Читать книгу Zgliszcza. Cykl Wierni i Upadli. Tom 3 - John Gwynne - Страница 9

Rozdział drugi
CORBAN

Оглавление

Corban przebudził się z mocno bijącym sercem, a resztki snu natychmiast się rozpierzchły, pozostawiając na moment jedynie wspomnienie czarnych ślepi i uczucie bezdennej nienawiści. Potem znikło również i to.

Otaczała go zimna ciemność.

Usłyszał warknięcie Burzy i podniósł się, kładąc jedną dłoń na rękojeści miecza.

Coś jest nie tak, pomyślał.

Wyciągnął rękę i przekonał się, że sierść na grzbiecie wilkunicy się podniosła.

– Co się dzieje, mała? – szepnął.

W obozowisku panowała cisza. Z lewej strony migotał żar ogniska, ale Corban nie spojrzał w tamtym kierunku, wiedząc, że blask oślepi go na moment. Dostrzegł ciemną sylwetkę wartownika stojącego na wzniesieniu, u stóp którego obozowali. Pojawił się księżyc, a jego blask wydobył z mroku inną postać, wysoką i ciemnowłosą.

Meical.

Stał całkowicie nieruchomo i wpatrywał się w skraj doliny. Za plecami Corbana zarżał koń.

W górze rozległ się trzepot skrzydeł.

– Pobudka, pobudka! Wróg, wróg! Pobudka! Wróg!

Craf albo Fech, pomyślał Corban.

Zerwał się na równe nogi, podobnie jak wszyscy dookoła niego. Zewsząd dobiegał zgrzyt wyciąganych mieczy. Na skraju doliny pojawiły się postacie. Na moment opromienił je blask księżyca, potem runęły w dół. Z wrzaskiem i szczękiem oręża uderzyły w obrońców.

– Kadoshim! – krzyknął Meical.

Eksplodował chaos. Ciała wirowały, cienie zlewały się z blaskiem gwiazd, aż strzeliły iskry i buchnęły płomienie, zamieniając noc w dzień. Corban dostrzegł Brinę, która wykrzykiwała inkantacje przy ogniu. Ten, posłuszny jej woli, płonął coraz wyżej i zwracał się ku napastnikom.

W nowym blasku młodzieniec ujrzał wśród atakujących tuzin wojowników ubranych jak Jehar, ale w ich ruchach nie było ani śladu płynnej gracji cechującej plemię Tukula. Poruszali się tak, jakby ich śmiertelne ciała z trudem mieściły moc, która na nie spłynęła. Przebijali się przez obozowisko i bez wysiłku odrzucali każdego, kto stanął im na drodze. Corban dobrze pamiętał, jak Kadoshim walczyli w Murias tuż po wyjściu z kotła. Wciąż miał przed oczami dziką, nieludzką furię, z którą rozrywali ludzi na strzępy. Jego serce niespodziewanie skuł strach, który nie pozwolił mu wykonać ani jednego kroku więcej. Wtedy usłyszał harde słowa wykrzyczane w obcej mowie. Odwrócił się i ujrzał Balura Jednookiego oraz jego pobratymców, którzy rzucili Kadoshim wyzwanie. Ci zamarli na moment i ruszyli ku Balurowi.

Przybyli po topór!, domyślił się Corban.

Przyglądając się ich szarży, naraz wspomniał swą matkę, która również padła ofiarą Kadoshim. Przypomniał sobie, jak próbował zatamować jej krew, jak tulił jej stygnące ciało, jak z jej oczu powoli znikało światło. Jego serce zalała nienawiść do istot z innego świata, a lęk, który paraliżował go jeszcze przed chwilą, wyparował. Niespodziewanie uświadomił sobie, że pędzi prosto na wroga, przyśpieszając z każdym krokiem. Wilkunica podążała tuż obok niego.

