Читать книгу Wiatrogon aeronauty - Jim Butcher - Страница 8

Rozdział 2

Оглавление

SHA Drapieżca

Grimm stanął pewniej na nogach w chwili, gdy Journeyman odciął dopływ mocy do układu amortyzacji kryształu wznoszącego i Drapieżca runął z nieba niczym kamień.

Atak nurkujący był manewrem stosowanym przez małe jednostki. Sam upadek nie powodował poważnych szkód bez względu na rozmiary statku, ale nagła utrata prędkości pod jego koniec mogła przeciążyć drewniane elementy. Większe jednostki, wyposażone w znacznie cięższy pancerz, były bardziej narażone na tego typu naprężenia. Duży sterowiec musiał wytracać prędkość znacznie wolniej i w rezultacie często opadał tak nisko, że potem nie był w stanie szybko wrócić na wysokość przeciwnika. Naprawdę skuteczny atak nurkujący wymagał szybkiego, gwałtownego wytracenia prędkości i Grimm słyszał opowieści o pancernikach i drednotach, które próbowały tego manewru, a gdy starały się zbyt szybko wyhamować, ich kryształy wznoszące wyrywały się gwałtownie i spadały na powierzchnię. Rozsądni kapitanowie nigdy nie próbowali tego manewru na niczym większym od lekkiego krążownika, jednakże dla stosunkowo małego sterowca o rozmiarach niszczyciela, takiego jak Drapieżca, atak nurkujący pozostawał zasadniczym elementem doktryny.

Kettle mocno zaciskał dłonie na drążkach sterowych, zachowując stabilność statku dzięki płatom manewrowym zamontowanym na kadłubie i ogonie. Sieć eteryczna nadal ciągnęła Drapieżcę naprzód, ale teraz kierowała go również w dół, ku aurorańskiemu sterowcowi położonemu niemal dokładnie naprzeciwko stojącego wysoko na niebie słońca.

Wraz ze wzrostem prędkości pokład coraz gwałtowniej podskakiwał. Belki skrzypiały pod wpływem naprężeń. Sterowiec pochylał się coraz bardziej. Tylko liny bezpieczeństwa przytwierdzone do uprzęży chroniły Grimma przed upadkiem. Po raz kolejny ucieszył się, że jest człowiekiem tylko średniego wzrostu. Biedny drągal Creedy próbował imitować stoicką postawę kapitana, ale nagłe wstrząsy pokładu miotały jego głową na wszystkie strony.

Auroranin rósł z każdą chwilą. Dźwięki produkowane przez przeciążone belki Drapieżcy stawały się coraz głośniejsze i przybierały wyższą tonację. Każdy sterowiec brzmiał inaczej podczas nurkowania, choć nikt nie wiedział, dlaczego tak jest. Gdy Grimm był midszypmenem, służył na niszczycielu o nazwie Cętka, który opadając na ofiarę, zawodził niczym potępiona dusza. Inne statki piszczały jak gigantyczne gwizdki parowe, jeszcze inne wydawały z siebie rytmiczny łoskot, jakby ktoś bił w ogromny bęben. Grimm służył kiedyś na lekkim krążowniku Wściekły, który dosłownie warczał ogłuszająco, opadając na przeciwnika.

Żaden z nich nie dorównywał jednak jego statkowi.

Drapieżca śpiewał, ruszając do boju.

Świst szybkiego wiatru i nasilające się skrzypienie zlały się nagle w jedną, harmonijną melodię. Liny, reje i maszty drżały w tym samym rytmie, produkując własne nuty, pozostające w harmonii z pozostałymi. Tonacja wznosiła się wraz ze wzrostem prędkości, a muzyka z każdą chwilą stawała się coraz głośniejsza, aż wreszcie osiągała crescendo czystej, niesamowitej, nieludzkiej furii. Grimm czuł potężniejącą wokół muzykę, czuł, że sterowiec wytęża siły, pragnąc wykonać zadanie. Jego umysł z najdrobniejszymi szczegółami wyczuwał wszystkie liny, wszystkie plamy na pokładzie statku czy na skórzanych kombinezonach aeronautów. Czuł ruch mknącego naprzód i w dół sterowca, podmuch towarzyszący jego pędowi oraz narastające przerażenie załogi. Jeden z ludzi krzyknął – ktoś zawsze musiał być pierwszy – i po chwili wszyscy przyłączyli się do pieśni Drapieżcy, mieszając swe bojowe okrzyki z głosem sterowca. Statek ich nie zawiedzie. Grimm był tego pewien, czuł to, tak samo jak blask słońca na twarzy czy wiatr targający jego włosami.

