Читать книгу P.S. Wciąż cię kocham. Chłopcy. Tom 2 - Jenny Han - Страница 7

2

Оглавление

Margot i Kitty śpią na tylnym siedzeniu samochodu. Kitty położyła głowę na kolanach Margot. Margot śpi z głową na zagłówku i szeroko otwartymi ustami. Tata z lekkim uśmiechem na twarzy słucha radia. Wszyscy są tacy spokojni, a moje serce uderza setki razy na minutę w oczekiwaniu na to, co zamierzam zrobić.

Zrobię to dziś, tego wieczoru. Zanim wrócimy do szkoły, zanim wszystko wróci do normy, a Peter i ja będziemy jedynie wspomnieniem. Jak szklana kula ze śniegiem, którą potrząsasz i przez moment wszystko wywraca się do góry nogami i połyskuje jak zaczarowane, by zaraz opaść i wrócić na swoje miejsce. Sprawy mają łatwość powracania do stanu wyjściowego. Ja nie chcę wracać.

Czekam, aż znajdziemy się jedną przecznicę od osiedla Petera, i proszę tatę, żeby mnie podrzucił. Musi słyszeć napięcie w moim głosie, naglącą potrzebę, bo nie zadaje żadnych pytań, tylko się zgadza.

Kiedy zatrzymujemy się pod domem Petera, w środku palą się światła, a jego samochód stoi na podjeździe, podobnie jak minivan jego mamy. Słońce właśnie zachodzi, wcześnie, bo to zima. U sąsiadów z naprzeciwka wciąż wiszą świąteczne lampki. Dziś jest na to chyba ostatni dzień, skoro mamy Nowy Rok. Nowy rok, nowy początek.

Czuję, jak żyły pulsują mi w nadgarstkach. Jestem zdenerwowana, taka zdenerwowana… Wyskakuję z samochodu i dzwonię do drzwi. Na dobiegający z wnętrza odgłos kroków macham ręką, żeby tata jechał, więc wycofuje się z podjazdu. Kitty się obudziła i przykleja szeroko uśmiechniętą twarz do szyby. Podnosi kciuki do góry, a ja jej macham.

Drzwi otwiera Peter. Serce skacze mi w piersi jak meksykańska skacząca fasolka. Peter ma na sobie kraciastą koszulę, której nigdy wcześniej nie widziałam. Pewnie dostał ją pod choinkę. Włosy ma rozczochrane na czubku, jakby przed momentem leżał. Nie wygląda na zaskoczonego moim widokiem.

– Hej. – Zerka na moją spódnicę, która wybrzusza się pod zimową kurtką jak balowa suknia. – Czemu jesteś tak odstrzelona?

– Z okazji Nowego Roku.

Może powinnam była najpierw wrócić do domu i się przebrać. Przynajmniej wtedy czułabym się sobą, stojąc tak z podkulonym ogonem na progu tego domu.

– To jak ci minęły święta?

– Dobrze. – Odczekuje całe cztery sekundy, zanim zadaje pytanie. – A tobie?

– Świetnie. Mamy nowego szczeniaczka. Ma na imię Jamie Fox-Pickle.

Nawet cienia uśmiechu na twarzy Petera. Jest lodowaty. Nie spodziewałam się tego po nim. A może nie lodowaty, tylko zwyczajnie obojętny.

– Możemy przez chwilkę porozmawiać?

Peter wzrusza ramionami, co wygląda na zgodę, ale nie zaprasza mnie do środka. Nagle dopada mnie mdlący lęk, że jest u niego Genevieve, ale szybko się rozwiewa, kiedy dociera do mnie, że gdyby była u niego, to nie stałby tu ze mną. Wkłada trampki i kurtkę, a następnie wychodzi na werandę. Zamyka za sobą drzwi i siada na schodkach. Siadam obok niego, wygładzając wokół siebie spódnicę.

– O co chodzi? – pyta, jakbym zajmowała mu drogocenny czas.

Coś jest nie tak. Nie tego się spodziewałam.

Ale czego właściwie oczekiwałam od Petera? Że dam mu list, on go przeczyta i znów mnie pokocha? Porwie mnie w ramiona, pocałujemy się namiętnie, ale tylko pocałujemy, niewinnie. A potem co? Będziemy się spotykać? Po jakim czasie się mną znudzi, zatęskni za Genevieve, zapragnie więcej, niż jestem gotowa dać, w sprawach łóżkowych i w ogóle? Kogoś takiego jak on nigdy nie zadowoli siedzenie w domu i oglądanie filmów na kanapie. W końcu to Peter Kavinsky.

