Читать книгу Wiatrogon aeronauty - Jim Butcher - Страница 7

Rozdział 1

Оглавление

Statek Handlowy Albionu Drapieżca

Kapitan Grimm zdjął teleskop z prawego okularu masywnych gogli. Aurorański sterowiec był maleńką plamką, ledwie widoczną na tle gęstych chmur na dole. Unoszącemu się wysoko w aerosferze Drapieżcy osłonę zapewniał intensywny blask słońca. W mezosferze, warstwie gęstych chmur i mgły leżącej między nimi a nieprzyjacielem, szalał sztorm, ale mieli jeszcze szanse doścignąć wrogą jednostkę, zanim burza zakłóci działanie systemów statku.

Grimm skinął stanowczo głową.

– Damy się ponieść prądom. Na stanowiska. Wysunąć działa. Rozwinąć sieć, z góry, z dołu i po obu burtach. Tarcza na pełnej mocy. Kurs na aurorańską jednostkę.

– Sygnał „na stanowiska”! – ryknął porucznik Creedy. Rozległy się trzy szybkie uderzenia w dzwon pokładowy, powtarzane raz po raz z narastającą głośnością. – Przygotować działa! – Rozkaz poniósł się echem po całym Drapieżcy. Artylerzyści popędzili do swoich wieżyczek. – Sieć ze wszystkich stron! – Noszący gogle, ogorzali od słońca mężczyźni odziani w skórzane stroje aeronautów, skoczyli na maszty i reje, potwierdzając krzykiem, że zrozumieli rozkaz. Creedy złapał za koniec tuby głosowej i zawołał:

– Maszynownia!

– Maszynownia, tak jest! – odpowiedział mu głos o blaszanym brzmieniu.

– Pełna moc do tarczy, panie Journeyman.

– Pełna moc do tarczy, tak jest! Ale powiedz kapitanowi, żeby ich załatwił, zanim zdążą jej dotknąć. Burza jest za blisko. Jeśli źle wyliczy czas, zostaniemy nadzy.

– Pamiętaj o dyscyplinie, panie Journeyman – odparł ostro Creedy.

– Pamiętam, ty idioto – warknął mechanik. – Nie ucz mnie mojej roboty, ty zarozumiały marynarzyku.

– Daj spokój, pierwszy – rzekł bardzo cicho Grimm. Uśmiechnął się, usłyszawszy odpowiedź tamtego, ale tylko lekko. Eteryczny mechanik był po prostu zbyt wartościowy, by można go było zastąpić, i Journeyman świetnie o tym wiedział.

Wyższy, młodszy mężczyzna skrzywił się i skrzyżował ramiona na piersi.

– Powinien być przykładem dla innych ludzi w maszynowni, kapitanie.

Grimm wzruszył ramionami.

– Ale nie będzie, poruczniku. Nie da się wycisnąć krwi z kamienia. – Spokojnie splótł dłonie za plecami. – A poza tym może mieć rację.

Creedy przeszył go ostrym spojrzeniem.

– Kapitanie?

– To będzie bardzo ryzykowne – odparł Grimm.

Creedy przyjrzał się z uwagą aurorańskiemu sterowcowi i przełknął ślinę. To była jednostka klasy „Cortez”, wielki kupiecki statek, znacznie masywniejszy od Drapieżcy. Miał potężniejsze działa i grubszą tarczę. Choć budowane przez konkurencyjny kasztel sterowce klasy „Cortez” oficjalnie były statkami handlowymi, a nie okrętami wojennymi, to były dobrze uzbrojone i zdarzało się, że miały na pokładzie całą kompanię aurorańskiej piechoty powietrznej. Grimm był przekonany, że właśnie ten sterowiec odpowiada za niedawne straty zadane handlowej flocie Albionu.

– Przygotować się do abordażu, sir? – zapytał Creedy.

Grimm uniósł brwi.

– Nie brak nam śmiałości i odwagi, poruczniku, ale nie jesteśmy szaleńcami. Zostawimy to komandorowi Rookowi i jego przyjaciołom z Floty. Drapieżca to prywatna jednostka.

– Tak jest. Chyba lepiej będzie, jeśli zwiejemy stąd jak najszybciej.

