Читать книгу Nawiedzony Dom - Joanna Chmielewska - Страница 5
1
ОглавлениеWypracowanie domowe pod tytułem jak spędziłam ostatnie dni wakacji – czytała Janeczka najdoskonalej monotonnym głosem, z całkowitym pominięciem interpunkcji. – Ostatnie dni wakacji spędziłam na naradach produkcyjnych. Narady produkcyjne odbywały się w naszym domu od rana do wieczora i jeden raz odbyły się w domu mojej babci i dziadka, w którym zapanowało wielkie niezadowolenie. Ponieważ tatuś urwał dziką różę, która była przyczepiona do ściany, i wtedy babcia poddała się i złożyła broń. A dziadek i tak nie miał nic do gadania. Więc ta narada produkcyjna skończyła się w ten sposób, że większa połowa przeszła na naszą stronę...
Nauczycielka poczuła się jakby odrobinę zaskoczona. Wypracowanie Janeczki wydało jej się nieco dziwne, trochę nietypowe i zbytnio intymne. Odsłaniało jakieś nieprzyjemne tajemnice rodzinne, których z pewnością nie należało prezentować całej klasie.
– Nie mówi się większa połowa, tylko więcej niż połowa – poprawiła odruchowo. – Połowy są zawsze jednakowe. Twoje wypracowanie jest niejasne. Co to znaczy, że babcia złożyła broń? Jaką broń?
Janeczka oderwała wzrok od zeszytu i popatrzyła na nią wielkimi niebieskimi oczyma z wyrazem bezgranicznej niewinności.
– Ręczną – odparła po namyśle.
– Co takiego? Ręczną broń?
– No tak właśnie. Takie duże, żelazne pudełko, zamykane na kluczyk.
Nauczycielka poczuła wyraźny niepokój.
– Pudełko jako broń?... Chwileczkę. Co właściwie babcia zrobiła?
– Odstawiła je. Przedtem machała nim na wszystkie strony. Odstawiła je i powiedziała, że składa broń.
Grzeczna odpowiedź Janeczki nie tylko niczego nie wyjaśniła, ale wręcz zagmatwała sprawę. Klasa zaczynała słuchać z rosnącym zainteresowaniem. Nauczycielka uznała, że jakoś musi z tego wybrnąć, inaczej bowiem nastąpi wybuch niezdrowej sensacji.
– Piszesz o naradach produkcyjnych – rzekła sucho. – To nie ma nic wspólnego z żadną bronią. Co to są narady produkcyjne?
– Narady produkcyjne są to narady w zakładach produkcyjnych i one są po to, żeby się naradzić na temat produkcji w zakładzie. U nas też były narady, żeby się naradzić, i wszyscy mówili na to narady produkcyjne. Babcia była przeciw, a dziadek zawsze robi to, co babcia każe, nie ma nic do gadania, więc też był przeciw. Ale zaraz potem, jak tatuś urwał dziką różę, babcia powiedziała, że się poddaje i składa broń, i właśnie odłożyła to pudełko. Bo skoro dzika róża odpadła, to jej już wszystko jedno i może się zamieniać.
– Zamieniać...? W jakim sensie...
– W sensie mieszkania.
Nauczycielka milczała przez chwilę, czując, iż panowanie nad tematem wymyka jej się z rąk. Dyskryminacji dziadka stanowczo postanowiła nie tykać.
– Czego dotyczyły te narady produkcyjne? – spytała zimnym głosem. – Czytaj dalej.
Janeczka uniosła zeszyt.
– ...naszą stronę – zaczęła. – I już tylko jedna osoba była całkiem przeciw. Chodziło o to, że mój tatuś dostał spadek...
– Co dostał? – wyrwało się nauczycielce.
– Spadek – wyjaśniła Janeczka bardzo uprzejmie. – To jest taki majątek od kogoś, kto jest nieboszczykiem.
– A... tak. Czytaj dalej.
Janeczka znów uniosła zeszyt.
– ...dostał spadek. Nasz krewny umarł w Argentynie i napisał testament. Ten spadek to jest dom i pieniądze, ale z pieniędzy nic nam nie przyjdzie, bo wszystkie muszą iść na remont domu. I ten spadek mój tatuś dostał pod warunkiem, że do tego domu wprowadzi się cała rodzina, a lokatorzy z tego domu wyprowadzą się do naszej rodziny. I wszyscy muszą oddać swoje mieszkania. Więc babcia była przeciw, bo powiedziała, że nie odda swojego mieszkania z bluszczem na całej ścianie, który hodowała dwadzieścia lat, a ten bluszcz to była właśnie ta dzika róża, więc kiedy tatuś urwał dziką różę, babci zrobiło się wszystko jedno. Mój tatuś nie chciał tego spadku, bo mówił, że remont to jest katastrofa i on się nie czuje na siłach, ale mamusia go namówiła. Bo tam jest garaż, ale tak naprawdę, to ja wiem, że jej chodziło o taras do opalania. Mój brat i ja obejrzeliśmy prawie wszystko. Koniec.
