Читать книгу Moja siostra Rosa - Justine Larbalestier - Страница 8

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

Rosa bawi się, wciskając wszystkie możliwe guziki.

Przesuwa fotel do przodu i do tyłu, podnosi i opuszcza podnóżek, zapala i gasi światło, włącza i wyłącza telewizor.

Jeszcze nigdy nie podróżowaliśmy klasą biznes, więc moja siostra musi zbadać wszystkie możliwości i dowiedzieć się, co wolno, a następnie wykombinować, jak zrobić to, czego nie wolno.

Stewardesy ją uwielbiają. Zawsze ją uwielbiają, podobnie jak większość nieznajomych. Rosa ma dziesięć lat, blond loki, wielkie błękitne oczy oraz dołki w policzkach, które potrafi zaprezentować jak za… cóż, naciśnięciem guzika.

Wygląda jak laleczka, ale bynajmniej nią nie jest.

Zajmuje fotel przy oknie, dzięki czemu oddzielam ją od potencjalnych ofiar. W tej chwili pasjonuje się włącznikami. Takie zajęcia zupełnie ją pochłaniają – wciskanie guzików, liczenie ziaren piasku, szacowanie miar kątów, odkrywanie, jak różne rzeczy działają, a przede wszystkim jak mogą zadziałać na jej korzyść.

Mam nadzieję, choć niezbyt wielką, że będzie tym zaabsorbowana przez całą podróż do Nowego Jorku. Niestety, lot trwa długo, więc wiem, że Rosa się znudzi i, korzystając z nieuwagi naszych rodziców Sally i Davida, będzie szukała sposobów, by narobić kłopotów, aż w końcu je znajdzie. To jej ulubiona zabawa, a moim zadaniem jest ją powstrzymywać.

Na szczęście klasa biznes dostarczy jej zajęcia na dłużej niż ekonomiczna. Jest tu bardzo wygodnie i mogę rozprostować nogi. Gdy wyciągam rękę, ledwo sięgam do fotela przede mną, no i nic nie wbija mi się w kolana. Byle tylko w Nowym Jorku była sala treningowa. Gdyby ten samolot leciał do domu, do Sydney.

– Ciekawe, czy dałabym radę otworzyć wyjście awaryjne. – Rosa wpatruje się w wiszącą obok instrukcję.

– Ty? To niemożliwe. Jesteś za mała. Poza tym nie da się drzwi otworzyć podczas lotu. – Nie wiem, czy to prawda. Na pewno Rosa sprawdzi to później i mnie uświadomi.

– A gdyby wzniecić pożar w samolocie?

Nie mówiłaby tego wszystkiego, gdyby Sally i David mogli ją usłyszeć. Ale oni siedzą w rzędzie przed nami, a cichy szum silników zagłusza nasze słowa. Ja słyszę wszystko, co mówi Rosa, klikanie i bzyczenie włączników, które naciska, skrzypienie fotela, a ona słyszy mnie, jednak nie docierają do nas głosy pozostałych pasażerów, a nasze do nich.

– Che?

– Słucham, Roso?

Tym razem zapyta o wysadzenie samolotu w powietrze?

– Żałuję, że nie zostaliśmy w Bangkoku – wyznaje.

Wątpię. Rosa kompletnie nie dba o to, w jaki zakątek świata wloką nas rodzice: Nowa Zelandia, Indonezja, Tajlandia, ojczysta Australia. Jest jej wszystko jedno.

– Nie wystarczyło ci pół roku? – Sześć miesięcy to jak na nas długi pobyt w jednym miejscu.

– Będę tęskniła za Apinyą.

Rzucam jej szybkie spojrzenie, ale nie komentuję. Apinya z pewnością nie będzie za nią tęskniła. Kiedy się żegnaliśmy, rozpłakała się, chwyciła kurczowo swoją matkę i za żadne skarby nie chciała puścić. Jej rodzice myśleli, że rozpacza z powodu wyjazdu Rosy, ale ja wiedziałem, że zachowuje się tak wyłącznie ze strachu przed nią.

