Читать книгу Z ogniem - Joanna Sendłak - Страница 7
ОглавлениеAndrzej przyszedł na dworzec z bukietem polnych chabrów, które kupił na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Z ostatniej rozmowy z profesorem Orłowskim wydedukował, że sprawy przyznania mu stypendium zmierzają w dobrym kierunku, wszystko wskazywało na to, że późną jesienią wyruszy w podróż. Teraz stał na peronie i patrzył na sapiący parowóz, który wolno wtaczał się na stację. Na razie nie wspomni Grażynie o rozmowie, do tematu wyjazdu wróci, kiedy sprawy będą absolutnie pewne.
Wagony stanęły zgrzytliwie. Rozejrzał się i zobaczył jej drobną sylwetkę, zwiewną niczym ptak, który zrywa się do lotu. Przytulił ją mocno. Jakim cudem dawniej znosił samotność, nawet szczycił się niezależnością? Odsunął Grażynę na odległość ramion, nachylił się i pocałował w usta. Emanowała energią, jakby nieustannie biegła przed siebie, dalej i dalej. Czy dotrzyma jej kroku?
– Nareszcie wróciłaś!
– Strasznie za tobą tęskniłam – powiedziała cicho i wysunęła się z jego objęć. Kilka kroków przeszli w milczeniu, potem zalała go fala słów:
– Załatwiłeś bilety, a kajak? Na długo jedziemy? Na całe dwa tygodnie czy tylko dziesięć dni? Bo jeśli o mnie chodzi, wolałabym przed końcem urlopu popisać w spokoju, wiesz, że Wandzia z mamusią jadą na Litwę, to jedyna chwila, żebym mogła spokojnie komponować. No, ale nasze wakacje są najważniejsze. Co pan szanowny powie na to, żebym nauczyła się wiosłować? Może to ja będę pana woziła po jeziorach? Co? – Grażyna przekrzywiła zaczepnie głowę i odrzuciła kosmyk ciemnych włosów, który zasłaniał niebieskie oczy. Andrzej uśmiechnął się ciepło i podniósł walizkę.
– Nigdy nie pozwolę, żeby droga pani męczyła się bez potrzeby, moja uparta Litwinko!
– Jestem łagodna i spolegliwa, jak mawiał profesor Tatarkiewicz.
– A to nowina! Nie widziałem cię kilka dni i tak się zmieniłaś! Niedawno czytałem w pewnej gazecie o twoim wyrazistym temperamencie, cytuję pewnego krytyka…
– Byłeś u mamusi! Pokazywała ci recenzje z Litwy!
– Owszem, zjadłem cudowny obiadek i poczytałem gazety, które zbiera twoja mamusia. Jest z ciebie dumna, podobnie jak ja! Trzy lata temu pismak z gazety „Rytas” ośmielił się napisać, że zaprezentowałaś się wyraziście, płomiennie, jasno, bez żadnej romantycznej przewlekłej płaczliwości, chłodno bez sentymentalizmu, a twój temperament jest wyrazisty, „prawy”, orientacja szybka, ruchy zdecydowane – Andrzej cytował tekst z pamięci, wystarczyło, żeby raz rzucił okiem, a pamiętał wszystko doskonale. Czuł, że zrobił wrażenie na Grażynie, która zatrzymała się przed dworcem i chwyciła go za rękę.
– Duduś, proszę cię, nie jedźmy na Mazury, tylko weźmy ślub od razu, teraz! Wszystko załatwię sama, nawet nie zauważysz! Potem sobie jedź, jeśli musisz, na to stypendium Mussoliniego, ale najpierw się pobierzmy!
– Grażynko kochana, nie ma potrzeby się śpieszyć, nawet mnie dobrze nie znasz.
– Znam doskonale!
– Ale pomyśl logicznie, skoro mamy się pobrać, nic się nie stanie, jeśli zrobimy to po moim powrocie, wtedy będę mógł zapewnić ci przyszłość, znajdę pracę i zaczniemy normalne życie.
– Normalne?
– Zwyczajne, bez zbędnych emocji, spokojne, jak moi rodzice.
– Wolałabym nie czekać tak długo, nie wiem, czy potrafię czekać!
– Nie wiesz, czy chcesz zostać moją żoną, Grażynko?
– Wiem, oczywiście, że chcę, ale…
– Więc umówiliśmy się: pobierzemy się po moim powrocie i razem poszukamy mieszkania. A teraz odprowadzę cię do domu i wrócę jutro. Bilety na pociąg załatwiłem, kajak czeka na jeziorku, żagiel gotowy, namiot duży niczym pałac dla mojej księżniczki, słowem, nie przejmuj się niczym!
Grażyna patrzyła na niego uważnie, w końcu uśmiechnęła się. Był taki przystojny, kiedy marszczył brwi, taki władczy, że nie potrafiła mu się przeciwstawić. A może nie chciała? To było takie ekscytujące, kiedy ktoś mówił jej, co ma robić. Zwykle sama rozwiązywała rodzinne sprawy, miała serdecznie dosyć odpowiedzialności. To było takie przyjemne, kiedy ktoś decydował za nią!
