Читать книгу Zgliszcza. Cykl Wierni i Upadli. Tom 3 - John Gwynne - Страница 10

Rozdział trzeci
UTHAS

Оглавление

Promienie słońca ogrzewały plecy Uthasa z klanu Benothi, który stał na progu wielkich wrót Murias i wpatrywał się w poukładane rzędami ciała poległych. Były ich całe dziesiątki. Kwiat jego klanu poległ w podziemnej bitwie. Tu i ówdzie kręcili się ci, którzy przeżyli – nie wiedział, czy uzbierałoby się ich pół setki. Zajęci byli wyciąganiem poległych Benothi z kłębowiska ciał olbrzymów, ludzi i koni. Woń krwi i odchodów przysłaniała wszelkie inne zapachy.

Wśród cieni kryły się również inne postacie – Kadoshim, którzy poruszali się niezdarnie, wciąż nienawykli do nowych ciał. Uthas powstrzymał dreszcz i odwrócił wzrok. Teraz, gdy bitwa dobiegła już końca, uzmysłowił sobie, że ich widok budzi w jego sercu wielki niepokój.

Większość jego ocalałych pobratymców zebrała się wokół wielkiego kotła z atramentem, w którym zanurzali kościane igły, a potem grawerowali na swych ciałach kolejne ciernie. Każdy z nich zabił jakiegoś przeciwnika podczas bitwy, każdy miał prawo dodać kolejny cierń do swej opowieści. Uthas zauważył swego przybocznego Salacha, który nachylał się nad Eisą i tatuował jej ramię.

Przeniósł wzrok na martwych i raz jeszcze przyjrzał się ich obliczom. Wciąż nie widział tego, kogo miał nadzieję ujrzeć.

Balur. Powinienem był się domyślić, że nie wyświadczy mi tej uprzejmości i nie zginie.

Przez moment poczuł lęk na myśl o tym, że stary wojownik wciąż żył. Dobrze wiedział, co Balur będzie chciał mu zrobić.

Nigdy nie zapomni o zemście. Nie, trzeba go zabić, postanowił.

Jego spojrzenie padło na ciało Nemain, ongiś jego królowej, a teraz ledwie padliny dla ptactwa.

I co ja najlepszego zrobiłem?, pomyślał.

Wciąż dokuczały mu lęk oraz zwątpienie. Przeklął w myślach wydarzenia, które doprowadziły do tej chwili. Przeklął cholernego Fecha, który ostrzegł Nemain przed jego zdradą. Dotknął twarzy i wymacał skaleczenia pozostawione przez szpony kruka na czole i policzkach.

Wszystko ułożyłoby się inaczej, gdybym miał czas, by przemówić Nemain do rozumu, pomyślał i zazgrzytał zębami. Nie. To wszystko już przeszłość. Nie ma do czego wracać. Muszę teraz ocalić, ile się da. Muszę ochronić i odbudować mój klan. Jestem teraz królem Benothi.

Jakieś głosy przyciągnęły jego uwagę. Uniósł głowę i ujrzał doradcę Nathaira, Calidusa, który wyszedł z korytarza. Za nim podążał olbrzym Alcyon. Po bitwie obaj urządzili sobie nocleg w sali, gdzie stał kocioł, głęboko we wnętrzu góry, ale Uthas nie był w stanie wytrzymać tam ani minuty. Smród gnijących żmijów przyprawiał go o mdłości, a poza tym należało obsadzić zbrojnymi wielką bramę Murias, jedyne wejście do twierdzy. Wrogowie najwyraźniej umknęli, ale któż mógł wiedziec, do czego byli zdolni? Meical i jego poplecznicy wszak wdarli się już raz do Murias i przerwali ceremonię, przez co wielu Kadoshim nie zdołało przejść przez kocioł do świata żywych.

Calidus zauważył go i podszedł bliżej.

– Ilu Benothi przeżyło? – spytał.