Moja siostra znów poświęca całą uwagę guzikom, bez ustanku wciskając to jeden, to drugi. Chce mnie sprowokować, żebym jej tego zakazał, ale nie dam się. Podłączam słuchawki do telefonu i uruchamiam podcast Flying Fists – zachowałem sobie pięć odcinków na lot – a przy okazji czytam kilka ostatnich SMS-ów od moich najlepszych przyjaciół: Jasona, Georgie i Nazeema. Trzymam telefon tak, by Rosa nie widziała ekranu.

Podpaliła już coś?

Ale zabawne.

Tym zabawniejsze, że Rosa już o to pytała. Szkoda, że nie ma tu Georgie. Jasona i Nazeema też. Tęsknię za nimi. To jedyni ludzie, z którymi mogę szczerze rozmawiać o Rosie. Mimo że tylko Georgie naprawdę mi wierzy.

W połowie drugiego podcastu, specjalnego odcinka o Muhammadzie Alim, Rosa szturcha mnie w ramię.

– Che?

– Tak, Roso? – Wyjmuję słuchawki z uszu.

– Byłam grzeczna i dotrzymałam wszystkich obietnic.

Wzdycham cicho. Rosa zazwyczaj dotrzymuje obietnic, znajdując i wykorzystując luki w ustalonych warunkach. Byłaby przerażającym prawnikiem.

– Powinnam móc zrobić jedną malutką złą rzecz – dodaje.

– Bycie grzecznym to nie gra. – Dla niej wszystko jest grą.

Specjalnie dla mnie prezentuje dołeczki w policzkach, choć wie, że to nie podziała.

– Powinnam dostać nagrodę za grzeczne zachowanie – oznajmia.

– W nagrodę nie powiem rodzicom.

– Ale już im powiedziałeś – zauważa.

– Nie o tym, co zrobiłaś Apinyi – wyjaśniam.

Kiedyś informowałem rodziców o wszystkich przewinach Rosy, ale przestałem. Uważają, że „dokazywanie” – tak, naprawdę tak to nazywają – jest normalne dla dziecka w jej wieku. Poza tym powtarzają uparcie, że zachowuje się o wiele lepiej niż kiedyś. To nieprawda, ona po prostu o wiele lepiej ukrywa to, jaka jest. Ich zdaniem Rosa miała problem. Zrobili z nią rundę po lekarzach, terapeutach, specjalistach, którzy ją wyleczyli, i problem rozwiązany. Jest tylko trochę nieprzystosowana społecznie, a my powinniśmy jej pomóc, nie robiąc z igły wideł.

– Nie ma o czym mówić, bo ja nic nie zrobiłam – stwierdza przebiegłym tonem.

Nie zamierzam po raz milionowy powtarzać, że nakłanianie innych do złych postępków jest równie niewłaściwe, jak popełnianie ich.

– Inni ludzie ciągle robią złe rzeczy – argumentuje.

– Nie jesteś… – zaczynam.

– Spójrz na tego staruszka – przerywa mi. – On jest zły.

Ubrany w garnitur mężczyzna w średnim wieku siedzący po drugiej stronie przejścia macha właśnie ręką, przywołując stewardesę. Wlewa w siebie alkohol bursztynowego koloru, jakby to była woda.

– Picie jest złe – stwierdza surowo Rosa – a to już jego siódmy drink. – Zakłada ramiona na piersi, jakby dzieliła się ze mną genialnym odkryciem. – Dlaczego nie odmówią mu następnych? Albo nie wsadzą go do samolotowego aresztu?

– Nie ma czegoś takiego.

– On dokucza tej pani.

Mężczyzna pochyla się nad siedzącą obok kobietą, co nie jest wcale łatwe. W klasie biznes pomiędzy siedzeniami zamiast wąskich podłokietników znajdują się stoliki. Kobieta odsuwa się najdalej, jak może. Ma w uszach słuchawki, a w ręku trzyma książkę.

Zastanawiam się, czy powinienem jakoś zareagować. Może facet się zawstydzi, jeśli siedemnastolatek zwróci mu uwagę.

Nie zdążam nawet wstać, gdy podchodzi stewardesa, ale nie kieruje się do pijanego faceta, tylko do Rosy.

– Dzwoniłaś, młoda damo? – pyta, pochylając się, by wyłączyć światełko sygnalizacyjne.

Rosa rozpromienia się, pokazując dołeczki i potrząsając lokami.

