Читать книгу Saga rodu Forsyte'ów. Nowoczesna Komedia. t.1 - John Galsworthy - Страница 4

Przedmowa

Оглавление

W tytule, który nosi druga część kronik rodu Forsyte’ów, nazwana Nowoczesną komedią, słowo „komedia” zostało, być może, użyte w równie szerokim znaczeniu, w jakim słowo „saga” zostało użyte w odniesieniu do części pierwszej. A jednak czy można nakreślić inny niż komediowy obraz lat tak trudnych jak te, w których żyliśmy od czasu wojny, czy można się w nich doszukać innej niż komediowa wymowy? Wiek, który sam nie wie, czego chce, a zarazem z największym wysiłkiem usiłuje owo „coś” zdobyć, musi wywoływać choćby smutny uśmiech.

Oddać kształt i barwę jakiejś epoki to zadanie przekraczające możliwości każdego powieściopisarza, a w bardzo znacznym stopniu przekraczające możliwości niżej podpisanego. Lecz kiedy pisał on tę trylogię, u podłoża jego zamierzeń leżało niewątpliwie pragnienie, by spróbować choć w części wyrazić ducha tej epoki. Nasza Współczesność — niczym przysłowiowy kurak Irlandczyka — leci tak szybko, że nie sposób ująć jej jako całości; można ją co najwyżej chwytać na migawkę, kiedy pędzi naprzód, ku swej przyszłości, nie wiedząc jednak, gdzie i kiedy ta przyszłość się wypełni i jaka będzie.

Anglia roku 1886, roku, w którym rozpoczyna się Saga rodu Forsyte’ów, także nie widziała przed sobą przyszłości, spodziewała się bowiem, że jej teraźniejszość trwać będzie wiecznie, i jechała na swym bicyklu jakby we śnie, lękając się tylko dwóch upiorów: pana Gladstone’a i irlandzkich członków Izby Gmin.

Anglia roku 1926, roku, w którym kończy się Nowoczesna komedia (stojąca jedną nogą w powietrzu, a drugą w żyjącym Morrisem Oksfordzie), kręci się w kółko jak kot za swoim ogonem, mrucząc do siebie: „Gdybyż to wiedzieć, w którym miejscu się zatrzymać!”.

Ponieważ wszystko jest teraz względne, nie można już pokładać pełnego zaufania ani w Bogu, ani w Wolności Handlu, w małżeństwie czy konsolach, ani w węglu, ani w swej kaście.

Wobec powszechnego przeludnienia nie ma dziś miejsca, gdzie człowiek mógłby zatrzymać się na dłużej; wyludniona jest tylko wieś, lecz pobyt na niej uważa się za zbyt nudny i stanowczo za mało zyskowny.

Wszyscy przeżyli trwające cztery lata trzęsienie ziemi, toteż wszyscy odwykli od spokoju. A jednak charakter Anglików zmienił się bardzo nieznacznie, jeżeli w ogóle się zmienił. Dowodem strajk powszechny z roku 1926, którym rozpoczyna się ostatnia część tej trylogii. Jesteśmy nadal narodem nie znoszącym przymusu, nieufnym wobec krańcowości, znajdującym ratunek w specyficznym humorze, narodem dobrodusznym, nie lubiącym wtrącać się w cudze sprawy, nieopatrznym i skłonnym do marnotrawstwa, lecz obdarzonym szczególną zdolnością odradzania się. Jeżeli nie wierzymy niemal w nic, to jednak wierzymy wciąż w siebie samych. Ta niezwykła charakterystyka Anglików ostaje się przy głębszym zastanowieniu. Czemu na przykład porywamy się ustawicznie na zadania przerastające nasze siły? Po prostu dlatego, że nie posiadamy kompleksu niższości i nic nas nie obchodzi, co inni o nas myślą. Na pozór nie ma na świecie narodu, któremu by bardziej zbywało na pewności siebie; w głębi duszy żaden naród nie ma jej więcej. Nawiasem mówiąc, warto może przypomnieć tym, którzy skłonni są na użytek publiczny głosić gromko sławę Anglii, że dąć w trąby na własną cześć świadczy o sprytnie zamaskowanych zaczątkach kompleksu niższości. Tylko ci, co mają dość sił na to, by milczeć o sobie, mają też dość sił na to, by wierzyć w siebie. Epoka, którą przeżywamy, utrudnia właściwą ocenę charakteru narodowego Anglików i sytuacji Anglii. Nie ma chyba kraju, gdzie tak mało prawdopodobna byłaby prawdziwa degeneracja natury ludzkiej jak na tej wyspie, bo nie ma drugiego kraju o tak zmiennym, łagodzącym charakter ludzki, wyrabiającym tężyznę i z gruntu zdrowym klimacie. Pod kątem tej uwagi należy patrzeć na cały dalszy ciąg tej przedmowy.

Do obecnej epoki nie przetrwało nic z wczesnego wiktorianizmu. Przez wczesny wiktorianizm rozumiem to, co reprezentowali starzy Forsyte’owie i co już w roku 1886 przeżywało swój okres schyłkowy. Przetrwał, a nawet zachował swą moc tylko wiktorianizm Soamesa i jego generacji; był on siebie więcej świadomy, nie na tyle jednak, by siebie unicestwić lub o sobie zapomnieć. Otóż właśnie na tle owej, mniej lub więcej określonej, grupy ludzi możemy lepiej ujrzeć barwę i kształt dzisiejszego pokolenia, które wszystko stawia pod znakiem zapytania. Starzy Forsyte’owie — stary Jolyon, Swithin, James, Roger, Mikołaj, Tymoteusz — żyli długie lata nie zapytawszy nigdy, czy życie w ogóle jest coś warte. Wydawało się im ono ciekawe, pochłaniało ich co dzień na nowo, a jeśli nawet w głębi duszy nie bardzo wierzyli w życie przyszłe, za to przedmiotem ich najgłębszej wiary była własna, coraz lepsza pozycja społeczna oraz gromadzenie dostatków dla swoich dzieci.