Rozcięcie na jego czole już zasychało, a skóra marszczyła się lekko, gdy mówił. Po bitwie wydawał się Uthasowi znużony. Jego twarz była ściągnięta, a srebrzyste włosy utraciły swój blask i po raz pierwszy od chwili, gdy się poznali, wydawał się jedynie kruchym starcem. Wrażenie to minęło jednakże bezpowrotnie. Calidus znów stał prosto, a jego ciało emanowało nową energią. Żółte oczy jaśniały mocą.

– Z tych, którzy opowiedzieli się po mojej stronie, czterdziestu pięciu, może pięćdziesięciu. Oprócz nich żyje wielu spośród tych, którzy mi się sprzeciwili. Ich ciała wciąż nie zostały odnalezione. Jednym z nich jest Balur.

– Balur odebrał Alcyonowi topór z gwiezdnego kamienia – rzekł Calidus i obrzucił swego towarzysza miażdżącym spojrzeniem.

Olbrzym stał ze spuszczoną głową, a na jego twarzy widniał fioletowy siniak. Uthas zauważył, że w miejsce czarnego topora Alcyon przytroczył sobie inny.

Ani chybi odebrany poległemu Benothi, pomyślał i spojrzał na olbrzyma z wściekłością. Wszak Alcyon należał do wrogiego klanu Kurgan.

Nie, napomniał sam siebie. Jeśli moje marzenie ma się urzeczywistnić, nie mogę tak myśleć. Przed Rozdzieleniem byliśmy wszak jednym klanem i znów może tak być.

Patrząc na Alcyona, uświadomił sobie jednak, jak silne są stare uprzedzenia.

– Masz mi coś do powiedzenia? – warknął Alcyon i wyprostował się, odwzajemniając ponure spojrzenie.

Panuj nad sobą, szepnął Uthas do siebie w myślach. Buduj mosty.

– Widzę, że wybrałeś sobie broń Benothi. To wielki honor.

– Od kiedy to Benothi mają coś wspólnego z honorem? – parsknął Alcyon.

– Każdy klan ma swój honor! – warknął Uthas, w którym obudził się gniew. – Nawet Kurgan.

Alcyon rozejrzał się powoli po poległych.

– Jakoś nie widzę dowodu na to, by Benothi rzeczywiście mieli się czym poszczycić.

– Zrobiłem to, co należało – warknął Uthas. – Dla naszej przyszłości. Mojej, twojej i wszystkich klanów!

Gdyby Nemain nadal zachowywała bierność, klany olbrzymów znikłyby jeden po drugim i stały się opowiastką, którą się straszy nieposłuszne dzieci.

– I uznałeś, że należy wyrżnąć się do nogi.

Głupcze, pomyślał Uthas, czując, jak opuszczają go resztki spokoju. Nie widzisz końca ścieżki, a jedynie kolejny krok.

– Dobrze by było, gdybyś skupił się na własnych zadaniach – oznajmił i wzruszył ramionami, choć gniew wzbierał w nim niczym żółć po wypiciu nadmiernej ilości wina. – Ale chyba ci to nie wychodzi, skoro nie udało ci się nawet zachować topora z gwiezdnego kamienia!

– Ty mnie chcesz oceniać? Ty, który zdradziłeś własny lud oraz swą królową? – Alcyon rozejrzał się po sali, aż dostrzegł szczątki Nemain. – A topór straciłem na rzecz Balura Jednookiego. Dla mnie to żadna hańba, podczas gdy ty zaczynasz cuchnąć strachem, ledwie ktoś wspomni jego imię.

Uthas miał wrażenie, że ktoś rąbnął go prosto w twarz.

– Obaj służymy temu samemu panu! – oznajmił.

– Tak, ale ty to czynisz z wyboru! – burknął wściekle Alcyon.