Wyczuwał też, że ich prędkość, kurs oraz pozycja są absolutnie bezbłędne.

– Teraz! – ryknął, unosząc ręce w szybkim, nagłym geście.

Kettle przesunął przepustnicę wysokości od zera do normalnej pozycji neutralnej wyporności i pociągnął mocno za drążki sterowe. Grimm tego nie widział, ale wiedział, co się dzieje. W maszynowni zobaczono wskaźnik przepustnicy i Journeyman oraz jego pomocnicy przekazywali już moc z kryształu rdzeniowego z powrotem do kryształu wznoszenia. Sterowiec zaczął zwalniać z gwałtownym jękiem.

W tej samej chwili Drapieżca obrócił się wokół długiej osi i przechylił na lewą burtę, kierując działa po tej stronie na aurorański statek. Nawet widziany przez ciemne szkła gogli rozbłysk siedmiu eterycznych dział był tak jasny, że Grimm skrzywił się boleśnie i odwrócił wzrok. Impulsy pomknęły z hukiem ku Auroranom.

Każde działo było szkieletem z miedzi i mosiądzu otaczającym lufę z powleczonej miedzią stali. Dokładnie w połowie długości lufy na miedzianych drutach zawieszono zestaw kryształów bojowych. Uaktywniona broń działała w taki sam sposób jak zwyczajna rękawica, tyle że na znacznie większą skalę. Potem impuls wzmacniano energią kryształu artyleryjskiego, co razem składało się na czyste zniszczenie.

Impuls wystrzelony z działa uwalniał po uderzeniu w cel wielką ilość energii. Tylko jeden wystrzał z któregoś z dział Drapieżcy mógłby spalić większą część nieopancerzonego statku, jeśli tylko trafi w odpowiedni punkt. Przeciwko aurorańskiemu sterowcowi zwróciło teraz swą furię siedem takich dział. Wszystkie były wymierzone w szczyty masztów, na których wspierała się sieć eteryczna otaczająca nieprzyjacielski statek. Grimm przyglądał się uważnie, czekając na rezultaty pierwszej salwy.

Teoretycznie impulsy lekkich dział Drapieżcy mogły mieć skuteczny zasięg do prawie dwóch mil. W praktyce jednak potrzeba było nieruchomego pokładu, nieruchomego celu, dobrze wyszkolonych artylerzystów oraz sporej dawki szczęścia, by trafić coś z odległości przekraczającej pół mili, być może trochę większej, jeśli użyli cięższego działa pościgowego – jedynego działa średniego kalibru, w jakie był wyposażony Drapieżca. Obrona lekkiego sterowca opierała się na jego szybkości i zwrotności. Takie jednostki rzadko posuwały się naprzód stałym kursem podczas bitwy. Tego typu wykalkulowana wymiana ognia była odpowiednia dla cięższych okrętów, zdolnych wytrzymać wiele trafień i wyposażonych w działa dziesięć razy potężniejsze od dział Drapieżcy.

Wszyscy artylerzyści Grimma byli doświadczonymi aeronautami służącymi niegdyś we Flocie i w niczym nie ustępowali załogom okrętów pozostających w czynnej służbie. Choć Drapieżca był szybki, cel dzieliło od niego zaledwie dwieście jardów, a artylerzyści dokładne wiedzieli, pod jakim kątem Kettle pochyli sterowiec.

Żadna jednostka nie zdołałaby się uchylić przed salwą burtową z takiej odległości. Ledwie można było zobaczyć rozbłysk dział napastnika. Wszystko po prostu działo się zbyt szybko. Błysk, ślad gorejącej komety ciągnącej za sobą ogon z iskier, a potem uderzenie w cel i wszystko to niemal w tej samej chwili.

