Читать книгу Męstwo - John Gwynne - Страница 8

Rozdział pierwszy
UTHAS

Оглавление

Rok 1142 Ery Wygnańców, Księżyc Narodzin

Wykonany z czarnego żelaza, ogromny kocioł spoczywał na podwyższeniu na samym środku ogromnej komnaty. Na ścianach zatknięto pochodnie jarzące się błękitnym światłem, które tu i ówdzie rozpraszało ciemności. W cieniach wokół nich wiły się złowieszcze, wydłużone kształty.

Uthas z olbrzymów Benothi podszedł do kotła. Jego cień przesuwał się po ścianie. Wszedł po stopniach podwyższenia i się zatrzymał. Kocioł był całkiem czarny i wydawał się zasysać, wręcz pochłaniać blask pochodni, nie dając nic w zamian. Jedynie przez krótką chwilę można było odnieść wrażenie, że zadrżał i zadygotał lekko niczym chore serce.

Olbrzyma dobiegła prośba, wypowiedziana stłumionym głosem przez kogoś, kto stanął na progu komnaty, ale nawet nie drgnął. Stał i wpatrywał się w kocioł.

– Co tam? – odezwał się w końcu.

– Nemain cię wzywa, Uthasie. Mówi, że Śniąca się budzi.

Olbrzym westchnął i odwrócił się, by wyjść z komnaty. Zatrzymał się jednak jeszcze na moment i musnął palcami zimne podbrzusze kotła. Zamarł.

– Co się dzieje?! – zawołał z progu jego przyboczny, Salach.

Uthas przechylił głowę na bok i zamknął oczy.

Głosy, pomyślał. Głosy mnie wzywają.

– Nic – mruknął, nie wiedząc, czy usłyszał, czy też wyczuł szepty ze środka kotła. – Jeszcze nie teraz – powiedział cicho i oderwał palce od zimnego żelaza.

Z cieni wyłonił się ogromny, pełzający kształt, który zastąpił idącemu olbrzymowi drogę i owinął się wokół niego. Był to żmij o lśniących, białych łuskach, który uniósł płaski łeb i przyjrzał mu się zimnymi, bezdusznymi oczami. Uthas zatrzymał się i w milczeniu pozwalał żmijowi zasmakować w swoim zapachu. W jego sercu zaczął już narastać niepokój, ale w końcu białożmij odpełzł. Uthas patrzył, jak jego potężne mięśnie napinają się przy każdym ruchu, jak podążał ku cieniom, by dołączyć do reszty lęgu.

– Chodźmy więc – rzucił olbrzym, mijając Salacha. – Wiesz, jak to jest z Nemain. Lepiej, żeby nie czekała za długo.

Przeszli we dwóch obok pilnujących wejścia strażników o ponurych minach, ubranych w futra i zbroje. W ciszy wędrowali korytarzami Murias, ostatniej twierdzy Benothi, wykutej i wydrążonej pośród szarej, spowitej mgłami krainy, aż dotarli do szerokich schodów, pnących się w ciemność. Wkrótce Uthas zaczął narzekać pod nosem, gdy w jego kolanie odezwał się stary ból.

– Bitseach – zaklął, myśląc o Nemain, czekającej na niego na samym szczycie najwyższej wieży.

Podążający za nim Salach zachichotał.

W końcu stanęli przed drzwiami komnaty strzeżonej przez Sreng, przyboczną królowej. Salach powitał ją skinieniem głowy, a ona otworzyła przed nimi drzwi.

Komnata była skromnie umeblowana. Nie znajdowało się w niej wiele sprzętów poza ogromnym, nakrytym futrami łożem, na którym spoczywała kobieta, smukła, szczupła i mokra od potu. Jej ciało co rusz przeszywały serie drgawek. Na krześle obok łóżka siedział ogromny, siwowłosy mężczyzna, który trzymał ją za rękę. Spojrzał na Uthasa i Salacha, wchodzących do komnaty. W miejscu jednego z oczu znajdowała się poszarpana, brzydka blizna.

– Witaj, Jednooki. – Uthas się ukłonił. – Jak się trzyma Śniąca?

Balur Jednooki wzruszył ramionami.

– Gdzie jest Nemain?

– Tu jestem – odpowiedział kobiecy głos.

Uthas spojrzał ku przeciwnej ścianie, gdzie w zwieńczonym łukiem przejściu stała samotna olbrzymka, opromieniona bladym blaskiem dnia.

Była to Nemain, królowa olbrzymów Benothi. Na balkonie za jej plecami gromadziły się kruki, z których jeden wskoczył jej na ramię.

