Читать книгу Amerikanskij szpion. - John Barron - Страница 9

Rozdział pierwszy
Wygraliśmy

Оглавление

FBI utajniło informację o tej śmierci i żadna z gazet o niej nie napisała. Stany Zjednoczone od trzydziestu lat strzegły tajemnicy i FBI nadal nie zamierzało jej ujawniać. Komuniści nie wiedzieli, co się stało z Morrisem po jego nagłym zniknięciu, i ścigali go na próżno. Niech więc dalej go szukają i nie mają o niczym pojęcia.

Któregoś dnia Elaine Fox usłyszała, jak jej mąż, zastępca dyrektora FBI, James Fox, mówi przez telefon:

– Kiedy to się stało? Tak, to będzie dla mnie zaszczyt.

Widziała smutek na twarzy męża. Domyśliła się, o co chodzi.

– Staruszek nie żyje?

Fox przytaknął i powiedział, że zgodził się wygłosić mowę pogrzebową. Potem zamknął się w gabinecie, by zebrać myśli i napisać przemówienie.

Gdyby decyzja należała do Foxa, byłby to pogrzeb państwowy: na cmentarzu Narodowym w Arlington, skąd roztacza się widok na Waszyngton, stanąłby na baczność długi szereg agentów FBI i żołnierzy. Orkiestra Marynarki Wojennej grałaby marsza żałobnego, idąc powoli przed zaprzężoną w konie lawetą, na której spoczywałaby trumna okryta amerykańskim sztandarem. Może nawet prezydent wziąłby udział w uroczystości. Przecież Ronald Reagan chciał osobiście odznaczyć 58[1] w Białym Domu.

Gdyby Fox mógł opowiedzieć historię największej operacji wywiadowczej w dziejach FBI, przemówienie nad grobem zacząłby słowami: „Tu spoczywa największy szpieg amerykański”.

Morris narażał życie podczas pięćdziesięciu dwóch, przeważnie kilkutygodniowych, misji w Związku Sowieckim i innych krajach komunistycznego imperium. Przez ponad dwadzieścia lat przywódcy sowieccy – z Nikitą Chruszczowem, Leonidem Breżniewem i Jurijem Andropowem na czele – traktowali go jak przyjaciela. Zwierzali mu się z najskrytszych myśli, ambicji i obaw, z planów i metod działania, z tego, co zrobią i czego nie odważą się zrobić, z poglądów na wydarzenia międzynarodowe i z prawdziwych opinii o Stanach Zjednoczonych i ich przywódcach. Często pytali go o zdanie i prosili o rady, do których nierzadko się stosowali. Darzyli go takim zaufaniem i szacunkiem, że z okazji siedemdziesiątych piątych urodzin Morrisa Breżniew wydał na jego cześć bankiet na Kremlu. W dłuższej przemowie sekretarz generalny podziękował jubilatowi za ponadpółwieczną służbę Związkowi Sowieckiemu i międzynarodowemu ruchowi komunistycznemu, a potem odznaczył go Orderem Czerwonego Sztandaru.

W Stanach Zjednoczonych Morris potajemnie zajmował stanowisko pierwszego zastępcy przewodniczącego Komunistycznej Partii USA, Gusa Halla. Tym samym szpieg FBI był drugą najważniejszą postacią ruchu komunistycznego w Stanach Zjednoczonych. Za pośrednictwem Morrisa i jego brata Jacka sowieccy przywódcy przemycali pieniądze dla amerykańskich komunistów. W ciągu tych lat otrzymali z Moskwy ponad 28 milionów dolarów, które FBI obliczyło co do centa.

Dzięki tajnym informacjom, które Morris wykradał z Kremla przez ponad dwie dekady, Stany Zjednoczone mogły czytać w myślach sowieckich przywódców, przewidywać ich posunięcia i wykorzystywać ich kłopoty, zwłaszcza w stosunkach z Chinami. Przypominało to partię pokera, podczas której jeden z graczy zna karty pozostałych.

