Читать книгу Moja europejska rodzina - Karin Bojs - Страница 8
ROZDZIAŁ 2
ОглавлениеNeandertalczycy z Lipska
Większość dzisiaj żyjących ludzi ma wśród swoich przodków jednego lub dwóch Małych Trolli. Pewna część naszego genomu pochodzi od Innych – gatunku obecnie zwanego neandertalczykiem. Część ta wynosi nieco mniej niż dwa procent w wypadku Europejczyków takich jak ja, czyli tyle samo co w sytuacji, gdyby moja praprababka miała dziadka neandertalczyka. Całkiem jakby Mały Troll spłodzony przez neandertalczyka był moim praprapradziadkiem.
Co oczywiście nie jest prawdą. Mój praprapradziadek żył w dziewiętnastym wieku. Z kolei wymieszanie genów człowieka neandertalskiego (Homo neanderthalensis) i człowieka współczesnego (Homo sapiens) nastąpiło znacznie wcześniej – pięćdziesiąt cztery tysiące lat temu[4].
Jednakże cechy neandertalczyków przetrwały w nas przez tysiąclecia ze względu na niewielkie rozmiary ówczesnej populacji. Wystarczyło kilka przypadków krzyżowania się międzygatunkowego, ażeby powstały trwałe zmiany. Ba, niektóre cechy przypisywane neandertalczykom okazały się bardzo przydatne i zwiększyły szanse ludzi na przeżycie i przekazanie swoich genów następnym pokoleniom.
Najpewniej do kontaktów seksualnych z neandertalczykami doszło na Bliskim Wschodzie – w tym korytarzu, przez który musieli przejść wszyscy ludzie w drodze z Afryki do innych części świata. Niewykluczone, że sceną była właśnie Galilea, gdzie antropolodzy znaleźli dowody koegzystowania Homo sapiens i Homo neanderthalensis. Inna hipoteza mówi, że stało się to nieco dalej na północ, na ziemiach dzisiejszego Libanu.
W regionie tym neandertalczycy pojawili się pierwsi, gdyż to ich przodkowie opuścili Afrykę kilkaset tysięcy lat przed nami. Ślady neandertalczyków w Euroazji ciągną się od Półwyspu Iberyjskiego na zachodzie po Syberię na wschodzie. Do jednego z pierwszych odkryć doszło w XIX wieku w Niemczech, w dolinie Neandertal – stąd wzięła się nazwa „neandertalczyk”.
Od odkrycia poczynionego w Neandertalu* aż do drugiej połowy XX wieku większość antropologów była przekonana, że dzisiejsi Europejczycy są wnukami neandertalczyków, by użyć przenośni. Nauka stała na stanowisku, że wykształciliśmy się tu, w Europie, długo odosobnieni od innych archaicznych gatunków człowieka, czemu zawdzięczamy nasz charakterystyczny wygląd: jasną skórę i proste włosy. Wierzono, iż historia Azji i Afryki przebiegła innym torem; przykładowo Azjaci mieli pochodzić od innego archaicznego gatunku, człowieka pekińskiego (Homo erectus pekinensis) oraz od człowieka jawajskiego (Homo erectus erectus). Teoria ta, zwana hipotezą multiregionalną, jest mylna, lecz nie można zaprzeczyć, że zawiera kilka ziaren prawdy, które zostały ujawnione dzięki badaniom DNA.
Svante Pääbo, urodzony w Szwecji naukowiec zajmujący się badaniem kopalnego DNA, rzucił chyba najwięcej światła na początki naszego gatunku. Obecnie jest jednym z najbardziej szanowanych badaczy na świecie, a stoi na czele – mającego swą siedzibę w Lipsku – Zakładu Genetyki na Wydziale Antropologii Ewolucyjnej w Instytucie Molekularnej Biologii Komórki i Genetyki im. Maxa Plancka (niem. Max-Planck-Institut für molekulare Zellbiologie und Genetik; MPI-CBG), którego jest współzałożycielem.