Przez chwilę w klasie panowało milczenie.
– Prosiłam, żeby opisać ostatnie dni wakacji w sposób rzeczowy, prawdziwy i bez fantazjowania – powiedziała wreszcie nauczycielka z głębokim wyrzutem. – A ty mi tu tworzysz jakieś sensacyjne bajki.
– Nic podobnego, nic nie tworzę! – zaprotestowała Janeczka. – To jest sama święta prawda! W ogóle nic innego się nie działo, tylko te narady produkcyjne w rodzinie i w kółko o tym domu, i myśmy z moim bratem brali udział, bo tatuś się nawet zdenerwował, że nikt nic nie załatwi, tylko wszyscy na nim żerują i wszystko musi on sam, więc chcieliśmy brać udział, żeby tatuś nie czuł się jak padlina...
– Jak co?...
– Jak padlina. Tatuś powiedział, że czuje się jak padlina, a dookoła niego siedzą sępy, hieny i szakale i czyhają. Żeby go zeżreć. Babcia się wtedy obraziła. Tam jest nawet prawie basen z fontanną, w tym domu, to znaczy w ogrodzie. Trochę błotnisty. Takie jeziorko się utworzyło i woda bije, dosyć słabo, i potem gdzieś odpływa, ale my wiemy, że to pękła rura wodociągowa pod ziemią, ona jest nie nasza, ta rura, tylko od sąsiedniego budynku. Podsłuchaliśmy, jak jeden hydraulik o tym rozmawiał. I jak tamci lokatorzy biorą wodę, to u nas fontanna bije słabiej i jeziorko trochę wysycha, a jak nie biorą, to u nas się znów napełnia. Nikt tego nie chce zreperować, bo na razie nie wiadomo, do kogo ten kawałek rury należy i kto gdzie będzie mieszkał.
Nauczycielka nagle zdała sobie sprawę z tego, co słyszy, i pojęła, że w rodzinie jednej z uczennic nastąpiły wydarzenia wstrząsające. Spadek z Argentyny, dom z tarasem do opalania, basen w ogrodzie, to było coś, co mogło ogłuszyć osobę najbardziej nawet odporną. Poczuła się z lekka oszołomiona.
– Gdzie jest ten dom? – spytała słabo.
– Na ulicy Krasickiego. Na Mokotowie. A ogród ciągnie się przy dwóch ulicach, bo tam jest akurat skrzyżowanie.
Klasa trwała w milczeniu, wpatrzona w Janeczkę, która z zimną krwią relacjonowała rzeczy niewiarygodne. Snuła opowieść z jakiegoś innego świata. Po krótkich wysiłkach nauczycielka zrezygnowała z prób opanowania ciekawości.
– I co w końcu? Jaki był ostateczny rezultat tych narad produkcyjnych?
– Stanęło na tym, że tatuś zgadza się na wszystko i teraz zaczynamy się zamieniać. I od razu będzie remont. Tymczasem musimy się gnieździć po kątach, ale potem będziemy mieli mnóstwo miejsca, bo ten dom jest bardzo duży. I stary.
– Jak stary?
– Różnie. Bo on ma dwie części. Jedna ma sto lat, a może nawet sto pięćdziesiąt, a druga tylko czterdzieści osiem. Ten nieboszczyk z Argentyny własnoręcznie ją wybudował i wszystko jest w zupełnie dobrym stanie, więc remont poleci piorunem, jak się nie pożałuje pieniędzy. Tak powiedział jeden pan, który ma się tym zajmować.
– Ile pięter ma ten dom?
– Jedno. Ale ma strych. I ten strych jest bardzo tajemniczy, nikt nie wie, co się tam znajduje, bo w czasie działań wojennych zginął klucz od drzwi. Podobno powiesiła się tam jakaś osoba i do dziś dnia wisi, ale to nie jest pewne. Przez dziurkę od klucza nic kompletnie nie widać. A w czasie wojny mieszkał w tym domu jeden taki Niemiec, ale nie całkiem Niemiec, tylko taki fol... foks...
– Folksdojcz.
– Aha. Właśnie. Folksdojcz. I on się wcale nie fatygował, żeby porządnie sprzątać. Ja to wiem, bo babcia mojej przyjaciółki chowała u niego różne rzeczy, amunicję i karabiny, i co popadło...
– Na litość boską, co ty mówisz? – przerwała zaskoczona nauczycielka. – Babcia chowała takie przedmioty u folksdojcza?
– No właśnie. Udawała, że sprząta, a tak naprawdę to chowała i nikt nigdy nie szukał. Ja to wszystko wiem, bo ta babcia mi sama opowiadała. I na tym strychu ludzka noga nie stanęła już tysiące lat. To znaczy, prawie czterdzieści. I tam może być wszystko.
Klasa słuchała z zapartym tchem. Nauczycielka dostała wypieków. Janeczka mówiła wprawdzie z przejęciem, ale zarazem z doskonałym spokojem i tak głębokim przekonaniem, że nie można było wątpić w prawdziwość jej słów. Najwyraźniej w świecie proza codziennej egzystencji z hukiem została naruszona eksplozją niezwykłego wydarzenia.