Za pomocą przemyślanych zabiegów FBI ukrywało tożsamość Morrisa i charakter operacji przed innymi organami rządowymi – Departamentem Stanu, CIA, Departamentem Obrony i Radą Bezpieczeństwa Narodowego. Agenci FBI osobiście zanosili najbardziej poufne raporty Morrisa do tych urzędów i innych. Mogło je tam czytać tylko kilka osób, i to w obecności agenta, który je dostarczył; po przeczytaniu musieli je zwracać. Dopiero w 1975 roku FBI poinformowało prezydenta i sekretarza stanu o źródle informacji, których oni i inni politycy tak natarczywie się domagali.

Nawet na pogrzebie Morrisa Fox nie mógł ujawnić wielu faktów. Postanowił jednak uchylić rąbka tajemnicy. Powiedział tyle, ile wolno mu było powiedzieć.

W holu domu pogrzebowego w północno-zachodniej części Chicago Fox pochylił się i objął drobną, elegancko uczesaną kobietę, która mimo że dobiegała dziewięćdziesiątki, nadal trzymała się prosto, była zadbana i atrakcyjna. W aktach FBI występowała jako CG-6653S*; Fox mówił jej po imieniu – Eva – i darzył ją wielkim szacunkiem. Ile starszych kobiet chowałoby się z mężem pod kołdrą, żeby przy świetle latarki przepisywać tajne sowieckie dokumenty? Ile przemycałoby kopie przez granicę, zapakowawszy je w plastik i schowawszy pod ubraniem? Ile niosłoby setki tysięcy dolarów ulicami Nowego Jorku i Chicago w torbach na zakupy? Ile w tak podeszłym wieku prowadziłoby życie szpiega?

Do Foxa i Evy dołączyło dwóch starych przyjaciół, Carl Freyman i Walter Boyle. Freyman, dobiegający osiemdziesiątki i lekko utykający, przypominał Foxowi nobliwego dziadka. Boyle był tak samo szczupły, krzepki i przystojny jak przed czterdziestu laty, kiedy dowódca 1. Dywizji Piechoty Morskiej odznaczył go medalem na polu walki w Korei.

Cała czwórka – Eva, Fox, Freyman i Boyle – należała do małej amerykańskiej drużyny, która rzuciła wyzwanie sowieckiemu imperium na jego terytorium i jego warunkach. Byli towarzyszami walki. Morris zawsze pamiętał, że Freyman uratował mu życie. W 1952 roku, kiedy był bliski śmierci, Freyman namówił go do współpracy z FBI, umieścił w klinice Mayo i przywrócił mu chęć do życia. To on pierwszy przewidział, że któregoś dnia Morris może przeniknąć do najwyższych kręgów władzy sowieckiej i zgodnie z tym założeniem zaplanował operację. On też uratował karierę zawodową Boyle’a i włączył go do operacji, chociaż w tym czasie nikt z FBI nie chciał mieć z nim nic do czynienia.

Przez osiemnaście lat Boyle przed każdą misją odprowadzał Morrisa i Evę na lotnisko, a gdy wracali do Stanów, witał ich i zawoził do kryjówki, w której pisali wstępny raport dla Waszyngtonu. Kiedy Morris i Eva byli w Stanach, codziennie się z nimi widywał lub rozmawiał przez telefon i przez całą dobę był na ich wezwanie. Zawsze nosił przy sobie broń i Childsowie wiedzieli, że w razie czego nie zawaha się jej użyć. Był dla nich jak syn. Z powodu fałszywego oskarżenia o postępowanie niezgodne z etyką zawodową władze FBI zaproponowały wykluczenie Boyle’a z operacji. Upoważniona przez Morrisa Eva swoim słodkim głosem zagroziła: albo Boyle zostaje, albo my rezygnujemy i operacja się kończy. FBI ustąpiło.

