Читать книгу Moja siostra Rosa - Justine Larbalestier - Страница 9
ROZDZIAŁ 2
ОглавлениеRosa jest jak tykająca bomba.
Nieważne, jak się to nazwie: psychopatią, socjopatią, osobowością antyspołeczną, złem wcielonym czy szatanem w ludzkiej postaci. Ważne jest tylko, jak zapobiec temu, by bomba wybuchła.
Byłoby o wiele łatwiej, gdyby rodzice zechcieli uwierzyć, że Rosa naprawdę jest bombą. A jeszcze łatwiej, gdyby ona nią wcale nie była. Oddałbym wszystko, żeby moja siostra była inna. Niestety, posiada wszystkie skłonności wymienione w kwestionariuszu cech psychopatycznych Hare’a, poza rozwiązłością, szybką jazdą samochodem i innymi grzechami dorosłych. Ale to tylko kwestia czasu.
Kwestionariusze – istnieją różne ich wersje – składają się z kilkudziesięciu pytań dotyczących różnych cech osobowości psychopatycznej. Cztery najbardziej pasujące do mojej siostry to:
Bezwzględność – Rosa nie przejmuje się nikim poza sobą samą.
Nadmierna potrzeba stymulacji – Rosa impulsywnie szuka wrażeń. Ma fatalną ocenę ryzyka, ponieważ nie wierzy, że cokolwiek może jej się stać. Jeśli czegoś chce, po prostu to bierze.
Brak lęku – nic jej nie przeraża ani nie niepokoi.
Charyzma – ma jej aż nadto. Potrafi oczarować prawie wszystkich i skłonić ich, by robili to, czego chce.
Rosa jest tykającą bombą, a ja ponoszę za nią odpowiedzialność.
Siostra przyszła na świat w naszym domu w Sydney, gdy miałem siedem lat. Towarzyszyłem przy porodzie, choć rodzice Davida, babcia i dziadek, obawiali się, że wywoła to u mnie traumę. Bardzo się pieklili, zwłaszcza dziadek, jak zawsze.
– Przecież to siedmioletni chłopczyk! Będziesz płacił za psychiatrę do końca jego życia! – krzyczał do Davida. – Czy nie wystarczy, że musi się do was zwracać po imieniu? To biedne dziecko nie nosi nawet nazwiska ojca! Nie po to nasi przodkowie przetrwali Holocaust! Jak możesz kazać temu biedakowi oglądać poród! Wykreślę cię z testamentu!
Narodziny Rosy nie wywołały u mnie traumy.
Były piękne i chyba trochę nudne. Zasnąłem na wielkiej torbie, którą przyniosła położna, a kiedy się obudziłem, Sally klęczała, opierając się łokciami o łóżko i mocno ściskając Davida za rękę. Na podłodze między jej stopami leżało lustro.
Położna uśmiechnęła się do mnie.
– Chcesz zobaczyć, Che? Już się przeciska.
Podpełzłem bliżej, bojąc się, że będę przeszkadzał. W lustrze dojrzałem coś ciemnego i oślizgłego między nogami Sally. Nie wyglądało jak główka dziecka, lecz jak potwór.
– Jest!
Rosa wystrzeliła tak szybko, że wydała mi się tylko rozmazaną smugą. Położna złapała ją, a ja i David aż sapnęliśmy z przejęcia.
Była taka maleńka, taka idealna… Największymi oczami, jakie kiedykolwiek widziałem, patrzyła prosto na mnie. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
Później położna umieściła Rosę na brzuchu Sally, a mama otoczyła maleństwo dłońmi, które wydawały się większe od niego.
David delikatnie pogładził córeczkę po plecach. Jakieś potężne uczucie ściskało mnie w piersiach. Miłość. Przepełniała mnie miłość do tej maleńkiej istotki.
– Jest przepiękna – powiedziała położna. – Gratulacje.
Podała Davidowi nożyczki, żeby przeciął pępowinę, która przypominała różowo-niebieski sznur i pulsowała.
Sally uśmiechnęła się do mnie.
Z moich oczu płynęły łzy, ale przecież nie płakałem. Wydawało mi się, że te łzy są zupełnie niezależne ode mnie.
– Mogę jej dotknąć? – zapytałem.
– Oczywiście.
Wyciągnąłem dłoń, by pogłaskać maleńką rączkę. Drobne paluszki zacisnęły się wokół mojego palca wskazującego. Zabolało mnie serce.
