Читать книгу Zmyślenie - Jess Ryder - Страница 6
2
ОглавлениеStella
Teraz
Kobieta robi kilka chwiejnych kroków, po czym osuwa się na ziemię. Mocno uderza o zimne płytki i przetacza się na bok. Przez chwilę leży kompletnie nieruchomo, słychać tylko jej ciężki oddech. Spoglądamy na nią.
– Co do…? – mruczy Jack.
Twarz kobiety jest paskudnie posiniaczona, warga opuchnięta, a z kącika ust sączy się krew. Smugi zaschniętej krwi znaczą też przód jej sportowej bluzy, a spodnie do joggingu są brudne i poplamione. Na nogach ma kapcie. Żadnego płaszcza, żadnych skarpetek. Do piersi przyciska brązową damską torebkę. Za nią, na progu, stoi mała czarna walizeczka, w rozmiarze, jakiego używam, gdy wyjeżdżam gdzieś tylko na weekend.
– Co się stało? – pytam, kucając przy niej.
– Drzwi – mamrocze przez opuchnięte wargi.
– Co? Ktoś tam jest? Jack, zamknij te drzwi, na litość boską! Ona jest przerażona.
Jack staje w progu i wygląda na zewnątrz, w ciemność.
– Nikogo nie widzę.
Wraca do środka, wprowadza walizkę do przedpokoju i zamyka za sobą drzwi.
– Ktoś próbował cię okraść?
Kobieta kręci głową.
– Nie martw się – mówię łagodnym głosem. – Zaopiekujemy się tobą. – Podnoszę wzrok na Jacka. – Powinniśmy wezwać policję? Karetkę?
– Nie! Żadnej policji! – Kobieta gwałtownie kręci głową. – Żadnej karetki.
– Ale zostałaś napadnięta.
– Nie! Oni powiedzieli, że to w porządku… Żadnej policji…
– Kto powiedział, że to w porządku? Ten drań, który ci to zrobił?
– Nie! Nie… telefon… Przez telefon.
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
– Kim jesteś? – pyta Jack nieufnie. – Co tutaj robisz?
– Nie przejmujmy się tym teraz. W którymś kartonie jest podręczna apteczka – zwracam się do niego. – Spróbuj ją znaleźć.
Jack ani drgnie.
– Ale my nic o niej nie wiemy…
– W tej chwili to nie ma znaczenia. Jest ranna. Znajdź jakąś maść odkażającą, plastry, cokolwiek. I włącz czajnik. Potrzebujemy gorącej wody.
– Powinniśmy zadzwonić na policję.
– Ale ona tego nie chce. Proszę, po prostu poszukaj apteczki. I włóż coś na siebie.
Jack odwraca się na pięcie, obrażony, i znika w salonie.
Z powrotem skupiam uwagę na kobiecie.
– Jesteś w stanie usiąść? – pytam, a gdy kiwa głową, mówię: – Pozwól, że ci pomogę. Jestem Stella. Jak ty się nazywasz? – Ostrożnie ją podtrzymuję.
– Lori – mamrocze. – Cześć. – Sztywno porusza głową i rozgląda się wokół, zdezorientowana.
– Jesteś pewna, że nie chcesz pojechać na ostry dyżur?
– Nie. To znaczy tak, jestem pewna. Nie potrzebuję szpitala. I żadnej policji.
– Ale zostałaś napadnięta, Lori. Musisz to zgłosić. Jak to się stało? Kto ci to zrobił? Ktoś obcy, czy ktoś, kogo znasz?
Lori zaciska powieki.
– To jest Westhill House, zgadza się?
– Tak… – potwierdzam ostrożnie.
– Przyjmujecie każdego, bez żadnych pytań. Nie wzywacie policji, chyba że o to poprosimy. Nigdy nikogo nie odsyłacie, tak powiedzieli.
– Kto tak powiedział?
– Pracownica telefonu zaufania.
– Co takiego? Naprawdę mi przykro, ale chyba doszło do jakiejś pomyłki.
– Nie, wszystko się zgadza – mówi ona stanowczo. – To jest Westhill House. Schronisko.
– Schronisko?
– Tak! Dla ofiar przemocy w rodzinie.
Myślę o pomieszczeniach na górze, kamerach, alarmach i zbrojonym szkle we wszystkich drzwiach wejściowych.
– Cóż, nie wiem, może kiedyś to było schronisko, ale już nie jest. Dom długo stał pusty, a teraz to własność prywatna. Naprawdę mi przykro, ale udzielono ci błędnej informacji…
Kobieta łapie mnie za ramię.
