Читать книгу Zgliszcza. Cykl Wierni i Upadli. Tom 3 - John Gwynne - Страница 8

Rozdział pierwszy
ULFILAS

Оглавление

Rok 1143 Ery Wygnańców, Księżyc Orła

Ulfilas trącił piętami końskie boki, a wierzchowiec ruszył pod górę wśród szarych głazów i dawno zeschłych drzew. Obok niego podążał król Jael o zaciętej twarzy, a kilka kroków przed nimi jechał królewski łowczy, Dag.

Jaela nie powinno tu być, myślał Ulfilas, a żołądek ściskał mu niepokój. To nie do pomyślenia, by król Isiltiru wędrował bez celu po północnych pustkowiach.

Ulfilas bynajmniej nie odczuwał wobec Jaela wielkiej lojalności, gdyż w gruncie rzeczy nawet niespecjalnie go lubił. Odnosił jednakże wrażenie, że po wszystkim, przez co wspólnie przeszli, śmierć podczas wyprawy, która jego zdaniem była tylko stratą czasu, zakrawałaby na głupotę.

Miał świadomość, że czasy się zmieniają, na horyzoncie czai się wojna, a w Isiltirze należy umocnić władzę. Służył Jaelowi jako przyboczny od jego Długiej Nocy i choć nie przepadał za charakterem swego władcy i nie podobały mu się jego postępki, był człowiekiem pragmatycznym.

Jestem wojownikiem, myślał. Muszę dla kogoś walczyć.

Ostatnie wydarzenia pokazały, że dokonał sensownego wyboru. Król Romar nie żył. Nie żyli też Kastell, kuzyn Jaela, oraz Gerda, była żona Romara. Jej nieletni syn Haelan, który z technicznego punktu widzenia nadal był dziedzicem tronu Isiltiru, zaginął bez śladu. Ulfilas wiedział, że Jael nie bywał lojalny wobec ludzi, którzy za nim podążali. Zdawał sobie sprawę z tego, że samozwańczy król Isiltiru to próżny, żądny władzy intrygant, gotów zrobić wszystko, by zachować koronę. Jednakże młodzieniec odnosił coraz to nowe sukcesy, więc Ulfilas trwał u jego boku, choć głos w jego głowie mówił mu, by odszedł i znalazł sobie innego, zacniejszego władcę.

Czym jest ten głos?, zastanawiał się. Sumieniem? Cóż, sumienie nie nałoży mi jedzenia do misy. Nie uchroni mnie też przed nadzianiem mej głowy na pal.

– Daleko jeszcze?! – zawołał Jael.

– Jeszcze kawałek, mój panie! – odkrzyknął Dag. – Dołączymy do nich przed zachodem słońca.

Niedaleko szczytu Ulfilas ściągnął wodze i spojrzał za siebie.

Po zboczu wiła się kolumna wojowników, którzy eskortowali dwa wozy ciągnięte przez potężne woły. Za nimi roztaczały się szare pustkowia, a dalej na południu widać było zielony skraj lasu Forn. W promieniach zachodzącego słońca migotały wody odległej rzeki, która wyznaczała granicę między pustkowiami na północy i leżącym w dali królestwem.

Isiltir, pomyślał Ulfilas. Dom.

Znów spojrzał na swego króla i popędził konia w ślad za nim.

Słońce było coraz niżej, a drużyna kontynuowała podróż pośród wydłużających się cieni. Szlak prowadził ich przez puste równiny i wąwozy o stromych zboczach, aż dotarli do kamiennego mostu, który rozciągał się nad głęboką przepaścią. Ulfilas zerknął w ciemność. Serce przestało mu na moment bić, gdy jego wierzchowiec poślizgnął się na luźnym kamieniu. Na samą myśl o upadku w taką czeluść odruchowo szarpnął za wodze. Odetchnął głęboko, gdy znalazł się po drugiej stronie przepaści, a lęk opuścił go równie szybko, jak się pojawił.

Następnie wjechali w labirynt nagich, jałowych pagórków w drodze na kolejne wzniesienie, na którym czekał milczący Dag. Ulfilas i jego król zrównali się z łowcą i ściągnęli wodze, by spojrzeć przed siebie.

