Читать книгу Świat według Clarksona. Tak jak mówiłem... - Jeremy Clarkson - Страница 6
ОглавлениеWybór jest prosty, telefoniczny petencie: tracisz forsę albo córkę
Gdybyście to wy byli Bogiem wszechmogącym i poszukiwali odpowiedniego miejsca na narodziny swojego jedynego dziecka, na pewno nie wybralibyście Betlejem, bo to koszmarne miasto. W ogóle nie dopuścilibyście do tego, by wasz jedyny syn dorastał w Ziemi Świętej. Wasz wybór padłby z pewnością na Nową Zelandię.
Nowa Zelandia sprawia, że człowiek zaczyna wątpić w Bożą mądrość. Bo gdyby Bóg naprawdę był wszechwiedzący, to w okresie Bożego Narodzenia dzieci nie śpiewałyby „Dzisiaj w Betlejem”, lecz „Dzisiaj w Wellington”, my zaś pragnęlibyśmy wznieść Jeruzalem na zielonych, urokliwych łąkach w okolicy Auckland. A Jezus, zamiast z Nazaretu, pochodziłby z Palmerston North.
Przebywam obecnie w Nowej Zelandii i muszę powiedzieć, że jest absolutnie wspaniała – do tego stopnia cudowna, że trzeba zagryźć zęby na grzbiecie własnej dłoni, żeby nie krzyczeć z zachwytu. Ale niestety przez nowoczesne technologie nie mogę rozkoszować się żadną z licznych atrakcji, jakie oferuje to miejsce. Ani winem, ani słońcem, ani zainteresowaniem tutejszych nad wyraz uprzejmych paparazzich. Wszystko przez to, że podczas podróży do Nowej Zelandii straciłem swoją kartę kredytową.
Oczywiście w tej sytuacji należało ją zablokować. Aby to zrobić, musiałem odbyć telefoniczną rozmowę z komputerem, który pogodnym tonem poprosił mnie o podanie szesnastocyfrowego numeru mojej karty. Odczytałem go, ale komputer mnie nie zrozumiał. Spróbowałem więc ponownie, tym razem naśladując najlepiej, jak umiałem, głos Richarda Burtona. Komputer nadal nic nie rozumiał. A potem połączenie zostało przerwane i musiałem zacząć całą procedurę od początku.
W końcu, po wstukaniu dwóch miliardów cyfr na klawiaturze swojego telefonu, połączyłem się z facetem w Indiach, który zadał mi kilka pytań kontrolnych, po czym oświadczył, że niezwłocznie zablokuje utraconą przeze mnie kartę… a także wszystkie inne karty wystawione na moje nazwisko.
„Hola, hola – zaprotestowałem. – Nie tak prędko”. Problem polegał na tym, że zablokowana zostałaby także ta karta, którą w razie nagłej potrzeby miała posłużyć się moja osiemnastoletnia córka, podróżująca właśnie po Namibii. Mój indyjski konsultant stwierdził, że jest mu niezmiernie przykro, ale jeśli zdecyduję się zablokować skradzioną kartę, to moja córka zdana będzie na pastwę każdego gwałciciela oraz włóczęgi w południowej Afryce.
Z powodu ograniczeń systemu komputerowego firmy Barclaycard, czyli wystawcy mojej karty kredytowej, można było zrobić w tej sytuacji tylko dwie rzeczy. Albo pozostawić skradzioną kartę aktywną i zaryzykować, że ktoś zapłaci nią za prywatny odrzutowiec, albo zablokować kartę, ryzykując tym samym, że moja córka wyląduje w domu byłego nazistowskiego dentysty, który będzie chciał się dowiedzieć, „czy to bezpieczne”.
Indyjski konsultant udał się na poszukiwanie swojego przełożonego, a mnie w tym czasie oczekiwanie umilała muzyczka, która grała tak długo, aż bateria w moim nowym iPhonie zupełnie się rozładowała.
Skoro już mowa o iPhone’ach: podczas niedawnego pobytu w Australii usiadłem na swoim starym i uszkodziłem ekran. Kupiłem więc nowy telefon, zakładając, że skoro wykonałem kopie wszystkich moich danych, to zostaną one bezproblemowo przeniesione do mojej nowej komórki. Jakże byłem naiwny.
Przeniesiona została tylko część danych. Z 1600 e-maili, jakie znajdowały się w mojej skrzynce odbiorczej, przeniesiony został jeden: zaproszenie na imprezę, które otrzymałem w lutym zeszłego roku.
