Читать книгу Cristiano i Leo. Historia rywalizacji Ronaldo i Messiego - Jimmy Burns - Страница 5

Prolog

Оглавление

Kwiecień 2017 roku. Real Madryt i FC Barcelona mierzą się w najnowszym El Clásico. Do pierwszego gwizdka pozostało kilka minut; na buzującym emocjami stadionie Santiago Bernabéu zgromadziło się ponad 81 tysięcy kibiców, a przed telewizorami, radioodbiornikami i komputerami w 185 krajach, we wszystkich strefach czasowych globu, zasiadła międzynarodowa widownia licząca 600 milionów osób.

W samym centrum tego wydarzenia znajdują się dwaj zawodnicy o ikonicznych inicjałach i numerach na koszulkach: Cristiano Ronaldo i Leo Messi, główne gwiazdy największego klubowego spektaklu piłkarskiego na świecie. Zainteresowanie występem CR7 i LM10 w 234. odcinku najsłynniejszej rywalizacji w historii futbolu jest tak ogromne, że 40 stadionowych kamer i dwa obiektywy nagrywające w technice super slow motion skierowano wyłącznie na nich.

Bitwa między tymi dwoma wybitnie utalentowanymi zawodnikami toczy się oczywiście w określonym kontekście: jako kolejny rozdział jednego z najdłuższych i najbardziej upolitycznionych pojedynków w historii sportu. Naprzeciw siebie stają w nim Kastylia i Katalonia, Franco i bojownicy o wolność, kosztowni galácticos i lokalne gwiazdy. Na sześć kolejek przed końcem sezonu Barcelona traci trzy punkty do prowadzących madrytczyków, którzy ponadto mają do rozegrania jeden mecz więcej. Dzięki zwycięstwu Katalończycy zrównaliby się z rywalem liczbą punktów, przegrana natomiast zapewni Realowi przewagę sześciu oczek na szczycie tabeli.

Jako ostatni z zawodników Madrytu na boisku pojawia się skaczący jak na sprężynie, dumny i wspaniały Cristiano Ronaldo, główna atrakcja wieczoru.

W przeciwieństwie do niego Lionel Messi wychodzi na murawę z pochyloną głową, zgarbionymi ramionami i kamienną, zakrytą zarostem twarzą, jedynie rzuciwszy podbitym okiem na trybuny. W jego przypadku spotkanie wieńczy tydzień pełen spekulacji o braku sił, wręcz wyczerpaniu, które dopadło gwiazdora pod koniec sezonu; porażka Barcelony z Juventusem w półfinale Ligi Mistrzów trzy dni wcześniej pokazała, że zawodnicy znaleźli się u kresu wytrzymałości i nawet ich magiczny talizman nie jest w stanie tchnąć życia w zespół desperacko potrzebujący odrodzenia.

Pojedynek od początku budzi emocje. Dwie minuty po pierwszym gwizdku Ronaldo teatralnym gestem domaga się rzutu karnego po tym, jak interweniujący obrońca FC Barcelony Samuel Umtiti nie cofa nogi w polu karnym. Sędzia nie przerywa spotkania. Dziesięć minut później Ronaldo nieprzyjemnym strzałem testuje bramkarza Katalończyków Marca-André ter Stegena.

Teraz czas na Messiego, który zakłada siatkę Casemiro i swobodnie rusza środkiem pola. Brazylijczyk dogania go jednak i powala na ziemię. Obaj gwiazdorzy szukają okazji do zadania pierwszego ciosu. Ronaldo uderza ponownie, tym razem z większą siłą, tuż po przekroczeniu linii pola karnego, ale golkiper gości wybija jego strzał. Tempo meczu rośnie, w pewnej chwili Messi wymaga interwencji lekarza po tym, jak Marcelo uderza go łokciem w usta, powodując rozlew krwi, który okazuje się mniej poważny, niż to na pierwszy rzut oka wygląda. Gra toczy się dalej, po obu stronach boiska, pośród przytłaczającego ryku tłumów.