– Moja pani. – Uthas pochylił głowę.

– Witaj z powrotem – odpowiedziała Nemain. Jej mlecznobiałą, kanciastą twarz okalały długie kosmyki koloru zmierzchu. – Czy przynosisz jakieś wieści?

– Dużo się dzieje na południu – odparł Uthas. – Narvon toczy wojnę z Ardanem, a wojownicy Cambrenu maszerują na wschód. – Urwał i odetchnął głęboko. Kolejne słowa zamarły mu na ustach. Obawiał się odpowiedzi, którą spodziewał się usłyszeć. – Nasi wrogowie walczą sami ze sobą. Nadeszła pora, by zaatakować i odebrać to, co należy do nas.

Proszę, Nemain, wydaj rozkaz!, błagał ją w myślach. Oszczędź mi tego, co będę musiał zrobić, jeśli odmówisz.

Nemain uśmiechnęła się bez wesołości.

– Mielibyśmy uderzyć na południe? Jesteśmy pognębionym, wytępionym narodem, Uthasie, i sam dobrze o tym wiesz. Jest nas zbyt niewielu, by obsadzić tę fortecę, nie mówiąc już o krainach południa, które kiedyś należały do nas. Poza tym, stoi teraz przed nami inne zadanie.

Znów wyszła na balkon, a Uthas westchnął i podążył za nią. Zimne powietrze kąsało jego skórę. Skalna ściana, z której wyrósł balkon, opadała ostro ku ziemi, spowita u stóp kłębami mgły. W oddali ciągnęły się ciemne, granitowe skały i białe połacie śniegu, spod którego tu i ówdzie wyłaniał się sztywny wrzos. Wokół balkonu kołowały kruki, unosząc się na podmuchach wiatru.

Jeden z nich zakrakał i skręcił, by wylądować obok Nemain. Królowa w zamyśleniu pogładziła go po łebku, a ten zakłapał dziobem w odpowiedzi.

– A co się dzieje na zachodzie? – spytała. – Co z Domhainem?

– O tym akurat wiemy niewiele. – Uthas wzruszył ramionami. – Przypuszczam, że Eremon się starzeje i cieszy się z tego, że nie musi się niczym zajmować. Ten bandraoi Rath stoi nam jednak na drodze – parsknął. – Nie poddaje się. Poluje na naszych zwiadowców i najeżdża nasze ziemie na czele swoich łowców olbrzymów. Polała się już krew.

– Ach – zasyczała Nemain, a jej oczy błysnęły czerwienią. – O niczym nie marzę bardziej niż o dniu, gdy wyruszę na czele armii i odbiorę to, co utraciliśmy! Gdy przypomnę Rathowi o tym, dlaczego nas nienawidzi.

– No to na co czekamy?! – zawołał Uthas. Jego krew zaczęła krążyć żywiej, a w sercu zajaśniała nadzieja.

– Nie możemy ruszyć na wojnę – przypomniała Nemain. – Musimy strzec kotła. Nie możemy dopuścić do tego, by ktokolwiek jeszcze zrobił z niego użytek. Nie może wpaść w niepowołane ręce.

Dla Uthasa te słowa były równie bolesne jak uderzenie młotem. Decyzja królowej określiła jego przyszłość.

– Ale musimy wiedzieć, co się dzieje za granicami. Domhain nie może skrywać przed nami swych tajemnic. Weźmiesz oddział i wyruszysz na południe, by poznać plany Eremona.

– Jak rozkażesz, moja pani – rzekł Uthas.

– Sam dobierz ludzi, ale nie zabieraj ze sobą zbyt wielu. Silny oddział niewiele ci da, lepiej, byś był w stanie szybko się przemieszczać. I nie zwracaj na siebie uwagi Ratha.

– Postąpię zgodnie z twoją wolą.

Z komnaty za ich plecami dobiegł przenikliwy krzyk. Kobieta, która jeszcze przed chwilą leżała na łóżku, siedziała teraz wyprostowana, a pociemniałe od potu włosy kleiły się do jej twarzy. Wytrzeszczone oczy lśniły dziko. Balur złapał ją za rękę i szeptał coś do niej.

– Ethlinn, co widziałaś? – zapytała Nemain.

Blada kobieta nabrała tchu, drżąc na całym ciele.

– Nadchodzą – szepnęła. – Kadoshim są coraz bliżej. Czują obecność kotła. Czarne Słońce chce, by stali się cieleśni. Idzie po kocioł.

Męstwo

Подняться наверх