Dostrzegli go, nim do nich dotarł. A może zwrócili na niego uwagę za sprawą Burzy? Corban wiedział tylko tyle, że Kadoshim odgadli jego tożsamość. Wiedzieli, że jest Seren Disglairem, Jasną Gwiazdą i ucieleśnionym awatarem Elyona. Kilku spośród nich oderwało się od pozostałych, zwartych w walce z Balurem i jego pobratymcami. Tukul i jego Jehar przypadali do nich z boków, tnąc i chlastając.

Burza przyśpieszyła. Corban dostrzegł, jak spina mięśnie do skoku, a sekundę później była już w powietrzu. Wpadła na jednego z Kadoshim, przewróciła go na ziemię, przetoczyła się wraz z nim i zacisnęła kły na jego gardle.

Władzę nad ciałem Corbana przejął instynkt. Ujął miecz w obie dłonie, uniósł go wysoko i ciął po przekątnej, jednocześnie przenosząc ciężar ciała tak, by bez trudu wylądować za plecami przeciwnika. Poczuł, jak miecz przecina wyprawioną skórę i ogniwa kolczugi, jak miażdży kości i tnie mięśnie. Nie było człowieka, który przeżyłby taki cios. Kadoshim zachwiał się, ale jedną ręką pochwycił za ostrze Corbana. Przez sekundę wpatrywał się w młodzieńca czarnymi oczami, a potem się uśmiechnął. Z jego ust ściekała krew czarna niczym atrament. Ciała Jehar, które przejęli Kadoshim, wyłoniwszy się się z kotła, stały się o wiele silniejsze.

Corban wyszarpnął miecz, odcinając demonowi kilka palców, gdy ten nadal próbował zaciskać dłoń na ostrzu. Druga ręka napastnika wystrzeliła naprzód, chwyciła młodzieńca za gardło i poderwała go z ziemi. Uścisk był nieprawdopodobnie potężny. Corban kopał, próbował zamachnąć się mieczem, ale nie potrafił już odnaleźć w sobie siły. Na skraju jego pola widzenia zamigotały gwiazdki, potem wszystko zaczęło ciemnieć. Bicie serca stawało się coraz głośniejsze, aż zagłuszyło wszystko inne. Panika wyzwoliła jednakże nowe siły – młody wojownik wzniósł rękojeść miecza i rąbnął nią Kadoshim w głowę. Usłyszał trzask pękającej czaszki, ale demon nie puszczał.

Przyglądał się Corbanowi spokojnie, z głową przechyloną na bok.

– A więc to ty jesteś marionetką Meicala? – wywarczał. Jego głos był równie przerażający jak reszta: chrapliwy, pierwotny, niemalże zbyt niski jak na ludzkie gardło.

Corban próbował wznieść miecz, ale ostrze naraz stało się ciężkie. Nazbyt ciężkie. Wyślizgnęło mu się z palców. Siły opuszczały jego ciało, a w ich miejsce wnikała wielka apatia.

To by chyba było na tyle, przemknęło mu przez głowę. Jak widać, niepotrzebnie się wszyscy upierali, że jestem Jasną Gwiazdą. To tak wygląda umieranie? Przynajmniej niebawem ujrzę mamę...

Niespodziewanie poczuł wstrząs i ujrzał ostre zęby wbijające się w kark i ramię Kadoshim.

Burza, uświadomił sobie, półprzytomny.

Demon odwrócił się, odciągany przez wilkunicę, ale nie puszczał gardła Corbana. Młodzieniec poczuł kolejny wstrząs, któremu tym razem towarzyszył odgłos przywodzący na myśl rozszczepiane mokre drewno. Ostrze topora odrąbało nadgarstek Kadoshim.

Corban osunął na ziemię. Kolana ugięły się pod nim. Uniósł głowę i ujrzał Tukula walczącego z demonem i Burzę szarpiącą go za nogę. Potem pojawił się ktoś jeszcze. Śmignął miecz i głowa Kadoshim zakreśliła łuk w powietrzu.