Ani jedno działo nie chybiło.

I ani jeden strzał nie dotarł do celu.

Jakieś dwadzieścia jardów od nieprzyjacielskiego sterowca rozjarzyła się ściana szmaragdowego blasku. Impulsy uderzyły w aurorańską tarczę.

Tarcza była polem energetycznym generowanym przez rdzeń mocy pokładowego kryształu. Gdy uderzał w nią impuls wystrzelony z działa, zaczynała świecić niby mglista sferyczna chmura poprzeszywana błyskawicami. Pochłaniała nadchodzące impulsy i rozpraszała je bezpiecznie, zanim zdążyły uderzyć w statek. Tarcze były wielkim obciążeniem dla rdzenia, szybko wyczerpywały jego zasoby energii. Nie sposób było latać z cały czas włączoną tarczą.

Grimm otworzył szeroko oczy. Czas się nagle dla niego zatrzymał.

Impulsy z dział Drapieżcy wdarły się głęboko w nieprzyjacielską tarczę, docierając niemal do kadłuba Auroranina, ale nie wyrządziły żadnych szkód.

Nieprzyjaciel miał włączoną tarczę.

To znaczyło, że widział nadlatującego Drapieżcę.

A to znaczyło, że ich obserwował.

To z kolei znaczyło, że chciał, by go zauważono. Unosił się leniwie na powolnym prądzie tuż nad mezosferą jak idealny cel i był gotowy odpowiedzieć ogniem na ogień.

W tej samej chwili, gdy przez jego głowę przemknęły te myśli, Grimm zauważył, że Auroranin wypuścił sygnalne flary – jakby ogłuszający huk dział nie zdążył już ostrzec jego sojuszników.

Creedy krzyknął z wściekłości. Najwyraźniej doszedł do takich samych wniosków jak Grimm. Zapewne sądził też, że to będzie jego śmiertelny okrzyk. W końcu nieopancerzony sterowiec wielkości Drapieżcy z pewnością nie oprze się pełnej salwie Auroranina.

Po chwili nieprzyjaciel otworzył ogień.

Pokład niemal zniknął w rozbłysku tarczy Drapieżcy. Auroranin miał na jednej burcie dwanaście dział, a nawet jeśli pojedynczo były nieco mniej potężne od siedmiu dział albiońskiego sterowca, różnica była ledwie zauważalna. Nieprzyjacielskie impulsy rozświetliły tarczę Drapieżcy, upodabniając ją do gęstej mgły. Blask zniknął tak szybko, że ledwie można było go zauważyć.

Ale tarcza nie pękła. Powstrzymała atak zaledwie kilkanaście stóp od kadłuba. Nad pokładem uniósł się intensywny zapach ozonu.

Krzyk Creedy’ego ucichł, przechodząc w zdławiony, wyrażający szok charkot.

Grimm będzie mógł śmiać się z tego później – pod warunkiem, że przeżyje kilka następnych chwil. Na razie musiał wykonać manewr, a potem umknąć z pułapki.

– Kettle! – ryknął kapitan, wykonując jednocześnie gesty obiema rękami – zejdź niżej i schowaj nas we mgle!

– Tak jest, sir! – odpowiedział doświadczony pilot. Stanął pewniej na nogach i pociągnął mocno za drążki sterowe. Zaciskał zęby, a mięśnie szyi uwydatniły mu się z wysiłku.

Drapieżca opadł na Auroranina z prawej strony. Teraz, gdy znaleźli się poniżej nieprzyjaciela, Kettle ponownie obrócił statek, kierując działa prawej burty ku dolnej części kadłuba oraz brzusznemu olinowaniu aurorańskiego sterowca.

Działa Drapieżcy raz jeszcze głośno wyraziły swą furię. Tym razem jednak wyglądało to inaczej. Podporucznik Hammond, dowodzący artylerią na prawej burcie, zauważył nieprzyjacielską tarczę i w ciągu kilku sekund między tym zdumiewającym odkryciem a otworzeniem ognia zdążył zmienić rozkazy. Działa Drapieżcy wystrzeliły kolejno, jedno po drugim – a wszystkie celowały dokładnie w śródokręcie.