Pracując nad niniejszą książką, dwukrotnie złożyłam wizytę w Instytucie Maxa Plancka. Mieści się on w specjalnie zaprojektowanym przestronnym budynku, tonącym w świetle, które wpada przez przeszklone ściany. W głównym atrium znajduje się zbiornik wodny otoczony żywymi roślinami. Tuż przy wejściu można zobaczyć wysoką na cztery piętra ściankę wspinaczkową, skonstruowaną zgodnie z wytycznymi Svantego Pääbo i używaną przez młodych naukowców do treningów przed wyprawami do Afryki mającymi na celu badanie małp zamieszkujących korony drzew. Obok ścianki stoi fortepian wykorzystywany podczas prób chóru. Jedno i drugie dobrze ukazuje wyjątkowy charakter tej placówki. Naukowcy tu pracujący zajmują się dyscyplinami tak od siebie różnymi, jak psychologia, paleontologia i lingwistyka, natomiast ich nadrzędnym celem jest zrozumienie, w jaki sposób powstał człowiek współczesny. Jednakże u podstaw działania tej placówki leży biologia molekularna i genetyka.
Laboratorium, w którym pozyskuje się próbki kopalnego DNA, zlokalizowane jest w piwnicy, co ma zapobiec kontaminacji. To właśnie tutaj Svante Pääbo wraz z młodszymi od siebie kolegami usiłuje udoskonalić metody analiz. Choć do tej pory na całym świecie powstało wiele konkurencyjnych ośrodków, lipska placówka pozostaje nadal liderem. W czasie gdy złożyłam drugą wizytę, opublikowano wyniki badań DNA odkrytego w Hiszpanii człowieka archaicznego sprzed czterystu tysięcy lat, czyli z okresu znacznie poprzedzającego wyłonienie się neandertalczyka[5].
Svante Pääbo prowadzi nowatorskie badania, dzięki którym opracowywane są kolejne metody analiz, a wiedza stale ulega poszerzeniu. Niemniej pozostaje faktem, że zasłynął on najbardziej z badań neandertalczyka i że właśnie drobiazgowe analizy neandertalskiego DNA uczyniły go znanym w oczach opinii publicznej.
Gdy przekroczyłam próg gabinetu Svantego Pääbo, pierwszy rzucił mi się w oczy szkielet neandertalczyka wciśnięty pomiędzy biurko i sofę. Był to odlew wykonany na podstawie oryginalnych kości wydobytych w trakcie wykopalisk. W przeciwieństwie do niskiego i potężnego neandertalczyka Svante Pääbo był wysoki i chudy, o pociągłej wąskiej twarzy.
Światowa prasa poświęciła wiele kolumn jego badaniom oraz niezwykłemu pochodzeniu – albowiem urodził się jako nieślubny syn Sune Bergströma, noblisty i wiceszefa Karolinska Institutet. Sam Svante Pääbo napisał interesującą autobiografię „Neandertalczyk: w poszukiwaniu zaginionych genomów”**, w której skupia się najbardziej na swojej matce, estońskiej uchodźczyni i chemiczce żywności Karin Pääbo. Kiedy miał trzynaście lat, zabrała go w podróż do Egiptu, gdzie zafascynował się mumiami. I tak rozpoczęła się jego kariera badacza.
Dorastał w Bagarmossen, południowej dzielnicy Sztokholmu, uczył się rosyjskiego w Militärhögskolan (Instytucie Językowym Szwedzkich Sił Zbrojnych) na jednym z bardziej wymagających kursów, po czym zaczął studiować egiptologię i język koptyjski na uniwersytecie w Uppsali. Po paru latach porzucił wybrany kierunek i rozpoczął przygodę z medycyną. Cztery lata później zainteresował się molekularną biologią komórki.
