Читать книгу Zmyślenie - Jess Ryder - Страница 7
3
ОглавлениеKay
Wtedy
Była połowa lutego i w sklepie roiło się od symboli miłości. Plakaty w oknach, czerwone girlandy z proporczyków wiszące między półkami, misie z serduszkami przyszytymi do brzuszków, breloczki do kluczy w kształcie serduszek, foliowe baloniki, które ocierały się o jej twarz za każdym razem, gdy otwierała kasę. Kartki z kondolencjami i życzeniami powrotu do zdrowia zostały ukryte w szufladach, jakby uważano, że nikt nie będzie na tyle bezczelny, by zachorować albo umrzeć o tak romantycznej porze roku.
Kay uporządkowała torebki prezentowe pomieszane przez klienta, zrzędząc cicho pod nosem. Spędzała w tym sklepie pierwsze walentynki i miała nadzieję, że ostatnie. To nie było miejsce dla samotnej matki. Była zdeterminowana, żeby za rok mieć inną, lepszą pracę. Oby w Miss Selfridge.
Przez ostatnie dwa tygodnie z zazdrością patrzyła na młodych mężczyzn przekraczających próg z zażenowaniem, jakby właśnie wchodzili do sex-shopu. Chociaż, jeśli miała być szczera, większość klientów płci męskiej była starsza i nawet, jeśli nie nosili obrączki, wyglądali, jakby byli żonaci. To wydawało się jej trochę głupie, wysyłać kartki walentynkowe do kogoś, kogo już się zdobyło, ale z drugiej strony wspaniale byłoby mieć tak romantycznego męża. Wspaniale byłoby w ogóle mieć męża…
„Teraz już żaden mężczyzna cię nie zechce”, obwieściła jej matka, gdy Kay wyznała, że jest w ciąży. Miała wtedy zaledwie piętnaście lat. Ojcem dziecka był hiszpański kelner, którego poznała podczas rodzinnych wakacji w Torremolinos. Był oszałamiająco przystojny i kochały się w nim wszystkie dziewczęta mieszkające w hotelu Cascada. Nazywał się Miguel Angel, a „g” w drugim imieniu wymawiał jako intrygujące, chrapliwe „h”. Przemycił jej do coca-coli kilka darmowych szotów bacardi, a potem zaproponował, aby spotkali się po tym, jak skończy zmianę. Położyła się do łóżka o tej samej porze, co rodzice, ale godzinę później zakradła się z powrotem na dół. Alkohol ją rozzuchwalił i puszyła się z dumy – ze wszystkich Angielek kelner wybrał akurat ją. Nie przyszło jej do głowy, że zrobił to, bo ją najłatwiej było zbałamucić.
Poszli na plażę i położyli się na ciemnym, chłodnym piasku nieopodal rowerów wodnych. Zadarł jej sukienkę i ściągnął majtki, drażniąc przy tym poparzone słońcem uda. Była dziewicą. Aż do tamtej chwili jej doświadczenia z chłopcami ograniczały się do niezdarnego obmacywania piersi, paskudnej malinki na szyi i nieco zbyt wilgotnego buziaka. Jednak Miguel Angel miał dziewiętnaście lat i uważał, że należy mu się coś więcej niż kilka pocałunków. Nie zamierzała pójść na całość, ale była pijana, a jej znajomość hiszpańskiego ograniczała się do zwrotów por favor i gracias. Zanim zdołała go powstrzymać, już było już po wszystkim. Okazał się raczej diabłem niż aniołem.
– Wybrakowany z ciebie towar – skwitowała jej matka, ale o dziwo rodzice pozwolili Kay zatrzymać dziecko.
Coraz trudniej było jej przypomnieć sobie rysy twarzy Miguela. Każdego dnia widziała jednak jego cudowne ciemne oczy i gładką oliwkową skórę, gdy patrzyła na córkę. Abigail miała teraz cztery latka i właśnie poszła do przedszkola.
Kay zerknęła na zegarek i zaczęła się zastanawiać, co dziewczynka w tej chwili robi. Trwała poranna przerwa, więc pewnie biegała po placu zabaw albo bawiła się w coś z przyjaciółmi. Była rozkosznym dzieckiem, otoczonym przez ubóstwiających je dorosłych. Kay wyrównywała kartki i przekładała je na właściwe miejsca, rozmyślając o tym, że rodzice okazali jej wiele życzliwości. Zawiodła ich, ale oni jej nie wyrzucili. Uwielbiali wnuczkę, wręcz ją rozpieszczali, ale gdy tylko poszła do przedszkola, tata podsunął Kay wieczorną gazetę i powiedział, żeby poszukała sobie pracy.