W połowie pierwszych 45 minut Gareth Bale naciska na podporę Barçy Gerarda Piqué i uzyskuje rzut rożny. Barcelonie nie udaje się skutecznie wybić futbolówki – trafia ona do Marcelo, który posyła głęboką wrzutkę w pole karne. Wyciąga się do niej Sergio Ramos i czubkiem buta trafia w słupek – odbitą piłkę wpycha do siatki Casemiro. Niechlujny gol, ale madridistom to nie przeszkadza.

Messi wciąż biega z zakrwawionym bandażem w ustach i zdaje się, że to go motywuje. Przyjmuje perfekcyjnie mierzone podanie od Ivana Rakiticia i przyspiesza w stronę pola karnego. Doskonale panuje nad piłką, a jego drobne ciało niemal szczotkuje murawę, gdy piłkarz zmienia kierunek i ostatecznie umieszcza piłkę w siatce precyzyjnym strzałem lewą nogą. Pięć minut przed przerwą jest bliski zdobycia drugiej bramki, gdy dopada do zagubionej futbolówki, podcina ją i nieznacznie pudłuje. Chwilę przed końcem połowy jakimś sposobem znajduje jeszcze okazję, by z rogu uderzyć na bramkę rywali wewnętrzną częścią stopy – tuż obok słupka. Messi nie traci czasu.

Druga połowa spotkania wygląda podobnie. Mocną główkę Benzemy broni ter Stegen, a strzał czubkiem buta Paco Alcácera blokuje stojący w bramce Realu Keylor Navas.

Najwyższy czas, by skupienie odzyskał Ronaldo. W 66. minucie próbuje strzału nożycami, który ostatecznie mija poprzeczkę. Parę chwil później doskonałą sytuację wypracowuje mu Marco Asensio, ale Portugalczyk nie ustawia się odpowiednio do uderzenia i ponownie przestrzela nad bramką.

Liderzy wciąż wymieniają ciosy, nie zamierzając ustępować pola. Wtem, w 73. minucie spotkania, podskakująca piłka trafia do Rakiticia tuż za linią pola karnego. Mając przed sobą sześciu obrońców, reprezentant Chorwacji przekłada futbolówkę na lewą nogę i doskonale podkręconym uderzeniem trafia w sam róg bramki.

2:1 dla Barçy.

Pięć minut później kapitan Realu Sergio Ramos ogląda piątą czerwoną kartkę w historii swoich występów w El Clásico za brutalny wślizg obiema nogami w Messiego. Wydaje się, że jest już po meczu, gdy w 85. minucie rzadko wykorzystywany przez madrytczyków kolumbijski napastnik James Rodríguez jakimś cudem pojawia się w pobliżu bramki zupełnie niepilnowany i wznoszącym się strzałem w krótki róg umieszcza piłkę w siatce. Gdy końca dobiega druga minuta doliczonego czasu gry, to zawodnicy Realu wyglądają na zwycięzców pojedynku.

Wtem doskonałe przyspieszenie daje nieco swobody na środku pola Sergiemu Roberto, który dostrzega André Gomesa. Portugalczyk podaje piłkę obiegającemu go Jordiemu Albie, a jego dośrodkowanie trafia pod nogi – kogóż innego? – Lionela Messiego. Po bezbłędnym płaskim strzale siatka w bramce Realu znów trzepocze – to ostatnie uderzenie tego meczu i 500. gol Argentyńczyka dla Barcelony. Madryccy kibice milkną w osłupieniu, a wyścig po mistrzostwo znów jest otwarty. Messi świętuje bramkę, unosząc w górę zaciśnięte pięści, a potem zdejmuje koszulkę i pokazuje jej tył widzom, zastygając w bezruchu z rozwartymi ramionami, gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, kim jest strzelec gola.

Spośród najbardziej pamiętnych obrazów w historii El Clásico mało który dorównuje swoją intensywnością i symboliką gestowi Messiego, wyciągającego swoją koszulkę z numerem 10 w stronę trybun Bernabéu.

Druga kamera slow motion ukazała chwilę później grymas Ronaldo, który wyrzuca ręce ku niebu z wyrazem frustracji i rozczarowania na twarzy. Ostatecznie to siła woli Messiego, jego wytrzymałość i magiczne zdolności zwyciężyły, nawet na wrogim terytorium, gdzie traktuje się go jako wroga numer jeden.