W swojej pracy zajmował się białkami wirusów. Równolegle w tajemnicy starał się wyizolować DNA z liczących tysiące lat mumii. Jego przełożony o niczym nie miał pojęcia, dopóki w prasie naukowej nie ukazał się pierwszy artykuł Svantego Pääbo. Publikacja miała miejsce w Niemieckiej Republice Demokratycznej, ponieważ stamtąd właśnie pochodziły mumie, które badał. Dopiero później wyszło na jaw, że to, co Svante Pääbo wziął za sensacyjne DNA mumii, tak naprawdę było tylko zanieczyszczeniem pozostawionym przez osoby mające z nią do czynienia w czasach nowożytnych. Przynajmniej jednak wyznaczył kierunek badań. Uzmysłowił ludziom, że DNA może przetrwać tysiąclecia.
Na Zachodzie nikt nie zwrócił uwagi na artykuł opublikowany w NRD. Jednakże już następnego roku Svante Pääbo miał na koncie swoją drugą publikację, tym razem w brytyjskim „Nature”. Ta wzbudziła duże zainteresowanie środowiska naukowego. W efekcie Svante Pääbo otrzymał list od Allana Wilsona z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley (pot. Cal). Wilson, który był podówczas światowej sławy ewolucjonistą i genetykiem, pytał, czy może przyjechać i pracować pod okiem „profesora” Svantego Pääbo. Tymczasem Pääbo, który ledwie przekroczył trzydziestkę i wciąż pisał doktorat, nie miał nawet własnego laboratorium. Postanowiono więc, że to on uda się do Kalifornii i tam podejmie pracę w laboratorium Wilsona, gdzie niedawno zaczęto prowadzić badania DNA mające na celu odsłonięcie prehistorii człowieka.
Już w 1987 roku obaj opublikowali wyniki wspólnych badań, udowadniając, że wszyscy żyjący dzisiaj ludzie wywodzą się z Afryki. Naszą przodkinią była kobieta żyjąca w Afryce dwieście tysięcy lat temu, powszechnie znana jako „mitochondrialna Ewa”. Imię oczywiście jest odwołaniem do biblijnego mitu o stworzeniu. Mitochondria to drobne organelle komórkowe zawierające pewną ilość DNA. Na początkowym etapie wszystkie analizy DNA ludzkiego genomu były przeprowadzane na DNA mitochondrialnym (mtDNA), a to dlatego, że analizuje się je znacznie łatwiej od DNA jądrowego (nDNA), ponieważ mitochondriów mogą być w komórce tysiące, lecz jądro komórkowe jest zawsze tylko jedno. Istnieje wszakże pewne ograniczenie związane z użyciem mtDNA, mianowicie takie, że w tym wypadku daje się prześledzić dzieje człowieka tylko w linii żeńskiej, albowiem mitochondria dziedziczy się wyłącznie po matce.
Zatem już w 1987 roku genetyka stała na wystarczająco wysokim poziomie, aby dało się wytropić mitochondrialną Ewę, chociaż używane wtedy metody wydają się wedle dzisiejszych standardów niewyobrażalnie mozolne. Młodzi pracownicy naukowi z laboratorium Wilsona odwiedzali szpitale w całej Kalifornii, ażeby zbierać łożyska położnic pochodzących z całego świata. Następnie pracowicie izolowali DNA z tych łożysk i obliczali wyniki za pomocą prymitywnych jeszcze komputerów.
Linda Vigilant, która obecnie jest żoną Svantego Pääbo, należała do grupy ówczesnych doktorantów Allana Wilsona. Kilka lat później powtórzyła wspomniane wyżej badanie. Komputery nadal były tak mało wydajne, że same obliczenia zabrały tydzień.
Jednakże metodologia badań DNA nie stała w miejscu. Pewien kalifornijski badacz*** opracował technikę kopiowania DNA, znaną jako PCR (ang. polymerase chain reaction, pol. reakcja łańcuchowa polimerazy), za którą po paru latach otrzymał Nagrodę Nobla. Dzięki tej metodzie naukowcy mogli wykorzystywać do badań pojedyncze włosy zamiast całych łożysk. W celu zapewnienia różnorodnego materiału genetycznego światowe środowisko antropologów zaangażowało się w zbieranie próbek i w ten sposób potwierdzono wyniki pierwszego badania. Około dwustu tysięcy lat temu w Afryce żyła kobieta, której potomkami wszyscy jesteśmy[6]. Można ją więc określić mianem naszej pramatki.