Ostrzał sekwencyjny był od dawna stosowaną metodą przebijania nieprzyjacielskiej tarczy, wymagał jednak wielkich umiejętności. Pierwszy strzał rozbijał zewnętrzną warstwę, tworząc w niej zagłębienie. Drugi wbijał się głębiej. Potem przychodziła kolej na trzeci, czwarty i tak dalej.

Szósty impuls przypalił kadłub nieprzyjacielskiego sterowca, zostawiając na nim czarne ślady.

Siódmy eksplodował w samym środku jego dolnej powierzchni.

Rozległ się huk uwolnionej energii. Towarzyszył mu piekielnie jasny rozbłysk. Fragment kadłuba o średnicy dobrych trzydziestu stóp po prostu zniknął, zmieniając się w chmurę sadzy i śmiercionośnych odłamków. Odpryski pomknęły niczym włócznie do wnętrza sterowca, niesione podmuchem. Pożar ogarnął fragmenty kadłuba otaczające otwór i szalał w odsłoniętych wnętrznościach aurorańskiego statku. Połamane maszty brzuszne odpadły od kadłuba i zaplątały się w olinowanie, a także w migotliwe, ledwie widoczne nici brzusznej sieci. Nagły wstrząs oraz zniknięcie sieci zakłóciły równowagę sterowca, przesuwając jego środek ciężkości. Statek przechylił się mocno na lewą burtę. Wybuch rozbił też jeden z dwóch brzusznych stabilizatorów, i gdy statek się zakołysał, zaczął też myszkować.

Creedy, Kettle i wszyscy obecni na pokładzie członkowie załogi zakrzyknęli głośno i triumfalnie. Choć z pewnością nie zadali nieprzyjacielowi śmiertelnego ciosu, na pewien czas okaleczyli go poważnie. Aurorański sterowiec nadal jednak pozostawał groźny. Miał więcej dział od nich, krwawił, ale krył się za nietkniętą w przeważającej części tarczą. Niemniej w pojedynku między dwoma statkami przewaga należała teraz do Drapieżcy.

Grimm nie patrzył już na nieprzyjacielski statek. Auroraninem wstrząsały kolejne eksplozje. Migotliwe rozbłyski eterycznej energii odnalazły gdzieś czynne kryształy – zapewne w rękawicach przechowywanych w zbrojowni. Kapitan skierował jednak teleskop w drugą stronę. Jego wzmocniony soczewkami wzrok wypatrywał na otaczającym niebie wezwanej przez nieprzyjaciela odsieczy.

Z mgieł mezosfery wyłonił się drugi sterowiec. Z jego drzewc i olinowania spływały mroczne obłoki, zsuwające się też z opancerzonych burt, które zalśniły nagle w jasnych promieniach słońca. Na grzbietowych i brzusznych masztach dumnie powiewały bandery Armady Kasztelu Aurora – dwa niebieskie pasy na białym polu i pięć szkarłatnych gwiazd rozsianych między nimi. Na dziobie napisano złotymi literami OAA Itasca.

Na ten widok w kości Grimma wniknął chłód. Itasca była legendarnym okrętem. Pozostawała w służbie od z górą pięciuset lat. Auroranie uważali ją za nagrodę przyznawaną doświadczonym kapitanom zbliżającym się do stopnia admiralskiego. Grimm nie przypominał sobie w tej chwili nazwiska jej aktualnego dowódcy, z pewnością jednak zaliczał się on do najlepszych w Armadzie.

Co gorsza, Itasca była krążownikiem liniowym, okrętem skonstruowanym z myślą o polowaniu na jednostki takie jak Drapieżca i rozbijaniu ich na chmury lśniących odłamków. Mogła z łatwością wytrzymać ostrzał mniejszego statku, a jej działa – mniej więcej czterokrotnie potężniejsze od dział Drapieżcy i niemalże dorównujące uzbrojeniu pancernika – potrzebowały tylko jednej salwy, by przebić ich tarczę i zniszczyć cały sterowiec razem z załogą. Co więcej, pancerz i tarcza Itaski pozwalały jej prowadzić ostrzał z odległości, jakiej Drapieżca nigdy nie mógłby dorównać. Jeszcze gorszy był fakt, że pancerny okręt miał wiele rdzeni mocy i był w stanie transportować, rozwijać oraz zaopatrywać w energię sieć znacznie dłuższą od sieci Drapieżcy. Mimo większej masy nieprzyjaciela, Grimm może nie zdołać mu umknąć, nim potężne działa krążownika liniowego położą przedwczesny kres wyścigowi.