– Dość tego – warknął Calidus i wbił wzrok w Alcyona, aż ten odwrócił wzrok od Uthasa. – Balur stanowi problem. Miałem nadzieję, że zginie w bitwie.

Ja też, pomyślał Uthas.

– Zrobi wszystko, co w jego mocy, by mnie zabić – rzekł i ze wstydem uzmysłowił sobie, że głos mu zadrżał. Mocniej ujął włócznię. – Choć może został zabity przez Kadoshim, którzy ruszyli nocą w pościg.

Po bitwie doszło bowiem do nieporozumienia – jeden z Kadoshim starł się z Calidusem. Uthasa przeszył dreszcz, gdy usłyszał tak obcy, nieludzki głos z ust Jehar, chrapliwy i syczący.

– Zawiodłeś Asrotha! – oskarżył Kadoshim Calidusa. Jego ramiona podrygiwały chaotycznie. – Musimy odzyskać topór, nim będzie za późno, a potem na powrót otworzyć przejście.

Calidus, drżąc na całym ciele, nabrał tchu i opanował się.

– Zbyt wielkie ryzyko, Danjalu – odparł. – Bitwy nadal się toczą. Musimy zabezpieczyć fortecę i zapewnić kotłowi bezpieczeństwo. Chcesz nas porzucić?

– Nasz wielki pan musi otrzymać możliwość przejścia do tego świata, a w tym celu potrzebujemy topora z gwiezdnego kamienia.

– By otworzyć przejście dla Asrotha, potrzeba Siedmiu Skarbów, a nie samego topora. Zgromadzimy je, ale jeszcze nie teraz. Wykorzystałem okazję, dzięki czemu ponad tysiąc naszych braci otrzymało materialne ciała. Ciesz się z tego. Asroth czeka na możliwość dołączenia do nas, ale uczyni to we własnym ciele, zamiast zająć czyjeś, jak ty. Poza tym, ściganie Meicala to czysta głupota, bo narazi na niebezpieczeństwo kocioł, a wielu z was straci swe ciała.

– Żyjąc w ludzkim ciele, stałeś się tchórzem! – warknął w odpowiedzi Kadoshim. – Asroth nagrodzi mnie, gdy się dowie, kto odzyskał topór i umożliwił mu przejście.

Calidus cofnął się o krok od demona i wysunął miecz z pochwy. Zgrzyt metalu przyciągnął uwagę wszystkich zebranych.

– Tchórzem? Walczyłem z Meicalem, jednym z najwyższych Ben-Elim, i widziałem, jak ucieka! Nie zliczę, w ilu bitwach wziąłem udział, by znaleźć się tu i otworzyć przejście między Zaświatem i światem materialnym, a następnie ściągnąć tu twego bezwartościowego ducha. Nie pozwolę, byś mnie wyzywał od tchórzy. A może chcesz mi rzucić wyzwanie, nierozważny Danjalu?

Kadoshim napinał i rozluźniał mięśnie, aż w końcu spuścił wzrok.

– Zależy mi tylko na chwale naszego pana! – wywarczał.

– Mnie również – rzekł Calidus. – Udaj się za Meicalem, a dołączysz do Asrotha w Zaświecie szybciej, niż ci się wydaje.

Następnie odwrócił się i odszedł, a demon, który zawładnął ciałem Jehar, wezwał garść pobratymców i wybiegł z podziemnej sali.

– Jeśli ich odnajdziesz, spróbuj zabić marionetkę Meicala, jego Jasną Gwiazdę! – zawołał w ślad za nim Calidus. – Dzięki temu być może zdołasz coś osiągnąć swą śmiercią.

Uthas poczuł wówczas cień nadziei. By odzyskać topór z gwiezdnego kamienia, obcy musieli zabić Balura. Niestety, jak do tej pory nie było po nich śladu.

– Twoi towarzysze, którzy postanowili odzyskać topór, być może dopięli swego i zabili Balura.

