Читать книгу Z ogniem - Joanna Sendłak - Страница 6
Z ogniem
ОглавлениеSzczupła szatynka weszła do pokoju i postawiła walizkę na podłodze. Rozejrzała się. Wnętrze przypominało klasztorną celę z wyżłobionymi w ścianach niszami, schodkami prowadzącymi do okna i żelaznym łóżkiem ustawionym w rogu pokoju. Pod ścianą stało drewniane krzesło. Grażyna usiadła na nim i zrzuciła z nóg pantofle. Dopiero teraz ogarnęło ją zmęczenie. Od dawna była przepracowana, wykończona nadmiarem zajęć, a w pociągu nie zmrużyła oka. Aż do Krzemieńca był straszny tłok, jakiś facet, który siedział przy oknie, zaczął się awanturować, chciał, żeby zgaszono światła, więc w przedziale zapadła ciemność. Przymknęła oczy, miarowy stukot pociągowych kół sprawiał, że zajęła się liczeniem dźwięków: cztery puknięcia szyn, dwa kół, brzęk semaforów, cztery puknięcia szyn, dwa kół… tak w nieskończoność.
Nagle otworzyła oczy, bo w ciemności stuknęła odrzucana na środek przedziału torebka. Jej torebka, w której miała pieniądze i dokumenty. Pochyliła się, macała na oślep, w końcu znalazła ją, a kiedy do przedziału wpadł snop światła z mijanej stacyjki, sprawdziła zawartość. Nic nie zginęło. Jej serce tłukło się jak szalone, dłonie skostniały ze strachu. Tak ciężko pracowała, żeby zarobić kilka groszy na podróż, a przecież chciała kupić matce[1] zimowy płaszcz, siostrze Wandzi[2] maszynę do pisania, i koniecznie musiała oddać bratu Kiejstutowi[3] pieniądze, które kiedyś dał jej na studia w Paryżu! No i skrzypce – nie miała dobrych skrzypiec, a na czymś musiała grać, wiele traciła, koncertując ze złym instrumentem. Przycisnęła torebkę do brzucha i zastygła w bezruchu, co mogła zrobić? Awanturować się? Krzyczeć? Po co? W jakim celu? Mężczyzna udawał, że śpi, ona zrobiła to samo. Dopiero w hotelu zmęczona upadła na łóżko, ale nie potrafiła zasnąć.
Po południu rozpoczęły się obrady. Brała w nich udział jako jedna z niewielu kobiet. Dyskutowano o reformie szkolnictwa muzycznego, sprawach stypendiów, amatorstwa muzycznego, muzyki kościelnej, kwestii wydawniczej, o płytach, propagandzie muzyki współczesnej. Teraz jej kolega, kompozytor Roman Palester[4], czytał cichym głosem swój referat – „O roli społecznej kompozytorów”. Dawniej czerpałaby satysfakcję z faktu, że mogła zabierać głos na równi z innymi kompozytorami, ale teraz myślała o mężczyźnie, który został w Warszawie. Kiedy głosowano za utworzeniem Izby Muzyków, widziała jego twarz, może zbyt okrągłą, ale skupioną, chwilami surową. Na nią zawsze patrzył z czułością, w jego oczach wyczuwała miłość.
Andrzej po raz pierwszy spotkał Grażynę na koncercie w Filharmonii Warszawskiej. Przedstawił ich sobie Bogdan[5], skrzypek, z którym wspólnie wynajmował mieszkanie. Poczuł mocny uścisk dłoni, zbyt mocny jak na kobietę, tak wtedy pomyślał.
Ona zaśmiała się i spytała:
– Naprawdę lubi pan starego Dukasa[6]?
– Wyobrażasz go sobie tańczącego z miotłą, Grażynko? – spytał z powątpiewaniem Bogdan.
– Owszem, dlaczego nie?
– To poważny lekarz, który zbawia świat.
– Daj spokój, stary, ta piękna kobieta pomyśli, że jestem ponurakiem.
– Więc potrafiłby pan latać na miotle? – zainteresowała się Grażyna. Niebieskie oczy błysnęły figlarnie spod ciemnych rzęs.
