Читать книгу Co Bóg zrobił szympansom? - Jerzy Sosnowski - Страница 6
ОглавлениеDLACZEGO NIEKTÓRZY LUDZIE NIE POTRZEBUJĄ BOGA?
Chciałbym zacząć od deklaracji, że moim zdaniem niewiara jest tajemnicą. Skoro bowiem uznajemy, że wiara jest łaską, to niewiara dla wierzącego musi być skandalem poznawczym. Próbujemy go usunąć, racjonalizując przypadki niewiary. Pisałem o tym na poprzednich stronach, jak i o tym, że są to zazwyczaj wysiłki jałowe. Dlatego odpowiadając na pytanie, czemu niektórzy ludzie nie potrzebują Boga – i w co wierzy ten, kto nie wierzy – pozwolę sobie zachować pełną lęku rezerwę wobec marzenia o objaśnieniu najgłębszych źródeł ich światopoglądu. Wiele jednak daje chyba przyjrzenie się formom odrzucenia religii, rozmaitości głosów pochodzących spoza wspólnot religijnych. Jeśli nawet powody, dla których pokusa niewiary znajduje w ludziach odzew, pozostaną tajemnicze, to same okoliczności pojawienia się tych pokus dadzą do myślenia. Także dlatego, że niektóre z nich obciążają, jak mi się zdaje, sumienie wierzących. Będę jeszcze powracać do tej kwestii.
Skromne doświadczenie niewiary
Niech mi wolno będzie ponadto złożyć pewną osobistą deklarację. Otóż pomimo kilkunastu lat, jakie spędziłem nie identyfikując się z Kościołem katolickim (w obrębie którego zostałem wychowany i do którego wróciłem, nie bez „strat własnych”, bo bez prawa do sakramentów), w niewielkim tylko stopniu mogę, mówiąc o braku wiary, korzystać z własnych doświadczeń. Niewiarę bowiem poznałem osobiście jedynie na dwa, skromne sposoby. Po pierwsze, przed wielu laty czułem się przez kilka, a może kilkanaście tygodni, niewierzący po nagłej śmierci mojego ojca. Dziś myślę – a późniejsze moje doświadczenia zdają się to potwierdzać – że w gruncie rzeczy trafnie nazwałem wówczas fakt, że nie ma Boga: takiego mianowicie, w jakiego wierzyłem jako dziecko, zantropomorfizowanej Bozi chroniącej mnie przed każdym nieszczęściem. Jeśli coś mi z tamtego przeżycia pozostało, to niska tolerancja na chrześcijan propagujących taką właśnie, dziecinną (jak mi się zdaje) formę wiary. Być może ma ona swoją wartość, kto wie, czy nie lepiej wierzyć dziecinnie niż nie wierzyć wcale – ale łatwość, z jaką rozpadła mi się ta forma doświadczania religii, każe mi jej nie ufać i w wierzących w ten sposób upatrywać kandydatów na wyjątkowo zacietrzewionych ateistów (to, że sam do nich nie dołączyłem, wydaje mi się skutkiem wyjątkowo szczęśliwego zbiegu okoliczności, którego religijną nazwą jest – prywatny cud).
Drugim rodzajem mojej własnej, by tak powiedzieć: intymnej niewiary są wątpliwości, które we mnie pozostają, sprawiając, że wiara to moim przypadku skutek rzeczywistego i ponawianego co chwila wyboru. Żyjąc we współczesnej kulturze i nie chcąc się z niej wyalienować, spotykam się nieraz z interpretacjami świata, które wykluczają istnienie osobowego Boga, który „tak (...) umiłował świat, że dał swojego jednorodzonego Syna” (J 3,16), ów zaś „uniżył siebie samego, stając się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci na krzyżu” (Flp 2,8). Nauka i technika, które – zgodnie z powiedzeniem Laplace’a – nie potrzebują tej hipotezy, budują obraz świata logicznie spójny i pragmatycznie owocny. Nie potrafię raz na jakiś czas nie zastanawiać się nad tym, czy nie należałoby ulec ich sugestywnej argumentacji. W tym sensie w niektórych, nakreślonych niżej portretach, odnajduję własne rysy. Jeśli mimo wszystko przedstawię je z zewnątrz, to zaledwie z trzech powodów. Pierwszy – że również raz na jakiś czas otrzymuję łaskę niedającego się zracjonalizować daru Zaufania; drugi – że przekonują mnie wywody niektórych filozofów chrześcijańskich, zwłaszcza zaś Lwa Szestowa i Mikołaja Bierdiajewa, iż naukowo-techniczny obraz świata należy odrzucić nie tylko w obronie religii, ale i w obronie własnej podmiotowości; i trzeci – że trafia mi do przekonania minimalistyczny, defensywny światopoglądowo wiersz Czesława Miłosza, który przytoczę w całości:
Jeżeli Boga nie ma,
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nie wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma.