– Może. – Calidus wzruszył ramionami. – Ale wątpię w to. Raczej zostali zabici, a ich dusze powróciły do Zaświata. Meical czasem okazuje wielką niefrasobliwość, ale na pewno wystawił wartę i zna się na walce.

Uthas nie potrafił ukryć rozczarowania. Czuł, jak nadzieja w jego sercu gaśnie.

– To bez znaczenia. Danjal zawsze był głupcem i jego buntownicza natura nie będzie już nam dłużej przeszkadzać. Nie obawiaj się Balura. Ochronię cię. Twoja przyszłość jest związana ze mną. Lojalność, którą okazałeś Asrothowi, nie zostanie zapomniana. Dzięki tobie mam kocioł i jestem ci za to wdzięczny.

Starzec zamilkł na chwilę. Jego słowa podniosły olbrzyma na duchu.

– Ilu twoich rodaków towarzyszy Balurowi? – spytał Calidus.

– Nie możemy się doliczyć około dwóch dziesiątek, w tym tej suki Ethlinn, jego śniącej córki. Nie odnaleźliśmy też żadnego spośród naszych dzieci, które zostały ukryte w górnych komnatach. Było ich również około dwadzieścioro. – Potrząsnął głową, znów czując, że zalewa go fala rozpaczy. – Benothi znaleźli się na skraju zagłady. Pozostało nas zaledwie...

– Zbyt późno na żale. Dokonałeś wyboru i to mądrego wyboru, gdyż znalazłeś się po zwycięskiej stronie. Kadoshim znów stąpają po tym świecie, a to dopiero początek! – Calidus uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały zimne.

Ma rację. Co więcej, czy pozostał mi jakiś inny wybór? Los Benothi jest teraz spleciony z Kadoshim, pomyślał Uthas i, drżąc, nabrał tchu.

– I co teraz? – spytał Calidusa. – Macie kocioł. Co z nim zrobicie?

– Zapewnimy mu bezpieczeństwo.

– Przecież jest tu bezpieczny.

– Nie wydaje mi się. Właśne go przejęliśmy, prawda? Nie, kocioł musi zostać zabrany do Tenebralu. Znajdzie się w ten sposób w samym sercu sieci, którą tworzę od wielu lat. Będzie chroniony przez Lykosa i jego Vin Thalun, a do tego orlą straż Nathaira, twoich Benothi i moich Kadoshim.

– To długa podróż. – Uthas zmarszczył brwi. – Wiele się może wydarzyć.

– Prawda, ale kocioł będzie miał gwardię honorową, jakiej ten świat nie widział. Twoi Benothi i ponad tysiąc Kadoshim!

– A gdy znajdzie się w Tenebralu?

– Powoli. Najpierw musimy się tam dostać. Chciałbym, byś wraz ze swoimi olbrzymami zbudował mocny wóz, na którym przewieziemy kocioł.

– Zajmiemy się tym. A więc do Tenebralu, tak? Do tego będziemy potrzebowali Nathaira.

Calidus zadumał się i ściągnął brwi.

– Tak. Nadszedł czas, bym porozmawiał z naszym odartym ze złudzeń władcą.

Calidus przekazał Nathaira pod opiekę Uthasa. Młody król przesiedział całą bitwę na stopniach podwyższenia, na którym spoczywał kocioł, powoli uświadamiając sobie, do czego doprowadziły jego czyny. Przez wiele miesięcy żył w przeświadczeniu, że jest Seren Disglairem, lecz po tym, co ujrzał, niespodziewanie zaczął wątpić w swoją rolę. Po bitwie próbował się rozmówić z Calidusem, który go całkiem zignorował. Postawa starca była kroplą, która przelała czarę goryczy. Nathair wpadł w furię i rzucił się na doradcę, obrzucając go wyzwiskami, opluwając i wyzywając od zdrajców, ale Uthas pochwycił go i przytrzymał. Calidus wziął wówczas zamach i jednym ciosem pozbawił króla przytomności, a potem odciął mu lok.