Ubiegała się o zatrudnienie w kilku miejscach, głównie w sklepach odzieżowych, bo wiedziała, że pracownicy dostają dziesięć procent zniżki na zakupy, ale tylko Many Congratulations zaprosiło ją na rozmowę kwalifikacyjną i z miejsca zaproponowało jej posadę. Szefowa pozwoliła jej tak dopasować grafik, żeby mogła zawozić małą do przedszkola i ją stamtąd odbierać. Od poniedziałku do piątku pracowała od dziewiątej do piętnastej, a potem nadrabiała długą zmianą w soboty. Jej matka pilnowała wtedy dziecka, ale nie zamierzała tego robić cały boży dzień, więc Kay od miesięcy nie miała wolnego sobotniego wieczoru. Czuła, że wciąż odpokutowuje tamtą gorącą sierpniową noc sprzed pięciu lat.
Czyjś kaszel wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się i zobaczyła młodego mężczyznę trzymającego w dłoni kilka walentynkowych kartek. Ułożył je w wachlarz, jakby był iluzjonistą. „Wybierz kartę, dowolną kartę…”
– Czy mogłaby mi pani pomóc? – zapytał. Był wysoki, miał kwadratową szczękę i niebieskie, paciorkowate oczy. Nosił elegancki płaszcz w stylu Crombie i niegniotące się spodnie. – Nie wiem, którą wybrać.
– To dla żony czy dla dziewczyny?
– Ani dla żony, ani dla dziewczyny… jeszcze. – Zarumienił się odrobinę i rozpiął górne guziki płaszcza.
Jeśli się nie myliła, pod spodem miał oryginalną koszulę marki Ben Sherman – bladobłękitną, z kołnierzykiem na guziki. Zgadywała, że był mniej więcej w jej wieku, musiał mieć dwadzieścia jeden, najwyżej dwadzieścia dwa lata. Był zdecydowanie zbyt przystojny, żeby nie mieć partnerki.
Przyjrzała się kartkom, które wybrał, bardzo do siebie podobnym. Ewidentnie był romantykiem, stawiał na serduszka, kwiaty i misie o słodkich mordkach. Niektóre walentynki miały satynowe kokardki i mnóstwo brokatu, który lepił mu się do palców.
– Jaka ona jest?
– Bardzo ładna. – Zmrużył oczy, jakby obserwował ją przez matową szybę. – Szczupła, ale nie za chuda. Piękne włosy. Świetne nogi. Ujmujący uśmiech.
– Chodziło mi raczej o jej charakter.
– Och! Powiedziałbym, że jest bardzo życzliwa. To naprawdę miła osoba, ale szczerze mówiąc, nie znam jej za dobrze.
– W takim razie wybrałabym coś gustownego i niezbyt krzykliwego. Nie chciałby pan jej odstraszyć.
– Słusznie. – Pokiwał głową.
– Ja wybrałabym tę. – Wskazała na kartkę pośrodku wachlarza, przedstawiającą bukiet polnych kwiatów, różowych, niebieskich i fioletowych na białym tle. Srebrny brokat migotał między płatkami, a w prawym górnym rogu było wytłoczone małe srebrne serduszko.
– Zatem postanowione. Dziękuję. – Wyciągnął kartę z talii i podał jej, by zapakowała ją do torebki.
Gdy nadeszła trzecia po południu, ucieszyła się, że wreszcie może wyjść z pracy. Zatrzymała się przy bramie przedszkola, wypatrując śniadej buzi córeczki, i znowu pomyślała o jej ojcu. Zastanawiała się, co teraz robi Miguel Angel. Minęło pięć lat, spokojnie mógł być już żonaty. Może Abigail miała przyrodnich braci lub siostry. Od czasu do czasu Kay bawiła się myślą o powrocie do Torremolinos, by go odszukać. Ale właściwie po co? Nie znała jego nazwiska ani adresu. Pewnie w ogóle jej nie pamiętał, a nawet gdyby sobie przypomniał, wyparłby się ojcostwa. Wycierpiała już wystarczająco dużo upokorzeń.
– Mamusiu! Mamusiu! – Abigail podbiegła do niej i objęła jej nogi.
Kay pogłaskała miękkie, ciemne loki córki i odpędziła głupie myśli.
– Chodź, małpeczko, wracajmy do domu.
