Читать книгу Świat według Clarksona. Jeśli mógłbym dokończyć… - Jeremy Clarkson - Страница 5
Będę miał nowe dziecko. Ale nie mogę wam zdradzić, jak będzie wyglądało
ОглавлениеJak być może już słyszeliście, BBC odebrało mi pistolet i odznakę. Muszę przyznać, że był to dla mnie spory wstrząs. Przez ponad dwanaście lat Top Gear był całym moim życiem. Wymagającym całkowitego oddania monstrum o wielu mackach, cierpiącym na liczne zaburzenia, niezgrabnym i szalonym – a mimo to kochałem je całym sercem. Kochałem je jak własne dziecko. Którym pod wieloma względami było. Aż tu nagle pewnego dnia przeczytałem w „Daily Telegraph”, że moja umowa z BBC nie zostanie przedłużona, a dziecko trafi w obce ręce.
Poczułem się fatalnie, ponieważ po utracie domu i po śmierci mojej matki ze zdwojoną energią rzuciłem się w wir pracy – a teraz w idiotyczny sposób straciłem także i pracę. Ogarnęło mnie dojmujące uczucie pustki. Do niedawna Top Gear zaprzątał całą moją uwagę. Był niczym czarna dziura w samym środku mojego serca. Codziennie rano po przebudzeniu myślałem z niepokojem o każdej linijce scenariusza. Kładąc się spać, martwiłem się, czy wprowadzone w ciągu dnia poprawki nie okażą się zmianami na gorsze. Kiedy spotykałem się na mieście z przyjaciółmi, widziałem, jak ich usta się poruszają, ale nie docierało do mnie ani jedno słowo. Myślami byłem gdzie indziej. Pozostawałem w stanie przyjemnego odrętwienia.
Dwa dni przed brzemienną w skutki awanturą wybrałem się do lekarza, który oznajmił mi bez ogródek, że guzek na moim języku to najprawdopodobniej rak, w związku z czym powinienem niezwłocznie poddać się badaniom. Ale nie mogłem tego zrobić. Byliśmy w trakcie kręcenia kolejnego sezonu Top Gear, a Top Gear zawsze miał pierwszeństwo.
Po Top Gear pozostała w moim życiu wyrwa tak wielka, że jej zasypanie zajęłoby całą wieczność. A wieczność to naprawdę szmat czasu. Wyobraźcie sobie muchę, która raz dziennie przysiada na moment na stalowej kuli o rozmiarach ziemskiego globu, a potem z niej odlatuje. Czas, po którym owad zetrze ją w ten sposób do szczętu, będzie dopiero wstępem do wieczności.
A ja muszę teraz ją czymś wypełnić.
Układanie pasjansa na laptopie nie załatwi sprawy, bo kiedy się tym znudzę – a znudzę się z całą pewnością – będzie dopiero ósma rano i do otwarcia pubów pozostaną jeszcze cztery długie godziny. Po upływie tych czterech godzin dojdę do wniosku, że nie wybiorę się do pubu, ponieważ przesiadywanie za dnia w pubach to prosta droga na skraj rozpaczy i zrujnowania sobie życia.
Zostanę więc w domu i obejrzę południowe wydanie wiadomości, w których Ed Miliband będzie zgrywał Brudnego Harry’ego, a wizytujący szpital David Cameron będzie paradował z zakasanymi rękawami i z końcem krawata wetkniętym między guziki koszuli. Potem, żeby zabić czas w oczekiwaniu na kolejny odcinek Tylko Ty!, który pokażą w telewizji dopiero za pięć godzin, wybiorę się na zakupy. Kiedy jednak pomyślę, że miałbym wydać pieniądze z konta, na które nie wpłynie kolejna wypłata, dojdę do wniosku, że lepiej będzie nie ruszać ani pensa.
Na szczęście ostatnio zamieszkał u mnie mój syn, który przyjechał do Londynu, żeby przygotować się do poprawki z matury. W związku z tym codziennie spędzam mniej więcej szesnaście godzin, czytając opracowania na temat zimnej wojny i pomagając mu w przygotowaniu pracy zaliczeniowej na kurs kreatywnego pisania. Ale już niedługo mój syn wyjedzie i wyrwa w moim życiu otworzy się ponownie.