Stewardesa nie może się oprzeć i po prostu musi się uśmiechnąć.

– U mnie wszystko w porządku, ale myślę, że ta pani potrzebuje pomocy. – Rosa pokazuje palcem kobietę za plecami stewardesy. – Tamten pan jej się narzuca. Czy może pani coś zrobić? Mój brat twierdzi, że nie macie aresztu w samolocie, ale jeśli jednak macie, to powinniście go tam wsadzić. To zły człowiek.

Stewardesa przepraszająco rozkłada ręce.

– Niestety, nie mamy aresztu, ale to miło z twojej strony, że zareagowałaś. Zaraz zajmę się tą sprawą.

Znów uśmiecha się do Rosy.

– Podobają mi się pani kolczyki – stwierdza moja siostra. To małe złote sztyfty z czerwonym kamieniem płasko przylegającym do płatków uszu.

– Dziękuję. – Stewardesa się oddala.

– Widzisz? – mówi Rosa. – Troszczę się o innych. Pomogłam tej kobiecie. Jaką dostanę nagrodę?

– Pomaganie innym jest twoją nagrodą – odpowiadam.

Rosa przewraca oczami. Tę minę ma zarezerwowaną wyłącznie dla mnie.

– Uważam, że stewardesa powinna oddać mi swoje kolczyki – oznajmia.

Siadam wygodnie w fotelu i wracam do odcinka o Muhammadzie Alim, który jeszcze nazywa się Cassius Clay i jest amatorem.

Rosa ogląda film, ale nie sprawdzam jaki. Może to na chwilę odciągnie ją od wciskania włączników. Cassius Clay zdobył właśnie złoty medal na olimpiadzie.

Pijany mężczyzna chwieje się w przejściu, po czym potyka się i chwyta oparcia mojego fotela, żeby nie upaść. Śmierdzi alkoholem i zastarzałym potem.

– Hej, malutka – rzuca, gapiąc się na Rosę. – Masz ładne włosy. Jak Shirley Temple. Założę się, że nie wiesz…

Rosa pokazuje mu język.

– Wie, kim jest Shirley… – mówię, ale pijak już odpycha się od fotela i niepewnym krokiem rusza w stronę toalety. Chyba nie jest w stanie zbyt długo skupić się na jednej myśli.

Stewardesa przykuca obok kobiety, którą napastował pijak. Nie słyszymy, co mówią, ale po chwili pasażerka zabiera swoje rzeczy i rusza za stewardesą na przód samolotu.

– Przenoszą ją do pierwszej klasy – domyśla się Rosa. – Ja to załatwiłam. Uratowałam ją. Mnie też powinni w nagrodę przenieść do pierwszej klasy.

Teraz na mnie kolej, by przewrócić oczami.

– McBrunightowie powinni byli wykupić nam pierwszą klasę – stwierdza moja siostra. – Są bogaci. Założę się, że sami podróżują wyłącznie pierwszą klasą.

McBrunightowie są najlepszymi przyjaciółmi naszych rodziców, których poznali, kiedy byli w moim wieku. A teraz ściągają nas samolotem do Nowego Jorku, gdzie Sally i David mają otworzyć dla nich nową firmę. Rodzice założyli ich już mnóstwo. To ich specjalność: tworzą przedsiębiorstwa, sprzedają i ruszają dalej.

– Tę panią przenieśli, ale jak ukarzą jego, Che? Szkoda, że nie ma aresztu w samolocie.

– Pewnie naplują mu do kawy.

– To nie wystarczy – oznajmia Rosa poważnym tonem.

– Żartowałem, nie zrobią tego.

– A powinni.

– Świat nie zawsze tak działa, siostrzyczko.

– Jak nie działa świat? – pyta Sally, przechylając się nade mną, żeby dać buziaka Rosie. – I co u moich kochanych dzieciaczków?

– Klasa biznes jest super – oznajmia moja siostra. – Podobają mi się te fotele dla bogaczy. Powinniśmy zawsze tak podróżować.

Sally się śmieje.

– Chętnie – zgadza się.

– Możecie kazać płacić McBrunightom – proponuje Rosa. – Choć następnym razem powinniście im powiedzieć, żeby umieścili nas w pierwszej klasie.