– Jeśli pani rozkaże…
– Oj, uważaj, ta drobna istota trzyma w garści cały Kwartet. Trzech facetów słucha jej bez mrugnięcia oka.
– Z wyjątkiem ciebie, Bogdanie. A może zamierzasz opuścić nasze szeregi?
– Nigdy! Beze mnie posypalibyście się na pierwszym koncercie, nie bój się, moja droga, zostanę do końca, nawet jeśli pójdziemy na dno. Kapitan ostatni schodzi ze statku!
– Zapominasz, że to ja jestem kapitanem! – stwierdziła cierpko Grażyna i zerknęła na Andrzeja. Przez dłuższą chwilę nie odwracała wzroku, w końcu powiedziała do Bogdana:
– Przyprowadź do nas doktora w niedzielę na obiad, mama się ucieszy, uwielbia poznawać ludzi!
– Przyjdę z radością, dziękuję za zaproszenie. – Andrzej ukłonił się szarmancko.
Grażyna odwróciła się i znikła w tłumie.
– Co za dziewczyna! Dobrze ją znasz?
– Uważaj, to istny wulkan.
– Cudowna, fantastyczna!
– Już przepadłeś, mój drogi. – Bogdan z troską poklepał ramię doktora.
Po obradach zorganizowano koncert. Grażyna poszła się przebrać. Nie czuła głodu, chociaż podczas ostatniej doby zjadła tylko kanapkę z serem. Wyjęła z walizki wieczorową suknię. Kiedy zapięła zamek, pomyślała, że znowu schudła. Chwyciła skrzypce i wybiegła z pokoju. Koncertu nie pamiętała, walczyła z tremą. Zawsze, kiedy wychodziła na estradę, czuła zdenerwowanie, a dziś akompaniator spóźnił się z wejściem fortepianu o całe pół taktu, co wytrąciło ją z równowagi.
Po koncercie wszyscy poszli do restauracji, a raczej knajpy przypominającej dworcową spelunkę. Ktoś zamówił dla Grażyny małą wódkę, więc wypiła bruderszaft z drugą skrzypaczką.
– Eugenia[7].
– Grażyna.
Objęły się i pocałowały w policzki. Potem Grażyna wymknęła się z knajpy i wróciła do swojej celi. Nareszcie usnęła. Nawiedził ją przyjemny sen: siedziała w objęciach Andrzeja na kanapie w jego mieszkaniu przy Kopernika, razem słuchali nagrania Ucznia czarnoksiężnika. Ciekawe, co teraz robił Andrzej? Kiedy pierwszy raz widział ją na estradzie Filharmonii, miał zabawną minę, chyba nie spodziewał się, że jest tak dobrą skrzypaczką. Jego podziw odczuła jak ciepło rozchodzące się po całym ciele. Wtedy pomyślała, że dopłynęła do spokojnej przystani, że przy nim zawsze będzie się czuła bezpieczna, niezależnie od okoliczności.
Andrzej kochał muzykę i nie ingerował w jej sprawy warsztatowe, których strzegła jak skarbu. Nikomu nie zdradziłaby muzycznych pomysłów, żadnemu kompozytorowi ani wykonawcy! Czasami myślała dźwiękami, jakby chodziła pod niebem zbudowanym z kombinacji cyfr, rozbieganych, pulsujących barwą. Zdarzało się, że temat fugi Bacha godzinami brzmiał w jej uszach, nawet kiedy z kimś rozmawiała, wtedy oddalała się wewnętrznie, jakby patrzyła na świat przez drugą stronę lunety; codzienne sprawy traciły znaczenie, nawet miłość wydawała się przemijająca. Naprawdę ważna była tylko muzyka, ona nadawała życiu sens. Dopiero po zapisaniu nut na papierze, po wielu godzinach spędzonych przy fortepianie na poszukiwaniu zbliżonej do ideału formy brzmieniowej, mogła komuś powiedzieć o nowym utworze. Komponowała samotnie i tylko wtedy, gdy miała pewność, że nikt nie zakłóci jej prywatności.