Jedynym, co im sprzyjało, był ślepy fart – aurorański okręt wyłonił się z mgły prawie dwa tysiące jardów od nich. Grimm zauważył jednak, że gdyby Drapieżca zaatakował pod standardowym kątem zamiast spróbować śmielszego manewru zaproponowanego przez Kettle’a, od dział Itaski dzieliłoby ich zaledwie sto jardów. Nieprzyjacielski kapitan – kimkolwiek mógł być – trafnie wybrał pozycję. W końcu albioński korsarz mógł opaść na kupiecki statek pod dowolnym kątem, a on nie mógł wiedzieć, z której strony nadejdzie atak. Mimo to zdołał przewidzieć zachowanie Grimma. Na tego typu uśmiech fortuny sprytni kapitanowie potrafili zapracować własnymi siłami.

– Kettle! – warknął Grimm. – Nurkuj!

Pilot posłuchał go natychmiast. Sięgnął ku przepustnicy, mrugając z zaskoczenia, ale potem spojrzał za plecy kapitana i zobaczył Itaskę. Okręt obracał się już, kierując ku nim swe potężne działa.

Drapieżca opadł gwałtownie. Nie było czasu na ostrzeżenie przed manewrem i wielu członków załogi dało się zaskoczyć. Grimm zauważył, że podporucznik Hammond uniósł się nagle nad pokład, połączony z nim tylko jedną liną bezpieczeństwa. Oficer z pewnością biegał wzdłuż linii swych artylerzystów, pośpiesznie wydając im instrukcje mające umożliwić powtórzenie manewru z ogniem sekwencyjnym. Kapitan podziękował Bogu w Niebiosach, że Hammond pomimo pośpiechu pamiętał o zapięciu choć jednej liny.

Przez moment Grimm sądził, że udało się umknąć przed starciem z Itascą, ale w tej samej chwili, gdy Drapieżca dotarł do najwyższej warstwy chmur, Auroranin otworzył ogień.

Statek Grimma stanowił stosunkowo mały cel. Masą ledwie przerastał niszczyciela. Do tego poruszał się szybko i oddalał od przeciwnika pod kątem. Przy tak dużej odległości artylerzyści musieliby się wykazać piekielną biegłością, żeby trafić w cel, zwłaszcza że ich oczy przywykły do półmroku mgły, a przed chwilą wyłonili się nagle w rozświetloną blaskiem słońca aerosferę.

Ktoś na Itasce umiał naprawdę dużo. Albo miał szczęście.

Impuls z ciężkiego działa aurorańskiego okrętu wybił dziurę w tarczy Drapieżcy równie łatwo jak kamień ciśnięty w pajęczynę, a potem eksplodował na szczycie tylnego masztu grzbietowego. Tylko ostry kąt, pod którym nurkował albioński sterowiec, uratował go przed zniszczeniem. Wybuch całkowicie oderwał grzbietowe maszty i chciwie pochłonął sieć po tej stronie, tworząc pajęczynę ognia. Odłamki drewna posypały się na wszystkie strony. Grimm słyszał krzyki ludzi, gdy chmura śmiercionośnych pocisków posypała się na załogi dział po prawej burcie. Jeden z odłamków uderzył w główny kryształ działa numer trzy. Rozbłysło białozielone światło. Eksplozja zabiła załogę działa i zostawiła w burcie statku dziurę szeroką na dobre dwanaście stóp. Przy sąsiednim dziale artylerzysta nazwiskiem Aricson krzyknął rozpaczliwie, gdy fragment kadłuba, do którego były przytwierdzone jego liny bezpieczeństwa, odpadł od statku i poleciał w dół, pociągając go za sobą. Jeszcze przez chwilę było słychać jego przeraźliwy wrzask. Potem aeronautę i jego głos pochłonęła mgła. Po chwili skłębione morze chmur w całości połknęło Drapieżcę.