– Proszę, kochana, proszę, nie odsyłaj mnie! Nie mam dokąd pójść. Musiałam uciec, żeby ratować życie. On będzie mnie szukał. Jeśli mnie znajdzie, przysięgam, że mnie zabije. Proszę, błagam cię, pozwól mi zostać.
W głowie mi się kręci od sprzecznych myśli. Właśnie wpuściłam do domu kompletnie obcą osobę – chyba oszalałam. Skąd mogę wiedzieć, czy ona mówi prawdę? Ale potem patrzę na jej obitą twarz i opuchnięte, zakrwawione wargi.
– Najpierw cię obmyjemy – decyduję, po czym pomagam jej wstać.
Prowadzę ją do salonu i sadzam na krawędzi naszego nowego łóżka, gdzie zaledwie kilka chwil wcześniej kochaliśmy się tak namiętnie. Lori rozgląda się, obejmując wzrokiem wymowną scenerię – pozostałości romantycznej kolacji wciąż stojące na biurku, migoczące świeczki, wypalone niemal do cna, puste kieliszki splamione rubinową czerwienią. Ubrania, które zerwał ze mnie Jack, leżą na podłodze. Pościel jest skotłowana.
– Przepraszam za bałagan – mówię, dyskretnie wkopując biustonosz i majtki pod łóżko. Skąpy szlafroczek ledwie skrywa moją nagość, a bose stopy skostniały mi z zimna. – Koczujemy tutaj, dopóki remont się nie skończy.
– Aha. – Lori zaciska kolana i mocniej przytula do siebie torebkę, jakby zawierała całe jej życie.
Jack, już ubrany w dżinsy i koszulkę, przynosi mi apteczkę, a ja otwieram opakowanie jałowych gazików. Lori krzywi się, gdy próbuję zmyć jej z twarzy zaschniętą krew.
– Przepraszam. Masz małe skaleczenie na kości policzkowej. I chyba krew ci leci z ust.
– Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, gdy mnie uderzył.
– Powinien cię zbadać lekarz – wtrąca Jack.
Lori kręci głową.
– Nie, nic mi nie będzie… bywało gorzej.
– Proszę. Więcej nie mogę zrobić.
Zaklejam skaleczenie plastrem. Lori podnosi wzrok i posyła mi słaby uśmiech.
– Dziękuję, jesteś aniołem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś mi nie otworzyła.
Jack gapi się na nią, marszcząc nos z obrzydzeniem.
– Kto ci to zrobił?
– Mój mąż – odpowiada kobieta cicho.
– Jezu… Dlaczego?
– Nie wchodźmy teraz w szczegóły – mówię, rzucając mu znaczące spojrzenie. – Uciekła, tylko to się liczy. Jesteś bardzo dzielna – dodaję, zwracając się do Lori.
– No nie wiem. – Patrzy na swoje brudne różowe kapcie. – Pewnie wyglądam okropnie. Nawet nie zdążyłam włożyć butów. – Łzy stają jej w szarych oczach i ociera je rękawem. – Ale przynajmniej żyję, prawda? Ledwie.
Wszyscy milkniemy na moment.
– Napijesz się wody? Albo herbaty?
– Herbaty, proszę, jeśli robisz.
– Chyba wszystkim nam się przyda. – Zerkam na Jacka, a on daje mi sygnał, że chce ze mną porozmawiać. – Zaraz wrócę – rzucam do Lori i wychodzę za nim z salonu.
Idziemy do kuchni, a on zamyka za nami drzwi. Na jego twarzy maluje się irytacja.
– Wiem, co sobie myślisz, ale ona nie może tu zostać – syczy.
– Dlaczego nie?
– Dlatego! Nie wiemy, kim jest ani co tutaj robi…
– Właśnie nam powiedziała. Nazywa się Lori i uciekła od męża, który ją pobił.
– Skąd mamy wiedzieć, czy mówi prawdę?
Napełniam czajnik wodą i włączam go w nadziei, że szum zagłuszy naszą rozmowę.
– Tylko popatrz, w jakim jest stanie! Nie możemy jej wyrzucić. Mąż mógł ją śledzić. Może czai się teraz na zewnątrz i na nią czeka. A co, jeśli zamorduje ją na ulicy? Nigdy byśmy sobie tego nie wybaczyli.
– Jeśli ten koleś jest na zewnątrz, tym bardziej powinniśmy wezwać policję. Niech oni się tym zajmą.
– Ona nie chce ich w to mieszać.
– To głupie. Dlaczego nie, do licha?
