Читать книгу Moja europejska rodzina - Karin Bojs - Страница 7

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

Mały Troll sprzed 54 000 lat

Kobieta, która miała stać się moją przodkinią, raźno schodziła ze zbocza. Zmierzała ku rozpościerającemu się w dolinie jezioru, znanemu nam dziś jako Jezioro Tyberiadzkie. W jej czasach woda pokrywała znacznie większy teren niż obecnie – zbiornikowi temu dzisiejsi geologowie nadali z powodu jego wydłużonego kształtu obrazową nazwę „jezioro Lisan” (arab. lisan oznacza język). Oczywiście nigdy się nie dowiemy, jak ów wielki zalew nazywała wspomniana wyżej kobieta wraz z towarzyszami.

Była młoda i smukła, miała czarne kręcone włosy i ciemnobrązową skórę. Nie nosiła nic poza splecionym sznurkiem na biodrach, z którego zwisały pokolorowane na czerwono i zielono muszelki kołyszące się w rytm jej kroków. Szyję kobiety okalał rzemyk z kościanym amuletem przedstawiającym małego ptaka, który znalazł schronienie pomiędzy nagimi piersiami.

Brzuch kobiety wypełniało nasienie mężczyzny, którego dopiero co spotkała na szczycie góry.

Mężczyzna ów był mniej więcej jej wzrostu, aczkolwiek zdawał się znacznie mocniej zbudowany i cięższy. Bardzo możliwe, że ją zaatakował, w którym to wypadku nie miała szans się przed nim obronić. Jego twarz znacznie się różniła od twarzy znanych kobiecie ludzi: nos był większy i szerszy, a szczęki jakby wysunięte do przodu. Mężczyzna miał brązowe oczy jak ona, lecz jego skóra była jaśniejsza, a włosy proste. Przede wszystkim jednak zwracał na siebie uwagę zapachem, który poczuła, kiedy ją naszedł. Woń była nieprzyjemna, obca.

Mimo że ci dwoje tak bardzo się od siebie różnili, w jej brzuchu zaczęło się rozwijać nowe życie. Kobieta i jej towarzysze nadal trzymali się brzegu jeziora Lisan, jednakże do nastania zimy przenieśli się kilkadziesiąt kilometrów dalej na południe, bliżej swoich dawnych terenów. Na skraju klifu postawili prymitywne wiatrochrony, w nadziei że dziwne istoty, na które się natknęli w nowej ojczyźnie, zostawią ich w spokoju. Mieli dla nich nawet nazwę: Inni albo Trolle.

Pewnego dnia spadł lodowaty deszcz. Ziemia była ogołocona z kwiatów, które porastały ją wiosną, tu i ówdzie na brzegu dało się tylko zobaczyć osty. Gdy na kobietę przyszła jej pora, zaczął się długi i trudny poród, który o dziwo przeżyli oboje: matka i dziecko. Na świat przyszedł chłopiec, zdumiewająco duży i krzepki. Moja przodkini owinęła go w wyprawioną skórę gazeli i ułożyła ostrożnie na posłaniu z suchej trawy.

Trzy dni później szamanka odprawiła rytuał. Podczas gdy pozostali członkowie grupy siedzieli wokół ogniska i zawodzili melodyjnie, ona tańczyła do upadłego, aż nawiązała kontakt z bogami. Wróciwszy z zaświatów, miała wiele do powiedzenia na temat przyszłości nowo narodzonego chłopca. Przepowiedziała, że urodzi mu się wielu potomków, którzy rozpierzchną się po całym świecie, aż do najdalszych zakątków ziemi. Zwracając się wprost do świeżo upieczonej matki, dodała:

– Bogowie dadzą ci siły, abyś mogła go wychować, i przyjdzie taki dzień, kiedy ktoś go nazwie synem bogów.

Szamanka nieczęsto wieszczyła tak wyjątkową przyszłość nowemu członkowi grupy, jednakże w tym wypadku nie można jej odmówić mądrości. Widziała, że moja przodkini potrzebuje motywacji, jeśli ma sobie poradzić z utrzymaniem syna przy życiu. A było to ważne o tyle, że ta grupa ludzi nie mogła sobie pozwolić na utratę choćby jeszcze jednego dziecka, i tak już bowiem jej przyszłość w nowej ojczyźnie stała pod znakiem zapytania.

Tak się szczęśliwie złożyło, że chłopiec rósł zdrowo. Miał dobry apetyt – najpierw zajadał się matczynym mlekiem, a następnie włókienkami mięsa i roślin. Gasił pragnienie wodą ze strumieni, nigdy jednak nie skarżył się nawet na ból brzucha. Tylko z wyglądu nie przypominał innych dzieci… Skórę miał jaśniejszą, a brodę małą, niemal nieistniejącą. W oczy rzucały się jego potężne łuki brwiowe. Włosy, kiedy mu urosły, okazały się proste, nie kręcone. Członkowie grupy nazywali go za plecami matki Małym Trollem i choć robili to z czułością, żywili pewne domysły co do jego pochodzenia.

Po jakimś czasie zdecydowali się wrócić w górzysty rejon na północy, mimo że Inni nadal tam przebywali. Region nazywany przez nas obecnie Galileą oferował ludziom dogodne warunki życia z obfitością zwierzyny, w tym gazeli i turów. Grupa mojej przodkini znalazła sobie przytulną jaskinię z wapienia, która służyła za idealne schronienie zimą. Tylko z rzadka pojawiał się w okolicy jakiś Inny, a i to zawsze daleko. Zaledwie przy jednej czy dwu okazjach zbliżył się na odległość głosu. Wtedy okazało się, że Inni mają odmienny sposób mówienia – taki, że nie sposób ich w ogóle zrozumieć. Do tego nosili proste, niczym nie ozdobione stroje.

Mały Troll długo zwlekał, zanim wypowiedział swoje pierwsze słowo, a i potem niespecjalnie się rwał do opowiadania historyjek, jak pozostałe dzieci. W niczym im jednak nie ustępował, jeśli chodzi o posługiwanie się krzesiwem, oprawianie skór i rzeźbienie w drewnie. Po prostu trzeba mu było pokazać, co ma robić.

W owym czasie zimy stały się szczególnie zimne, mokre i srogie. Dzieci chorowały na potęgę, wiele z nich zmarło. Jednakże Mały Troll kwitł i stawał się coraz silniejszy. Grupa dobrze się nim opiekowała. Wszyscy poświęcali mu dużo uwagi, jak to mieli w zwyczaju w stosunku do każdego, kto się czymś wyróżniał. Poza tym – choć nikt nigdy nie wyraził tego na głos – obawiali się, że ktoś przyjdzie i zabierze go.

Kilka lat później moja przodkini zmarła, do samego końca nie pisnąwszy ani słowa na temat mężczyzny, na którego natknęła się na szczycie góry tamtej wiosny, gdy kwiecie porastało zbocza czerwonym kobiercem. Małemu Trollowi zaś istotnie urodziło się wielu potomków, którzy rozpierzchli się po całym świecie, aż do najdalszych zakątków ziemi.

Moja europejska rodzina

Подняться наверх