– I to wszystko jest prawdą? – upewniła się nauczycielka, usiłując zatrzymać w sobie resztki niedowierzania. – Nie wymyśliłaś tego?
– Przecież pani sama kazała nic nie wymyślać, tylko opisać prawdziwe wydarzenia. Tatuś wcale nie chciał tego domu, ale ten nieboszczyk wyraźnie napisał, że albo biorą wszystko, albo nic, bo mu bardzo zależało na tym domu, bo on się tam urodził i jego dziadek się tam urodził, i w ogóle wszyscy się tam urodzili. I dlatego ma się wyrzucić obcych lokatorów i zostawić tylko samą rodzinę.
Niejasno czując, że zaniedbuje trochę swoje obowiązki zawodowe, nauczycielka machnęła ręką na zaplanowane zajęcia lekcyjne. Sprawa zaczęła ją wciągać. Pomyślała, że powinna przecież znać stosunki domowe ucznia, które mogłyby mu bruździć w szkolnych zajęciach, i bez reszty już, przy milczącej aprobacie klasy, oddała się wyjaśnieniom.
– Opisujesz wydarzenia nieco chaotycznie – rzekła z naganą. – Spróbuj ułożyć to jakoś po kolei, żeby było bardziej zrozumiałe. Jakim sposobem ten krewny mógł się urodzić w tym domu, który sam wybudował? Wybudował go przed urodzeniem?
– Nie, to nie tak. Urodził się w starej połowie, a wybudował tę nową. Już po urodzeniu.
– A ile jest rodzin w tym domu i ile rodzin w rodzinie... to znaczy, ile osób... to znaczy mieszkań...
– Kompletów – skorygowała Janeczka i ciężko westchnęła. – W rodzinie są tylko trzy komplety. Ale każdy żąda od razu królewskich apartamentów i każdemu brakuje. Tatuś tak powiedział i jeszcze powiedział, że nie położy się pod walec drogowy, żeby sam stworzyć większy metraż. Jeden komplet to my, to znaczy mamusia, tatuś, mój brat i ja, drugi komplet to dziadek i babcia, a trzeci komplet to ciotka Monika, to jest siostra tatusia, ze swoim synem Rafałem i z narzeczonym. I razem z narzeczonym ciotki Moniki mamy cztery mieszkania. Trzy rodziny z tego domu już zgodziły się zamienić, tylko jedna nie chce. Ona jest podejrzana, ta rodzina.
– Dlaczego podejrzana? To duża rodzina?
– Nie, tylko trzy sztuki. Taka potwornie stara wiedźma...
– Jak ty się wyrażasz o starszej osobie? – zgorszyła się nauczycielka. – To niegrzecznie tak mówić!
Janeczka milczała przez chwilę.
– Taka potwornie stara obywatelka – poprawiła z lekkim oporem – z synem i z żoną tego syna. Zajmują dwa pokoje, ale teraz chcą dostać trzy. Bardzo chciwi. I jeszcze chcą, żeby im dopłacić i w ogóle kręcą. A ja wiem, że im chodzi o ten strych. Za nic w świecie się nie wyprowadzą, dopóki się nie dowiedzą, co tam jest. Do tej pory nikt tego nie wie...
– To niemożliwe, żeby przez czterdzieści lat nikt nie wszedł na jakiś strych – zauważyła nauczycielka sceptycznie. – Gdyby chcieli tam zajrzeć, mogliby po prostu odpiłować kłódkę.
– Kłódka to nic – odparła Janeczka tajemniczo. – Ale tam są żelazne drzwi. To jest strych w tej starej części domu, te drzwi są całe z żelaza i zamknięte na różne klucze, nie tylko na kłódkę. I na takie żelazne sztaby. Nikt nie umie tego otworzyć, trzeba by zrujnować pół domu, żeby je wywalić. W ogóle nie wiadomo, jak się do tego zabrać. Poprzedni lokatorzy nie zgadzali się na żadne rujnowanie, bo ich nie obchodziło, co tam jest, tylko ta jedna rodzina się czepia. Będziemy mieli przez nich potworne kłopoty.
Nauczycielka była młoda, własne mieszkanie spółdzielcze widniało przed nią w bardzo odległej perspektywie, zatem kłopoty, których ostatecznym efektem mógłby być basen w ogrodzie, taras do opalania i piętrowy dom ze strychem, przez krótką chwilę wydawały jej się samą przyjemnością. Szybko jednak przypomniała sobie, że basen jest wynikiem pękniętej rury, a na strych nie można się dostać. Następnie oczyma duszy ujrzała zawiłą procedurę zamiany mniejszych mieszkań na większe i od razu zakwitło w jej sercu współczucie dla ojca Janeczki. Pod koniec lekcji doznała wyraźnej ulgi, że sama nie posiada żadnych krewnych w Argentynie...