– Gdzie jest Nathair? – spytał starzec.

– Tam. – Uthas wskazał bramy.

– Chodź. Chcę, żeby ze mną współpracował, więc będę musiał go przekonać. Twój przykład okaże się bardzo pomocny.

– A jeśli się nie zgodzi?

– Wówczas wykorzystam to – rzekł Calidus i rozchylił płaszcz, by pokazać olbrzymowi nieforemną figurkę z gliny, z której sterczały ciemne włosy.

Czy moje włosy też ma wciśnięte w jakąś glinianą figurkę?, pomyślał Uthas z lękiem.

– Wolałbym jednak, by do tego nie doszło – zakończył Calidus i opuścił płaszcz.

– Przemawia przez ciebie współczucie?

– Nie bądź idiotą – parsknął szyderczo starzec. – Nie chcę mieć jeszcze jednej sprawy na głowie. Podbijanie całego świata to kupa roboty.

Gdy zmierzali w stronę bram, jeden z Kadoshim zawołał Calidusa po imieniu. Uthas rozpoznał jego nowe ciało – demon wniknął w Sumura, byłego przywódcę Jehar towarzyszących Nathairowi.

– To ciało słabnie! – wysyczał Kadoshim. – Nie reaguje tak jak wcześniej.

– Mieszkańcy tego świata muszą jeść, by odzyskać siły! – odparł Calidus. – Idealnie by było, gdyby robili to codziennie.

– Jeść?

– Tak. Musisz konsumować żywność, jak owoce, mięso i inne produkty. – Calidus machnął ręką.

Na oczach Uthasa twarz Sumura nagle wykrzywił gwałtowny grymas. Były Jehar wybałuszył czarne oczy, odsłonił zęby, jakby przeszył go ból, i wrzasnął przeraźliwie. Przez moment skóra na jego twarzy zafalowała, jakby coś chciało się spod niej wydostać, ale demon przekręcił gwałtownie głowę i jęknął głucho, a wtedy rysy jego twarzy na powrót stały się spokojne. Oblicze straciło wszelki wyraz.

– Ten człowiek sprzeciwia się mojej obecności – dodał Sumur gadzim głosem, po czym przez jego twarz przemknęło coś, co przypominało uśmiech. Język oblizał wargi. – Niezła zabawa.

Uthas był przerażony. Sądził, że dusze tych ludzi zostały wyparte bądź zniszczone. Nie przyszło mu nawet do głowy, że nadal istniały w obrębie własnych ciał, próbując pozbyć się tych, którzy nimi zawładnęli. Zadrżał na myśl o tym, że mógłby umrzeć, a jednocześnie zachować życie.

– Ten człowiek był znakomitym szermierzem, podobnie jak reszta spośród zajętych przez was ludzi – rzekł Calidus, po czym podniósł głos, by usłyszeli go wszyscy Kadoshim. – Zbadajcie ich dusze. Rozbierzcie je na kawałki, wchłońcie ich umiejętności. Nauczcie się poruszać w nowych ciałach. I jedzcie!

Zewsząd dobiegły syczące śmiechy. Uthas zobaczył, jak jeden z Kadoshim padł na ziemię i wgryzł się w podbrzusze martwego konia, po czym usłyszał mokry odgłos rozrywanego mięsa.

– Są jak dzieci! – westchnął Calidus. – Muszę ich tyle nauczyć, a mam tak niewiele czasu. Z tego właśnie powodu muszę nakłonić Nathaira do współpracy.