Kiedy czytamy o bezrobotnych żyjących z zasiłków, często złościmy się na myśl o tym, że siedzą sobie przed kupionymi za nasze pieniądze telewizorami plazmowymi i opychają się herbatnikami w czekoladzie, za które również my musieliśmy zapłacić. Ponieważ jednak od paru tygodni jadę z nimi na tym samym wózku (no dobrze, mój wózek bardziej przypomina SUV-a), nabrałem dla nich nieco współczucia. I zastanawiam się, jak, u licha, udaje im się nie zwariować.
Podejrzewam, że w pozostaniu przy zdrowych zmysłach pomaga im fakt, że ich znajomi również są bezrobotni i też utrzymują się z zasiłku. Dzięki temu mogą wspólnie przesiadywać na ławeczce pod wiatą przystankową. Tymczasem wszyscy moi samolubni przyjaciele pracują, w związku z czym do godziny ósmej wieczorem nie mam się z kim bawić.
A to oznacza, że muszę celebrować godzinami każde zajęcie, jakie sobie znajdę. Dziś na przykład przez całe popołudnie wypełniałem formularz członkowski lokalnego klubu tenisowego. Jutrzejsze przedpołudnie zamierzam spędzić na dostarczaniu formularza do siedziby klubu. A co będę robił jutro po południu? Jeszcze nie wiem. Być może zajmę się segregowaniem swoich swetrów.
I tak oto dochodzimy do sedna problemu. Kiedy wylądujecie na przedwczesnej emeryturze, nie próbujcie żyć z dnia na dzień, bo czeka was los gałązki w strumieniu. Zanim się obejrzycie, wpadniecie w wir i będziecie kręcić się w kółko tak długo, aż zbutwiejecie. Potrzebna jest wam długofalowa strategia. Musicie znaleźć coś, co pozwoli wam wypełnić pustkę.
Tylko co? Grę w squasha? Serio? Mam pięćdziesiąt pięć lat i zanim nauczę się dobrze grać w squasha, moje kolana wybuchną, a uszy całkowicie zarosną włosami. W takim razie może wędkarstwo? Hm. Nie jestem przekonany, czy ktoś, kto uciekał przez granicę przed rozwścieczonym tłumem i stawał się ruchomym celem dla śmigłowców szturmowych, zdoła wypełnić pustkę w swoim życiu, siedząc z wędką na brzegu kanału. To samo dotyczy ogrodnictwa. Jeśli prowadziliście Maserati z prędkością 300 km/h, to przyglądanie się, jak szybko rośnie rabarbar, raczej nie przyprawi was o gęsią skórkę.
Jeden z moich przyjaciół – nie zdradzę kto, powiem tylko tyle, że jego imię i nazwisko zaczyna się na literę „R”, a kończy na „ichard Hammond” – postanowił, że wykorzysta swój przymusowy urlop na wytresowanie swojego psa. I wystarczyło kilka tygodni, by pies go znienawidził i zaczął chować się za każdym razem, gdy ów przyjaciel wchodzi do pokoju.
A będzie jeszcze gorzej, bo najnowsze badania dowodzą, że u osób przechodzących na wcześniejszą emeryturę wzrasta ryzyko zapadnięcia na demencję. Osoby te doświadczają także ciągłego niepokoju i umierają średnio o dwa lata wcześniej od swoich rówieśników, którzy nie odeszli z pracy.
Mając pięćdziesiąt pięć lat, pozostajemy w stanie zawieszenia, w którym czas z jednej strony nam sprzyja, a z drugiej jest naszym wrogiem. Jesteśmy zbyt młodzi, by wyciągnąć kopyta, a zarazem zbyt starzy, by zacząć robić coś nowego.
Dlatego podjąłem decyzję. Straciłem dziecko, ale zamierzam począć nowe. Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądało ani kto będzie drugim rodzicem, ale nie mogę już dłużej siedzieć i zajmować się porządkowaniem albumów ze zdjęciami.
Zwłaszcza że większość z nich pochodzi z fantastycznego rozdziału mojego życia, który został nieodwołalnie zamknięty. Dziecko dorosło. Marzenia prysły. Ogarnęło mnie nieprzyjemne odrętwienie.
19 kwietnia 2015