Читать книгу Z ogniem - Joanna Sendłak - Страница 5
Wstęp
ОглавлениеGrażyna Bacewicz i Andrzej Biernacki poznali się w Warszawie w 1935 roku.
Ona, wówczas dwudziestosześcioletnia kompozytorka i skrzypaczka, była już po studiach w Konserwatorium Muzycznym w Warszawie u profesora Kazimierza Sikorskiego (kompozycja) i Józefa Jarzębskiego (skrzypce), które ukończyła w 1932 roku. Odbyła też podróż do Paryża, gdzie studiowała kompozycję pod kierunkiem Nadii Boulanger.
On, kiedy poznał Grażynę, miał trzydzieści dwa lata. W 1928 roku skończył studia medyczne na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego i otrzymał dyplom lekarza. Jeszcze podczas studiów, latem 1925 roku, szkolił się w Paryskim Instytucie im. L. Pasteura. Cały rok 1929 spędził w Brazylii, gdzie w polskiej kolonii „Orzeł Biały” w stanie Espirito Santo zbierał materiały dotyczące tamtejszych warunków zdrowotnych. Na przełomie lat 1935 i 1936 otrzymał stypendium naukowe Fundacji im. J. Potockiego, dzięki któremu wyjechał na roczny staż, najpierw do Wiednia, później do Instytutu C. Forlaniniego w Rzymie, następnie do Davos, Paryża, Szczecina i Berlina.
Właśnie ten rok rozłąki Andrzeja i Grażyny, wówczas narzeczonych, zaowocował listami, na których została oparta powieść. W tekście książki fragmenty autentycznych listów oznaczone są kursywą i zachowano w nich oryginalną pisownię.
Grażyna w 1935 roku brała udział w I Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego w Warszawie, na którym otrzymała pierwsze wyróżnienie. Już wtedy Andrzej był u jej boku. On sam w jednym z listów do Grażyny wspomina:
Kiedyś nie mogłem zasnąć i zacząłem sobie przypominać wszystkie spotkania z Tobą „wcześniejsze”. Przypominam sobie, przypominam i nagle uświadamiam sobie, że pamiętam je o wiele lepiej, niż jakiekolwiek inne zdarzenia z tego czasu. Nie mówię już o takich zdarzeniach jak koncert w Konserwatorium, szaleństwo w Adrii (pamiętam jak dzisiaj: siedzieliśmy po krótszej stronie i dalszej od parkietu w loży i dziwiłem się, że stawiasz takie długie kroki w tańcu jak na kobietę), ale np. spotkanie kiedyś na Mazowieckiej. Rozmawialiśmy w banalny sposób, ale pamiętam to jak wczoraj.
Na koncertach spotykałem Cię z B. i pamiętam zawsze, jaki miałaś męski sposób podawania ręki, pamiętam ruchy, zmiękczenie niektórych wyrazów, jednym słowem moc rzeczy. Czy ja zdawałem sobie wtedy sprawę z kim rozmawiam, z kim tańczę? Jakie to dziwne i jakie rozkoszne!
Czas, który spędzili w oddaleniu, okazał się trudny do wytrzymania zwłaszcza dla energicznej Grażyny. Zdarzały się momenty tęsknoty, zwątpienia we wspólną przyszłość. W takich chwilach, żeby odegnać przykre uczucia, rzucała się w wir pracy, całodziennych, niekończących się zajęć: grała w orkiestrze Polskiego Radia pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga, komponowała – przeważnie nocami – występowała z Kwartetem smyczkowym, w którym grała I skrzypce, brała udział w solowych koncertach radiowych i recitalach skrzypcowych. A jednak, od czasu do czasu, wracały chwile bolesnej tęsknoty.
W liście z 3 marca 1936 r. Grażyna pisała:
Widzisz, jestem człowiekiem, który nie zna miary. Jak bez miary Cię kocham, tak samo łatwo wpadam w rozpacz bez miary z powodu Ciebie, w ogóle wszystko u mnie w życiu jest przeolbrzymione. Mam nadzieję, że wyleczysz mnie kiedyś z tego, jak będziemy razem żyć – naturalnie z wyjątkiem miłości do Ciebie.
Andrzej, z dalekiego Rzymu, pisał 6 marca 1936 roku:
Nasze życie, nasze wspólne życie jest dla mnie sprawą najważniejszą! Ten sam, zupełnie ten sam żal za chwilami, które mijają na rozłące i ja przeżywam i jak mocno! Czy ja to łatwo znoszę, czy nie chciałbym powrócić? Przysięgam Ci Najdroższa, że nigdy nie przeżywałem takiej tęsknoty i nigdy nie okaleczyłem sobie tak strasznie życia jak teraz! To, że się nie użalam tak bardzo, to przecież niczego nie dowodzi, nic a nic, że nie cierpię! Czy to wszystko warto? Czy warto się tak męczyć? Czy nie robimy szalonego głupstwa? Grażynko! Moja Najdroższa, Moja Najukochańsza, ja jestem w coraz większej rozterce!
Obydwoje byli jednak ludźmi ambitnymi, silnymi osobowościami, żadne z nich nie wyobrażało sobie życia bez pracy. W tamtych czasach kobieta wyłamująca się ze stereotypów, niezależna, samodzielna, odnosząca sukcesy była wyjątkiem. Grażyna pragnęła dorównać otaczającym ją mężczyznom, nie lubiła być traktowana z pobłażaniem, z przymrużeniem oka. Jako żona mogłaby zadowolić się rolą kobiety ciepłej, dbającej o domowe ognisko, tymczasem pragnęła tworzyć, wyrwać się ze schematów, czuć się wolna.
W liście z 22 stycznia 1936 roku pisała:
W ogóle coraz wyraźniej widzę, że kobieta, która ma do czynienia ciągle z mężczyznami, jeżeli chce, żeby ją szanowali, musi zadzierać nosa. Żałuję, że to nie leży w mojej naturze. Mam nadzieję, że jednak zmuszę się do wyrobienia w sobie trochę udawanej zarozumiałości. To jest najlepsze lekarstwo na mężczyzn.
Miłość, która przebija z ich listów, sprawiła, że zdołali przetrwać rozstanie.
Dziś, w czasach natychmiastowej komunikacji, trudno sobie wyobrazić, co przeżywali zakochani, czekając kilka dni na odpowiedź drugiej osoby.
W liście z 6 kwietnia 1936 roku Andrzej pisze:
Moja najdroższa! Jaka to okropna rzecz odległość, rozmowa listami, oczekiwanie! Ja myślę dzisiaj, że jest to główny powód wszystkich moich (a może i Twoich) niepokojów i zmartwień. Czy ja mogę z Tobą rozmawiać? To jest wszystko zupełnie fikcja! Piszę list w chwili, gdy Ty piszesz inny. Dostaję i odpisuję na list w chwili, kiedy Ty dostajesz i odpisujesz coś zupełnie innego, to można na prawdę sfiksować!
W końcu pokonali rozterki i zdecydowani na zawarcie małżeństwa szukali mieszkania, w którym osiądą po ślubie. Pobrali się 6 sierpnia 1936 roku w kościele Świętego Aleksandra w Warszawie.
Historia ich uczucia biegnie na tle dojrzewającego w Niemczech i we Włoszech faszyzmu. Widzimy losy młodych ludzi pełnych żaru i ambicji, ich życie toczy się w skromnych finansowo warunkach, w otoczeniu rodziny, przyjaciół i współpracowników.