Kibice na Bernabéu są jeszcze bardziej wymagający niż ci z Camp Nou. W stolicy Hiszpanii polityczna i kulturowa tożsamość klubu liczy się chyba mniej niż same zwycięstwa. Podobnie jak na pobliskiej arenie walk z bykami publiczność oczekuje wybitności od najsławniejszych w kraju matadorów, fani Realu żądają od swoich gwiazd jak najlepszej formy – tym bardziej w starciach z historycznym rywalem. To pełna ekscytacji, stronnicza, ekspresyjnie reagująca i ogarnięta plemienną obsesją grupa ludzi, która umie jednak okazać szacunek tym, którzy na to najbardziej zasługują, nawet śmiertelnym wrogom – tak jak widzowie corridy potrafią nagrodzić aplauzem odważnego byka. Messi był najlepszym zawodnikiem El Clásico z kwietnia 2017 roku, niekwestionowanym bohaterem, i kibice mieli tego świadomość.

Nawet Messi nie był pewien, co skłoniło go do prowokacyjnego gestu pokazania koszulki. Niezbyt skłonny do okazywania emocji, po meczu twierdził, że chciał złożyć hołd tym kilkuset kibicom Barçy, którzy oglądali mecz na żywo na trybunach Bernabéu. Była to katartyczna chwila. Sugerowała, że w Messim drzemie siła pozwalająca mu prowadzić swój zespół do przekraczania kolejnych granic i usprawiedliwiać wiarę pokładaną w nim przez tych, którzy noszą jego koszulkę.

Ostatecznie oba zespoły wygrały wszystkie pozostałe mecze sezonu, co oznaczało, że Real Madryt triumfował w lidze różnicą zaledwie trzech punktów. Messi wygrał bitwę, ale to Ronaldo zwyciężył w wojnie. Raptem tydzień po przypieczętowaniu krajowego tytułu Portugalczyk leżał na murawie, uradowany po gwizdku kończącym mecz, w którym Real rozbił Juventus 4:1 i zdobył puchar Ligi Mistrzów. Ronaldo strzelił dwa gole – 41. i 42. w tym sezonie. Nie wystarczyło to jednak, by zapewnić mu nagrodę Złotego Buta – trofeum powędrowało do Lionela Messiego.

Cztery miesiące później, podczas pierwszego meczu pojedynku o Superpuchar Hiszpanii, Portugalczyk miał okazję powtórzyć niedawny gest Messiego z Bernabéu na Camp Nou – a przynajmniej przedstawić swój autorski wariant. Po zdobyciu bramki Ronaldo ściągnął koszulkę, by zaprezentować fanom Barçy muskularny tors. Tak jakby chciał powiedzieć, że choć Messiego stać na bardzo wiele, do tego gestu zabrakłoby mu odwagi.

Od ludzi biegłych czy nawet wybitnych w swoim fachu geniuszy odróżnia zdolność do rozwijania się wraz z upływem czasu; to jednostki, które nie tylko potrafią wytrwać na danym polu, ale też dojrzewać, tworzyć coś świeżego i wciąż inspirować, zachować wyraźną przewagę nad konkurencją.

Przed ukończeniem 17. roku życia Wolfgang Amadeusz Mozart zdążył skomponować wiele wspaniałej muzyki: symfonie, sonaty, kwartety smyczkowe, msze, serenady i kilka pomniejszych oper. Rok 1791 – zakończony śmiercią kompozytora w wieku zaledwie 35 lat – był okresem wzmożonej aktywności, a także wynalezienia siebie na nowo. W tym czasie stworzył część swoich najsłynniejszych dzieł, w tym Czarodziejski flet i niedokończone Requiem. Jak ujmuje to jego rywal Antonio Salieri w sztuce Petera Shaffera Amadeusz: „Znów rozległ się głos samego Boga”.