Bezgłowe ciało padło na ziemię, a stopy uderzyły kilkakrotnie o zdeptaną darń, gdy znad trupa uniosła się czarna mgła w kształcie wielkiej skrzydlatej istoty. Jaśniejące oczy wpatrywały się w młodzieńca z nienasyconą nienawiścią, aż zostały rozwiane podmuchem wiatru. W powietrzu zawisł jęk cierpienia.

Nad Corbanem stanął Gar. Wyciągnął rękę, by pomóc chłopakowi wstać.

– Trzeba odrąbywać im głowy! – rzekł.

– Już sobie przypomniałem – wychrypiał Corban.

– Następnym razem przypomnij sobie szybciej.

Młodzieniec pokiwał głową i pomasował obolałą szyję. Dotknął torkwesu wojownika i wyczuł wygięcie metalu.

Gdyby nie Gar, demon zmiażdżyłby mi gardło, pomyślał.

Bitwa trwała nadal. Na niebie rozlewała się szarość świtu, gdy Corban ujrzał, jak kilku olbrzymów przyciska do ziemi ostatniego Kadoshim, a Balur wznosi nad nim swój topór. Broń opadła i nad trupem pojawiła się mglista postać, która wrzasnęła z furią i opuściła świat żywych.

Nastała niosąca ulgę cisza, zwiastująca koniec bitwy. Corban stał nieruchomo, ciesząc się z tego, że zdołał ujść z życiem. Lęk i napięcie opuszczały jego ciało. Nie on jeden to czuł – inni wojownicy również się odprężali, ich twarze łagodniały, w oczach pojawiła się wdzięczność. Potem wzięli się do pracy.

* * *

Gdy zrobiło się jaśniej, zebrali poległych i ułożyli ich na brzegu strumienia obok kopca, który wznieśli wczoraj. Corban stał i wpatrywał się w wysoką stertę głazów wyciągniętych z dna strumienia.

Moja matka spoczywa pod tymi kamieniami, pomyślał.

Po jego policzku spłynęła łza, a rozpacz przemieszana z wyczerpaniem odebrała mu na moment oddech. Skądś dobiegło skomlenie. Burza wcisnęła w dłoń młodzieńca pysk pokryty zakrzepłą krwią.

Corban stał i wpatrywał się w kopiec, a zimny wiatr przeszywał go dreszczem.

Jak to możliwe, że już jej nie ma?, zastanawiał się.

Odczuwał nieobecność matki w sposób niemalże fizyczny, jakby odcięto mu kończynę. Wydarzenia z poprzedniego dnia wydawały się snem.

A raczej koszmarem, poprawił się w myślach.

Widział śmierć matki oraz tylu innych ludzi, olbrzymów i żmijów. Widział kocioł, jeden z Siedmiu Skarbów, pozostałość z czasów baśni. Widział wreszcie falę niematerialnych demonów, którzy przechodzą z Zaświatu i wypełniają ciała zaczarowanych Jehar. Wiedział, że ich przeciwnicy w nocnej bitwie stanowili zaledwie drobną cząstkę armii demonicznych wojowników Nathaira, stacjonujących kilkanaście mil na północ w Murias.

I co teraz?

Patrzył, jak tego towarzysze zaczynają zwijać obóz. Rozglądał się w poszukiwaniu Meicala, ale nigdzie go nie widział. Brina stała przy ogniu, a Craf i Fech uwijały się wokół niej. Dostrzegł Coralen, która szła skrajem obozowiska, by sprawdzić, czy nic się nie stało koniom w zagrodzie. Pazury wilkuna przewiesiła sobie przez ramię.