– Manewry unikania! – rozkazał Grimm. Odległy huk dział Itaski nie milknął. Kapitan słyszał też gniewny syk przeszywających mgłę impulsów. Tylko dzięki fartowi udało im się przeżyć jedno trafienie w maszt, a teraz trzydzieści dział ostrzeliwało mgłę, wypełniając ją upiornym blaskiem. Grimm wiedział, że nieprzyjacielski okręt przechyli się na prawą burtę, by dać swym artylerzystom szansę ostrzeliwania ich przewidywanej trasy. Jeśli któremuś z nich znowu się poszczęści, Drapieżca nie wróci do Kasztelu Albion.

Kettle gwałtownie poruszał dźwigniami sterowymi. Ze wszystkich stron otaczała ich zimna mgła. Statek mknął slalomem w dół mezosfery, podczas gdy Grimm, nie pozwalając sobie na wstrzymanie oddechu, czekał na impuls, który zniszczy Drapieżcę z całą załogą. Sterowiec cały czas wypełniał mgłę nieustępliwym śpiewem o tonacji zmieniającej się przy każdej korekcie kursu. Ów dźwięk ciągnął się za nimi niczym drwiący śmiech.

Grimm zaciskał pięści i zgrzytał zębami. W zasadzie nie miał nic przeciwko takiemu zachowaniu swego statku, lecz czasami wolałby, by Drapieżca umiał myśleć, a nie tylko drwić z nieprzyjaciela. Nic jednak nie mógł na to poradzić. Musiał po prostu wierzyć w to, że mgły mezosfery stłumią dźwięk i utrudnią lokalizację jego źródła, co uniemożliwi artylerzystom Itaski namierzenie celu.

Czekał tak długo, jak tylko się odważył, prawie minutę.

– W górę! – zawołał wreszcie.

Kettle przekazał sygnał do maszynowni i mknący szaleńczo w dół statek zaczął zwalniać. Po kilku uderzeniach serca wyrównał lot. Wszyscy na pokładzie czekali bezgłośnie, podczas gdy Kettle próbował nadać stateczność uszkodzonemu sterowcowi.

Po chwili Grimm wypuścił powoli powietrze z płuc i pochylił głowę. Potem uniósł ze znużeniem rękę i zdjął gogle. Zimne wilgotne powietrze lepiło mu się do skóry wokół oczu.

– Nie ścigają nas – wydyszał z ulgą Creedy i również zdjął gogle.

– Pewnie, że nie. Itasca jest na to zdecydowanie za duża – odparł kapitan. Jego głos zabrzmiał słabo i ochryple. Czuł się tak, jakby zamiast szyi i barków miał sztaby mosiądzu. – Taki potwór nie może nurkować z szybkością Drapieżcy. Zresztą żaden aurorański kapitan nie próbowałby nas szukać w tej mgle. Bałby się ośmieszenia. Wyścig dwóch ślepców ma w sobie mało godności.

Pierwszy oficer prychnął przez nos.

– Kontrola obrażeń – rozkazał cicho Grimm, odpinając liny ratunkowe. – Dopilnuj, żeby doktor Bagen miał wszystko, czego potrzebuje, żeby pomóc rannym. Sprawdź stan. Będę w swojej kajucie.

Creedy skinął głową i rozejrzał się powoli.

– Sir?

Grimm się zatrzymał.

– Tarcza Drapieżcy... jest bardzo potężna, jak na tak mały statek.

Młody oficer właściwie nie zadał pytania, ale i tak zawisło ono w powietrzu. Grimm nie lubił wykręcania się od odpowiedzi. To utrudniało życie. Choć porucznik sprawiał wrażenie porządnego człowieka, nie był gotowy zaufać mu aż tak bardzo. Jeszcze nie.

– Proszę zająć się statkiem, panie Creedy – odparł, obrzucając pierwszego oficera pozbawionym wyrazu spojrzeniem.

Creedy stanął na baczność i oddał mu honory z godną Akademii precyzją.

– Tak jest, kapitanie.

Grimm odwrócił się i ruszył do swej kajuty. Zamknął za sobą drzwi i usiadł na koi. Bitwa się skończyła.

