Читать книгу Obrazki - Józef Soszyński - Страница 6
WUJEK
ОглавлениеKiedy pierwszy raz zobaczyłem wujka Haralda i on rękę mi podał na powitanie, zrobiło mi się głupio jakoś i nieswojo w owym ułamku sekundy rozterki i niepewności, czy w ogóle powinienem dotykać tego czegoś, co on uważał za swoją prawą dłoń.
Harald właściwie nie jest moim wujkiem, tylko Jagusi, żony mojego syna – Bartka. Jaga uprzedziła nas, że wujek miał wypadek i był mocno poparzony, więc żebyśmy nie byli zaszokowani jego wyglądem, kiedy się zjawi u nas z ciocią Tesią. Ciocia ma męża Szweda, czyli wujka Haralda, a mieszkają pod Sztokholmem.
Ciocia chciała pokazać mężowi Polskę, więc oczywiście Ratusz i Rynek wrocławski, Kraków, Wawel, Ołtarz Vita Stwosza, Wieliczka i m.in. gwóźdź programu – Bieszczady, gdzie mieszka jej siostrzenica Jagusia, i tak poznałem wujka Haralda. Byli u nas przez tydzień.
Ciocia bardzo sprawnie wjechała naszą stromą, kamienistą drogą i zręcznie zaparkowała na ciasnym podwórku. Pomogła wujkowi wysiąść i wesoło szczebiocąc wyjaśniła nam, że taki grymas na twarzy Haralda oznacza, że on się właśnie uśmiecha. Ja od siebie dodać muszę (choć pewnie nie powinienem, bo to może nie wypada), że twarz wujka to jest to COŚ powyżej kołnierzyka koszuli.
Gdy więc „uśmiechnięty” Harald podał mi swoją „dłoń” na powitanie, zrobiło mi się jakoś nijak. Jego dłoń to był kciuk i dwa sąsiednie palce, pozbawione tych końców, gdzie powinny być paznokcie. Taki wąski, trójpalczasty twór, okryty półprzeźroczystą, różową błonką, przez którą przeświecały białe ścięgna i niebieskie żyłki.
Wiedziałem przecież, że Harald nie jest ufoludkiem z parą otworów nosowych pośrodku przedniej strony głowy, powyżej poprzecznego otworu gębowego. Miał tam też dwie szparki bezrzęsych oczu. Powyżej lewego oka zachowały się szczątki brwi. Kępki kędzierzawych włosków.
Moje wahanie trwało tylko ułamek sekundy i pewnie Harald nawet nie zauważył mojego oporu, mojego wzdrygnięcia się przed podaniem mu ręki, ale w tym ułamku sekundy zawarte były wszystkie moje spostrzeżenia i obawa, że dotykając jego „dłoni”, wyglądającej jak niezagojona rana, sprawię mu ból i wreszcie refleksja: skoro on sam pierwszy podaje mi rękę, to chyba wie co robi i co ryzykuje, więc uścisnąłem jego dłoń. Uścisnąłem w miarę mocno, ale z wyczuciem, żeby jednak nie za bardzo, i przedstawiłem mu się imieniem, a on też. Tak się poznaliśmy.
Ciocia z wujkiem okazali się bardzo miłymi gośćmi. Nie mieli żadnych wymagań i ze wszystkiego byli zadowoleni.
Jagusia chyba niepotrzebnie nas uprzedzała o wyglądzie wujka, bo to już nie było zwykłe oszpecenie. To było coś poza estetyką. Niby istota odmiennego gatunku. „Kosmita” bez małżowin usznych.
Były upały i Harald chodził najchętniej w cienkiej bawełnianej koszulce z krótkimi rękawami, demonstrując ręce pokryte pasmami i meandrami bliznowatej tkanki, poznaczonej tu i ówdzie jakąś, chyba sztuczną, skórą, więc gdzieniegdzie zamiast pofałdowanej, różowej błonki jaśniał prostokąt białego płatu nibyskóry, nibyplastra. Lewa dłoń zawsze przykurczona, pozbawiona małego palca. Pozostałe cztery nie dają się rozprostować, podobnie jak ręce w stawach łokciowych i prawa noga w stawie kolanowym też zawsze nieco przygięta, więc wujkowi chodziło się trochę kulawo.