Sześć modeli
Spróbuję zatem przedstawić pewną typologię niewiary, z którą zdarza mi się spotykać – jako się rzekło – nie tylko na zewnątrz siebie, ale i wewnątrz. Rzecz jasna: tego rodzaju typologia sprawdza się jedynie na wysokim stopniu abstrakcji; w praktyce spotyka się prawie wyłącznie przypadki „mieszane”. Sądzę jednak, że nerwowa reakcja, którą w wielu z nas wywołuje spotkanie z niewierzącym, zaciera ważne rozróżnienia i niesłusznie podpowiada, by widzieć w każdym niewierzącym postawę potencjalnie groźną, etycznie marną, a intelektualnie trywialną. Lub przeciwnie, bo i tak się zdarza w wyniku ważnego dla współczesnego chrześcijanina marzenia o dialogu: by w każdym niewierzącym dostrzegać postawę zawsze życzliwą, etycznie wzniosłą, a intelektualnie inspirującą. Zacznę od najmniej pociągających mnie odmian niewiary, przechodząc do takich, które rzeczywiście mam za kontrpropozycje światopoglądowe warte sporu.
NIEWIARA ANESTEZJOLOGICZNA – niewiara oparta na mechanizmie znieczulenia, a mianowicie na braku refleksji, zgodnie ze słowami Koheleta, że „gdzie wiele mądrości, tam wiele smutku” (Koh 1,18), które, komentując ten rodzaj niewiary, należałoby oczywiście odwrócić: im mniej mądrości, tym mniej smutku, bezmyślność pozwala więc (do czasu) podtrzymywać iluzję szczęścia. Chodzi mi tutaj o stan świadomości, którego analizę znajdziemy np. w powieści Aldousa Huxleya Nowy wspaniały świat. W (zbyt) łatwej apologetyce katolickiej nieraz próbuje się sprowadzić każdą niewiarę do tej właśnie postaci: jakby „nie wierzyć” było równoznaczne z „nie myśleć”. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Co więcej, obawiam się, że brak refleksyjności może równie dobrze prowadzić do zachowania zewnętrznych form religijnych. Między „niewiarą anestezjologiczną” a „wiarą formalną” różnica jest nieprzyjemnie mała.
NIEWIARA NIHILISTYCZNA – niewiara oparta na konkretnym projekcie antropologicznym, zakładającym, że nie tylko religia, ale i świeckie formy kultury, afirmujące jakiekolwiek „wartości wyższe”, są jedynie społecznym wmówieniem, które odrzuca człowiek świadomy. Perwersyjną satysfakcję odczuwa się tutaj na myśl o tym, że nic, co ludzie są gotowi afirmować, czemu są gotowi się poświęcić, nie jest prawdą – i że zatem ktoś, kto to odkrył, jest przynajmniej szczery, nurzając się w złu. Zło, jak i dobro, traktuje się tu zresztą konsekwentnie jedynie jako konwencje wytworzone w toku historii. Jeśli dobrze rozumiem tę postawę, jedyną wartością pozostaje przyjemność, ale pod warunkiem, że wywołuje dezaprobatę większości. Gdyby tę postawę ekstrapolować na szerokie masy ludzkie, budując na jej podstawie projekt społeczny, uzyskalibyśmy niewątpliwie system totalitarny, być może poprzedzony fazą darwinowskiej anarchii, innymi słowy coś w rodzaju rzeczywistości, przedstawionej w słynnym filmie Piera Paola Pasoliniego Salò, czyli 120 dni Sodomy.
NIEWIARA EPISTEMOLOGICZNA – niewiara wyrosła na fundamencie dziewiętnastowiecznego scjentyzmu (którego z kolei podstawę stanowi osiemnastowieczny empiryzm, a przedłużenie – dwudziestowieczny neopozytywizm). Przyjmuje się tutaj, że to, co rzeczywiste, jest doświadczalne; przy czym doświadczenie rozumie się w sensie eksperymentu naukowego. Niewierzący w taki sposób nie kwestionuje, że normy etyczne są pożyteczne – tyle, że widzi w nich jedynie wytworzone historycznie mechanizmy regulacyjne, które nie mają być prawdziwe, lecz tylko skuteczne w dziele przetwarzania hordy w społeczeństwo. W jego oczach religia odegrała niewątpliwie rolę cywilizacyjną, ale w miarę rozwoju ludzkości koszty utrzymywania tego złudzenia zaczynają przeważać nad zyskami z religijnego uzasadniania norm obyczajowych i moralnych. Na pytanie, czemu nie wierzy, niewierzący „epistemologicznie” odpowiada, że nie ma powodu, aby wierzyć; logicznych ani empirycznych dowodów na istnienie Boga lub bogów brak, rzeczywistość jest wyjaśnialna bez tej hipotezy, a fakt, że pozostają w niej zjawiska niewyjaśnione, jest jej przypadłością, która stopniowo da się przezwyciężyć.