Dłonie zaczęły mu się trząść. Wkrótce dołączyły do nich ramiona, a potem brzuch. Mężczyzna podciągnął kolana do piersi i siedział przez chwilę bezgłośnie, drżąc z przerażenia i ekscytacji, których nie pozwolił sobie odczuwać podczas bitwy.

W jego głowie niosły się echem krzyki Aricsona. Zamknął oczy. Fioletowa plama eksplozji działa numer trzy wypalona na jego siatkówce unosiła się w ciemności.

Głupota. Był głupi. Wydzierał Auroranom wielkie zyski i było nieuniknione, że prędzej czy później postanowią coś w tej sprawie zrobić. Jakiś idiota mógłby powiedzieć, że fakt, iż wysłali przeciwko niemu Itaskę, był prawdziwym komplementem. Tenże idiota nie musiałby jednak przekazywać rodzinom zabitych kondolencji oraz wypłacać pośmiertnych odpraw. Grimm wiedział, że jego decyzje były słuszne, biorąc pod uwagę to, co wiedział w danej chwili. Niemniej niektórzy z jego ludzi zginęli z tego powodu.

Stracili życie dlatego, że on wydał rozkazy, a oni je wykonali. Wszyscy zdawali sobie sprawę z ryzyka. Każdy z nich służył kiedyś we Flocie. Wszystko mogło się zakończyć znacznie gorzej, ale to zbytnio nie pocieszy świeżo upieczonych wdów czekających w kasztelu.

Drżał, pełen żalu, i obiecywał cieniom poległych, że nie popełni drugi raz tego samego błędu.

Był kapitanem.

* * *

Gdy przyszedł Creedy z meldunkiem o stratach. Grimm wziął się już w garść.

– Kapitanie – odezwał się z szacunkiem młody oficer. – Uważam, że twoje osiągnięcia nie spotkały się w domu z należytym uznaniem.

– Doprawdy?

– Tak, kapitanie – zapewnił Creedy. W jego głosie zabrzmiał kontrolowany podziw. – No wie pan, Auroranie wysłali Itascę, żeby złapać w pułapkę jeden korsarski sterowiec... jeśli się nad tym zastanowić, to prawdziwy komplement, kapitanie.

Grimm westchnął.

– Kapitan Castillo to jeden z ich najlepszych dowódców – ciągnął Creedy. – Jego atak był prawie bezbłędny, ale wymknąłeś mu się z garści między palcami. Gdybyś był kapitanem Floty, zasłużyłbyś na nagrodę za...

Twarz Creedy’ego poczerwieniała. Młody oficer umilkł.

– Człowieka mogą spotkać gorsze rzeczy niż wywalenie z Floty, pierwszy – rzekł cicho Grimm. – Najpierw straty, a potem raport o uszkodzeniach. Czy jest bardzo źle?

– Nie najlepiej – przyznał Creedy. – Pięciu zabitych i sześciu rannych. Głównie odłamki i wstrząśnienie mózgu u jednego aeronauty z maszynowni, który zbyt szybko odłączył drugą linę.

Grimm skinął głową.

– A statek?

– Z grzbietowych masztów zostały tylko kikuty. Musielibyśmy dotrzeć do statkowni, żeby zastąpić je nowymi. Byliśmy też zmuszeni zrzucić olinowanie, co znaczy, że straciliśmy większą część grzbietowej sieci. W pokładzie działowym jest dziura po dziale numer trzy. To również da się naprawić tylko w statkowni. Straciliśmy też dwie liny w układzie amortyzacji kryształu wznoszącego.

Grimm wciągnął powoli powietrze w płuca. Układ amortyzacji był centralną strukturą statku, zbudowaną wokół głównego kryształu wznoszącego. Wspierał się na nim cały ciężar sterowca, rozkładający się między linami układu. Było ich osiem, a do utrzymania ciężaru całego statku powinny wystarczyć dwie... ale im więcej ich pękało, tym bardziej prawdopodobne było, że z pozostałymi stanie się to samo, zwłaszcza podczas manewrów na wysokiej prędkości. Strata liny czasami się zdarzała, ale nie wolno było traktować jej lekko.