Kiedy zbiegła ze sceny po drugim etapie konkursu Wieniawskiego, za kulisami wpadła na Andrzeja. Zachował się bardzo ładnie, nie krytykował jej, nawet się uśmiechnął i wręczył kwiaty. A przecież zagrała fatalnie, całkowicie położyła Koncert d-moll Wieniawskiego, rozczarowała wszystkich, którzy liczyli na jej wygraną. Nic na to nie mogła poradzić, nie tłumaczyła się nikomu: ani Andrzejowi, ani dziennikarzowi, który pytał o przyczynę spadku formy. Porażkę zniosła cierpliwie. Tylko jej siostra Wanda wszystko niepotrzebnie wypaplała Andrzejowi. Wieczorem podszedł do niej i szepnął na ucho:
– Nie przejmuj się, Grażynko, nikt nie zagrałby dobrze, gdyby całą noc siedział na komisariacie policji. Swoją drogą ten złodziej, niby taki miłośnik muzyki, sam sobie sprawił zawód, przyczyniając się do spadku twojej formy. Jego kulturalność była powierzchowna.
– Ale zostawił w pustym mieszkaniu skrzypce, suknię koncertową i pantofle, to miłe z jego strony.
– Szarmancki gość, bez dwóch zdań.
– Poza tym wyniósł wszystko, okradł całe mieszkanie! Teraz mamusia i Wanda boją się zostać na Długiej, będziemy musiały poszukać nowego lokum.
Andrzej nagle spoważniał, chwycił ją za łokieć i odprowadził na bok, w miejsce, gdzie nikt ich nie słyszał.
– Muszę ci o czymś powiedzieć, Grażynko – zaczął ostrożnie.
– Stało się coś?
– Nie, ale tobie pierwszej mówię. Dziś złożyłem papiery do Fundacji Potockiego[8] w sprawie stypendium. Zdaniem profesora mam spore szanse. Być może na rok wyjadę za granicę.
– Na rok?! – Oczy Grażyny stały się jeszcze większe niż zwykle.
– Do Wiednia, Rzymu, Berlina, Londynu…
– Kiedy?
– Dopiero w listopadzie.
– To już za dziewięć miesięcy!
– Widzisz, kochanie, mamy mnóstwo czasu. Jeszcze będziesz miała mnie dosyć…
Grażyna przymknęła oczy, nie chciała się budzić, jeszcze nie teraz, sen był ciepły i przytulny. Poczuła się, jakby tamta rozmowa była iluzją, nierealną fikcją. Przecież za kilka dni wróci z Krzemieńca do Warszawy, zobaczy Andrzeja, a on powie, że nie dostał stypendium, że nigdy się nie rozstaną. Usiadła na łóżku i potrząsnęła głową, żeby ułożyć gęste, ciemne włosy. Nie wytrzyma długiej rozłąki, chyba że przedtem wezmą ślub, ale w przeciwnym razie…
Ubrała się w pośpiechu, bo musiała biec na śniadanie, list pisała w biegu:
Krzemieniec, 7 lipca 1935 r.
Drogi Dudusiu!
Jesteśmy już prawie na ukończeniu obrad. W drugim i trzecim dniu wyłoniło się wiele bardzo ciekawych spraw. Śmieszną gafę na przyjęciu zrobiła Szymanowska[9], a mianowicie pomyliła starostę z kelnerem (trochę podobni do siebie) i ciągle używała go na posyłki i oburzona była, gdy siadał koło niej.
Nie pytam się o nic, gdyż nie spodziewam się odpowiedzi. Trzymaj się dobrze! Ściskam serdecznie,
Gr.
Po śniadaniu poszły z Eugenią na spacer. Po drodze wrzuciła do skrzynki list. Szły energicznie, minęły niskie domki, po chwili weszły na polną drogę. Niebo było niebieskie, wśród polnych kwiatów brzęczały pszczoły. Po powrocie do Warszawy pojedzie z Andrzejem na wieś, na Mazury. On zajął się wszystkim: wypożyczył kajak, do którego przystosował żagiel, dzięki czemu wiosłowanie nie będzie męczące, nawet załatwił namiot.