Rys. 1. Pramatki z Afryki. Mitochondrialna Ewa, która żyła w Afryce ok. 200 000 lat temu, stała się przodkinią wszystkich żyjących dziś ludzi. Ok. 60 000 lat temu jedna z linii jej potomków opuściła Afrykę i później rozprzestrzeniła się na całym świecie.
Kilka lat później, w 1995 roku, amerykańscy badacze opublikowali wyniki badań dotyczących męskiego odpowiednika mitochondrialnej Ewy, znanego jako „Y-chromosomalny Adam”. Postęp w metodologii badań DNA oraz coraz sprawniejsze komputery umożliwiły porównanie chromosomu Y u mężczyzn z całego świata. Chromosom Y, który zawiera znacznie więcej DNA niż mitochondrium – jest to tak zwane Y-DNA – jest przekazywany wyłącznie w linii męskiej, tak więc dzięki niemu można prześledzić dzieje człowieka w linii męskiej. Wyniki badań ujawniły, że wspólny męski przodek wszystkich ludzi – nasz praojciec – żył w Afryce także przed około dwustu tysiącami lat[7].
Wątpliwości straciły rację bytu. Hipotezę multiregionalną zarzucono. Wszyscy badacze zgodzili się co do tego, że Homo sapiens wywodzi swe początki z Afryki.
Dalsze lata przyniosły kolejne szybkie postępy w metodologii badań DNA. Svante Pääbo z zespołem nauczył się poddawać analizie próbki materiału genetycznego liczącego sobie tysiące lat. Z czasem, dzięki badaniom skamieniałości zwierząt, wyeliminował ryzyko kontaminacji. Sztuka polegała na tym, by pozbyć się kurzu, bakterii i wszelkich śladów pozostawionych przez ludzi w trakcie manipulowania skamielinami.
Svante Pääbo otrzymał propozycję przenosin z Kalifornii do Monachium, do tamtejszego instytutu zoologii, gdzie wywarł wielki wpływ na swoich dwóch doktorantów. Obaj młodzi naukowcy nauczyli się od niego, jak unikać kontaminacji: co wieczór po skończonej pracy naświetlali swoje laboratorium ultrafioletem, co rano zaś stawiali się w nim bezpośrednio, nie robiąc sobie przystanków w innych laboratoriach. Oczywiście przedsiębrali też masę innych środków ostrożności.
Latem 1997 roku Svante Pääbo opublikował wyniki analizy najsłynniejszego na świecie neandertalczyka, tego samego, którego szkielet odkryto w dolinie Neandertal i od niej ochrzczono. Wyniki te były znacznie bardziej miarodajne niż uzyskane przed dwunastu laty podczas badania starożytnej mumii. Analiza mtDNA wykazała niezbicie, że neandertalczycy nie mogą być przodkami dzisiaj żyjących Europejczyków. Nie jesteśmy zatem wnukami neandertalczyków, a przynajmniej nie pochodzimy od nich bezpośrednio w linii żeńskiej. Jeśli już, należałoby zbadać nasze związki z dwiema grupami kuzynów, z którymi mieliśmy wspólne początki, aczkolwiek o wiele wcześniej w dziejach.
Badanie to okazało się przełomowe. Svante Pääbo zyskał status gwiazdy w świecie naukowym – zwłaszcza w Niemczech, gdzie neandertalczycy byli traktowani wyjątkowo, odkąd odkryto ich tamże w XIX wieku.
Z przykrością muszę wyznać, że przegapiłam doniesienia o tym rewolucyjnym badaniu. Ledwie kilka miesięcy wcześniej rozpoczęłam pracę w redakcji „Dagens Nyheter” na stanowisku redaktora działu naukowego i jeszcze nie miałam czasu zagłębić się w lekturę wszystkich periodyków naukowych, które powinnam śledzić. Byłam też wciąż zbyt mało ważna, aby informowano mnie z wyprzedzeniem o istotnych konferencjach prasowych i zapraszano na nie.