– Przeoramy ich sieć, zepchniemy ich w dół, rzucimy boję i pozwolimy Rookowi zadbać o resztę – potwierdził Grimm. – Jeśli wdamy się w artyleryjski pojedynek, burza może nas dogonić i uszkodzić naszą tarczę.

– Ich tarczę również – zauważył Creedy. We Flocie oczekiwano, że dobry pierwszy oficer będzie grał rolę adwokata diabła, krytykującego plany kapitana. Grimm uważał ten zwyczaj za nieco irytujący. Gdyby nie to, że był winien przysługę siostrze Creedy’ego...

– Mają więcej dział od nas i do tego potężniejszych – odparł. – A także większą wyporność. Jeśli zawiśniemy nieosłonięci naprzeciwko „Corteza”, nawet najgorszy z aurorańskich kapitanów bardzo szybko strąci nas na powierzchnię.

Creedy zadrżał.

– Tak jest, sir.

Grimm poklepał młodszego mężczyznę po ramieniu i uśmiechnął się do niego przelotnie.

– Spokojnie. Gdy Flota karze młodych oficerów tak surowo, robi to po to, by się upewnić, że po powrocie do służby nie popełnią już podobnego błędu. Przywrócą ci pozycję. Gdyby nie zamierzali tego zrobić, po prostu by cię zwolnili. Wkrótce zamienisz Drapieżcę na porządnie opancerzony okręt.

– Drapieżca to dobry statek, kapitanie – zapewnił Creedy. – Po prostu trochę zbyt... delikatny, jak na mój gust.

Stanowczo mniej delikatny, niż ci się zdaje, pomyślał Grimm.

– Bez obaw, pierwszy. Nawet jeśli nie wrócimy do domu z pryzem, nagroda za uszkodzenie nieprzyjacielskiego statku i zostawienie go na pastwę Rooka będzie miłym dodatkiem do naszych zarobków. Co najmniej sto koron na głowę.

Creedy skrzywił się z niezadowoleniem.

– A Rook zgarnie setki tysięcy koron za pryz. I zapewni swojemu Domowi kilka nowych miejsc w Radzie.

Grimm zamknął oczy i uniósł lekko podbródek, gdy jego ludzie rozwijali niemal przezroczystą sieć z eterycznego jedwabiu. Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, w jaki sposób sieć się zmieni, gdy przekaźniki mocy wypełnią ją elektrycznością. Poruszy się wtedy i uniesie, jakby nic nie ważyła. Sieć wychwytywała niewidzialne prądy energii eterycznej płynące przez aerosferę. Półprzezroczyste pasma jedwabiu otaczały statek ze wszystkich stron w odległości około dwustu stóp na podobieństwo wielkiej pajęczyny, przechwytywały moc niewidocznych eterycznych prądów płynących po niebie. Drapieżca ruszył naprzód. Smukły statek szybko nabierał prędkości. Wiatr się wzmagał, zimny i suchy. Rzadkim powietrzem wstrząsnął odległy huk gromu.

Myśl, że komandor Hamilton Rook może zdobyć w kasztelu jeszcze większe wpływy, nie niepokoiła zbytnio Grimma. Nieszczególnie przejmował się polityką. Prostacy z różnych kaszteli mogli gryźć się między sobą, jeśli to im odpowiadało. Dopóki miał Drapieżcę, nie potrzebował niczego więcej.

Kettle, mężczyzna stojący za drążkami sterowymi kilka stóp wyżej za Grimmem i Creedy’m, zagwizdał krótko. Kapitan odwrócił się, unosząc brwi.

– Panie Kettle?

Posiwiały aeronauta wskazał podbródkiem w dół, na nadchodzącą burzę.

– Kapitanie, może powinieneś zejść bardziej stromo niż zwykle. Przyciąganie szybciej doprowadzi nas do celu, a jeśli starcie nie pójdzie po naszej myśli, będziemy mogli przemknąć obok nich i zniknąć w chmurach.

– Nie zapominaj się, aeronauto – warknął Creedy. – Jeśli masz jakąś sugestię, możesz ją przekazać kapitanowi za moim pośrednictwem. Tak mówi regulamin Floty.

– Pierwszy, to nie jest okręt Floty – rzekł mu cicho Grimm. – To jest mój statek. Daj mi się zastanowić.