Corban przypomniał sobie ich rozmowę przed bitwą o Murias, gdy dowiedzieli się o upadku Domhainu i śmierci ojca dziewczyny, króla Eremona. Coralen uciekła wówczas między drzewa, a on podążył za nią, by ją pokrzepić, choć nie wiedział jak. Zamienili kilka słów i przez moment Corbanowi wydawało się, że potrafi przeniknąć wzrokiem zimne, twarde ściany, które dziewczyna wzniosła wokół siebie. Dałby wiele, by powrócić do tamtej chwili i powiedzieć jej coś więcej. Ujrzał, jak odwraca ku niemu głowę i omiata go spojrzeniem, ale szybko ucieka wzrokiem w innym kierunku. Daleko za nią widział ogromne postacie olbrzymów, którzy zbiegli z Murias. Ich sylwetki przypominały skalne ostańce. Przy strumieniu stali Jehar, którzy przygotowywali się do tańca miecza. Corban instynktownie zapragnął do nich dołączyć. Bez namysłu podszedł bliżej, chcąc zająć się czymś, co znał, i choć na chwilę zapomnieć o strachu, śmierci i rozpaczy.

Jehar gromadzili się przy swoim przywódcy, Tukulu. Gar stanął obok niego, a kilkudziesięciu towarzyszy zebrało się za plecami starego wojownika – Corban rozpoznał w nich tych, którzy ocalili go z fortecy Rhin. Pozostali, a było ich ponad dwa razy tyle, stanęli przed Tukulem. Gdy Corban podszedł bliżej, przywódca Jehar powiedział coś głośno w nieznanym mu języku, na co wojownicy opadli na kolana i pochylili głowy. Wyłamał się tylko jeden z nich – ten, który towarzyszył Nathairowi, nim uzmysłowił sobie, że zostali zdradzeni. Wyglądał na rozgniewanego. Gar podszedł do niego, a Corban, który znał stajennego od lat, uświadomił sobie, że jego przyjaciel z trudem nad sobą panuje. Zarówno w postawie, jak i w mięśniach Gara krył się tłumiony gniew.

Przez chwilę obaj Jehar stali naprzeciwko siebie, mierząc się wściekłymi spojrzeniami, jakby lada moment mieli pochwycić za broń, aż Tukul warknął rozkaz i mężczyźni wycofali się. Obcy wojownik odszedł na bok.

Gar dostrzegł Corbana i zbliżył się do niego. Jego oczy były zapuchnięte i przekrwione. Młodzieniec przypomniał sobie, jak jego nauczyciel szlochał nad kurhanem jego matki. Nigdy dotąd nie widział, by mężczyzna okazał tak wiele emocji.

Zawsze wydawał się taki silny, taki opanowany...

Mimo to widok płaczącego Gara sprawił, że stajenny wydał się chłopakowi bardziej ludzki. Poczuł w sercu nagły przypływ sympatii dla tego człowieka, jego nauczyciela i obrońcy. Jego przyjaciela.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Jehar, którzy służyli Sumurowi i Nathairowi – Gar wskazał skinieniem głowy wojowników, którzy podnieśli się z kolan i uformowali szeregi, by wykonać taniec miecza – uznali mego ojca za swego przywódcę.

– To dobrze. A on? – Corban spojrzał na mężczyznę, który rozmawiał z Tukulem.

– To Akar. Był kapitanem Sumura. Jest mu wstyd, że służyli Czarnemu Słońcu i zostali oszukani przez Nathaira. Do tego powoduje nim duma, przez co czasami wygaduje głupoty. – Gar wzruszył ramionami. Emocje, które okazywał jeszcze chwilę temu, znikły bez śladu bądź zostały dobrze ukryte.

– Miałem wrażenie, że chce z tobą walczyć – rzekł Corban.

– Niewykluczone, że jeszcze do tego dojdzie. – Mężczyzna powiódł wzrokiem za Akarem, który dołączył do ćwiczących. – Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy.

Corban milczał wyczekująco, ale Gar nie powiedział już ani słowa.

– Gdzie Meical? – spytał chłopak.

– Niedługo po ataku wziął jednego olbrzyma oraz kilku moich braci w mieczu i wyruszył na zwiady.

– Może powinniśmy go odnaleźć?

– Myślę, że Meical jest w stanie zatroszczyć się o siebie. Niebawem wróci. Nie marnujmy czasu.