Tak bardzo pochłania mnie ta wartka wizja przyszłości, że Peter powtarza pytanie, ale tym razem mniej chłodno.

– O co chodzi, Laro Jean?

Patrzy na mnie, jakby na coś czekał, a ja nagle boję się mu to dać.

Zaciskam dłoń na liście i wpycham go do kieszeni kurtki. Ręce mi grabieją. Nie mam ani rękawiczek, ani czapki. Powinnam chyba wracać do domu.

– Przyszłam tylko powiedzieć… powiedzieć, że przykro mi z powodu tego, jak potoczyły się sprawy. I… mam nadzieję, że możemy zostać przyjaciółmi. I szczęśliwego nowego roku.

Na te słowa mruży oczy.

– Szczęśliwego nowego roku? – powtarza. – Przyszłaś mi to powiedzieć? Przykro mi i szczęśliwego nowego roku?

– I mam nadzieję, że możemy zostać przyjaciółmi – dodaję, przygryzając wargę.

– Masz nadzieję, że możemy zostać przyjaciółmi – powtarza, a w jego głosie pobrzmiewa nutka sarkazmu, której nie rozumiem i która mi się nie podoba.

– To właśnie powiedziałam.

Zaczynam się podnosić. Miałam nadzieję, że podrzuci mnie do domu, ale teraz nie chcę go o to prosić. Chociaż jest tak zimno. Może gdybym to jakoś lekko zasugerowała…

Chuchając w ręce, mówię:

– Dobra, zbieram się do domu.

– Chwileczkę. Wróćmy do części z przeprosinami. Za co właściwie mnie przepraszasz? Za wyrzucenie mnie ze swojego domu czy za uznanie mnie za dupka, który rozpowiada wszystkim naokoło, że uprawialiśmy seks, chociaż tak nie było?

W gardle rośnie mi gula. Takie ujęcie sprawy brzmi naprawdę koszmarnie.

– Za obie te rzeczy. Przepraszam cię za obie.

Peter przechyla głowę na bok i unosi brwi.

– I za co jeszcze?

Obruszam się. Za co jeszcze?

– Nie ma żadnego „jeszcze”. To tyle.

Dzięki Bogu, że nie dałam mu listu, jeśli ma zamiar zachowywać się w ten sposób. Przecież nie tylko ja mam za co przepraszać.

– Sama przyszłaś tu, żeby powiedzieć „przykro mi” i „zostańmy przyjaciółmi”. Nie masz prawa się spodziewać, że przyjmę te twoje gówniane przeprosiny.

– I tak życzę ci szczęśliwego nowego roku. – Teraz ja jestem sarkastyczna i bardzo mi to odpowiada. – Miłego życia. Wszelkiej pomyślności i tak dalej.

– Świetnie. Cześć.

Odwracam się, żeby odejść. Dziś rano byłam tak pełna nadziei, czułam taką ekscytację na myśl o tym, co się wydarzy. Rany, co za dupek z tego Petera. Chrzanić go!

– Momencik.

Serce podskakuje mi z nadzieją, tak jak Jamie Fox--Pickle wskakuje na moje łóżko – pospiesznie i bez zaproszenia. Ale odwracam się z miną pod tytułem „Czego znowu chcesz?”, więc Peter tego nie dostrzega.

– Co tam mniesz w kieszeni?

Sięgam ręką błyskawicznie na dół.

– To? Nic. Jakaś ulotka. Leżała na ziemi pod twoją skrzynką. Bez obaw, wyrzucę ją za ciebie.

– Daj mi ją, sam wyrzucę – mówi i wyciąga rękę.

– Nie, powiedziałam, że to zrobię.

Wpycham list głębiej do kieszeni kurtki, a Peter próbuje mi go wyrwać z ręki. Wywijam mu się gwałtownie i nie puszczam koperty. Wzrusza ramionami, a ja się uspokajam i wzdycham cicho z ulgą. Wtedy on się na mnie rzuca i wyrywa mi list.

– Oddawaj, Peterze! – dyszę.

– Kradzież listów to przestępstwo federalne – mówi beztrosko, po czym spogląda w dół na kopertę. – Do mnie. Od ciebie.

Rzucam się desperacko na kopertę, czego się nie spodziewał. Walczymy o nią. Ściskam jej róg, ale on nie chce puścić.

– Przestań, bo podrzesz! – krzyczy, odginając moje palce.

Próbuję chwycić mocniej, ale jest za późno. Wygrał.

Peter trzyma kopertę nad moją głową, otwiera ją i zaczyna czytać. Koszmarnie jest tak stać przed nim, w oczekiwaniu sama nie wiem na co. Na kolejną porcję upokorzenia? Pewnie powinnam po prostu odejść. Tak strasznie powoli czyta.