Ta sama zdolność do ciągłego rozwoju cechuje geniuszy sportu. Muhammad Ali miał zaledwie 22 lata i wciąż jeszcze nazywał się Cassius Clay, kiedy został mistrzem świata wagi ciężkiej, ale najlepiej zapamiętano walki, które stoczył po ukończeniu 30 lat: pokonanie George’a Foremana w Zairze, trzy pojedynki z Joe Frazierem oraz zwycięstwo odniesione w wieku 36 lat nad Leonem Spinksem, które uczyniło go pierwszym w historii boksu trzykrotnym zdobywcą tytułu mistrza wagi ciężkiej.

W czerwcu 2017 roku Rafa Nadal otrzymał specjalną replikę Pucharu Muszkieterów, upamiętniającą zdobycie „La Decima” – swojego dziesiątego tytułu w wielkoszlemowym turnieju French Open. Pod względem liczby trofeów Nadal osiągnął na korcie ziemnym dominację porównywalną z panowaniem Usaina Bolta na bieżni, Tigera Woodsa na polu golfowym, Michaela Jordana na boisku koszykarskim czy Michaela Phelpsa na basenie pływackim.

Na najwyższym piłkarskim poziomie, tak jak w każdej innej elitarnej rywalizacji, świadomość destrukcyjnego działania czasu, łatwości, z jaką zawodnik u szczytu formy może zaliczyć jej gwałtowny spadek, z cennego nabytku przeobrazić się w przeterminowany produkt, jest niezwykle dotkliwa i często ma swoje tragiczne konsekwencje.

Spośród wielkich tego sportu najczęściej wyróżnia się George’a Besta i Diego Maradonę jako piłkarzy, których kariery gwałtownie się załamały, gdy na dobre opuściła ich chęć zachowania dyscypliny, kontynuowania samorozwoju, potwierdzania swojego znaczenia, odradzania się na nowo. Boleśnie ulotna intensywność szczytów ich karier stała się częścią legendy tych zawodników. Względnie krótkie lata ich największej doskonałości wyraźnie kontrastują z trwającym już ponad dziesięć sezonów okresem, w którym dzięki regularności i liczbie strzelanych goli Lionel Messi i Cristiano Ronaldo nie tylko ciągle pobijają wszelkie możliwe rekordy, ale też ukształtowali na nowo nasze poglądy na temat tego, czym powinien się odznaczać piłkarz najwyższej klasy. Dokonując tego wszystkiego, dzięki swoim wyjątkowym umiejętnościom obaj zapewniają miłośnikom piłki nożnej na całym świecie niezrównaną rozrywkę i radość. Można powiedzieć, że w jakimś sensie przyzwyczailiśmy się do ich doskonałości. Jeżeli którykolwiek z nich istniałby bez drugiego, uznano by go bez chwili wahania za najważniejszego piłkarza swojego pokolenia.

Zamiast tego jednak miliony fanów wciąż rozgrzewa towarzysząca tym wszystkim osiągnięciom dyskusja: kogo z tej dwójki należy uznać za lepszego zawodnika, i w logicznej konsekwencji – za najwybitniejszego piłkarza wszech czasów.

Gdyby szukać w historii sportu podobnych przykładów rywalizacji kształtującej obraz całej epoki, na myśl przychodzi inne pamiętne zderzenie kultur, symbolizowanych przez dwie wielkie gwiazdy koszykówki, Larry’ego Birda i Magica Johnsona, oraz dwa wybitne zespoły, Boston Celtics i Los Angeles Lakers. Ich pojedynki w latach 80. uczyniły z rozgrywek NBA międzynarodowy hit.

W jednej ze swoich najsłynniejszych wypowiedzi Magic Johnson stwierdził, że dla niego sezon regularny składa się z 80 zwyczajnych spotkań oraz dwóch meczów Lakers – Celtics. Bird natomiast przyznał, że pierwszą rzeczą, którą sprawdzał każdego ranka, były statystyki Johnsona z ostatniego występu. Nie tylko wspaniałe umiejętności zawodników czyniły z rywalizacji Johnsona i Birda tak wielkie widowisko; chodziło także o pojedynek dwóch typów osobowości i dwóch odmiennych kultur – hollywoodzkiego wykwintu i robotniczej twardości rodem z Bostonu w Indianie. Mniej chlubną praktyką było nadawanie koszykarskim zmaganiom dodatkowego kontekstu rasowego.