Patrzyli na płaską, ciągnącą się daleko równinę. Na horyzoncie sterczały poszarpane szczyty gór. U swych stóp natomiast ujrzeli cel podróży – wielki krater, który wyglądał, jakby sam Elyon Stwórca wybił dziurę w tkaninie ziemi. Wokół nie było śladów życia i panowała absolutna, niewzruszona cisza.

– Krater gwiezdnego kamienia – szepnął Jael.

Ulfilas słyszał wielokrotnie opowieści o miejscu, w którym gwiezdny kamień uderzył w ziemię, ale jak do tej pory był skłonny włożyć je między bajki.

Ile tysięcy lat temu miał się tu rozbić?, zastanawiał się.

Mówiono, że z owego kamienia wykuto Siedem Skarbów, o które później toczono zaciekłe wojny. Wszystko zakończył Elyon, który, jeśli wierzyć opowieściom, zesłał na świat Plagę i spopielił wiele krain.

Ulfilas spojrzał na szare niebo zasnute obrzmiałymi chmurami. Przez chwilę wyobrażał sobie, że unoszą się na nim białoskrzydłe zastępy Ben-Elim i demoniczna horda Asrotha. Mógł niemalże usłyszeć rozbrzmiewające echem okrzyki bojowe, szczęk oręża, wrzaski umierających.

Elyon i Asroth, Stwórca i Niszczyciel, ich anioły i demony walczące o władzę nad Ziemiami Wygnanych, myślał. Wszystko to wydawało mi się zaledwie bajką, a teraz mówią mi, że historia ma się powtórzyć.

Podczas podróży przez pustkowia Ulfilas zaczął wierzyć w to, co kiedyś, zaledwie rok temu, uważał za opowiastkę dla dzieci. Przypominał sobie chwile spędzone w Haldis, leżącym w samym sercu lasu Forn, gdzie olbrzymy Hunen chowały swych zmarłych. Na własne oczy widział króla, który został zdradzony i zabity z powodu czarnego topora, rzekomo należącego do Siedmiu Skarbów wykutych z gwiezdnego kamienia. Widział białożmije oraz magię, która zamieniała twardą ziemię w błoto wysysające życie z jego towarzyszy broni. Był człowiekiem praktycznym i wolnym od przesądów. Niełatwo więc przyszło mu uwierzyć w potwory, które nagle stały się żywym przeciwnikiem. Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń czuł, że ściska go lęk.

Lęk czyni czujniejszym, pomyślał.

W dole zbocza, na skraju krateru, wznosiły się szczątki starożytnej fortecy. Jej mury i wieże dawno skruszył ząb czasu, ale wśród ruin poruszały się postacie, ledwie widoczne z tej odległości.

– Jotun – oznajmił Jael.

Olbrzymy z północy. Rzekomo najsilniejsze i najbardziej zaciekłe z ocalałych klanów, pomyślał Ulfilas i nie po raz pierwszy zastanowił się, czy ich wyprawa ma sens.

– Żadnych gwałtownych ruchów – rzekł Dag. – Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte.

Niektóre olbrzymy wyłoniły się spomiędzy ruin i zebrały na drodze, która przecinała zniszczoną twierdzę. Zachodzące słońce odbijało się od ich kolczug oraz ostrzy włóczni. Kilka spośród nich dosiadało wielkich, kudłatych bestii.

– Oni siedzą na niedźwiedziach? – spytał Ulfilas.

– Wszyscy słyszeliśmy opowieści o Jotun z północy – rzekł Jael. – Wygląda na to, że niektóre z nich są prawdziwe.

Zatrzymali się na skraju pierwszych ruin, a kolumna jeźdźców wyhamowała za nimi. Wojownicy – dwie setki najlepszych przybocznych Jaela – otoczyli władcę ochronnym kordonem. Ulfilas wyczuwał wśród nich napięcie i widział, jak zaciskają dłonie na drzewcach włóczni i rękojeściach mieczy.

Olbrzymy wyłoniły się spomiędzy zgliszczy. Pomimo swych rozmiarów poruszały się z zaskakującą zwinnością. Niektóre w istocie dosiadały niedźwiedzi o ciemnym futrze i żółtych szponach. Ulfilas wiedział, że Jael ma wszelkie powody, by zachować czujność. Podczas bitwy o Haldis obaj widzieli na własne oczy, jak straszliwa jest szarża oddziału olbrzymów. Gdyby wojownicy z Tenebralu nie zatrzymali Hunen murem tarcz, z hufców Isiltiru i Helvethu nie przetrwałby nikt.

