Читать книгу Pani Kebab. Opowieść polskiej emigrantki - Kamila Czul - Страница 8
ОглавлениеChodźcie z Panią Kebab na spacer szkolnym korytarzem, może w łeb nie dostaniecie. Zajrzymy do kibli, obczaimy po klasach, na stołówie sobie breję zjemy bez soli. Chodźcie, chodźcie, pokażę wam Kurę, przedstawię wam Spondżboba i Nemezis z Vaneską. No idziesz czy nie, połóż to jeden z drugim, skup się i słuchaj pani!
Chodźcie na kebaba, akurat budka ma otwarta, narobiłam tego tyle, że w życiu sama nie zjem. Chodźcie, szczyty smaku to to może nie są, ale tłuste jest, słone i z mięskiem. A z czego to mięsko? A z resztek, jak to w kebabie, różne takie kąski, co na podłogę spadły, ktoś je butem rozdeptał, pod ścianę zamiótł i zapomniał. Różne okrawki ludzkie, których nikt nie słucha, różne odrzuty fabryczne, co nie spełniły wymogów, żeby pięknym być, zdrowym, pieniądze mieć, duże cycki i sukces. Ten tu kawałek Sebie spadł, jak po siedmiu piwach przyszedł z kolegami, to go zaraz wyłowiłam i do mej bułki bach. Ten drugi jedna pani zgubiła, kiedy przed złodziejem uciekała, a ja zamiast jej pomóc, to go zaraz do torebki i w nogi, żeby go w domu wyprostować, pooglądać. Tamten dziecko wypluło, trochę tylko ośliniony, już nie bądźcie tacy delikatni, że dziecko troszkę do zupki nasrało i już nie będziecie jeść. A ten sama biednemu człowiekowi odkroiłam z łydki, funt mięsa do mego kebaba, przyprawiłam na ostro, proszę!
Inne mięsko, świeże i soczyste, pojechało karierę robić na stołach bogaczy, pojechało dać się przerobić na kotlety, na ośmiorniczki i na carpaccio z Polaka, na szampana i bezglutenowy makaron z cukinii. Ale nas to nie obchodzi, my tu mamy resztki swoje, różną taką biedę z importu, z importu smutek i porażkę. Niech bogaci sami swoje kalmary jedzą, nam tu ziemniaki stygną, mirabelki więdną i szczaw. Tu jest kolonia Polonia, my tu jemy, co jest, a że akurat jest dzisiaj kebab, to już wam nic nie poradzę. Na drzwiach wisi jadłospis, wczoraj była zupa z uzależnionego niemowlaka, jutro będzie mix sałatek z samotnych matek, a dzisiaj jest kebab. Sama go z miłością i staraniem pozbierałam z podłogi, trochę otrzepałam, podmuchałam, oblizałam. Przywieźli mi składniki rycerze ortalionu, co tu przyfrunęli na żelaznych ptakach z logo Ryanair. Przywieźli mi je autokarem biedni, przywieźli bezdomni, i nieszczęśliwi, i smutni, i przegrani. Przywiozły mi je w torebusiach lambadziary, jeden przychlast z kieszeni dresu wysypał. Co który miał, to do tego kebaba dołożył, trochę piasku z nerek, trochę farfocli z pępka, czworo dzieci, worek śmieci. Szczyptę pieprzu na poprawę trawienia, dwie łezki na dosolenie, żeby smrodu zepsucia nie było tak czuć, i jest.
Chodźcie, spróbujcie, czy dobry, czy to takie strawne jest, to nie wiem, ale sama tyle lat jem i żyję, to i wam nic nie będzie. A jak się wam nie chce do Leeds jechać, to mam na całym świecie filie, w Sosnowcu na Pogoni, w Warszawie na Pradze, w Bieszczadach i w Rio. W Londynie i w Lądku, w Chicago i w Andrychowie, co myślicie, że tam takiego kebaba nie dają? Wszędzie można pojeść, aż do wypęku, nafutrować się tym mięskiem po korek, tylko trzeba patrzeć, a nie odwracać wzrok. A tak naprawdę to go nie ma wcale, nie ma takiego mięsa kebab, nie ma takiego miasta Leeds, są tylko mroźna zima, śmierć i halycunacje z niedożywienia, jak w łotewskim dowcipie.
Ale to nie jest prawda, jak zwykł mawiać do siebie dziadek mojej koleżanki, oglądając telewizję. To nie jest prawda, nigdy żadna Hanka nie wjechała w kartony, bo wszystkie żyją i dobrze się mają, kupiły samochód i dom, i do Polski przysyłają grube funty. Maciuś się wcale w łazience nie zamknął, bo miał dobrą opiekę i mamę wypoczętą i został w dużej firmie dyrektorem. Nie ma takich ludzi wcale, bo to jest wszystko nieprawda, nie ma biedy, nikt nigdy biedny nie był, bo i po co. Musiałbyś nasrane w głowie mieć, żeby biednym zostać, jak możesz dostać pracę dobrą i urodzić się rodzicom bogatym, i co dzień jeść kleik na czystym złocie zamiast starego kebaba.
No chodźcie, bo pewnie już głodni jesteście, po to przecież macie głowę, żeby jeść nią, no to jedzcie. Ja już się dość najadłam, dziękuję, ja jestem na diecie, ja już go zjadłam wcześniej, ale mi strasznie na żołądku leżał. Nic to jednak nie szkodzi, bo zwróciłam całego, pozbierałam do wiadra i na talerze rozlałam, popakowałam w tacki, tu są sztućce plastikowe, a tam serwetki papierowe.
Macie.
Teraz wy go jedzcie.