Propozycja pana Kettle’a miała sens. Zwiększona prędkość ułatwiłaby zadanie artylerzystom, ale ich statek był w dobrym stanie i nie powinien potrzebować cudownej celności, by wyłączyć z akcji nieprzyjacielską jednostkę przy ataku z zaskoczenia. Co więcej, rozpoczną walkę kilka chwil wcześniej, przed nadejściem burzy. Jeśli tarcza Drapieżcy pozostanie nietknięta, ich szanse będą wyglądały znacznie lepiej.

Creedy, który nie bladł nawet podczas najgwałtowniejszej burzy, zrobił się lekko zielony, usłyszawszy, co jego kapitan sądzi o regulaminie Floty. Obejrzał się jednak przez ramię na Kettle’a i dzielnie ponowił próbę wykonania tego, co uważał za swój obowiązek.

– Strome nurkowanie wydaje się niepotrzebne, sir. Najprawdopodobniej nawet nas nie zauważą, dopóki nie otworzymy ognia.

– Jesteśmy daleko od domu, pierwszy. Wolałbym nie polegać na prawdopodobieństwie. – Grimm skinął głową do pilota. – Zrobimy to po twojemu, panie Kettle. Przekaż artylerzystom, że mają przestawić działa.

– Tak jest.

Grimm przechylił głowę, zastanawiając się nad nasilającym się wiatrem.

– Panie Creedy, każ ludziom stawiać żagle.

Pierwszy oficer zamrugał ze zdziwienia.

– Kapitanie?

Grimm nie miał mu za złe tej reakcji. W dzisiejszych czasach niewiele sterowców posługiwało się żaglami. Gdy statek wypadł z aerosfery albo znalazł się w obszarze ciszy, gdzie prądy eteryczne były za słabe, chętniej korzystano z napędzanych parą śmigieł albo nowoczesnych, podobnych do śrub turbin. Żagle miały jednak pewne zalety. Nie potrzebowały ciężkich, zajmujących wiele miejsca maszyn parowych i w porównaniu z nimi były też prawie bezgłośne.

To dziwne, jak często w życiu rozsądniej jest być cicho, pomyślał Grimm.

– Na razie niech będą zrefowane, ale chcę, żeby były gotowe.

– Tak jest – odparł Creedy z entuzjazmem jeszcze mniejszym niż przed chwilą. Przekazał jednak wiernie rozkazy.

Potem nie pozostało im właściwie już nic poza czekaniem, aż Drapieżca zajmie pozycję przed zejściem w dół. W skład standardowego wyposażenia bojowego wchodziła uprząż z licznymi punktami mocującymi. Lina bezpieczeństwa miała sześć do dziewięciu stóp długości, była spleciona z rzemieni, i na obu końcach miała zaciski. Gdy zabrzmiał sygnał „na stanowiska”, każdy był zobowiązany mieć przy sobie trzy takie liny. Grimm i Creedy przypięli po dwie do poprzeczek albo pierścieni, które w tym właśnie celu rozmieszczono na całym pokładzie sterowca.

Gdy już zaciągnęli mocno liny, kapitan zatrzymał się na chwilę, by poprawić mundur. Jako dowódca statku handlowego właściwie nie musiał go nosić, ale załoga zamówiła dla niego uniform po ich pierwszym, bardzo udanym ataku korsarskim. Wyglądał tak samo jak mundur Floty, tyle że skóra nie była granatowa ze złotą obwódką, lecz czarna z krwawoczerwoną. Końce rękawów długiego płaszcza zdobiły dwa szerokie pasy symbolizujące rangę kapitana sterowca. Srebrne guziki w kształcie czaszek były, zdaniem Grimma, lekką przesadą, musiał jednak przyznać, że nadają płaszczowi odpowiednio piracki wygląd.

Na koniec, jak zwykle, zaciągnął rzemień kapelusza, by umocować go bezpiecznie. Aeronauci uważali, że jeśli podczas nurkowania przed walką kapitanowi spadnie nakrycie głowy, przynosi to pecha, a on widział w swoim czasie zbyt wiele dziwnych rzeczy, by mógł być całkowicie wolny od przesądów.