– Jesteś zadowolona z wczorajszego koncertu? – spytała Eugenia. Stanęły na chwilę, żeby obejrzeć miasto ze szczytu wzgórza. Z tej perspektywy domki przypominały nuty dryfujące nad linią horyzontu. Widok był piękny, ale zachwyt odczuwałaby pełniej, gdyby obok niej stał Andrzej. Kiedy wyjedzie za granicę, tęsknota stanie się nie do zniesienia. Grażyna poczuła irytację.
– Pianista odstawał ode mnie o pół taktu, zawsze gra za wolno – powiedziała z pretensją.
– Ja byłam zadowolona, kiedy zrobiłam vide, szybko się zorientował, chociaż niczego wcześniej nie ustalałam. Wiesz, cieszę się, że tu jestem, wreszcie odpocznę!
– A ja dziś wrócę do domu. Pójdę na stację i zamienię bilet. – W głosie Grażyny pobrzmiewała stanowczość.
– Tęsknisz za przystojniakiem, który odprowadził cię na dworzec?
– Wcale nie! Po prostu mam dużo pracy.
– Widziałam, jak na ciebie patrzył, zakochany po uszy. Muzyk?
– Na szczęście lekarz.
– Nie wolałabyś muzyka? Moglibyście razem grać, lekarz będzie rzadkim gościem w domu.
– Nie zniosłabym, gdyby ktoś wtrącał się do mojej pracy.
– Więc nie wychodź za mąż, po co?
– Gdybym nie miała męża, nikt nie traktowałby mnie poważnie.
– Ach, ci mężczyźni! Myślą, że wszystko im wolno, że są lepsi od nas, pokażemy im jeszcze, zarozumialcom!
Zaśmiały się i zaczęły biec w dół. Polna droga leniwie kładła się wśród łąk, na których pasły się stada owiec.
– Kiedy ślub? – spytała Eugenia, kiedy znowu weszły do miasta.
– Jak najszybciej, przed jego wyjazdem.
– Na długo znika?
– Na cały rok! – westchnęła Grażyna.
Godzinę później kupowała już bilet do Warszawy. Niestety, nie było bezpośredniego połączenia, więc zdecydowała się jechać do Lwowa. W ciągu dnia zwiedzi miasto, a wieczorem złapie warszawski pociąg. Nie przejmowała się trudami podróży, bo z każdą chwilą zbliżała się do Andrzeja. Po powrocie weźmie urlop w Polskim Radiu, jak najszybciej wyruszą na Mazury. Zgodziłaby się nawet na podróż dookoła świata, byleby nie musieli się rozstawać. Gdyby Andrzej kochał ją naprawdę, nie wyjeżdżałby na tak długo! „Istnieje szansa, że nie dostanie tego przeklętego stypendium od Mussoliniego” – pomyślała Grażyna ze złością. Myśli wirowały jak stado jaskółek, które świergocząc, wlatywały do gniazd przyklejonych pod dachem niedużej stacji. Na niebie nie było obłoków, a ciepły, południowy wiatr głaskał jej włosy.
– Panienka tak sama podróżuje? – zapytał jakiś żołnierz. Grażyna bez słowa chwyciła bilet i pobiegła do hotelu spakować walizkę. Wymknęła się ukradkiem, jakby uciekała ze statku pełnego szaleńców, którzy woleli spędzać czas na rozmowach niż komponować. Zaraz po powrocie, jeszcze przed wyjazdem na wieś, przeleje na papier szkic utworu, który słyszała w głowie. Kto wie, może powstanie Trio albo Kwartet lub Sinfonietta? Sześć lat temu napisała Sinfoniettę na kwintet smyczkowy, w drugiej części lekko sparodiowała starego Haydna i Mozarta. W myślach usłyszała Danse antique i zaśmiała się cicho. Potem skomponowała Sinfoniettę na orkiestrę symfoniczną, specjalnie na końcowy egzamin w Konserwatorium Warszawskim. Poza tym utworem przygotowała Sonatę na skrzypce, którą pisała podczas studiów w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym roku, oraz II Kwartet smyczkowy, ale ten ostatni jednak wyrzuci, jak wiele wczesnych utworów, żeby nie zaśmiecały myśli. Na egzamin przygotowała także Psalm: De profundis clamavi ad Te, Domine na głosy solowe, chór i orkiestrę, tyle pracy, a oni postawili jej czwórkę! Coś takiego! Chcieli zniszczyć jej karierę! Co za absurd! Grażyna spojrzała w niebo i uśmiechnęła się na wspomnienie siedzącej ponuro komisji złożonej z surowych mężczyzn, którzy usiłowali dać jej do zrozumienia, że wszyscy uczniowie profesorów Sikorskiego[10] oraz Szymanowskiego[11] są zbyt awangardowi, że nie szanują tradycji, tylko piszą modernistyczne wydziwy. I dobrze! Dzięki temu w Paryżu czuła się absolutnie wolna, stała się prawdziwą modernistką! Jeszcze wróci na rue Lamandé i to niedługo! Kochany profesor Sikorski – odwiedzi go zaraz po powrocie do Warszawy.