Ciocia Tesia jest zgrabna kobitka, energiczna, aktywna i przedsiębiorcza. Trochę też apodyktyczna i wujek musiał się słuchać cioci. Co rano ciocia zarządzała gimnastykę Tai Chi i robili z wujkiem różne skłony, szerokie gesty, skręty i obroty tułowiem, no całkiem jak Chińczycy. Potem rozciągała mu wszystkie przykurczone ścięgna, aż wujek niekiedy syczał z bólu, ale ciocia uważała, że tak trzeba, bo dzięki temu jest wyraźna poprawa, bo ta ręka niegdyś zgięta pod kątem 90 stopni, tak że wujek nawet nie sięgał do rozporka, teraz prostuje się już do 140 stopni. Za rok będzie całkiem wyprostowana, już ona o to zadba. Po obiedzie znowu było Tai Chi i rozciąganie ścięgien, a wieczorem masaż wszystkich blizn specjalnym drewnianym wałkiem, wyglądającym jak narzędzie tortur wymontowane z Madejowego Łoża.
Harald bardzo nie lubił swojej peruczki, bo zaraz swędziała go głowa, więc cioci udało się wywalczyć zgodę wujka na peruczkę tylko do fotografii i wspólnych posiłków. Peruka maskowała mu brak uszu i te pstre, białe placki sztucznej skóry na oskalpowanej czaszce, między którymi tu i ówdzie rosły niedorzeczne smużki i kępki włosów.
Z Haraldem rozmawialiśmy po angielsku, co byłoby niemożliwe, gdyby był Anglikiem, ale jako Szwed mówił po angielsku całkiem zrozumiale, przeto pomoc cioci, jako tłumaczki ze szwedzkiego, była nawet zbędna.
Już na drugi dzień przywykliśmy do wyglądu wujka i wnet zorientowaliśmy się, że dla niego samego wygląd nie jest żadnym problemem. Był swobodny, wesoły, rozluźniony. W upale chodził sobie w klapkach i w majtkach, nie dbając o wygląd swoich pleców czy brzucha, i wszystko go cieszyło. Pewnie pierwszy raz widział jaszczurki dziko żyjące w pobliżu domu czy kunę przechodzącą w biały dzień przez jezdnię. Kiedy szliśmy kąpać się w rzece, wujek rozbierał się do naga, co w Szwecji jest ponoć zwykłą normą obyczajową, i później dopiero ciocia mu objaśniła po szwedzku, że tutaj jest inaczej, a już przy dzieciach to jednak przyjęte jest pozostawienie na sobie minimum konfekcji, czego wujek nie mógł zrozumieć, ale się podporządkował.
Fajnie było przy ognisku. Kiełbaski na patykach, musztarda, piwko i piosenki szwedzkie w wykonaniu wujka. Głos miał bardzo ładny i śpiewał pięknie. Bardzo nam się podobało, chociaż nie rozumieliśmy nic a nic. Potem ciocia powiedziała nam, że to były same sprośne przyśpiewki, ale nie chciała już nic mówić. Wujek wesoło i trochę makabrycznie zażartował sobie po angielsku, że on wie, jak to jest być kiełbaską pieczoną na patyku.
Pogoda ducha Haralda była wręcz zaraźliwa. Nie wiedzieliśmy, ile uciechy można mieć na przykład z dzięcioła, z samego tylko tego powodu, że jest, że przyfrunął i usiadł tak blisko. Ogromny zaskroniec, który składa jaja zawsze w naszym kompoście, był dla niego niczym jakieś fascynujące objawienie. Nie mógł uwierzyć, że on tu rzeczywiście jest. Żywy i prawdziwy. My sami nie wiemy dokładnie czy to taki wielki zaskroniec, czy wąż eskulapa? Nasz ma ponad półtora metra długości. Harald się dziwił i cieszył, że widzi go tak z bliska. Zrobił mu zdjęcie aparatem cyfrowym. Wszystkim robił zdjęcia. Jaszczurkom robił i dzięciołowi, i temu bocianowi co mieszka w Smolniku i zaraz przyfruwa, jak tylko skoszę łąkę. Jak Harald zobaczył bociana, to krzyku narobił i wołał wszystkich żeby biegli patrzeć na bociana. Potem łaził i łaził za bocianem i robił zdjęcia. Pełno zdjęć.