Po nich przyszli Soames, młody Jolyon oraz ich współcześni, u których pod wpływem darwinizmu i wyższych uczelni zakiełkowały określone wątpliwości co do przyszłego życia i rozbudziła się na tyle silna skłonność do introspekcji, że zaczęli się zastanawiać, czy istotnie idą naprzód; zachowali jednak poczucie własności i pragnienie, by odrodzić się w potomstwie i zabezpieczyć mu przyszłość. Pokolenie, które weszło na widownię w chwili, gdy królowa Wiktoria z niej schodziła, na skutek nowych wyobrażeń o wychowaniu dzieci, nowych środków lokomocji oraz dzięki wielkiej wojnie doszło do przekonania, że wszystko należy przewartościować. Skoro zaś przed własnością przyszłość jest zamknięta, a życie nie ma jej w ogóle przed sobą — pokolenie to postanowiło żyć chwilą bieżącą, nie kłopocząc się o los potomstwa, które może się przypadkiem zrodzić. Nie dlatego, by to dzisiejsze pokolenie mniej kochało swoje dzieci niż poprzednie pokolenia, ale dlatego, że zabezpieczać przyszłość kosztem teraźniejszości, zwłaszcza teraz, kiedy nie ma absolutnie nic pewnego, nie wydaje mu się warte zachodu.

I to właśnie stanowi zasadniczą różnicę pomiędzy dzisiejszą generacją a tymi, które ją poprzedziły. Ludzie nie będą się ubezpieczać przeciw czemuś, czego nie mogą przewidzieć. Wszystko to naturalnie odnosi się tylko do tej, powiedzmy, dziesiątej części ludności, której oczy patrzą powyżej linii granicznej zakreślonej przez posiadanie; poniżej tej linii nie ma Forsyte’ów, a zatem nie ma potrzeby, by sięgała tam niniejsza przedmowa. Jakiż zresztą przeciętny Anglik, mający mniej niż trzysta funtów rocznego dochodu, myślał kiedykolwiek o przyszłości nawet we wczesnowiktoriańskiej epoce?

Nowoczesna komedia rozgrywa się zatem na tle owej mniej lub więcej określonej grupy, którą tworzą Soames, drugi teść młodych Montów — lekkomyślny dziewiąty baronet sir Lawrence Mont oraz takie nowowiktoriańskie przydatki, jak faryzejski pan Danby, Elderson, Blythe, sir James Foskisson, Wilfred Bentworth i Hilary Charwell.

Sumując ich idiosynkrazje, zalety i postawę wewnętrzną, otrzymujemy dość rozległy i jednolity obraz przeszłości, na którym rysują się kontury teraźniejszości: Fleur i Michał, Wilfryd Desert, Aubrey Greene, Marjorie Ferrar, Nora Curfew, Jon, Rafaelita i inne mniejszej wagi postacie. Różnorodność typów i tendencji współczesności — nawet powyżej owej granicznej linii, jaką zakreśla posiadanie — nie pomieściłaby się w ramach dwudziestu nawet powieści, tak że ta oto Nowoczesna komedia musi być z konieczności nieco prymitywną a krytyczną oceną obecnego pokolenia, lecz może nie wymierzonym przeciw niemu paszkwilem. Symbolizm jest nudny, łudźmy się więc nadzieją, że pewne podobieństwo pomiędzy historią Fleur a dziejami jej pokolenia, które, ograbione ze spokojnego szczęścia, nie ustaje w pogoni za nim — zdoła ujść uwagi. W tej chwili trzeba stwierdzić przynajmniej jedno: młodzież, żyjąca w wiecznej niepewności, chwieje się i kręci w kółko. Do czego jeszcze dojdzie? Czy uda się osiągnąć zadowolenie? Jak to wszystko się ułoży? Czy w ogóle wszystko znów się kiedyś ułoży? Kto wie? Czy nadejdą nowe wojny i nowe wynalazki, depcząc po piętach dawnym, nie przetrawionym jeszcze i nie opanowanym? Czy też z wyroku losu nastąpi znów chwila wytchnienia podobna do owej ery wiktoriańskiej, podczas której przewartościowane życie zastygnie w nowe kształty, a przed własnością i nieodłącznymi od niej określonymi wierzeniami otworzy się nowy okres pomyślności?

Niezależnie jednak od tego, w jakiej mierze Nowoczesną komedię można uważać za odbicie ducha epoki, jest ona przede wszystkim opowieścią o życiu, które toczyło się począwszy od pewnego dnia roku 1881, w którym Soames i Irena spotkali się w salonie w Bournemouth, opowieścią, która może się zakończyć dopiero wtedy, gdy oś jej zostanie złamana i Soames, w czterdzieści pięć lat później, przeniesie się do wieczności.

Kronikarz, zasypywany (jak to się często zdarza) pytaniami dotyczącymi Soamesa, nie potrafi dokładnie powiedzieć, co ta postać reprezentuje. W każdym razie, z którejkolwiek strony patrzeć by na niego — był on uczciwy. Żył i działał, los jego się dopełnił, a teraz śpi snem wiecznym. Twórcy zaś jego należy wybaczyć, że śmierć Soamesa uważa za właściwą; choć bowiem daleko odeszliśmy od greckiej kultury i filozofii, wciąż prawdziwe pozostaje dawne greckie przysłowie: „Człowieka gubi w końcu to właśnie, co najbardziej ukochał”.

John Galsworthy

Saga rodu Forsyte'ów. Nowoczesna Komedia. t.1

Подняться наверх