Читать книгу Miłość na celowniku - Joanna Godecka - Страница 6

MASZ PECHA CZY ŹLE WYBIERASZ? – o tym, dlaczego wciąż wchodzimy w związki bez przyszłości

Оглавление

Sylwia: Pamiętasz nasze czaty i transmisje na żywo[1], podczas których odpowiadałaś na pytania internautów? Miałam wtedy wrażenie, że niektórzy dają nam jasno do zrozumienia, że są już bardzo zniecierpliwieni, rozczarowani i stracili chęć, by ponownie próbować kogoś poznać. A jednak, z jakiegoś powodu, zwracali się do nas i szukali odpowiedzi na swoje pytania. Pamiętam 36-letnią kobietę, która pisała, że od dwóch lat jest sama i nie chce się więcej z nikim związać, bo – jak twierdziła – jest po czterech nieudanych związkach i „ma dość pijaków, damskich bokserów i nierobów”[2]. Uznała, że nie może trafić na „normalnego faceta”. Dlaczego wpadała wciąż na „ten sam model”?

Joanna: Nieudane związki, jakie tworzy ta dziewczyna, prawdopodobnie są wynikiem wcześniejszych doświadczeń. Jak sądzę, nie najlepszych. Skoro sytuacja powtarza się wielokrotnie, w tym przypadku aż cztery razy, to znaczy, że z jakiegoś powodu przyciąga, czy też wybiera, określony typ. Na niewłaściwych ludzi nie trafiamy bowiem przypadkowo i nie ma to żadnego związku z pechem. Karl Gustaw Jung powiedział kiedyś: „Póki nie uczynisz nieświadomego świadomym, będzie to kierowało twoim życiem, a ty będziesz to nazywać przeznaczeniem”. To znaczy, że kiedy z tajemniczych powodów ciągle wchodzimy w relacje z góry skazane na niepowodzenie, musimy uświadomić sobie, co się dzieje. Ktoś, kto nagminnie tworzy podobne związki, prawdopodobnie doznał jakiegoś nadużycia w przeszłości, na przykład w rodzinie. W ten sposób utrwala w sobie przekonanie, że miłość rani. I nawet jeśli obiecuje sobie, że kolejnym razem będzie inaczej, to mimo wszystko reaguje na sygnały wysyłane przez ten konkretny (niewłaściwy dla siebie) typ osób. Podobnie było w przypadku chłopaka, który prosił mnie o radę, bo – jak twierdził – zawsze trafia na dziewczyny szukające „tatusia”, czyli kogoś, kto będzie się nimi zajmował i traktował je jak księżniczki. Zwykle były to osoby z rozbitych rodzin. On twierdził, że na nie „trafia”, a ja – że takie wybiera i gdyby się sobie przyjrzał bliżej, zauważyłby, że to on daje sygnały i zachęca do siebie określony typ kobiet. Nawet jeśli potem doznaje rozczarowania z powodu tych wyborów.

Aby po raz kolejny nie powtarzać tej samej historii, trzeba zmienić wzorzec postępowania. Nieudane relacje to dla nas sygnał, że coś „nie działa”. W życiu bowiem nie ma sukcesów i porażek. To my tak je określamy. Są natomiast sytuacje, w których wszystko idzie gładko, i takie, w których coś nie działa. Trzeba się zastanowić co.

Gdybym kupiła sobie samochód tylko dlatego, że jest w moim ulubionym kolorze, nie sprawdzając, co ma pod maską, to mogłoby się okazać, że swoim pięknym autem przejadę dwa kilometry, i koniec. Zepsuł się. Wracam więc i kupuję kolejny, na tej samej zasadzie – podoba mi się kolor, płacę, wsiadam. Tym razem przejechałam dwa metry… Znowu to samo. Dopóki nie zmienię wzorca, czyli nie nauczę się, żeby zajrzeć pod maskę i zainteresować się stanem technicznym, będę kolekcjonować bezużyteczne samochody.

Podobnie powinniśmy popatrzeć na nieudane związki. To samochód, który wygląda z pozoru atrakcyjnie, ale zdarza się, że brak mu silnika. Powinnam więc zacząć patrzeć z innej perspektywy. Bo nie tylko samochód zawinił. Również ja, ponieważ ignorowałam pewne sygnały.