W pociągu z Krzemieńca znowu nie zmrużyła oka, pewnie dlatego dzień, który spędziła we Lwowie, zamienił się w sen. Spacerowała wąskimi uliczkami, oglądała wystawy sklepów, ale miała wrażenie, że znalazła się w Łodzi. Jedna z ulic do złudzenia przypominała Księży Młyn. Gdy mieszkała z rodziną w Łodzi, uczyła się w szkole Heleny Kijeńskiej[12]. Profesor Dobkiewicz[13] napawał ją lękiem, bo kiedy patrzył przez niezwykle grube okulary, jego oczy stawały się ogromne jak meduzy. Kiedy poznała go bliżej, zrozumiała, że jest łagodny, i właśnie jemu pokazała swój pierwszy utwór, Temat z wariacjami na fortepian.
Pewnego letniego dnia tysiąc dziewięćset dwudziestego czwartego roku, tuż przed końcem roku szkolnego, kiedy atmosfera w szkole była już wakacyjna, a w klasach pachniało jaśminem kwitnącym pod oknami, Grażyna wyjęła z teczki kartkę zapisaną drobnym, odręcznym pismem i postawiła na pulpicie fortepianu.
– Co tam masz, drogie dziecko? – spytał profesor, poprawiając ciężkie okulary, które nieustannie zsuwały się z długiego nosa, odsłaniając oczy mrugające szybko jak skrzydła motyla.
– Napisałam to niedawno – powiedziała i zaczęła energicznie grać. Smukłe, niezwykle długie palce biegały po klawiaturze, z łatwością obejmowała decymę, uderzała skomplikowane akordy, których nikt nie potrafił zagrać.
Kiedy skończyła, profesor podszedł do pulpitu, wziął kartkę, podsunął tak blisko oczu, że niemal dotknął nosem papieru. Patrzył w skupieniu, a moment rozciągał się w umyśle Grażyny w nieskończoność, niemal utonęła w przestrzeni między dźwiękiem a słowem.
– Sama to napisałaś? – zapytał w końcu profesor, patrząc badawczo na okrągłą buzię piętnastolatki przypominającej bardziej pisklę niż opierzonego ptaka.
Dziewczynka kiwnęła głową i wzięła od niego kartkę, jakby bała się, że krótkowzroczne oczy profesora zetrą z niej nuty.
– To znakomite, ciekawe, bardzo pomysłowe. Interesująca figuracja, ornamenty, zróżnicowanie faktury, zmiany tonacji. I krótkie fugato, w którym powtarzasz motyw czołowy w tonacji E-dur, bardzo interesujące. Znasz Wariacje b-moll opus trzecie Szymanowskiego?
– Nie.
– Koniecznie posłuchaj, macie coś wspólnego. Dziękuję, że pokazałaś mi swój utwór, Grażynko, to dla mnie zaszczyt.
– Nie jestem do końca zadowolona…
– Myślisz, że kiedyś będziesz?
– Oczywiście!