Odnaleźli króla Tenebralu kilkadziesiąt kroków za bramą pośród wielkiego pobojowiska pozostawionego przez stada kruków królowej Nemain. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się poszarpane zwłoki Jehar oraz ich rumaków. Król trzymał luźno wodze draiga, który ucztował pośród końskich trupów. Słysząc kroki nadchodzących, stwór wysunął pysk ze strzaskanej klatki piersiowej konia i przyjał się im małymi, czarnymi oczkami. Z jego pyska ściekała krew. Pośród janowców i paproci Uthas dostrzegł jednego ze swoich pobratymców, któremu powierzył zadanie strzeżenia króla.

Nathair również ich usłyszał i uniósł głowę. Szepnął coś do draiga, który powrócił do pożerania zwierzęcych wnętrzności, a sam odwrócił się plecami do przybyszów. Wpatrywał się w ponure, porośnięte wrzosami wzgórza na horyzoncie.

– On tam jest – rzekł cicho.

– O kim mówisz? – spytał Calidus.

– O Jasnej Gwieździe. Tak długo wierzyłem w to, że ów tytuł należy się mnie.

Odwrócił się ku nim. Uthas widział, że odzyskał już panowanie nad sobą, a wściekłość, którą okazał w komnacie kotła, wyczerpała swój potencjał. Pod przekrwionymi oczami widniały ciemne plamy, a na szczęce rozlewał się wielki siniec.

– Oszukiwałeś mnie przez cały ten czas. – Nathair spojrzał najpierw na Calidusa, a potem na Alcyona, który zwiesił głowę, chcąc uniknąć jego wzroku.

– Nie zrozumiałbyś – rzekł Calidus.

Nathair uniósł brwi, słysząc te słowa.

– Przynajmniej w czymś się zgadzamy. Mój pierwszy miecz Veradis zetnie wam obu za to głowy. Prawdziwe szczęście, że go tu nie ma. Nie chcę, by widział, jak nisko upadliśmy.

– Historia nas oceni. – Calidus wzruszył ramionami. – Dla ciebie jednakże nadal istnieje przyszłość. Dla ciebie i dla nas.

– Coś takiego. A spodziewałem się, że nadszedł czas mojej egzekucji. – Nathair zerknął na Alcyona i Uthasa, a potem na innych wojowników Benothi, czających się wśród cieni.

– Nie. Przychodzę, by porozmawiać.

– Mam wrażenie, że czas rozmów już minął. Ale cóż, mów.

– Postrzegasz wszystko tak, jak cię nauczono. Widzisz dobro i zło, sprawiedliwość i występek. Ale rzeczy nie zawsze są takie, jakimi się wydają...

– Czego najlepszym przykładem jesteś ty sam. Podawałeś się za jednego z Ben-Elim, a tymczasem jesteś jego przeciwieństwem. Jesteś Kadoshim, upadłym aniołem, sługą Asrotha.

– Mówisz o rzeczach, których nie pojmujesz – warknął Calidus. – Kadoshim czy Ben-Elim to jedynie nazwy nadane przez tych, którym zabrakło pomyślunku, by pojąć całość. Pamiętaj, że historia jest spisywana przez zwycięzców i nie jest zbiorem bezspornych faktów, ale chaotycznym zlepkiem informacji, przekazywanych z punktu widzenia zwycięzcy. Elyon nie jest dobry, a Asroth nie jest zły. Tak mogą myśleć o tym dzieci. Rzeczywistość nie jest czarna i biała, ale składa się z odcieni szarości.

– A więc chcesz, bym uwierzył, że Asroth jest dobry? Że to Elyon jest oszustem?

– Nie. Chcę, byś wybrał pośrednie rozwiązanie. Takie, w którym obaj są zdolni zarówno do czynienia dobra, jak i zła. Jak ty. Pomyśl o nich jak o ludziach. Naprawdę tak trudno sobie to wyobrazić?

Uthas ujrzał, jak przez twarz Nathaira przemknęło coś nowego. Czyżby zwątpienie?