A teraz kilka słów o samym telefonie. To iPhone 5, w którym, w przeciwieństwie do poprzedniego modelu, spacja zadziała wyłącznie wtedy, gdy zaczniecie w nią wielokrotnie uderzać. Wtedy na ekranie pojawi się odstęp wraz z poprzedzającą go kropką. Poza tym do nowego iPhone’a nie pasuje żadna z posiadanych przeze mnie dwóch tysięcy ładowarek.
W Apple musieli o tym wiedzieć, zanim wprowadzili nowy telefon na rynek. Po prostu musieli. Ale nie powstrzymało ich to przed wprowadzeniem go do sprzedaży. W Barclaycard zapewne też zdawali sobie sprawę, że to głupota, by w razie utraty karty kredytowej przez klienta blokować wszystkie inne karty wystawione na jego nazwisko. A mimo to nic z tym nie zrobili.
Podobnie jest z bankiem HSBC, którego kartę MasterCard próbowałem właśnie aktywować. Dodzwoniłem się w tej sprawie do kobiety z Walii, która poinformowała mnie, że wyśle kod PIN na mój domowy adres w ciągu sześciu dni roboczych.
Jak to możliwe, że ludzie z HSBC uznali to za dobre rozwiązanie? Być może spędzają teraz cały czas na spotkaniach, planując kolejną wkurzającą kampanię reklamową na lotniskach, i dlatego nie dociera do nich, że ich klienci na drugim końcu świata mogą potrzebować natychmiastowego dostępu do swoich pieniędzy. Natychmiastowego, a nie w ciągu sześciu dni roboczych, dwanaście tysięcy mil od miejsca, w którym aktualnie przebywają.
Z takimi sytuacjami spotykamy się na każdym kroku. Wczoraj na przykład usiłowałem porozmawiać z Jamesem Mayem przez telefon satelitarny. Urządzenia te są obecnie dostępne w ogólnej sprzedaży i reklamowane jako rozwiązanie mogące uratować wam życie, nieodzowne w wypadku podróży do odległych, niebezpiecznych zakątków świata, gdzie, będąc poza zasięgiem sieci komórkowych, możecie nagle potrzebować pomocy.
Zdradzę wam pewien sekret. Telefony satelitarne nie działają. Nie działały, kiedy byłem na biegunie północnym; nie działały, kiedy byłem na pustyni Atakama. Wczoraj, kiedy próbowałem porozmawiać z Jamesem, jego głos brzmiał tak, jakbym połączył się ze stadem mew, które zebrały się wokół tonącego eunucha.
Żeby sprawdzić, czy James faktycznie umiera, włączyłem satelitarne urządzenie lokalizacyjne, które powinno wskazać dokładne miejsce pobytu mojego kolegi. Z tego typu sprzętu korzystają osoby zarządzające flotami pojazdów – pozwala im kontrolować prędkość, kierunek jazdy oraz położenie każdego nadzorowanego samochodu. A teraz zgadnijcie, co się stało. Urządzenie lokalizacyjne nie zadziałało. Równie dobrze mógłbym próbować ustalić położenie Jamesa za pomocą różdżki radiestezyjnej.
Oczywiście dobrze wiem, w czym problem. W dzisiejszych czasach tempo zmian jest tak zawrotne, a konkurencja na rynku tak ostra, że firmy wprowadzają do sprzedaży produkty, na długo zanim te zaczną działać poprawnie w realnym świecie. Producent iPhone’a 5 oczekuje, że kupimy go tylko dlatego, że jest to nowy model. Podpisujemy umowę z bankiem HSBC w sprawie wydania karty MasterCard, a potem, jeśli tylko oddalimy się od naszego domu w Dorking, jesteśmy zmuszeni spędzić noc na ławce w parku, przykryci starą gazetą.
Fascynujące natomiast jest to, że nowoczesne technologie działają perfekcyjnie wtedy, kiedy ich celem jest uprzykrzenie nam życia. Jeśli fotoradar w Australii przyłapie was na przekroczeniu prędkości, to możecie być pewni, że maszyna precyzyjnie zarejestruje wszystkie niezbędne informacje; system komputerowy natychmiast uzyska wasze dane od firmy, w której wypożyczyliście samochód, a linie telekomunikacyjne łączące Australię z bazą danych Wydziału Ewidencji Pojazdów i Kierowców w Swansea spiszą się bez zarzutu.
Podobnie, jeśli przylecicie do Nowej Zelandii z kawałkiem jagnięciny w plecaku, to z pewnością namierzą was skanery na lotnisku i traficie do więzienia. Jeśli jednak spróbujecie zarezerwować bilet do teatru na następny czwartek, to w najlepszym przypadku otrzymacie od Barbary z British Airways następującego e-maila: „Dziękujemy za dokonanie rezerwacji na lot do Auckland”.
17 marca 2013