Kiedy dociera wreszcie do końca, pyta:

– Czemu nie chciałaś mi tego dać? Czemu zamierzałaś po prostu odejść?

– Bo… nie wiem, nie sprawiałeś wrażenia, żebyś był zadowolony z mojej obecności… − Urywam bez przekonania.

– To się nazywa odgrywanie trudnego do zdobycia! Czekałem na twój telefon, głuptasie. Minęło sześć dni.

Zatyka mnie.

– O!

– O.

Przyciąga mnie do siebie za poły kurtki na tyle blisko, by móc mnie pocałować. Jestem tak blisko, że widzę parę z jego oddechu. Tak blisko, że gdybym tylko chciała, mogłabym policzyć jego rzęsy.

– Więc… nadal mnie lubisz? – pyta przyciszonym głosem.

– Tak – szepczę. – To znaczy, trochę.

Serce bije mi: łup-łup-łup. Kręci mi się w głowie. Czy to sen? Jeśli tak, nie chcę się z niego budzić.

Peter rzuca mi spojrzenie pod tytułem „Błagam cię, przecież wiesz, że mnie lubisz”. Lubię go, lubię. A potem mówi łagodnie:

– Czy wierzysz mi, że nie rozpowiadałem, że uprawialiśmy seks na wycieczce narciarskiej?

– Tak.

– Dobrze. – Wciąga powietrze. – Czy… czy coś się wydarzyło między tobą a Sandersonem po tym, jak wyszedłem tamtego wieczoru?

Jest zazdrosny! Ta myśl rozgrzewa mnie jak gorąca zupa. Zaczynam mówić, że nic z tych rzeczy, ale on pospiesznie mi przerywa.

– Czekaj. Nie mów mi. Nie chcę wiedzieć.

– Nie – mówię stanowczo, żeby wiedział, że to prawda.

Kiwa głową, ale nic nie mówi.

Pochyla się, zamykam oczy, a serce trzepocze mi w piersi jak skrzydła kolibra. Technicznie rzecz biorąc, całowaliśmy się tylko cztery razy i tylko jeden raz tak naprawdę. Chciałabym już przejść do rzeczy, żebym mogła przestać się denerwować. Ale Peter mnie nie całuje, nie tak, jak się tego spodziewam. Całuje mnie w lewy policzek, a potem w prawy. Ma ciepły oddech. A potem nic. Otwieram gwałtownie oczy. Czy robi to na odczepnego? Czemu nie całuje mnie porządnie?

– Co robisz? – pytam szeptem.

– Buduję napięcie.

– Po prostu mnie pocałuj – mówię szybko.

Przechyla głowę na bok, muska policzkiem mój policzek. W tej chwili otwierają się drzwi wejściowe i ze skrzyżowanymi ramionami staje w nich młodszy brat Petera, Owen. Odsuwam się od Petera, jakbym się właśnie dowiedziała, że cierpi na jakąś nieuleczalną chorobę zakaźną.

– Mama chce, żebyście weszli do środka i napili się cydru – mówi z kpiącym uśmieszkiem.

– Za chwilę – odpowiada Peter, przyciągając mnie z powrotem do siebie.

– Powiedziała „natychmiast” – informuje Owen.

O mój Boże. Rzucam Peterowi spanikowane spojrzenie.

– Powinnam się pewnie zbierać, zanim tata zacznie się niepokoić…

Peter wskazuje brodą drzwi.

– Wejdź na chwilkę, a potem odwiozę cię do domu. – Wchodzę do środka, a on pomaga mi zdjąć płaszcz i mówi przyciszonym głosem: − Naprawdę zamierzałaś wracać do domu na piechotę w tej kiecce? W taki mróz?

– Nie, zamierzałam wzbudzić w tobie takie wyrzuty sumienia, żebyś mnie odwiózł – szepczę.

– Co ty na sobie masz? – pyta Owen.

– Strój, który Koreańczycy wkładają z okazji Nowego Roku – odpowiadam.

Z kuchni wychodzi mama z dwoma parującymi kubkami. Ma na sobie długi kaszmirowy sweter spięty luźno w pasie i kremowe kapcie z warkoczowym ściegiem.

– Jest piękna – mówi. – Wyglądasz cudownie. Tak kolorowo.

– Dziękuję – odpowiadam speszona zamieszaniem, jakie wywołałam.

Siadamy we troje w salonie. Owen chroni się w kuchni. Wciąż czuję rumieńce od prawie-pocałunku i tego, że mama Petera pewnie wie, co kombinowaliśmy. Zastanawiam się też, jak dużo wie o tym, co się między nami działo; ile jej powiedział, jeśli powiedział.