– Ze spisanej przez was historii wynika, że Asroth ma zniszczyć świat materialny – ciągnął Calidus. – Że podczas Wojny Skarbów chodziło mu tylko o to. Zastanów się więc. Gdyby to było prawdą, po co ze wszystkich sił usiłowałby wrócić tutaj i ponownie przyjąć materialną powłokę?

– Właśnie udowodniłem sam sobie, że jestem wprost niebywale naiwny. Wybacz, ale nie będę się bawił w twe gierki – odparł Nathair z kwaśnym grymasem. Furia, której byli wcześniej świadkami, zaczynała się najwyraźniej odradzać. Na skroni króla pulsowała żyłka.

– Nie dramatyzuj – ofuknął go Calidus. – Marudzisz jak kapryśne dziecko. Przyszedłem, by ci przekazać brutalną prawdę, i życzę sobie, byś rozmawiał ze mną jak mężczyzna, którym potrafisz być, jak przywódca i król. Nie mam ochoty wysłuchiwać fochów! – Odczekał chwilę, aby jego słowa załagodziły gniew Nathaira. – Zastanów się. Asroth przybędzie tu, by rządzić, a nie niszczyć. Zbuduje imperium, takie jakie ty sobie wymarzyłeś. Stworzy nowy porządek, którego celem, po wyeliminowaniu wszelkiego oporu, będzie utrzymanie pokoju. Tobie, o ile dobrze pamiętam, zależało na tym samym. Co więcej, nadal będziesz częścią wielkiego planu. Nie jesteśmy liczni i potrzebujemy kogoś, kto będzie rządził Ziemiami Wygnanych. Kogoś, kto będzie mógł zjednoczyć królestwa. Mam nadzieję, że to ty.

– I myślisz, że uwierzę w cokolwiek, co pada z twoich ust? Po tym? – Nathair wskazał masyw Murias.

– Tak. Tak właśnie myślę. Zduś swój gniew, dumę oraz wstyd i zastanów się dobrze. Wojna w Zaświecie trwa od eonów. To krwawe, bezlitosne zmagania, a liczba ofiar budzi rozpacz. Niejeden z moich braci padł w walce, ale każdą stratę odpłaciłem Ben-Elim stukrotnie. Robiłem to, co należało. Zatajenie części prawdy przed tobą było konieczne. Podczas wojen należy podejmować trudne decyzje, mając na względzie większe dobro, i sam doskonale o tym wiesz.

Calidus urwał i milczał przez moment, patrząc Nathairowi prosto w oczy.

– Są jednakże granice, których przekraczać nie wolno, bez względu na większe dobro – parsknął król Tenebralu.

– Zapominasz się, Nathairze. Ja cię znam na wylot i wiem, czego się dopuściłeś. Wiem, jakie granice ty przekroczyłeś w imię większego dobra.

Nathair uniósł dłoń i cofnął się o krok, jakby chciał zasłonić się przed ciosem. Draig przerwał na moment miażdżenie kości i obrzucił Calidusa złowrogim spojrzeniem.

– To nie krytyka, ale wyraz uznania. Właśnie ci przypomniałem, że jeśli opowiesz się po danej stronie, zrobisz wszystko, by doprowadzić plan do końca. Absolutnie wszystko, bez względu na to, ile by cię to miało kosztować. To rzadka umiejętność w tym świecie, gdzie na ogół widzi się ludzką kruchość i niestałość. Potrzeba nam kogoś takiego. Szanuję cię za to. A więc proszę cię, Nathairze, dołącz do nas. Wesprzyj naszą sprawę, a zdobędziesz wszystko, czego pragniesz. Ujrzysz, jak spełniają się twe marzenia i jak wynagradzane są twe trudy. A gdy się raz jeszcze zastanowisz, uświadomisz sobie, że ostateczny cel nie różni się wcale od tego, do którego dążyłeś, nim łuski spadły ci z oczu.

Stojący za Calidusem Alcyon poruszył się.

– Ktoś nadciąga – rzekł i ściągnął swój nowy topór z pleców.