Fox rozpoczął współpracę z Morrisem i Evą w 1971 roku, gdy mianowano go bezpośrednim zwierzchnikiem Boyle’a. Kiedyś wspomniał, że ponieważ zdarza mu się nie wracać na noc i znikać na weekendy, żona podejrzewa go o zdradę. Eva uśmiechnęła się do niego swymi niebieskimi oczami: „To czemu nie poznasz jej z tą drugą?”. Morris i Eva stali się jak krewni dla Foxów, których dzieci nazywały ich „ciocią Evą” i „wujkiem Morrisem”. Eva nazywała Jamesa, który miał wśród przodków Indian z plemienia Siuksów, „moim ulubionym Indianinem baptystą”. Chociaż po awansie do kierownictwa FBI Fox nie mógł się już bezpośrednio zajmować operacją, do końca pracy w FBI pozostał przyjacielem i protektorem Childsów.

Eva zapytała, czy inny członek drużyny, emerytowany agent FBI John Langtry, będzie na pogrzebie. Langtry przez wiele lat współpracował z Jackiem w Nowym Jorku. Pomagał Morrisowi i Evie, ilekroć przebywali w tym mieście, i Ewa bardzo go lubiła. Fox wyjaśnił, że Langtry nie może przyjechać, bo niedawno miał poważną operację i lekarze nie pozwolili mu na razie podróżować.

– Nie możemy sobie pozwolić, żeby stracić Johna – powiedziała Eva. – Zostało nas tylko pięcioro. Byliśmy małą drużyną, ale nieźle namieszaliśmy, co?

Na prywatnym nabożeństwie w kaplicy zebrało się około pięćdziesięciorga krewnych Morrisa i Evy. W pewnej chwili rabin przerwał obrzędy i oznajmił, że głos zabierze pan James Fox, zastępca dyrektora FBI. Rozległ się szmer zdziwienia. Boyle zauważył, jak jedna z kobiet, nie będąc w stanie zamknąć ust, zakrywała je ręką; inna z niedowierzaniem patrzyła na Evę.

Fox, wysoki, z włosami przyprószonymi siwizną, wyglądał za pulpitem jak przystojny i dystyngowany dyplomata. „Nazywam się James Fox i jestem przyjacielem Morrisa Childsa”. Kolejny szmer zdziwienia: Morris i Eva przyjaciółmi szefów FBI!

Większość z was pewnie sądzi, że znała Morrisa Childsa. Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że poza FBI nikt z obecnych tu dziś nie ma pojęcia o ogromnych zasługach, jakie położył Morris Childs dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych.

Nie jestem upoważniony, żeby opowiadać o tym, czego Morris dokonał w ciągu tych lat. Mogę was jednak zapewnić, że dokonania te są ogromne. Słysząc, jak ludzie rozmawiają o filmie z Jamesem Bondem albo o Mission Impossible, zawsze myślę: „Znam lepszą historię, historię Morrisa Childsa”.

Morris był najsympatyczniejszym i najdelikatniejszym człowiekiem, jakiego znałem. Ale mimo całej jego delikatności zarówno przywódcy wolnego świata, jak i świata komunistycznego często prosili go o radę.

Kiedyś zawiadomiliśmy bardzo wysokiego rangą przedstawiciela Białego Domu [Henry’ego Kissingera, ówczesnego doradcę prezydenta do spraw bezpieczeństwa państwa], że po przeanalizowaniu sytuacji postanowiliśmy ze względów bezpieczeństwa przerwać operację. Urzędnik ten odpowiedział, że ceni naszą opinię, lecz musi mieć informacje, których dostarczał Morris, i wobec tego operacja będzie kontynuowana.

Przypominam sobie dwa wydarzenia, które świadczą o tym, że Morris chyba zdawał sobie sprawę z ogromu i wagi swoich dokonań.