– Życzę ci tego z całego serca, ale obawiam się, że to niemożliwe. Gdybyś naprawdę była zadowolona z jakiegoś utworu, nie czułabyś potrzeby dalszego pisania, a przecież jesteś artystką, kompozytorką, to oczywiste. Artyści, moja droga, to ludzie stale z siebie niezadowoleni. Niepewność popycha ich do tworzenia, naucz się żyć między chwilami, w których komponujesz. Inaczej zawsze będziesz czegoś szukała na oślep. Rozumiesz? – Uśmiechnął się krzepiąco i dodał:
– Myślę, że przedstawię radzie pedagogicznej propozycję wykonania twojej kompozycji w przyszłym roku na koncercie w konserwatorium. A teraz zmykaj do domu i odpocznij w wakacje. Gdzie spędzisz lato?
– Na Litwie, we wsi Ardzijauskai, u rodziny ojca.
– Dobrze, baw się, biegaj, nabieraj sił, po wakacjach zaczniemy pracę.
Wspomnienie profesora Dobkiewicza było wyraźne. Grażyna zatrzymała się i spojrzała w niebo, lato wydało się równie ciepłe jak tamto, które spędziła z rodzeństwem na litewskiej wsi. Kiedy to było? Jedenaście lat temu, dziś miała dwadzieścia sześć lat. Wtedy zamiast biegać z innymi dziećmi siedziała w pokoju i zapełniała nutami jedną kartkę po drugiej. Żadna z tamtych kompozycji nie przetrwała, a miała tyle pomysłów, nieskończoną liczbę pomysłów, które musiała natychmiast zapisać, w przeciwnym wypadku niecierpliwiła się, wszystko ją irytowało. Nie lubiła takiego stanu, ale nie potrafiła uwolnić się od niego, życie w przerwach między komponowaniem nadal traciło sens. Może przy Andrzeju wreszcie odzyska spokój?
Na obiad zjadła jabłko, a wieczorem już siedziała w pociągu do Warszawy.
1 Maria Modlińska (1871–1958), córka Stanisława i Natalii z domu Zdzitowieckiej, matka Grażyny Bacewicz.
2 Wanda Bacewicz (1914–2011), polska poetka, prozaik, dziennikarka, siostra Grażyny Bacewicz.
3 Kiejstut Bacewicz (1904–1993), polski pianista kameralista, pedagog, brat Grażyny Bacewicz. W latach 1957–1969 rektor Akademii Muzycznej w Łodzi, twórca pierwszej polskiej katedry kameralistyki. W 1993 roku otrzymał tytuł doktora honoris causa tej uczelni.
4 Roman Palester (1907–1989), polski kompozytor, od 1947 r. przebywający na emigracji.
5 Bogdan Łosakiewicz (1903–1986), polski skrzypek, pedagog.
6 Paul Dukas (1865–1935), francuski kompozytor i nauczyciel muzyki, autor utworu Uczeń czarnoksiężnika opartego na balladzie Goethego.
7 Eugenia Umińska (1910–1980), polska skrzypaczka, profesor Konserwatorium Towarzystwa Muzycznego w Krakowie.
8 Fundacja im. Jakuba hr. Potockiego została utworzona na mocy testamentu z dnia 22 września 1934 roku. Pomimo trudności prawnych i finansowych do końca roku 1935 przyznanych zostało osiem naukowych stypendiów krajowych oraz dwa zagraniczne.
9 Stanisława Korwin-Szymanowska (1881–1938), siostra Karola Szymanowskiego, śpiewaczka.
10 Kazimierz Sikorski (1895–1986), polski kompozytor i teoretyk muzyki, pedagog.
11 Karol Szymanowski (1882–1937), polski kompozytor, uczeń Gustawa Neuhausa, autor m.in. Harnasiów, III Symfonii Pieśń o nocy, Króla Rogera.
12 Helena Kijeńska-Dobkiewiczowa (1880–1962), na początku XX wieku założyła Konserwatorium Muzyczne w Łodzi skupiające grono pedagogów i muzyków.
13 Antoni Dobkiewicz (1875–1956), urodzony w Kijowie, pianista, pedagog, profesor Konserwatorium Heleny Kijeńskiej w Łodzi, prywatnie jej mąż.