Podobnie jak koszykówka lat 80. ubiegłego wieku, współczesna piłka nożna stworzyła dwie diametralnie od siebie różne megagwiazdy, reprezentujące barwy dwóch wybitnych drużyn, których osobne tożsamości zostały uformowane przez historię i politykę i których walka od wielu lat stanowi zderzeniu dwóch kultur.

Nie chodzi tutaj o sportowe starcie w klasycznym sensie: indywidualny pojedynek dwóch przeciwników stających ze sobą oko w oko; ścieżki obu tych piłkarzy zbiegają się jednak w czasie i przestrzeni, a oni sami występują jako główne postaci międzynarodowej sceny piłkarskiej, noszące na barkach ciężar odpowiedzialności za dziedzictwo swoich klubów i krajów, inspirujące siebie nawzajem do kolejnych osiągnięć. Rzadko kiedy mecze, w których występują obydwaj, przynoszą rozczarowanie, a spora część najbardziej pamiętnych momentów Clásicos przypomina pojedynek dwóch herosów, dla których pozostali piłkarze na boisku stanowią jedynie tło.

Dla niektórych fanów piłki nożnej kwestia, kto z nich jest lepszy, staje się w istocie pytaniem natury niemal moralnej: o istotę samej dyscypliny i o to, jak powinno się ją uprawiać. Siła czy przebiegłość, triumfalna brawura czy pokorna skromność, imponujący wyskok czy sztukmistrzowska praca nóg? Odnosi się wrażenie, że oni po prostu powinni się nienawidzić.

Nie ma znaczenia fakt, że publicznie obaj zawsze okazują sobie wzajemny szacunek i nigdy nie przyznali, że traktują siebie jak wrogów. Dodaje to jeszcze smaczku wszystkim spekulacjom na ten temat. Mnożą się pogłoski o tym, że istnieje między nimi napięcie. Obserwując ich interakcję w trakcie ceremonii wręczenia Złotej Piłki w 2013 roku, jeden z legendarnych holenderskich piłkarzy, Ruud Gullit, nazwał ich relacje „dziwacznymi”, chociaż rok wcześniej Fernando Torres relacjonował, że „ściskali się jak dzieci”. Gdy hiszpański znawca piłki nożnej Guillem Balagué ujawnił w biografii Messiego, że Ronaldo prywatnie nazywa Argentyńczyka „skurwysynem”, gwiazdor Realu wystosował na swoim Facebooku oświadczenie: „Darzę ogromnym szacunkiem wszystkich moich kolegów z boiska i Messi, naturalnie, nie jest tutaj żadnym wyjątkiem”. Kiedy indziej przyznał, że porównywanie ich do siebie jest bezcelowe: „Messi i ja różnimy się od siebie niczym Ferrari i Porsche”.

Obydwu piłkarzy wciąż jednak postrzega się przez pryzmat sukcesów i porażek rywala. Wyobraźnia zbiorowa traktuje każdego z nich jako nemezis tego drugiego, chociaż ich pojedynki odbywają się w o wiele szerszym kontekście trwającego dziewięć miesięcy sezonu klubowego oraz międzynarodowych turniejów reprezentacyjnych. Dzięki tej utrwalonej perspektywie ich walka tworzy jedną z najbardziej dramatycznych i zarazem dochodowych narracji współczesnego sportu.

Kulturowe i społeczne zaplecza Ronaldo i Messiego są diametralnie odmienne, podobnie jak drogi ich karier, ale obaj stawali przed wyzwaniami właściwie od urodzenia. To właśnie te różnice i przeszkody, które musieli pokonywać, wzbogacają ich biografie i czynią ich porównanie fascynującym. Ich historie, zestawione ze sobą, dostarczają niepowtarzalnego wglądu w świat nowoczesnego futbolu.

Zakrawa na ironię, że chociaż prywatnie obaj od zawsze traktują siebie nawzajem z dystansem, prawdopodobnie nikt nie rozumie presji i wymogów ich karier lepiej niż oni sami.