Przed dworcem pozwoliła objąć się w talii. Andrzej szarmancko otworzył drzwi taksówki. Jechali przez miasto, senne, oblepione lipcowym upałem. Ulice opustoszały, zapełnią się znowu jesienią, ale wtedy Andrzej wyjedzie i znowu zostanie sama, zupełnie sama z tysiącem spraw. Czasami chciałaby zamknąć się w pokoju i zapomnieć o wszystkim zamiast martwić się brakiem pieniędzy na czynsz czy ubranie, na maszynę do pisania dla siostry, długiem, który zaciągnęła u brata. I jeszcze musi kupić nowe skrzypce! „Ale co tam, ostatecznie nie ma się czym przejmować, wszystko przemija, a z kosmicznego punktu widzenia, liczy się tylko sztuka, tylko muzyka” – pomyślała i uspokoiła się.
Po raz pierwszy usłyszała, jak Andrzej chrapie, kiedy wyjechali pod namiot. Dźwięk był donośmy, niósł się daleko w las, sunął po tafli jeziora aż na drugi brzeg, w nieokreśloną przestrzeń, niczym warkot silnika lub pomruk burzy. Przeraziła się, ale było za późno, zakochała się, nawet ta przypadłość ją rozczulała. Pływali kajakiem po Mazurach przez całe dziesięć dni, wytrzymywała smaganie mokrym żaglem po twarzy, bzyczenie komarów, ukąszenia jadowitych czerwonych mrówek wpełzających do namiotu, piła wodę z jeziora gotowaną na ognisku. Wstawała o świcie i kuląc się z zimna, zawinięta w koc próbowała nie myśleć o pająkach, których misternie tkaną wydzielinę z obrzydzeniem zrywała z twarzy w panicznym biegu przez las w kierunku pól, gdzie mogła rozgrzać się na słońcu. Pływali to tu, to tam, jedli w przygodnych chałupach, spali w namiocie, czasem w polu na sianie. Andrzej był zachwycony, ona próbowała przetrwać, wrócić do miasta w stanie nienaruszonym, z kilkoma zadrapaniami, okropnie pogryziona, podobno wypoczęta. A kiedy już znajdzie się w domu, odpocznie w pracy, grając w orkiestrze radiowej i komponując – o tym marzyła najbardziej.
– O czym myślisz, Grażynko? – Usłyszała głos Andrzeja, który wynurzył się nagle tuż obok kajaka i zakołysał łódką tak silnie, że krzyknęła ze strachu.
– O niczym, przecież zabroniłeś mi myśleć!
– Prosiłem, żebyś się nie martwiła, problemy finansowe to drobiazg, fiume, zawsze jakoś sobie poradzimy!
– Gdybym była sama, ale rodzina, mamusia, Wanda, Kiejstut…
– Ja też mam rodzinę, kochanie, brata[14] i siostrę[15].
– Ale wyjechałeś z Lublina do innego miasta i nic cię nie obchodzi – stwierdziła z przekąsem Grażyna, zanurzając końce palców w wodzie i strzepując kilka kropli na jego nos. Przymknął oczy jak rozgniewany bóbr i zakołysał kajakiem.
– Przestań, bo wpadnę do wody!
– To co? Najwyżej trochę popływasz, nie rozumiem, dlaczego nie lubisz pływać, to cudownie przyjemne! Jest upał, nie możesz stale siedzieć w kajaku!
– Mogę!
– Bogdan uprzedzał mnie, że jesteś upartą Litwinką, ale mu nie wierzyłem.
– Zawsze byłam uparta, godzinami potrafiłam powtarzać jeden utwór, jeśli zrobiłam błąd. Pamiętam, jak kiedyś ojciec kazał nam grać trio Mozarta, a kiedy się pomyliłam, spojrzał z wyrzutem i powiedział bardzo cicho: „Grażynko, popraw się!”.
– To wystarczyło?
– Żebyś wiedział, Dudusiu. I ty też się popraw, kochanie, wystaw mnie na brzeg.
– Jak sobie życzysz, nawet taki zimny drań jak ja ma sumienie.
Andrzej parsknął wodą, odepchnął mocno kajak, a po chwili znaleźli się w szuwarach. W powietrze wystrzeliła spłoszona kurka wodna. Grażyna spojrzała w niebo, obłoki przypominały postacie Gargantuy i Pantagruela kroczących gdzieś po nieboskłonie. Uśmiechnęła się do nich.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
14 Mieczysław Kwiryn Biernacki (1891–1959), polski matematyk, doktoryzował się w Paryżu, od 1946 roku członek PAU, autor ponad 80 prac z dziedziny geometrii i analizy matematycznej, profesor uniwersytetu w Lublinie, brat Andrzeja Biernackiego.
15 Jadwiga Biernacka-Ciccotti (1907–1985), siostra Andrzeja Biernackiego.