29 lutego 1988 roku w naszej waszyngtońskiej centrali dyrektor William Sessions wręczył Morrisowi, w obecności Evy, najwyższe odznaczenie, jakie rząd Stanów Zjednoczonych może nadać cywilowi. Morris, mimo że zdrowie mu już nie dopisywało, podniósł się z wysiłkiem i przez pięć, sześć minut pięknie opowiadał o tym, czym jest służba sprawie wolności i przyszłości naszych dzieci.

Pod koniec 1989 roku pracowałem w domu i przypadkowo włączyłem poranne wiadomości CNN. Pokazywano akurat upadek muru berlińskiego i krach komunizmu w Europie Wschodniej. Odłożyłem pracę i przez cały dzień nie odrywałem oczu od ekranu – oto na moich oczach tworzyła się historia. Wieczorem zadzwoniłem do Morrisa. Kiedy podniósł słuchawkę, obaj zapytaliśmy jednocześnie: „Oglądał pan dziś telewizję?”. Ze zdumieniem i z zachwytem rozmawialiśmy o rewolucyjnych konwulsjach, wstrząsających światem komunistycznym.

Na Boże Narodzenie otrzymałem od Morrisa kartkę świąteczną. Drżącą ręką napisał: „Nasze marzenia sprzed pół wieku spełniają się – aż trudno uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, i to tak szybko. Cieszy nas, że się do tego przyczyniliśmy”.

No cóż, Jim Fox niezbyt się do tego przyczynił, ale Morris i Eva Childsowie na pewno tak. Niewielu Amerykanów dało naszemu krajowi tyle, ile oni.

Po nabożeństwie Fox i Boyle poszli do wytwornej włoskiej restauracji, usiedli w zacisznym kącie i przy podwójnym martini zaczęli snuć wspomnienia. Przypominali dwóch generałów, którzy omawiają przebieg kampanii wojennej. Rozmowa była chaotyczna, przeskakiwali z tematu na temat. Przerzucając się anegdotami, próbowali odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: Dzięki czemu przez tyle czasu udało nam się prowadzić tak niewiarygodną operację?

Oczywiście była w tym wielka zasługa Morrisa. Boyle opowiedział historię o Morrisie, Angeli Davis i dziesięciu tysiącach dolarów. Ciekawe było to, że o jej finale nigdy nie poinformował centrali.

Wszystko zaczęło się w roku 1970. Podczas procesu trzech skazańców, oskarżonych o zamordowanie strażnika w więzieniu Soledad w Kalifornii, ktoś przemycił broń do sali sądowej. W trakcie strzelaniny zginęli sędzia przewodniczący i trzy inne osoby. FBI rozpoczęło ogólnokrajowe poszukiwania Angeli Davis, młodej komunistki i wykładowczyni, którą oskarżono o zorganizowanie przemytu broni do budynku sądu. Poszukiwania trwały prawie dwa miesiące. W końcu Morris dowiedział się od jednego z działaczy partii komunistycznej, gdzie w Nowym Jorku ukrywa się Davis.

FBI natychmiast aresztowało poszukiwaną i aby ukryć rolę Morrisa, rozpuściło plotkę, że Davis schwytano dzięki świetnej pracy wywiadowczej agentów terenowych i ich zwierzchników. Centrala miała wyrzuty sumienia, że zasługi Morrisa przypisuje innym osobom, postanowiła więc zrekompensować mu to specjalną premią pieniężną. Szefowi oddziału chicagowskiego FBI powiedziano: „Proszę tylko wymienić kwotę – zapłacimy”. Boyle zaprotestował: Morris nie pracuje dla pieniędzy i obrazi się, że potraktowano go jak pierwszego lepszego płatnego konfidenta. Największą przyjemność sprawi mu krótki osobisty list od dyrektora, J. Edgara Hoovera. Centrala jednak obstawała przy swoim: Morris zasługuje na pieniężną nagrodę, bo dzięki jego informacji o kryjówce Angeli Davis oszczędzono miliony dolarów, które kosztowałaby dalsza akcja poszukiwawcza[2].