Sally znów parska śmiechem.

– Chcę zobaczyć, jak wygląda – nie poddaje się Rosa. – Wyobraźcie sobie, ile tam musi być włączników. – Wciska jeden z nich, by podnieść oparcie fotela, a potem natychmiast je opuszcza.

– Pewnie wypróbowałaś już wszystkie – domyśla się Sally. – David zrobił to samo, a teraz śpi jak kłoda – dodaje.

Wymieniamy uśmiechy. Tato potrafi zasnąć w każdych warunkach.

– Zamierzam obejrzeć wszystkie filmy, jakie mają – oznajmia moja siostra.

– Nie chcesz iść do ubikacji? – pyta mama.

– Sally! – oburza się Rosa. – Mam dziesięć lat, nie dwa. Potrafię sama sobie z tym poradzić.

Mama unosi ręce.

– Dobra, dobra, możesz iść sama. – Ścisza głos i szepcze mi do ucha: – Pilnuj jej.

Robię to nieustannie.

Sally pochyla się znów, żeby pocałować Rosę, a mnie lekko przytula.

– Zdrzemnij się chwilę – sugeruje.

Po chwili znów owiewa nas woń alkoholu.

– To bardzo zły człowiek. – Rosa przygląda się pijakowi z trudem sadowiącemu się w fotelu. – Zasłużył na karę – stwierdza, następnie zamyka oczy i natychmiast zapada w sen, dokładnie tak jak David.

Mężczyzna po drugiej stronie przejścia też odpływa. Ma otwarte usta i na pewno chrapie.

* * *

Oglądam filmy o boksie w nadziei, że zasnę, zanim mi się skończą. Myślę o wszystkim, o czym obiecałem sobie nie myśleć. Na przykład o tym, że lecimy do Nowego Jorku, a nie do kraju. O tym, ile czasu minie, zanim będę mógł wrócić do Sydney. O tym, że zaraz skończę siedemnaście lat. Na moich urodzinach będą tylko Rosa i rodzice. Kolejne gówniane urodziny. Miałem ich już zbyt wiele.

Lecz przede wszystkim myślę o tym, że Rosa nigdy nie zrozumie, dlaczego zmuszam ją do dotrzymywania tylu obietnic. Jak mogę sprawić, by pojęła, że bycie dobrym to nie gra?

Nie potrafię usiedzieć spokojnie. Powietrze pachnie jak przetworzony plastik. Dopijam wodę, ale w ustach nadal mam sucho.

Sprawdziwszy, czy siostra śpi, przechodzę do pomieszczenia między klasą biznes i ekonomiczną. Zasłony oddzielające je od reszty samolotu są zaciągnięte. Znajduje się tam biały plastikowy barek z białymi plastikowymi obrotowymi stołkami. Nalewam sobie wody, podpierając się stopą o podstawę stołka, żeby rozciągnąć mięśnie łydki. Piję, zmieniam nogi i znów napełniam kubek wodą. Cztery kubki później język nadal lepi mi się do podniebienia.

Kładę się na ziemi, żeby zrobić kilka pompek. Szybką dwudziestkę. Muszę się spieszyć, bo ktoś mógłby tu wejść, a poza tym Rosa może się obudzić. Zaglądam do klasy biznes. David śpi, Sally czyta. Uśmiecha się na mój widok, ściska moją rękę, po czym wraca do książki. Siostra nie zmieniła pozycji. Usta ma lekko rozchylone, oddycha cicho i równo. Wygląda jak aniołek.

Przechodzę przez kabinę klasy ekonomicznej, w której pasażerowie są wciśnięci w małe foteliki, z trudem dające się odchylić do tyłu. Mimo to większość śpi. Ja nigdy nie potrafiłem tak zasnąć. Nie potrafiłem usiedzieć bez ruchu wystarczająco długo, a do tego zawsze obok miałem Rosę, więc czekałem niespokojnie na to, co znowu zmaluje.