– Nie wiem, Jack, musi mieć swoje powody. Może im nie ufa.
Jack prycha. Nie potrafi tego pojąć.
– Cóż, a może ja nie ufam jej. Dlaczego przyszła akurat tutaj? Dlaczego wybrała nas?
– Najwyraźniej w tym domu było kiedyś schronisko.
Jack patrzy na mnie w osłupieniu.
– No wiesz, dla ofiar przemocy domowej. Lokalizacje takich miejsc są trzymane w sekrecie.
– Och. Rozumiem… – Zastanawia się przez chwilę. – Skoro to sekret, skąd o nim wiedziała?
– Zadzwoniła na telefon zaufania i podali jej ten adres.
– Co to była za infolinia?
– Nie wiem. Powiedzieli jej, żeby przyszła tutaj, a ktoś się nią zaopiekuje. To oni się pomylili. To nie jej wina.
Jack bierze głęboki wdech.
– Okej, okej, to chyba ma sens. Ale już nie ma tu schroniska, prawda? – Patrzy na mnie twardo.
Wrzucam torebki z herbatą do kubków i zalewam je wrzątkiem.
– Jest północ. Ta kobieta jest ranna, przestraszona i w szoku. Nie wyrzucimy jej teraz na dwór. Może się przespać w drugim salonie na dmuchanym materacu. Damy jej śpiwór. – Mijam Jacka, żeby wyjąć mleko z lodówki. – To żaden problem.
– Przeciwnie – denerwuje się Jack. – Nic o niej nie wiemy.
– Niech tu zostanie tylko na tę jedną noc. Jutro pomogę jej znaleźć schronisko. – Biorę dwa kubki. – Bądź miły, Jack, proszę. Zrobisz to dla mnie?
Zostawiam go w kuchni, żeby mógł dalej się dąsać, a sama wracam do naszego gościa.
– Słodzisz? – pytam, wchodząc do salonu w nadziei, że nie słyszała naszej rozmowy.
– Nie, dziękuję. Wystarczy, że jest ciepła.
Podaję jej kubek, a ona przyciska go do poplamionego krwią topu.
– Naprawdę przepraszam za to najście. Powiedzieli mi, że mogę się tu pojawić w każdej chwili bez pytania.
– Nie martw się, to nie twoja wina. Udzielono ci błędnej informacji.
– Wiem, ale czuję się okropnie… – Milknie na moment i z niepokojem zerka w stronę drzwi. – Mam wrażenie, że twój mąż nie jest zbyt zadowolony z mojej obecności.
– On nie jest moim mężem. I nie ma nic przeciwko, oboje chcemy ci pomóc. Mamy dmuchany materac, na którym możesz się dziś przespać. Pościelę ci w drugim salonie. Ale niestety cały dom to teraz jeden wielki plac budowy.
– Wszystko będzie lepsze niż noc spędzona na ulicy. Jesteś wspaniała, dziękuję.
– Proszę, przestań mi dziękować. Naprawdę nie ma sprawy. Spróbuj trochę odpocząć, a rano pomyślimy, co dalej robić.
*
Gdy wreszcie kładziemy się do łóżka, jest niemal pierwsza w nocy. Leżę w ciemnościach, nasłuchując oddechu Jacka, i rozmyślam o Lori, którą umieściliśmy w drugim salonie. Padła już ze zmęczenia czy może dalej nie śpi? Zdziwiłabym się, gdyby mogła zasnąć po tym, przez co dziś przeszła.
Przekręcam się na bok i wsłuchuję w odgłosy domu. Mam wrażenie, jakby obudził się z długiego snu, przecierał oczy i rozciągał członki. Słyszę, jak cicho oddycha, deski podłogowe skrzypią niczym stare kości, zardzewiałe rury bulgoczą i kaszlą. Ile zmaltretowanych kobiet zapukało w przeszłości do tych drzwi, rozpaczliwie błagając o pomoc? Mogły być ich setki, a może nawet tysiące.
Jack jest na mnie wściekły, ale ja nie mogłam jej odprawić. Po prostu nie mogłam. Dzięki Bogu, że byliśmy w domu dziś wieczorem. A co, gdybyśmy jej nie otworzyli? Gdyby mąż ją śledził i zadźgał na naszym podjeździe nożem kuchennym? Porzucił umierającą w kałuży krwi? Drżę na samą myśl i odpędzam od siebie brutalną wizję, zastępując ją obrazem kobiety bezpiecznie otulonej śpiworem w salonie naprzeciwko. Wiem, że postąpiłam słusznie. Ten jeden raz mama i tata byliby ze mnie dumni.