– Mam wrażenie, że najlepsze zachowałeś na koniec, pierwszy – stwierdził Grimm.

Creedy skrzywił się boleśnie.

– Pierwszy mechanik Journeyman mówi, że w głównym krysztale wznoszącym pojawiły się pęknięcia.

Grimm ledwie zdołał się powstrzymać przed siarczystym przekleństwem. Zamknął oczy.

– To drugie nurkowanie, tak szybko po pierwszym.

– Tak brzmi jego teoria, sir. Odciął dopływ mocy do kryształu wznoszącego i skierował ją do kryształów stabilizujących, żebyśmy mogli zachować wyporność.

Grimm uśmiechnął się blado i otworzył oczy. Nie zdobyli nagrody za pryz ani żadnych łupów. Kryształy stabilizujące, pomagające poprawiać położenie sterowca, były drogie, a wykorzystywanie ich do unoszenia statku szybko je zużywało. Niemniej zakup nowych wchodził w skład standardowych kosztów operacji. Z dużymi kryształami, wystarczająco potężnymi, by utrzymać statek w powietrzu, sprawy miały się inaczej. Były znacznie rzadsze i piekielnie drogie. Tylko rdzeń statku kosztował więcej, zakładając, że zdołałby go dostać. Skąd weźmie na to pieniądze?

– Rozumiem – rzekł Grimm. – Pewnie będziemy musieli je zastąpić. Może Flota szepnie słówko Lancasterom.

– Tak, sir – odparł Creedy z uśmiechem, w którym wyczuwało się raczej fałsz niż zgodę.

– No cóż, wygląda na to, że musimy wracać do domu – stwierdził Grimm. – Trochę wcześniej niż planowaliśmy, ale nic nie szkodzi.

– Czy mam wyznaczyć kurs na Kasztel Albion sir?

– Jesteśmy we mgle, pierwszy – przypomniał mu Grimm. – Nie możemy ustalić położenia, dopóki nie wrócimy na otwarte niebo. Gdzie z pewnością nadal szuka nas Itasca.

Przez portal do kabiny dotarł niski, jękliwy dźwięk. Po kilku sekundach jego tonacja zaczęła się wznosić, aż wreszcie przeszedł w coś w rodzaju wypaczonego gwizdu, po czym ucichł.

Creedy wlepił wzrok w portal, oblizując wargi.

– Kapitanie, czy to...?

– Paszcza mgieł – potwierdził cicho Grimm.

– Hmm, czy ona nie jest groźna dla statku, sir?

– Może nas połknąć w całości – zgodził się kapitan. – Ale o tej porze roku zwykle nie są agresywne.

– Zwykle?

Grimm wzruszył ramionami.

– Jeśli postanowi nas pożreć, nic na to nie poradzimy, pierwszy. Nasze pukawki mogą ją co najwyżej rozjuszyć.

– Rzeczywiście są aż takie wielkie?

Grim poczuł, że się uśmiecha.

– Tak. Aż takie wielkie. – Wciągnął powietrze w płuca, a potem wypuścił je powoli. – I przyciąga je sieć podłączona do mocy.

Creedy ponownie spojrzał na portal.

– W takim razie może powinniśmy odciąć dopływ mocy i zwinąć sieć, sir.

– Myślę, że to byłoby bardzo rozsądne, pierwszy – odparł Grimm. – Spodziewam się jednak, że Journeyman odłączył moc, gdy tylko wyszliśmy z lotu nurkowego. Rozwińcie żagle. Przez całą noc będziemy lecieli z wiatrem, a jutro wyjdziemy z mgły. Miejmy nadzieję, że Itasca nie będzie tam na nas czekała.

Creedy skinął głową. Kajutę po raz kolejny wypełnił niezwykły, przeciągły zew paszczy mgieł.

– Sir? Co możemy zrobić w sprawie bestii?

– Tylko jedno, pierwszy – odparł Grimm. – Siedzieć naprawdę bardzo cicho. – Skinął głową, każąc Creedy’emu odejść. – Rozwińcie żagle – powiedział mu na pożegnanie. – Im szybciej zaczniemy się ruszać, tym prędzej wrócimy do Kasztelu Albion.

Wiatrogon aeronauty

Подняться наверх