieć piekarń i hoteli, byli dla siebie stworzeni i kochali się do szaleństwa. Łudziła się, że to samo znajdzie w związku z Dawidem.

Zdecydowanie odsunęła od siebie te rojenia.

– Sypialnie są na górze – powiedział Wolf. – Pojadę do miasta kupić żarcie i więcej ciuchów dla ciebie.

– Jak długo tu zostaniemy?

Spojrzał na nią. Twarz miał dziwnie zaciętą, ostre i surowe rysy; usta zawsze lekko skrzywione, jakby dotąd nie wyrósł z roli drażliwego nastolatka, którym był dawniej. Pod tą maską kryła się jednak wyjątkowa szlachetność, którą zawsze ją zadziwiał.

– Kiedy musisz wrócić do szpitala?

– Za tydzień. – Wzdrygnęła się, gdy dopadła ją bolesna rzeczywistość. – Wzięliśmy tydzień wolnego. Miodowy miesiąc. – Te słowa przyprawiły ją o lekkie mdłości.

– W takim razie jest sporo czasu. Będziemy żyć z dnia na dzień. A wracając do zakupów, masz jakieś specjalne życzenia?

Pokręciła głową.

– Nie. Całkowicie zdaję się na ciebie.

Te słowa wywarły na nim ogromnie wrażenie. Zrobił krok w jej stronę.

– Chcesz ze mną pojechać?

– Wolę odpocząć. – Genevieve uśmiechnęła się z trudem. – To był długi dzień. Do zobaczenia wkrótce.

Gdy zmarszczył brwi, omal nie parsknęła śmiechem, widząc jego zatroskaną minę. Po chwili kiwnął głową i ruszył ku drzwiom. Nogi się pod nią ugięły, gdy uświadomiła sobie, że zostaje sama. Żałosne. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio funkcjonowała bez towarzystwa, zadań do wykonania, nieprzekraczalnych terminów. Przez cały miniony rok czuła się jak chomik zamknięty w przezroczystej kuli i sama pewnie uznała, że tak ma być. Nawet wyspać się nie potrafiła, bo po kilku godzinach snu budziły ją koszmary dotyczące niezliczonych obowiązków i spraw do załatwienia. Nie była panią siebie. Nie miała też władzy nad własną duszą.

Pomaszerowała w głąb holu i weszła do łazienki. Zapaliła światło. Spojrzała w lustro.

Z trudem rozpoznała dziewczynę, która na nią patrzyła. Szatynka z włosami ciasno związanymi w kucyk. Pełne usta, wysokie kości policzkowe. Ostatnio znowu schudła, więc pomarańczowy T-shirt luźno zwisał z ramion.

Przyjrzała się uważniej swojemu odbiciu. Oczy, dawniej lśniące i niebieskie, były… puste. Blask zniknął; świeciły jedynie światłem odbitym. Kiedy to się stało? Zawsze była niespokojnym duchem, ale czuła się raczej szczęśliwa. Rzecz jasna, zbyt wiele brała na siebie i czuła brzemię odpowiedzialności, ale ciekawił ją wielki, skomplikowany świat i chciała wyraźnie zaznaczyć w nim swoją obecność. Trochę egoistka, lecz chirurdzy tak mają. Chciała być jak bogowie. Pragną pomagać ludziom, wspierać ich, leczyć. Odczuwała głód wiedzy, doświadczenia, niespodzianek. W ciągu minionego roku doświadczała jednak paraliżującego lęku. Jej wiedza i umiejętności były wciąż niewystarczające dla innych, dla świata, dla Dawida, a nawet dla niej samej.

Odwróciła się plecami do lustra.

*

Wolf pędził w stronę miasta, żeby jak najszybciej wrócić do letniego domu. Czuł się nieswojo, zostawiając Genevieve samą, ale rozumiał, że przyjaciółka musi dojść do siebie. Uciekali niemal cały dzień i gotów był się założyć, że Genevieve nadrabia miną, jakby nic się nie stało. Gdy uświadomi sobie, jak się sprawy mają, dopadną ją prawdziwe kłopoty.

Serce mu się ścisnęło. Nie widział jej dotąd w takim stanie. Gdy zapytał wprost, czy chce wyjść za Dawida, jej twarz przez moment wyrażała paniczny strach. Co jej zrobił tamten patałach? Biedaczka zaliczy potworny dół. Nie tylko zawiodła rodzinę zauroczoną panem młodym, lecz także pogrzebała swą karierę zawodową, bo podlegała mu w pracy. Genevieve nie lubiła stwarzać problemów nikomu, a zwłaszcza najbliższym. Wolf musiał jej pomóc przez to przejść. Jednego był stuprocentowo pewny: przede wszystkim należy chronić własną duszę. Boże drogi, znał to z własnego doświadczenia. Sam rzucił wszystko i przeszedł przez piekło. Ale warto było. Bolesne wizje przeszłości atakowały jego umysł, lecz je odepchnął. Musiał skupić się na Genevieve i zapewnić jej wszelką niezbędną pomoc.

Błyskawicznie załatwił sprawunki. Kupił trochę ubrań na zmianę, bieliznę, stroje do kąpieli, zgrzewkę wody mineralnej i sporo jedzenia. Wybór towarów wydał mu się skromny, ale miasto i jego okolice były idealną kryjówką na kilka dni. Większość przybyszów stanowili turyści zwabieni sławą toru wyścigowego w Saratodze lub centrum słynnych baseballistów w pobliskim Cooperstown.

Wrzucił torby do auta i sięgnął do kieszenie po komórkę. Fatalnie. Poczta głosowa zapchana wiadomościami od Aleksy, Kate, Izzy i matki Genevieve. Zastanawiał się, czy wspomnieć o tym przyjaciółce, ale odrzucił ten pomysł, uznając, że trudno jej będzie teraz stawić czoło konsekwencjom swego postępku. Ucieczka sprzed ołtarza wywołała lawinę zdarzeń. Genevieve potrzebowała czasu i on jej zapewni ten luksus.

Odsłuchał kilka wiadomości i natychmiast je skasował, bo niczego nie wnosiły. Aleksa zdecydowanie trzymała z siostrą, więc miał pewność, że uspokoi rodzinę. Żadnych wieści od Dawida. Co naprawdę działo się między narzeczonymi za elegancką fasadą? Czy Dawid krzywdził Genevieve? Dlaczego spanikowała na wzmiankę o facecie, którego omal nie poślubiła? A może lękała się tylko, że przez nią będzie cierpiał?

Wolf przejrzał SMS-y i pokiwał głową. Najbardziej wojownicza okazała się Kate, przyjaciółka od serca Genevieve, zdecydowana na wszystko, by jej bronić. Stłumił śmiech, czytając wiadomość:

Skopię ci tyłek, jeśli nie ujawnisz, gdzie się ukrywacie. Ona mnie potrzebuje.

Wolf napisał odpowiedź:

Potrzebuje czasu. Potem kop do woli. Daj jej dzień. Sam się nią zajmę.

*

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Umykająca panna młoda

Подняться наверх