NIEWIARA ETYCZNA – niewiara, która rodzi się z odruchu moralnego: z gniewu na religię rozumianą jako wyrafinowaną i pozbawioną kontroli formę władzy nad ludźmi. Protekcjonalna, ironiczna życzliwość, z jaką niewierzący „epistemologicznie” jest gotów traktować religię, zostaje tu zastąpiona rewolucyjnym oburzeniem, pragnieniem zniszczenia zła, jakim – zdaniem niewierzącego „etycznie” – są instytucje i przekonania religijne. Zasadniczym marzeniem jest wszechobejmująca emancypacja wszystkich grup, które czują się wykluczone, dyskryminowane. Współcześnie oznacza to upominanie się o prawa kobiet, homoseksualistów, a w skrajnej wersji – zwierząt; odpowiedzialnością za nieszczęścia, jakich rzeczywiście doznawały i doznają nieraz te, jakże rozmaite, grupy istot, obciąża się religie (w pewnym stopniu słusznie!); nie ufa się przy tym zapewnieniom, że jest możliwy wzrost wrażliwości ludzi religijnych, którym przypisuje się co najwyżej chęć wymuszonej kosmetyki ich z gruntu barbarzyńskich przekonań.
Odmiana tego rodzaju niewiary jest dziś szczególnie rozpowszechniona wśród wartościowej młodzieży. Jej źródłem jest wówczas nie tyle gniew na akty dyskryminowania innych, ile samoobronna reakcja na to, co uważa się za znieważenie godności własnej. Prowokuje ją pewien typ duszpasterstwa, pełen dezaprobaty dla współczesnych form kultury, tych rzeczywiście gorszących i tych, które można by zaakceptować – typ reprezentowany przez najsłynniejszą katolicką rozgłośnię radiową w Polsce. Będąc przez siedem lat nauczycielem w szkole średniej, musiałem nieomal bez przerwy tłumaczyć moim uczniom, że oprócz nurtu symbolizowanego przez nazwisko księdza Rydzyka są w Kościele katolickim nurty inne, bardziej przekonujące intelektualnie i moralnie. Oczywiście: w tym uznaniu przez młodzież toruńskiego redemptorysty za jedyną twarz naszego Kościoła było sporo łatwizny. Ale cytaty, którymi tłumaczyli swoje odrzucenie wiary, były niestety prawdziwe.
NIEWIARA TRAGICZNA – niewiara, dostrzegająca w religii nie tyle formę władzy nad ludźmi, ile formę nieuczciwego pocieszania ludzi, przesłaniania im tragizmu przenikającego ludzki los. Niewierzący w ten sposób przypomina gnostyków: uważa mianowicie, że najwyższą wartością w ludzkim życiu jest rozumiane maksymalistycznie poznanie, świat zaś, w którym żyjemy, jest bezkresnym padołem zła i cierpienia. W odróżnieniu od niewiary „nihilistycznej” nie redukuje się tutaj człowieka do perwersyjnego zwierzęcia, przeciwnie: etyczny ideał niewiary „tragicznej” jest imponujący. Przyświeca mu pogląd, że zadaniem człowieka jest przeciwstawianie się cierpieniu i złu, a także bunt przeciwko sposobowi, w jaki urządzona została rzeczywistość, bez żadnej nadziei na zwycięstwo w tej walce. Wiara religijna staje się w tej perspektywie albo hipokryzją, albo infantylnym niedostrzeganiem, że życie, w które bez pytania zostaliśmy wrzuceni, jest w gruncie rzeczy nie do przyjęcia; bywa, że chrześcijańską nadzieję określa się brutalnie jako „kicz”. W obu przypadkach skutkiem wiary wydaje się rozbrojenie wojownika. Kwintesencję takiej antropologii można znaleźć rzecz jasna w Micie Syzyfa Alberta Camusa; jej innym, łagodniejszym wariantem wydaje się refleksja obecna w pisarstwie Josepha Conrada.
NIEWIARA METAFIZYCZNA – niewiara dostrzegająca w religii, podobnie jak w sztuce i filozofii, reakcję na podstawowe doznanie istoty świadomej, a mianowicie na doświadczenie dziwności faktu, że się istnieje. Ten rodzaj niewiary nie kwestionuje zatem prawdziwości źródeł religii; uznaje jedynie, że stanowi ona ludzką odpowiedź na nieosobową Tajemnicę, leżącą u podstaw bytu. Zamiast obietnicy Zbawienia, coraz mniej przekonującej w toku historii, dostrzega się swoistą pociechę w możliwości przeżycia emocjonalnego (w sztuce) lub intelektualnego (w filozofii) katharsis, które polega na chwilowym opanowaniu źródłowej Tajemnicy, na satysfakcjonującym momentalnym zmierzeniu się z Nią. Wszystkie poprzednie formy niewiary odrzuca się tutaj, wraz z religią, jako formy świadomości fałszywej. Podobnie jednak, jak to czynią niektóre formy religii, odrzuca się również ideę „zamieszkania w tym-świecie”: empiryzm, naiwny realizm tudzież próbę przeniesienia apokaliptycznych obietnic do immanencji historii (poprzez projektowanie rozmaitych utopii społecznych).
Ciąg dalszy w wersji pełnej