Na razie nie ma czasu, by się uczyć walki w murze tarcz, ale jeśli wrócę do domu..., pomyślał Ulfilas.

Jeden z niedźwiedzich jeźdźców wysunął się przed pozostałych. Ziemia drżała lekko pod krokami jego wierzchowca. Wojownik zatrzymał się przed Jaelem, ogromny i majestatyczny. Po chwili zsunął się z siodła o wysokim łęku i podszedł jeszcze bliżej.

Jasne włosy i wąsiska miał splecione w grube warkocze. Z jego ramion spływał płaszcz z ciemnego futra, pod którym połyskiwała kolczuga. Dzierżył włócznię o grubym drzewcu, a przy jego siodle wisiał młot wojenny. Niedźwiedź przyglądał się przybyszom małymi, inteligentnymi oczkami, aż uniósł wargę, odsłaniając rząd ostrych zębów.

– Witaj na Pustkowiu, Jaelu, królu Isiltiru – oznajmił olbrzym.

Jego głos brzmiał jak kamień trący o żwir.

– Witaj, Ildaerze, przywódco Jotun – odparł Jael i skinął na swoich wojowników, którzy rozstąpili się, by przepuścić wóz. Jeden z kudłatych wołów parsknął i uderzył o ziemię kopytem.

Czyli nie tylko mnie przeszkadza smród tego niedźwiedzia, pomyślał Ulfilas.

Jael ściągnął sukno, które narzucono na towar.

– Oto trybut, zapowiedziany przez moich wysłanników. Broń twoich przodków, trzymana w skarbcu Dun Kellen – oznajmił, po czym pochylił się i z niemałym trudem podniósł jeden z wielkich toporów. – To mój dar dla was.

Ildaer skinął na jednego ze swych towarzyszy, olbrzyma z szerokim mieczem przytroczonym do pleców, wzrostem dorównującego siedzącemu na koniu Jaelowi. Olbrzym wziął od króla topór, obrócił go w dłoniach, a potem zerknął do wnętrza wozu. Nie był w stanie ukryć radości, która pojawiła się na jego twarzy.

– To broń naszego ludu! – Skinął Ildaerowi.

– Zwracam wam ją jako dowód dobrej woli i część zapłaty za zadanie, do wykonania którego potrzebuję waszej pomocy.

Ildaer zajrzał do mijającego go wozu. Inne olbrzymy przepychały się, by również zerknąć do środka.

– A co ma mnie powstrzymać od pozabijania was wszystkich i rzucenia waszych ścierw moim niedźwiedziom?

– Żywy jestem dla ciebie cenniejszy – odparł Jael. – Opowiadano mi o twoim wielkim intelekcie. Mam cię za rozsądnego olbrzyma, a nie byle dzikusa.

Ildaer spoglądał na Jaela, mrużąc oczy pod masywnym czołem. Raz jeszcze zerknął na wóz pełen broni.

– A poza tym, któż może wiedzieć, czy wraz z moimi ludźmi nie wycięlibyśmy was do nogi – dodał Jael.

Olbrzymy za plecami Ildaera spojrzały na przybysza z wrogością, a jeden z niedźwiedzi zawarczał. Ulfilas poczuł znajome ukłucie lęku, które zawsze poprzedzało wybuch agresji. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza.

– Ha, ha! – zaśmiał się Ildaer. – Chyba cię lubię, południowcu.

Ulfilas poczuł, jak napięcie słabnie.

Południowcu?, zdziwił się. Przecież Isiltir nie leży na południu. Ale zaraz, te olbrzymy mieszkają na północy. Dla nich każdy człowiek z południa to południowiec.

Ildaer znów wbił wzrok w wóz.

– Twój dar jest dla mego ludu niezwykle cenny – przyznał.

– Ale to nic w porównaniu z tym, co jestem gotów ci wręczyć, jeśli mi pomożesz – rzekł Jael.

– A czego żądasz?

– Chcę, żebyście znaleźli dla mnie pewnego zaginionego chłopca.

Zgliszcza. Cykl Wierni i Upadli. Tom 3

Подняться наверх