Szef oddziału chicagowskiego, Boyle, Morris i Eva usiedli przy wielkim biurku na zapleczu biura, które podczas operacji służyło FBI za przykrywkę. Po gratulacjach szef oddziału zaczął układać na biurku, jeden obok drugiego, banknoty studolarowe. Morris zerknął spode łba na Boyle’a, łokciem odtrącił pieniądze i przesunął krzesło w prawo, żeby znaleźć się dalej od nich. Niemal się nie odezwał i razem z Boyle’em odprowadził szefa oddziału do drzwi. Kiedy wrócili na zaplecze, pieniędzy, w sumie 10 000 dolarów, nie było. Eva schowała je do kieszeni.

Za pośrednictwem katolickiej fundacji dobroczynnej z Chicago Boyle z żoną adoptowali sześcioro dzieci (w tym dwoje czarnoskórych). Morris wiedział, że Boyle aktywnie wspiera działalność fundacji. Kiedy następnym razem Boyle zjawił się na zapleczu, na biurku leżała koperta zaadresowana na jego nazwisko. W środku był czek bankierski na 10 000 dolarów, wystawiony na katolicką fundację.

O pogardzie Morrisa dla pieniędzy i o czystości jego pobudek świadczył też wymownie tak zwany układ z CIA. FBI nie ujawniło CIA tożsamości swojego informatora, ale oczywiście przekazywało jej niektóre informacje dostarczone przez Morrisa, poprzedzając raporty beznamiętnym zwrotem: „Wiemy z wiarygodnego źródła, że…” .CIA jednak oceniała i weryfikowała te często spektakularne raporty. Nie było wątpliwości, że informacje pochodzą od osoby, która ma bliski kontakt z komunistycznymi przywódcami, a może nawet od któregoś z nich.

W końcu CIA próbowała przynajmniej częściowo przejąć kontrolę nad operacją, mimo że dokładnie nie wiedziała, na czym ona polega. Zaproponowała FBI dowolną kwotę – „nie ma ograniczeń” – w zamian za „pewien nadzór” i obiecała płacić głównemu informatorowi roczną pensję w wysokości 250 000 dolarów netto (na początek).

FBI nie miało zamiaru wyzbywać się „klejnotów rodowych”, jak to ujął Boyle, ale uznało, że przyzwoitość wymaga poinformowania Morrisa o propozycji. Morris dostawał z FBI niewielką pensję, której dużą część pochłaniały koszty operacyjne. Wystarczyłoby, żeby dalej robił to samo przez wiele lat, a zarabiałby ćwierć miliona dolarów rocznie.

Morrisowi wystarczyło pół minuty, żeby kategorycznie odrzucić ofertę. Uważał, że obowiązuje go lojalność wobec FBI. „Ludzie powinni poświęcać się tej pracy dlatego, że wierzą w biuro i nasz kraj, a nie dlatego, że chcą zarobić”.

Kierując się tymi idealistycznymi pobudkami, Morris narażał zdrowie i życie, gotów znosić wszelkie niewygody. Chociaż on i Eva byli ludźmi zamożnymi, sami musieli szorować podłogi i sprzątać toaletę w swoim mieszkaniu, bo ze względów bezpieczeństwa nie chcieli wpuszczać do domu sprzątaczki. Pewnego razu Morris, chory i wyczerpany, zameldował się po powrocie z Moskwy Gusowi Hallowi. Ten zaciągnął go do swojego domu na Long Island i zatrudnił przy kopaniu grządek w ogrodzie. Drobne ciało Morrisa było słabe i wątłe, ale wola – silna i nieugięta.

Rozmowę Foxa i Boyle’a przerwała kelnerka, która zapytała, czy chcieliby zamówić obiad. Mężczyźni jednak znów zamówili martini i kontynuowali wspominki[3].