Większą część nocy przed odlotem spędziłem bezsennie, wymieniając SMS-y z Georgie, Jasonem i Nazeemem. Nie wspominałem o Rosie, wystarczała mi świadomość, że mógłbym, gdybym chciał. Poznaliśmy się na zajęciach z kick-boxingu dla dzieci, kiedy mieliśmy pięć lat. To znaczy Georgie, Jason i ja. Nazeem był szkolnym kolegą Jasona, ale wkrótce wszyscy zostaliśmy paczką najlepszych przyjaciół.

Trudniej mi będzie utrzymywać z nimi kontakt z Nowego Jorku. Sydney od Bangkoku dzieli raptem parę godzin, a Nowy Jork jest ponad pół dnia dalej.

Wracam do klasy biznes, bo martwię się, że zostawiłem Rosę na tak długo samą. Serce bije mi trochę szybciej, gdy podchodzę do fotela, ale siostra nadal mocno śpi. Sally również. Jak wszyscy prócz mnie.

Oglądam kolejny film, lecz niestety nie ma w nim ani jednej walki.

Wysiądziemy z samolotu jako ostatni. Zawsze tak jest, ponieważ David nie uznaje pośpiechu. Nieważne, jak bardzo wychodzę ze skóry, jak rozpaczliwie mnie korci, by pobiec, wszyscy musimy iść w jego tempie.

Gdy w końcu docieramy do rękawa lotniczego, pijak – teraz skacowany – czerwony i zasapany przepycha się obok nas, by wrócić do samolotu.

– Co za niesympatyczny człowiek… – wzdycha Sally.

Rosa wybucha śmiechem.

Niemalże jej wtóruję. Dotarliśmy aż tutaj, a ona niczego nie zmajstrowała.

* * *

Po godzinie w biurze imigracyjnym i po odebraniu bagażu kierowca prowadzi nas do największego samochodu osobowego, jaki w życiu widziałem. Rozkładamy się z Rosą na tyle. Są tam ekrany telewizyjne, piloty, butelki wody, chusteczki i torebki z orzeszkami. Niemalże jakbyśmy znów znaleźli się w samolocie. Mam ochotę krzyczeć.

Rodzice siedzą w środkowym rzędzie zaopatrzonym w małą lodówkę i zastanawiają się, czy lampka wina to dobry pomysł. Niechętnie uznają, że jednak nie.

Rosa znów bawi się przyciskami, a ja wpatruję się w okno, choć widać za nim jedynie zaparkowany obok samochód. Pieką mnie oczy. Nawet paznokcie u stóp mam zmęczone.

– Jeszcze więcej guzików dla bogaczy – komentuje siostra.

– We wszystkich autach są przyciski do otwierania okien – mamroczę, nie patrząc na nią.

– Nie takie jak…

– Pada deszcz! – woła kierowca z przodu, uruchamiając samochód. – Proszę zamknąć to okno.

Rosa naciska odpowiedni guzik.

Jedziemy autostradą i słychać tylko mruczenie silnika, wizg kół mijanych aut i szum wiatru. Zapadam się w fotel, wbijając wzrok w ponurą, wilgotną ciemność gdzieniegdzie naznaczoną smugami kolorowych świateł. Wątpię, czy uda mi się zobaczyć zarys Nowego Jorku na tle nieba. I chyba mnie to nawet nie smuci, co jest dość przykre.

Ale znacznie bardziej przykre jest to, że za nieco ponad godzinę zaczną się moje urodziny: będę miał siedemnastkę z dala od domu i przyjaciół.

Zamykam oczy i odpływam.

– Chcesz coś zobaczyć? – mówi Rosa prosto do mojego ucha.

Wzdrygam się.

– Co? – pytam.

Moja siostra uśmiecha się szeroko, co nigdy nie jest dobrym znakiem. Nagle czuję się zupełnie rozbudzony.

Jej okno jest odrobinę opuszczone i do środka wpada deszcz.

– Zamknij okno, Roso – proszę.

Tymczasem ona wyciąga z plecaka małą książeczkę, odwracając ją tak, bym widział okładkę.

Australijski paszport. Otwiera go na stronie ze zdjęciem, przedstawiającym gburowatego pijaka z samolotu.

Szybkim ruchem próbuję sięgnąć po paszport, ale moja siostra błyskawicznie wyrzuca go przez uchylone okno.

– Wygrałam – oznajmia z satysfakcją.

Moja siostra Rosa

Подняться наверх