Z tymi słowami Gar popchnął Corbana ku szeregom Jehar. Młodzieniec dobył miecza i przybrał pierwszą pozycję w tańcu. Jego umysł wniknął w rytm ćwiczeń, a pamięć mięśniowa automatycznie przejęła funkcję świadomego rozumowania. Upływ czasu przestał się liczyć. Ważne były tylko rozciągające się i kurczące muskuły, skupienie oraz pot, szumiąca krew, dudniące serce i ciężar miecza. Gdy trening dobiegł końca, Tukul wystąpił z szeregu i nakazał Jehar zwijać obóz.

Corban stał przez chwilę, rozkoszując się dobrze sobie znanym bólem nadgarstków. Potem dostrzegł stojących nieopodal przyjaciół – Farrella, Coralen i Datha – którzy przyglądali mu się. Cywen podeszła do niego. Przez pierś miała przewieszony pas z nożami ich matki.

– Wszystkiego najlepszego, Ban – rzekła.

– Co?

– To dzień twego imienia. Kończysz siedemnaście lat.

Naprawdę?, pomyślał i pokręcił głową. A więc minął już ponad rok, od kiedy opuściliśmy Dun Carreg, od chwili, gdy po raz ostatni widziałem Cywen. Dwanaście miesięcy uciekania, walki, krwi i strachu. Dobrze, że przynajmniej spędziłem ten czas wśród przyjaciół i bliskich. A Cywen? Przez co ona przeszła? Cały rok samotności. Pojęcia nie mam, co musiała znosić. A krótko po tym, jak wreszcie udało nam się spotkać, musieliśmy pochować naszą matkę.

Przyglądał się jej uważnie. Była szczuplejsza, a na jej brudnych policzkach znać było ślady łez. Jej kości policzkowe zdawały się teraz wydatniejsze, a w oczach pojawiła się dzikość. Nie rozmawiali dużo zeszłej nocy przed zaśnięciem. Wydarzyło się przecież zbyt wiele, by od razu o tym mówić. Siedzieli długo przy ogniu i milczeli, ciesząc się swoim towarzystwem. Dath naigrywał się z Cywen i próbował ją rozśmieszyć. Farrell przyglądał się im w ciszy, a Coralen miotała się to w jedną, to w drugą stronę, jakby nie mogła się uspokoić.

Corban chciał zareagować na życzenia siostry, ale przerwał mu narastający łoskot kopyt. Na skraju doliny pojawiło się kilku jeźdźców, którzy ruszyli w dół. Prowadził ich Meical, a za konnymi biegły olbrzymy. Corban nie mógł wprost uwierzyć w to, że istoty, które jeszcze niedawno były najzacieklejszymi wrogami ludzkości, stały teraz po ich stronie.

Meical wjechał do obozu, płynnie zeskoczył z konia i podszedł do Corbana.

Towarzyszyli mu Balur oraz jakaś olbrzymka, dołączył też Tukul.

– Tylko jeden Kadoshim uniknął śmierci po ataku zeszłej nocy – rzekł Meical. – Porzuciliśmy pościg w połowie drogi do Murias. Wygląda na to, że teren między naszym obozem a twierdzą jest póki co czysty. Przypuszczam, że Kadoshim zostaną tam jeszcze jakiś czas, by przyzwyczaić się do swych nowych ciał.

– Fech nie spuszcza ich z oczu – powiedziała olbrzymka. – Już nas nie zaskoczą.

– Świetnie. – Corban pokiwał głową, a potem spojrzał na Meicala. – Co teraz?

– O to właśnie chcieliśmy spytać ciebie. – Tukul wpatrywał się w młodzieńca.

– Mnie?

– Oczywiście. Jesteś Seren Disglair, a my ci służymy.

Corban wyczuł zmianę wokół siebie. Rozejrzał się. W obozie zapadła cisza. Wszyscy mu się przyglądali.

Przełknął ślinę.

Zgliszcza. Cykl Wierni i Upadli. Tom 3

Подняться наверх