Niniejsza podwójna biografia opisuje dwie osobne i różniące się od siebie życiowe podróże, na które wpływ wywarły zarówno okoliczności osobiste, jak i kultury dwóch narodów – od pełnych napięcia i brzemiennych w skutki dni dzieciństwa aż do wyzwań związanych z występami w najbardziej utytułowanych drużynach piłkarskich globu, przed oszalałymi widowniami Santiago Bernabéu i Camp Nou, w rywalizacji o największe i najbardziej lukratywne klubowe trofea i indywidualne zaszczyty, jakie może zaoferować światowy futbol.

Moja opowieść podkreśla rozmiar zmian, jakim uległ współczesny sport, a zwłaszcza piłka nożna. Opisuje metamorfozę dwóch dziecięcych geniuszy w zarabiających niebotyczne sumy supergwiazdorów otaczanych opieką przez księgowych, agentów i prawników, rywalizujących nie tylko przed tłumami na trybunach, ale także przed globalną widownią, która śledzi ich wielkie pojedynki w telewizji, na billboardach, w mediach społecznościowych i internecie, desperacko pragnąc zebrać dowody przewagi jednego bądź drugiego.

Osobiście nie jestem szczególnym miłośnikiem suchych statystyk – redukują one sport i zawodników do czegoś w rodzaju gry komputerowej, pozbawiając ich życia i duszy. Ignorują fundamentalną istotę piłki nożnej – jej czystą nieprzewidywalność – i chwile magii kreowane przez obydwu bohaterów tej książki. Chociaż osiągają to w bardzo odmienny sposób, obaj posiedli umiejętność pozostawiania swoich rywali daleko w tyle – nie tyle pokonanych, co wręcz pozbawionych celu istnienia. Nie spotkałem się jeszcze ze statystyką, która zdołałaby wziąć coś takiego pod uwagę.

Ponieważ jednak dane statystyczne wywierają w epoce cyfrowej zasadniczy wpływ na opinie wielu kibiców, będę z nich w wielu fragmentach tej książki korzystał. W ostateczności są one bowiem użyteczne dla próby opisu nieprzerwanej doskonałości, jaką obaj ci zawodnicy wykazują się przez większość czasu spędzanego na murawie.

Pytanie o to, kto z tej dwójki jest lepszy, pozostaje otwarte, a wszelkie próby jednoznacznej odpowiedzi są najprawdopodobniej daremne. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że żaden z nich nie przestaje nas zaskakiwać. Za każdym razem, gdy wydaje nam się, że w końcu znaleźliśmy odpowiedź, bo jeden z tych piłkarskich geniuszy zrobił coś tak wyjątkowego, że po prostu musi być najlepszy na świecie, drugi z nich powraca, by uczynić coś równie fenomenalnego. Jedynym niestronniczym podejściem do tej kwestii pozostaje chyba konstatacja, że dopóki Ronaldo i Messi są w stanie grać w piłkę na najwyższym poziomie, powinniśmy po prostu usiąść i się tym cieszyć. Po latach, gdy obaj zakończą kariery, będziemy mogli wrócić pamięcią do tych dni chwały i bezprecedensowej długości ich wspólnych rządów.

Zawdzięczamy to temu, że każdy z nich udowodnił niezwykłą zdolność do zwiększania swojej kreatywności i wciąż przyczynia się do dokonań swojego zespołu, jakby ich wzajemna rywalizacja polegała w głównej mierze na przekraczaniu swoich własnych ograniczeń. Ich nieustanny rozwój sprawia, że młodsi pretendenci do tronu wciąż pozostają daleko w tyle, choć słowa te piszę, gdy obaj powoli wchodzą w okres stopniowej degradacji fizycznej, która prędzej czy później staje się losem każdego wielkiego sportowca.

Na stronach tej książki śledzę kolejne etapy ich jakże odmiennych biografii oraz zbieżną w czasie drogę do statusu niezrównanych gwiazd jednego z najwspanialszych i najdłużej trwających sportowych spektakli naszych czasów. Sukcesy i porażki, blaski i cienie tych historii składają się na niezwykle ludzką opowieść o dwóch dogłębnie współczesnych ikonach.

Cristiano i Leo. Historia rywalizacji Ronaldo i Messiego

Подняться наверх