Читать книгу Świat według Clarksona. Jeśli mógłbym dokończyć… - Jeremy Clarkson - Страница 4
Szkoda czasu na nudne kawałki, dlatego przeskrolujcie od razu na dół strony
ОглавлениеW świetnym filmie pod tytułem Samoloty, pociągi i samochody szczególnie przypadła mi do gustu scena, w której Steve Martin zwraca się do Johna Candy’ego z następującą radą: „Kiedy opowiadasz te swoje anegdotki, kończ je puentą. Będą wtedy znacznie bardziej interesujące dla słuchacza”.
Przypomniałem sobie tę scenę w zeszłym tygodniu, kiedy czytałem w „Timesie” artykuł o niejakim Danie Jarvisie. Obecnie Dan jest posłem Partii Pracy i ministrem sprawiedliwości w laburzystowskim gabinecie cieni, ale w przeszłości był majorem sił specjalnych. Desantował się na spadochronie na terytorium nieprzyjaciela w Afganistanie i w Iraku; brał też udział w misjach wojskowych w Kosowie i w Sierra Leone. Mówimy zatem o kimś, kto umie sobie radzić w trudnych sytuacjach.
Jakiś czas temu nasz zaprawiony w bojach bohater znalazł się późnym wieczorem na londyńskiej stacji metra King’s Cross. Zjeżdżając ruchomymi schodami, zauważył stojącego na dole pijanego faceta, który wymachiwał trzymaną w ręku butelką.
„Ominąłem go szerokim łukiem – opowiadał Dan – ale on ruszył w moją stronę. Po chwili zastąpił mi drogę i powiedział: »Dawaj, k****, portfel albo przyp****** ci tą flaszką«”.
„W życiu” – odparł kategorycznie Dan, mierząc oprycha stalowym spojrzeniem.
Coś wspaniałego. Pijany bandzior zaczepił niewłaściwą osobę. Dan, przykładny ojciec trojga dzieci, może i wygląda na cherlawego biznesmena, ale pod eleganckim garniturem kryje się świetnie wyszkolony zabójca. Jego plecy przypominają worek pełen zwiniętych w kłębek pytonów. Ma pośladki twarde niczym strusie jaja. Przed niedoszłym rabusiem stało więc siedemdziesiąt osiem kilogramów mięśni, ścięgien i słusznego gniewu.
Nie możemy się już doczekać dalszego ciągu tej historii! Zżera nas ciekawość, co było dalej! Gotowi? No to jedziemy. Dan odwrócił się i odszedł.
Właśnie tak. Po prostu odszedł. Po najlepszym wstępie w dziejach gawędziarstwa nastąpiło zupełnie nijakie zakończenie. Dan stwierdził, że tamten incydent skłonił go do przemyśleń na temat natury społeczeństwa i sposobów radzenia sobie z przestępczością. Mnie natomiast skłonił do zastanowienia się, dlaczego niektórzy ludzie nie potrafią opowiedzieć porządnie żadnej dykteryjki.
Jeden z moich przyjaciół jest wyjątkowo kiepski w te klocki. Po wstępie w rodzaju „Jechałem dziś rano do pracy…” zaczynał brnąć w całą masę nieistotnych szczegółów. „Wiesz, pracuję teraz w centrum, bo nie dogadywałem się z moim poprzednim szefem. Z moim ojcem było tak samo. Kiedy pracował w kopalni, ciągle kłócił się z przełożonym. Ale w tamtych czasach nikt nie robił z tego afery…”
Punktem wyjścia jego historyjki była podróż do pracy, ale zamiast trzymać się tematu i opowiedzieć, co wydarzyło się dalej, cofnął się do lat dwudziestych minionego wieku i zaczął opowiadać o życiu w górniczym miasteczku w South Yorkshire. W takiej sytuacji jedynym ratunkiem dla słuchacza jest udawanie, że ma się do odebrania ważny telefon. Albo wyłupienie sobie oczu.
Jeśli zamierzacie uraczyć przyjaciół anegdotą, pamiętajcie, że krótsze zawsze znaczy lepsze. No dobrze, nie zawsze – ale chyba sami wiecie, co mam na myśli.