Spytał mnie, jak jest po polsku „piwo”. Powiedziałem mu, że PIWO. Powtórzył kilka razy „piwo, piwo, pi-wo” i z tą wiedzą i z tą umiejętnością poszedł sam do sklepiku. Kupił samodzielnie kilkanaście butelek i puszek. Ile zdołał udźwignąć. Urządziliśmy na werandzie domu Jagi piwny wieczór przy świeczkach. Ciocia tłumaczyła kawały na szwedzki. Chyba upiliśmy się nieźle tym piwem. Harald jest fajny chłop. Wesoły i w ogóle super. Żal nam było gdy odjeżdżali, bo bardzo polubiliśmy ciocię Tesię i wujka Haralda.
Niedawno zapytałem Jagusię jak to było z wujkiem. Czy w samochodzie rozbitym, płonącym? Czy jak? Tak z niezdrowej ciekawości pytałem, bo mnie dziwiło, jak on mógł przeżyć takie oparzenie. Nad rzeką widziałem, że na jego ciele właściwie nie ma miejsca, co by nie było poparzone. Dziwiła mnie też u Haralda wielka pogoda ducha i zawsze świetny humor, a przecież był inwalidą i mógłby mieć dużą pretensję do losu. Dużą i uzasadnioną. Jaga mi powiedziała, że to nie było w rozbitym, płonącym samochodzie, a zwyczajnie w pracy przy telefonach.
W dużych miastach są ukryte pod ziemią różne instalacje. Tam, pod chodnikami, pod jezdniami są całe labirynty tuneli i korytarzy. Rury z gazem, przewody z prądem, kable telefonów, wodociągi, systemy podgrzewania ulic i chodników. Wujek z kolegą pracowali w jakiejś firmie od telefonów i zeszli pod ziemię montować jakieś światłowody czy kable do telefonów a trochę dalej, w tym samym tunelu, pracowała ekipa od gazociągu. Coś tam uszczelniali czy podłączali i był wybuch. Ci od gazu zginęli na miejscu. Trzy osoby. A wujek z kolegą uciekali w płomieniach do włazu. W tym wybuchu rozerwało też butlę z tlenem i drugą z acetylenem, bo coś tam mieli spawać. Wszystkie kable i przewody pod sufitem i po bokach od razu się zapaliły i płonąca plastikowa izolacja lała się na nich z góry. Jak napalm. Wujek szybko wydostał się z tunelu. Był wtedy niegroźnie poparzony ale zauważył, że jego kolega nie wychodzi za nim, a z tej studzienki, z tego włazu już wali wysoki, buzujący, gruby słup ognia i kolegi nie widać. I wujek wtedy wrócił tam po kolegę i jakoś wytargał go stamtąd jeszcze żywego. Tego kolegi wujka, niestety, nie udało się uratować. Umarł w szpitalu.
Ciocia była tak skołowana, że już nie wiedziała, o co się modlić. Czy modlić się żeby wujek żył? Czy może lepiej żeby też umarł jak najszybciej?
Wujek miał 80 procent powierzchni ciała oparzone lub spalone i prawie żadnych szans na przeżycie, bo oprócz powierzchni jeszcze było oparzenie płuc, a dłonie to sobie tak urządził jak się wspinał z kolegą po żelaznych szczeblach włazu i te szczeble wtedy już zaczynały robić się czerwone. Plastikowy kask stopił mu się na głowie i musieli wujka w klinice oskalpować i odciąć mu uszy. Te uszy były zresztą całkiem usmażone w płonącym plastiku i już tylko do wyrzucenia.
Wujek ma teraz bardzo komfortową sytuację, bo po pierwsze primo, to on nie ma do nikogo pretensji, gdyż nikt mu nie kazał wracać do tej studzienki. Sam tam wszedł.
A po drugie primo, to nikt nie może niczego wujkowi zarzucić, bo jednak wujek poszedł tam po kolegę z pracy, i nawet żona kolegi, którego ostatecznie nie dało się uratować, też nie ma do wujka żadnego żalu.
A teraz, po tym wszystkim, po zaliczeniu takiego egzaminu, wujek nie musi wstydzić się swoich blizn, swojej oskalpowanej głowy, przykurczonych ścięgien itd. I to jest po trzecie primo, że wujek Harald to taki wesoły facet.
A zresztą ciocia kocha wujka tak samo jak przed wypadkiem, albo nawet jeszcze bardziej i to może być po czwarte primo. Kto wie czy nie najważniejsze?
Tak powiedziała Jagusia.
J.S. Dwernik. Lato (Sierpień), 2007 roku. (wkrótce po wyjeździe cioci i wujka)