– Jak ci minęło Boże Narodzenie, Laro Jean? – pyta mnie jego mama.

Dmucham w swój kubek.

– Bardzo miło. Tata kupił mojej młodszej siostrze szczeniaka i wszyscy chcieliśmy się z nim bawić. Poza tym moja starsza siostra jeszcze nie wyjechała z powrotem do college’u, więc z tego też się cieszę. A pani jak minęły święta?

– O, miło. Spokojnie. – Wskazuje na kapcie. – Dostałam je od Owena. Jak się udało świąteczne przyjęcie? Czy twoim siostrom smakowały owocowe ciasteczka, które upiekł Peter? Szczerze mówiąc, dla mnie są niejadalne.

Zaskoczona spoglądam na Petera, który nagle jest bardzo zajęty przewijaniem czegoś w telefonie.

– Mówiłeś chyba, że to twoja mama je upiekła.

Jego mama uśmiecha się z dumą.

– Nie, zrobił je całkiem samodzielnie. Był bardzo zdeterminowany.

– Były obrzydliwe! – woła z kuchni Owen.

Mama znów się śmieje, a potem zapada cisza. Usiłuję rozpaczliwie wymyślić jakikolwiek temat do rozmowy. Może postanowienia noworoczne? Burza śnieżna, która ma ponoć przejść w przyszłym tygodniu? Peter nie ułatwia sprawy. Znów wpatruje się w swój telefon.

Mama wstaje.

– Miło cię było zobaczyć, Laro Jean. Peter, nie zatrzymuj jej zbyt długo.

– Nie będę. – A potem zwraca się do mnie. – Zaraz wracam. Pójdę tylko po kluczyki.

Kiedy znika, mówię:

– Przepraszam, że wpadłam tak bez zaproszenia w Nowy Rok. Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłam.

– Jesteś u nas zawsze mile widziana. – Pochyla się, kładzie mi dłoń na kolanie i ze znaczącym spojrzeniem mówi: − Tylko traktuj ostrożnie jego serce.

Żołądek mi się kurczy. Czy Peter opowiedział jej, co się między nami wydarzyło?

Klepie mnie po kolanie i wstaje.

– Dobranoc, Laro Jean.

– Dobranoc – powtarzam.

Mimo jej miłego uśmiechu mam wrażenie, że wpadłam w tarapaty. W jej głosie pobrzmiewała nutka reprymendy – dobrze ją usłyszałam. „Nie baw się moim synem”, powiedziała. Czy Petera bardzo przygnębiło to, co się między nami wydarzyło? Nie wyglądało na to. Był wkurzony, może trochę zraniony. Ale nie aż tak, żeby rozmawiać o tym z mamą. A może są ze sobą bardzo blisko? Strasznie mi przykro, że już zdążyłam zrobić złe wrażenie, zanim w ogóle zaczęliśmy się z Peterem spotykać.

Na zewnątrz panuje mrok, na niebie nie widać wielu gwiazd. Może wkrótce znów zacznie sypać śnieg. Na parterze palą się wszystkie światła, a na piętrze świeci się w pokoju Margot. Po drugiej stronie ulicy widzę rozświetloną w oknie małą choineczkę pani Rothschild.

Siedzimy z Peterem w przytulnym cieple jego samochodu. Nagrzane powietrze dmucha z klimatyzatora.

– Mówiłeś mamie, jak zerwaliśmy? – pytam.

– Nie. Bo nie zerwaliśmy – odpowiada, przykręcając ogrzewanie.

– Nie?

Śmieje się.

– Nie, bo nigdy nie byliśmy tak naprawdę razem, nie pamiętasz?

A teraz jesteśmy? Zastanawiam się nad tym, ale nie pytam, bo Peter obejmuje mnie ramieniem i przechyla ku sobie moją głowę. I znów jestem zdenerwowana.

– Nie denerwuj się – mówi.

Cmokam go pospiesznie na dowód, że się nie denerwuję.

– Pocałuj mnie tak, jakbyś się za mną stęskniła – mówi schrypniętym głosem.

– Tęskniłam – mówię. – Przeczytałeś o tym w liście.

– Tak, ale…

Zanim zdąży dokończyć, całuję go. Porządnie. Z zaangażowaniem. On z równym zaangażowaniem to odwzajemnia. Jakby minęły setki lat. A potem przestaję myśleć i zatracam się w pocałunku.

P.S. Wciąż cię kocham. Chłopcy. Tom 2

Подняться наверх