Potrzebowali trochę czasu, by pokonać wielomilowy dystans dzielący Drapieżcę od aurorańskiego statku. Napięcie rosło z każdą chwilą, unosiło się w zimnym powietrzu, uwidaczniało się w sztywności pleców artylerzystów i aeronautów. Pojedynki sterowców były najbardziej niszczycielską postacią przemocy znaną człowiekowi i wszyscy na pokładzie o tym wiedzieli.

Grimm jak zawsze grał przypisaną mu rolę. Niepokój i strach można było tolerować. W końcu w tej sytuacji były one jedyną rozsądną reakcją. Strach był jednak chorobą, która często się szerzyła, paraliżując załogi i prowadząc do zniszczenia, którego wizja była jego źródłem. Kapitan nie mógł sobie pozwolić na takie luksusy. Ludzie musieli mieć pewność – nie tylko nadzieję, lecz absolutną pewność – że ich dowódca wie, co robi. Musieli wiedzieć, że kapitan jest niezwyciężony, nieomylny i klęska się go nie ima. Ta pewna, niezachwiana wiedza miała dla załogi kluczowe znaczenie. Pozwalała ludziom lekceważyć strach i skupiać się na obowiązkach, jak ich nauczono.

Ludzie zachowujący się tak, jak nauczono ich podczas szkolenia, nawet pośród piekielnej furii bitwy powietrznej, byli niezbędnym warunkiem zwycięstwa. Taka załoga ponosiła znacznie mniej strat w zabitych i rannych. Grimm wolałby rzucić się w dół z brzusznych masztów Drapieżcy, niż stracić na próżno choć jedną kroplę krwi załogi. Dlatego robił, co tylko mógł, by walczyli jak najdzielniej i jak najskuteczniej.

Czyli nie robił nic.

Stał spokojnie na pokładzie. Jego liny bezpieczeństwa były napięte, a dłonie splótł za plecami. Wpatrywał się przed siebie, absolutnie niczego po sobie nie okazując. Od czasu do czasu czuł omiatające go spojrzenia, ale stał bez ruchu, emanując spokojem i pewnością siebie.

Creedy próbował naśladować kapitana, lecz tylko z ograniczonym powodzeniem. Ściskał jedną z poręczy tak mocno, że knykcie mu zbielały, i zbyt mocno wydychał powietrze przez rozwarte nozdrza.

– Pierwszy, może włożyłbyś rękawiczki? – zasugerował cicho Grimm. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.

Creedy spojrzał na swe dłonie i natychmiast puścił poręcz. Pogrzebał w kieszeniach, szukając rękawiczek, i włożył je pośpiesznie.

Grimm nie mógł mieć pretensji do młodego oficera. To będzie dla niego pierwsza bitwa na pokładzie Drapieżcy, który był cywilnym statkiem. Zbudowano go prawie wyłącznie z drewna, nie miał stalowych płyt powleczonych mosiądzem i miedzią, jakimi mogły się pochwalić okręty wojenne. Jeśli nieprzyjacielskie impulsy przebiją tarczę, każdy z nich spowoduje straszliwe uszkodzenia statku i straty w ludziach. Szczęśliwy strzał mógł nawet zniszczyć kryształ rdzenia, powodując eksplozję, która rozrzuci sterowiec i jego załogę na przestrzeni wielu mil.

Obawy Creedy’ego miały swe korzenie w wieloletniej służbie na okrętach Floty Kasztelu Albion. Wszystko, co wiedział, mówiło mu, że zmierza ku bitwie mogącej się skończyć zagładą obu przeciwników, a Grimm podejmuje straszliwe ryzyko.

Nie było jego winą, że nigdy dotąd nie walczył na Drapieżcy.

Nadszedł czas. Statek znalazł się w odpowiedniej pozycji, nieco więcej niż milę nad aurorańską jednostką.

– Sygnał do manewrów! – zawołał Grimm.

Pokładowy dzwon zaczął wybijać szybkie staccato, ostrzegając wszystkich, by zapięli liny bezpieczeństwa, nim zacznie się bitwa.

Kapitan poczuł, że jego usta rozciągają się w uśmiechu godnym wilka. Zacisnął jeszcze mocniej rzemyk kapelusza przed rozpoczęciem nurkowania, a potem spojrzał w bok i skinął lekko głową.

– Panie Kettle, schodzimy w dół.

Wiatrogon aeronauty

Подняться наверх