Sylwia: Z rozmów z użytkownikami Sympatii wiem, że często czują dystans związany z przykrymi przeżyciami w poprzednim związku. Jedna z dziewczyn, która poznała fajnego faceta, pytała: „Co mam zrobić, żeby się otworzyć, nauczyć znów mówić o uczuciach, i co zrobić, żeby go nie ranić i nie pozwolić, żeby się zepsuło?”. Powiedziałaś wtedy, że uczucie wymaga zaufania, a zaufanie wyklucza lęk. I że nikt nie da nam nigdy gwarancji pełnego bezpieczeństwa w życiu. Jak więc się pozbierać, spróbować zaufać?

Joanna: Albert Einstein powiedział, że „Każdy z nas ma dwie rzeczy do wyboru – jesteśmy albo pełni lęku, albo pełni miłości”. I jest to fakt. Mowa tu oczywiście o stanie miłości szerzej pojętej, co oznacza, że ufamy światu, ufamy sobie, kochamy siebie, zależy nam na sobie i na naszym otoczeniu również. Przy takim nastawieniu koniec związku jest dla nas przykry, ale nie dewaluuje nas samych. To tak, jakbyś myślała: „Żałuję tego, co się skończyło, jestem smutna, ale nadal zależy mi na sobie i czuję się kimś wartościowym – zaczekam więc, aż pogodzę się ze swoją stratą, i ponownie dam sobie szansę na szczęście”. Niestety u wielu osób, z którymi pracuję, dominuje lęk. Po rozstaniu następuje negowanie siebie: „Skoro ktoś odszedł ode mnie, to znaczy, że… zrobiłam coś źle, zepsułam, nie zasługuję na miłość, jestem nie dość…” i tu lista: atrakcyjna/y, ładna/y, mądra/y i tak dalej. „Jeśli partner odszedł do innej, to znaczy, że ona jest ode mnie bardziej…” i tu ta sama lista. I tak dalej. Jesteśmy skupieni nie tylko na rozstaniu, ale także na analizowaniu tego, co jest z nami nie tak. Nie czujemy się dostatecznie dobrzy. A kiedy już się w tym myśleniu utwierdzimy, to budzi się w nas lęk, że sytuacja się powtórzy. I jak tu się otworzyć? Po co? Żeby znowu bolało?! W efekcie zaczynamy wysyłać sprzeczne sygnały: Chciał(a)bym, ale się boję. Mogę spróbować, ale nie rób mi krzywdy. To nie zapowiada dobrego związku, gdy jedna ze stron określa się jako ofiarę i prosi o taryfę ulgową. Nie można budować relacji na nieustannym kalkulowaniu, co powiedzieć i jak się zachować, żeby przypadkiem nie urazić drugiej strony. Oczywiście, delikatność jest wskazana, ale jeśli wynika z empatii, a nie emocjonalnego szantażu.

Kiedy ktoś przychodzi do mnie z takim tematem, że jest w jej/jego życiu ktoś, kto się boi, więc jak tu go oswoić, to sugeruję, aby dać tej osobie wyraźny sygnał, że nie piszemy się na misję ratunkową, tylko na relację, w której obie strony są gotowe ponieść ryzyko.

Jeśli masz wrażenie, że wciąż wybierasz niewłaściwe osoby:

@ Weź pod uwagę, że mamy skłonność do wchodzenia w sytuacje, które dobrze znamy i w których czujemy się „bezpiecznie” – wolimy więc wybrać gorszą, ale znaną nam opcję. Dlatego przyjrzyj się temu, co robisz.

@ Lubimy otaczać się ludźmi, których „instrukcję obsługi” znamy, a w towarzystwie osób mówiących „innym językiem” czujemy się zagubieni. Zauważ, na jakie sygnały reagujesz.

Twój lęk to twoja odpowiedzialność. Przyjmij ją. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz brodzić po płytkiej wodzie, a miłość to nie jest kałuża. To żywioł, któremu trzeba zaufać, by móc się w nim zanurzyć.

I jeszcze jedno: niestety, misje ratunkowe podejmują zwykle osoby, które mają obniżoną samoocenę i chcą udowodnić, że są wspaniałe. W zamian oczekują jednak wdzięczności. „Tyle dla ciebie robię, więc ty będziesz mnie kochać”. To się w życiu nie sprawdza!

Miłość na celowniku

Подняться наверх