– Będziesz musiał się opiekować Rosą, wiesz? – powiedziała Sally.
– Chronić ją przed światem – dodał David. – Jesteś jej starszym bratem.
Nie przewidział, że przede wszystkim będę musiał chronić świat przed nią.
– Jakie patriarchalne podejście – zakpiła Sally, ale bez złości. Posłała Davidowi całusa i pochyliła głowę.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w maleńką Rosę.
* * *
Nowojorski apartament jest ogromny. Plany i zdjęcia, które widzieliśmy, nie oddawały w pełni jego rozmiarów. Wybrali go dla nas McBrunightowie, i całkiem słusznie, skoro oni za niego płacą. Nie chcę wiedzieć ile. Czuję się tak, jakbyśmy przenieśli się do mieszkania klasy biznes po całym życiu spędzonym w klasie ekonomicznej.
Do połowy pusty kontener transportowy, który wysłaliśmy statkiem wiele tygodni temu, stoi na środku pokoju dziennego. Nie wiem, czy pomieszczenie tej wielkości w ogóle można nazwać pokojem. Każde z mieszkań, które do tej pory zajmowaliśmy, mogłoby się w nim zmieścić w całości. Na jednym końcu znajduje się kuchnia, lśniąca metalem i marmurem, z wielką wyspą i dwoma piekarnikami.
Na przeciwległym końcu są schody prowadzące do pokojów przeznaczonych dla mnie i Rosy. Środek salonu zajmują dwie kolosalne sofy z bocznymi stoliczkami i stolikiem kawowym pomiędzy nimi. Ogromny telewizor wisi na tej samej ścianie co wejście do apartamentu. Oglądanie go będzie niczym seans w kinie. Nie miałem pojęcia, że telewizory mogą być tak wielkie. Pod ścianą ze szkła wychodzącą na Drugą Aleję stoją cztery rośliny w gigantycznych donicach. Są żywe. Zastanawiam się, kto je będzie podlewał. Nigdy nie udało nam się utrzymać żadnych roślin przy życiu.
Obskurny kontener transportowy razi w tym lśniącym nowością mieszkaniu, ale dzięki niemu czuję się tu trochę bardziej swojsko. Przy wszystkich poprzednich przeprowadzkach zabieraliśmy tylko to, co mogliśmy wziąć ze sobą, lecz tym razem nie musieliśmy zostawiać ubrań, książek, plakatów ani szachownic Rosy.
Nie pamiętam, co jeszcze znajduje się w skrzyni, ponieważ pakowaliśmy ją dawno temu. Na pewno nie meble. One czekają cierpliwie w piwnicy domu rodziców Davida w Sydney. Co jakiś czas dziadek grozi, że je wyrzuci, jeśli nie wrócimy do kraju. Tak jak grozi, że nas wydziedziczy. Dziadek zmienia testament równie często, jak normalni ludzie pościel.
Za dziesięć minut w Nowym Jorku nastanie północ, a ja skończę siedemnaście lat. Nie dostałem żadnych SMS-ów od Nazeema, Georgie, Jasona i ciotek. Normalnie w urodziny mój telefon co chwila się odzywa, ale dopiero jutro dostaniemy nowe karty SIM. Nie ma też wi-fi, oznajmia nam złowieszczo David, od razu obiecując, że postara się, by rano już działało. David jest geniuszem komputerowym. Zaplecze techniczne to zawsze jego zadanie.
– Pomóż mi położyć Rosę – prosi mnie Sally.
Biorę siostrę na ręce i idę za mamą na górę. Trudno jest nie kochać Rosy, gdy jest taka senna, opadają jej powieki, a kończyny zwieszają się bezwładnie. Wygląda tak jak wtedy, gdy była niemowlakiem.
– Zabiłam motyla – wyznaje cicho.
– Ale… – mówię, lecz zauważam, że oczy jej się zamykają i robi się cięższa. Zasnęła.
Sally otwiera drzwi do jej pokoju.
– Połóż ją na łóżku.
Wypełniam polecenie.
– Czy nie wygląda słodko? – rozczula się mama.
To prawda. Jasne loki tworzą puszystą aureolę wokół jej twarzy. Całuję siostrę w czoło. Gdybyż tylko naprawdę była taka słodka, na jaką wygląda.
Schodzimy na dół. Mam takie uczucie, jakby moje nogi nie należały do mnie.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.