Kiedy Boyle usłyszał, że Gus Hall nazywa Morrisa swoim „sekretarzem stanu”, uznał to za żart. Morris jednak zapewnił go, że Hall wcale nie żartował.

– Dla ciebie może brzmi to śmiesznie, ale przy ich sposobie myślenia taki tytuł jest całkiem logiczny. A trzeba nauczyć się myśleć tak jak oni.

Geniusz szpiegowski Morrisa polegał właśnie na tym, że potrafił myśleć tak jak Sowieci i dzięki temu wykorzystywał ich fałszywe przekonania i oderwanie od rzeczywistości. Przez długie lata zręcznie wyzyskiwał sowieckie złudzenia co do siły i wpływów Komunistycznej Partii USA.

Według sowieckiej wykładni marksizmu-leninizmu z praw dziejowych wynikało, że KP USA przejmie władzę w Stanach Zjednoczonych. Dlatego zdaniem przywódców sowieckich partia ta reprezentowała faktyczny rząd amerykański, który tylko „chwilowo jest pozbawiony władzy”, ale niechybnie tę należną mu władzę przejmie. Były to czyste fantazje, ale gdyby Sowieci odrzucili dogmaty, na których opierały się ich rządy w Rosji, gdyby przyznali, że Marks i Lenin są omylni, to jak uzasadniliby dalsze sprawowanie władzy? A ponieważ wierzyli w absurdalne dogmaty, uważali „tego nieuka” Gusa Halla za prezydenta, a Morrisa za sekretarza stanu, „chwilowo pozbawionych władzy”.

Morris rozumiał, dlaczego na Kremlu cenią i wspierają partię amerykańską. Znacznie wyolbrzymiając jej wpływy, łudzili się po prostu, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych może ona powtórzyć swoje sukcesy z lat trzydziestych. Ponieważ partia żarliwie popierała ruch antywojenny, Rosjanie uważali, że jest jego główną siłą napędową i odgrywa w nim kierowniczą rolę. To samo dotyczyło wszelkich innych ruchów lub demonstracji. Jeśli zdarzyło się, że partia i niekomuniści porozumieli się w jakiejś sprawie i podjęli wspólne działania, w Moskwie całą zasługę przypisywano komunistom. Ani Hall, ani Morris nigdy nie powiedzieli moskiewskim przywódcom: „Tak, braliśmy w tym udział, ale nasza rola była raczej niewielka”. Moskiewscy patroni partii mieli więc wszelkie podstawy, by wyolbrzymiać jej znaczenie i skutki jej działalności.

Wiedząc, co myślą Sowieci o nim i partii amerykańskiej, Morris z przekonaniem wcielał się w rolę sekretarza stanu, czyli ministra spraw zagranicznych sowieckiego państwa satelickiego. W tym charakterze regularnie spotykał się z sowieckimi przywódcami i z większością z nich był na „ty”.

Fox i Boyle byli zgodni, że nawet Morris prawdopodobnie nie mógłby dokonać tego, czego dokonał, gdyby nie niekonwencjonalne działania FBI.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 W najpilniej strzeżonych aktach FBI Morris Childs figurował jako CG-5824S*. Między sobą agenci FBI nazywali go po prostu „58”. „CG” znaczyło Chicago, „S” – security (bezpieczeństwo), asterysk zaś – że informator nigdy nie może zeznawać w sądzie ani w żaden inny sposób zostać zidentyfikowany.

2 Ława przysięgłych uniewinniła Davis. Zeznania Morrisa zapewne zainteresowałyby sąd, ale nie mógł on zeznawać, a przekazane przez niego informacje nie mogły zostać włączone do materiału dowodowego.

3 Fox streścił później tę rozmowę: „Nie piliśmy po to, żeby się upić. Odwlekaliśmy obiad, bo chcieliśmy, żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Wiedzieliśmy, że nigdy się już nie powtórzy”.

Amerikanskij szpion.

Подняться наверх