Kiedy pracowałem w programie Top Gear, co tydzień musieliśmy przycinać w montażowni materiały filmowe. Mieliśmy poczucie, że są dokładnie takie, jak być powinny. Wydawały się nam naprawdę dobre. Ale mieliśmy do dyspozycji za mało czasu antenowego, żeby zmieścić je w programie – dlatego trzeba było je skracać. I za każdym razem okazywało się, że po skróceniu stawały się jeszcze lepsze.
W college’u, w którym studiowałem dziennikarstwo, wykładowcy często polecali nam sporządzanie krótkich notatek do rubryki z „wiadomościami z ostatniej chwili”, która w tamtych czasach stanowiła stałą pozycję w lokalnych gazetach.
Któregoś razu zakomunikowano nam, że na terenie dzielnicy mieszkaniowej wykoleił się pociąg przewożący odpady radioaktywne – naszym zadaniem było przekazać tę informację w nie więcej niż siedmiu słowach. Uwielbiałem takie wyzwania.
Właśnie dlatego dziś uwielbiam Twittera: ponieważ zmusza ludzi do wypowiadania się w sposób możliwie zwięzły, co wymaga zastanowienia się, jak przekazać możliwie dużo za pomocą niewielu słów. Dzięki Twitterowi świat staje się ciekawszy i weselszy.
Z tego samego powodu podziwiam dziennikarzy prasy brukowej. Każdy może napisać, że „Paddy Ashdown, przewodniczący partii Liberalnych Demokratów, przyznał się dziś do utrzymywania kontaktów pozamałżeńskich”. Trzeba jednak wyjątkowej finezji i błyskotliwości, żeby wymyślić nagłówek w rodzaju „Oto Paddy Pantsdown*”, streszczając całą historię w zaledwie trzech słowach.
W przyszłości umiejętność przekazywania informacji w sposób krótki i węzłowaty stanie się jeszcze bardziej istotna, ponieważ dorastające pokolenie ma silną awersję do marnowania czasu. Młodzi ludzie nie widzą powodu, dla którego mieliby oglądać całą Bitwę o Anglię, skoro mogą wejść na YouTube’a i obejrzeć najlepszy fragment filmu, w którym gogle niemieckiego pilota wypełniają się keczupem.
Wiele osób uważa gwałtowny przyrost rozrywkowych treści w internecie za coś niepokojącego. Obawiają się, że bez szefów firm fonograficznych, którzy potrafią oddzielić ziarno od plew, oraz bez redaktorów naczelnych, którzy decydują o tym, co zasługuje na wydanie drukiem, utoniemy w beżowym morzu przeciętności.
Jestem innego zdania. Jeśli na starcie szanse na zrobienie kariery muzycznej będą takie same dla każdego, trzeba będzie pracować dwa razy ciężej i być dwa razy lepszym, by zostać dostrzeżonym. Jednymi z pierwszych ofiar tej nowej rzeczywistości padną ci ze skłonnością do lania wody.
Dlatego bez dalszej zwłoki przechodzę do mojej anegdoty z tego obfitującego w burzliwe wydarzenia tygodnia. Większości z nas zdarzyło się obudzić po wieczorze spędzonym na balu charytatywnym i znaleźć pusty portfel oraz leżącą na kuchennym stole piłkę do rugby z autografem. Znacie więc to uczucie, gdy do głowy ciśnie się myśl: „O nie… Co ja narobiłem?”.
W zeszły piątkowy poranek poczułem się jeszcze gorzej, ponieważ mój prawnik oznajmił mi, że ktoś wrzucił do sieci filmik nakręcony poprzedniego dnia wieczorem na imprezie charytatywnej, w której trakcie w dość niewybredny sposób wypowiedziałem się o dyrekcji BBC. Prawnik surowo mnie zrugał, a ja słuchałem jego połajanek, wpatrując się w czubki butów niczym niegrzeczny chłopczyk.
Wszystko, co powiedziałem tamtego wieczora, miało jednak żartobliwy charakter, a poza tym przyniosło zamierzony skutek. Moje krótkie, kontrowersyjne i okraszone kilkoma przekleństwami wystąpienie rozruszało uczestników imprezy i w rezultacie wystawiona przeze mnie na aukcję nagroda – ostatnie okrążenie na torze testowym Top Gear – została wylicytowana za sto tysięcy funtów.
22 marca 2015
* W wolnym tłumaczeniu: Paddy z opuszczonymi spodniami (jeśli nie zaznaczono inaczej, ten i dalsze przypisy pochodzą od tłumaczy).