– Gdzie? – spytał Calidus i położył dłoń na mieczu. Zmrużył oczy.

Alcyon wskazał wrzosowiska na południowym wschodzie, skąd ze sporą prędkością nadciągała pojedyncza postać.

– To jeden z moich braci – oznajmił Calidus. – Jeden z tych, którzy wyruszyli z Danjalem.

Stali w milczeniu i przyglądali się przybyszowi, który biegł długimi susami. Gdy znalazł się blisko, Uthas dostrzegł, że chwieje się na nogach.

I coś jest nie tak z jego ramieniem, pomyślał.

Przybysz zapewne ich zauważył, gdyż skręcił ku nim i padł przed Calidusem. Jego dłoń została odrąbana w nadgarstku, a z rany wciąż ciekła krew. Od białej jak mleko skóry wyraźnie odcinały się czarne żyły. Draig Nathaira zawarczał głucho.

– Jestem słaby – wyrzęził Kadoshim. – To ciało jest w coraz gorszym stanie.

– Ostrzegałem was – rzekł Calidus. – Wasze nowe ciała są nadal śmiertelne. Wkrótce umrzesz z upływu krwi.

– Pomóż mi – wyszeptał Kadoshim.

– Przysięgnij więc, że spełnisz każdy mój rozkaz – powiedział Calidus głosem lodowatym jak stal w środku zimy.

– Przysięgam! Proszę...

– Obwiąż mu ramię – warknął Calidus na Alcyona, po czym uklęknął i otoczył rannego Kadoshim ramieniem. – Musisz dbać o swe nowe ciało, Bune. Musisz się o nie troszczyć jak o swą broń. Straciłeś mnóstwo krwi, ale jeśli opatrzymy twą ranę i nakarmimy cię, nic ci nie będzie.

– Dziękuję – wychrypiał demon. – Nie chcę jeszcze wracać do Zaświatu.

– A więc unikaj idiotycznych szarż w bitwach, których wygrać nie jesteś w stanie. A co z Danjalem i resztą?

– Wszyscy przepadli. Wrócili do Zaświatu. Mieliśmy przeciwko sobie zbyt wielu wrogów, a te ciała... – Bune uniósł zdrowe ramię. – Trzeba się do nich przyzwyczaić.

– Tak, potrzebujecie czasu. Wrócisz teraz do swoich pobratymców. Tam się tobą zajmiemy.

Calidus zerknął na Alcyona, który skończył opatrywać ranę Bune’a i uniósł go w ramionach. Starzec poprowadził ich z powrotem ku bramom Murias, a Nathair i jego draig powoli wlekli się za nimi. Nad ich głowami leniwie krążyły kruki, niedobitki z wielkich stad Nemain, zwabione smrodem padliny. Uthas wpatrywał się w nie z nienawiścią, myśląc o Fechu. Gdy zatrzymali się w cieniu fortecy, ujrzał ptaka, który przysiadł na skraju klifu i wpatrywał się w niego. Przez moment olbrzym był przekonany, że spogląda na Fecha, i odruchowo dotknął ran na swej twarzy.

Skądże znowu, pomyślał. Fech nie jest na tyle odważny czy głupi, by tu wrócić.

Calidus przeniósł wzrok na Nathaira.

– Rozważ me słowa, królu Tenebralu. Chcę, byś walczył po mojej stronie podczas nadciągającej wojny. Koniec z oszustwami czy kłamstwami.

Nathair zatrzymał się przed bramami i położył dłoń na karku draiga. Razem patrzyli, jak Calidus i jego towarzysze wkraczają do Murias.

– Nie spuszczaj go z oczu – szepnął starzec do Uthasa. – Jeśli będzie chciał nas opuścić, zatrzymaj go. Bez przebierania w środkach.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Zgliszcza. Cykl Wierni i Upadli. Tom 3

Подняться наверх