Był czwartek, dzień ryby z frytkami. Tata zawsze kupował ją na kolację, gdy wracał z pracy. Jedli prosto z papierowych rożków położonych na tacach, siedząc przed nowym kolorowym telewizorem, i popijali mocną herbatą. Potem Kay kąpała Abigail i kładła ją do łóżka. Dziewczynka nie marudziła i szybko zasypiała, szczególnie od kiedy zaczęła chodzić do przedszkola. Później rodzice wyskakiwali do pobliskiego pubu, żeby pograć w rzutki.
Wszystkie koleżanki Kay miały chłopaków, kilka było zaręczonych, a jedna właśnie wyszła za mąż. Abigail wyglądała ślicznie jako malutka druhna, ale sama uroczystość stanowiła dla Kay udrękę. Stała samotnie wśród gości, nie miała pary przy stole i czuła się zbędnym elementem grupowego zdjęcia. Nie zamierzała więcej przez to przechodzić.
– Pora na kolację! – zawołał tata, przekraczając próg w oparach octu winnego. Za plecami trzymał jeszcze jedną torebkę. Matka Kay zbiegła po schodach w nowej bluzce i z ustami umalowanymi różową szminką.
– Co tam masz? – zapytała, drocząc się z nim. Zawsze kupował jej pudełko czekoladek i kartkę z okazji Dnia Zakochanych.
– Dowiesz się w swoim czasie – odparł, całując ją w policzek. – Jutro wszystko się okaże.
Kay z brzękiem odłożyła sztućce na blat. Cholerne walentynki. Nie dało się przed nimi uciec…
Tata wszedł do kuchni i podał jej torbę z jedzeniem do rozpakowania. Trzy dorsze z frytkami i marynowane cebulki. Zawsze to samo, nigdy nie kupował niczego nowego, nigdy nie pytał, czy dla odmiany nie mieliby ochoty na kurczaka, zapiekankę z pieczarkami albo chociaż łupacza zamiast dorsza. Kay musiała się podzielić swoją porcją z Abigail, ale nie miała nic przeciwko, bo i tak uważała na figurę. Rozłożyła jedzenie na tacach, podczas gdy jej mama robiła herbatę. Usadowili się w salonie i jedli w milczeniu, oglądając lokalne wiadomości. Abigail skakała po sofie, skubiąc frytki i zostawiając tłuste ślady na sukience. Kay zastanawiała się, czy jej sytuacja kiedykolwiek się odmieni. Czy kiedykolwiek będzie miała własną rodzinę?
Następnego ranka wstała wcześnie, żeby zrobić Abigail śniadanie przed wyjściem do pracy. Cieszyła się na ten dzień. Wprawdzie był czternasty lutego, jednak z handlowego punktu widzenia walentynki już się skończyły. Po lunchu wszystko zostanie spakowane, włącznie z kiczowatymi girlandami. Kartki dla chorych i pogrążonych w żałobie wrócą na półki, a na wystawie pojawi się kolekcja z okazji Dnia Matki. Kay lubiła porządkować towar, czuła wtedy, że ma nad czymś kontrolę.
– Dzień dobry, moja droga – zaszczebiotała Sandy, jej szefowa, wpuszczając ją do środka.
Była miłą kobietą, ale odrobinę leniwą. Jeśli klientów nie było za dużo, chowała się na zapleczu i pogrążała w lekturze romansideł. Kay, jako szeregowa ekspedientka, nie mogła usiąść nawet na chwilę i pod koniec dnia stopy paliły ją z bólu. Mimo wszystko starała się nie narzekać. Zresztą czas szybciej mijał, gdy nieustannie była czymś zajęta.
– Coś do ciebie przyszło. Ktoś zostawił to na wycieraczce. – Sandy wskazała na białą kopertę leżącą na kasie. Kay sięgnęła po nią i przeczytała: „Dla dziewczyny o lśniących blond włosach”.
– Skąd wiesz, że to dla mnie? – zapytała z wahaniem, kładąc palce na klapce koperty.
– To proste. Jesteś jedyną blondynką, która tu pracuje.
Puls jej przyśpieszył, gdy rozrywała kopertę. To była walentynkowa kartka. Co zabawne, taka sama jak ta, którą wybrała wczoraj dla tamtego mężczyzny. Otworzyła ją i przeczytała wiadomość.
Na górze róże, na dole fiołki,
Czy mogę zaprosić cię na lunch?
Pierwsza po południu będzie ci odpowiadać?
Zaśmiała się mimowolnie. Jakże była głupia. Nawet przez sekundę nie pomyślała, że z nią flirtował, że to ona była jego tajemniczą walentynką. Jak ją opisał? Szczupła, ładne nogi, uroczy uśmiech – jakoś tak.
Och, był wtedy taki czarujący.