Jednakże już parę tygodni później poznałam Svantego Pääbo przy okazji odbywającego się w Oslo seminarium na temat nowych metod badań DNA. Podczas wspólnej kolacji poczułam, jak budzi się we mnie zainteresowanie tą dziedziną nauki. Od tamtej pory wielokrotnie rozmawiałam ze Svantem Pääbo, jak również słuchałam jego wykładów, by potem relacjonować na łamach „Dagens Nyheter” wyniki jego badań ogłaszane w wiodących periodykach naukowych.
Po początkowym okresie analiz mtDNA Svante Pääbo zajął się analizą nDNA, które – jak wspomniałam wyżej – jest znacznie trudniejszym obiektem badań. Niemniej udana analiza nDNA pozwala wyrobić sobie szersze pojęcie, gdyż mitochondria po pierwsze zawierają najwyżej parę tysięcznych procent całościowego DNA w komórce, a po drugie są przekazywane wyłącznie w linii żeńskiej. Reszta DNA, zlokalizowana w jądrze komórkowym, pochodzi od obojga rodziców.
Wstępne mapowanie genomu w oparciu o nDNA, którego wyniki Svante Pääbo wraz z zespołem opublikował w 2009 roku, potwierdziło fakt ustalony dzięki pierwszym analizom mtDNA: neandertalczycy nie są przodkami żyjących dzisiaj ludzi. Jeśli już, można ich uważać za naszych genetycznych kuzynów.
Wkrótce jednak pojawiły się nowe dane. Analizy przeprowadzone za pomocą bardziej wyrafinowanych metod przyniosły niespodziewane rezultaty. Nawet Svante Pääbo był zdumiony. W maju 2010 roku badacz ten wraz ze swymi współpracownikami opublikował wyniki wyczerpujących analiz, które wskazywały na to, że Homo neanderthalensis i Homo sapiens krzyżowały się ze sobą. Cechy odziedziczone po neandertalczykach żyją w nas nadal, tak więc neandertalczycy nie wyginęli całkowicie.
Od tamtej pory metodologia badań kopalnego DNA rozwinęła się jeszcze bardziej, dzięki czemu ich wyniki są równie czytelne jak w wypadku analizy DNA mojego czy czytelnika. Wnioski, które z nich wyciągnięto, są następujące.
Okazuje się, że neandertalczycy są jednak naszymi przodkami, aczkolwiek odpowiadają za nie więcej niż dwa procent naszego genomu. Gdy człowiek anatomicznie współczesny opuścił Afrykę, aby udać się w inne części świata, minął po drodze Bliski Wschód, w tym region dzisiejszego Izraela zwany Galileą. Okolica ta była już wtedy zamieszkana przez neandertalczyka. Oczywiste więc, że przez pewien czas neandertalczycy i ludzie anatomicznie współcześni żyli na tym samym terytorium. Zdarzało się, że osobniki z jednej i drugiej grupy uprawiały ze sobą seks, w wyniku czego rodziło się potomstwo zdolne do wydania na świat kolejnego pokolenia zdrowych dzieci.
Żyjący dzisiaj ludzie, którzy wywodzą się z Azji, Australii i obu Ameryk, noszą w swoim genomie nieco więcej DNA neandertalczyka aniżeli Europejczycy. W wypadku wymienionych kontynentów jest to ponad dwa procent, podczas gdy w wypadku mieszkańców Europy – niecałe dwa procent. Wynika to zapewne z dalszego krzyżowania się człowieka anatomicznie współczesnego z neandertalczykami, do którego dochodziło na wschodzie, w azjatyckiej części Euroazji.
Co więcej, nasi przodkowie, którzy zdecydowali się powędrować do Azji, a potem dotarli do Nowej Gwinei i Australii, po drodze krzyżowali się z jeszcze jednym gatunkiem człowieka archaicznego, mianowicie z tak zwanym denisowianinem****. Dzisiejsi mieszkańcy Nowej Gwinei mają w swym genomie nawet sześć procent DNA denisowian (w wypadku Chińczyków liczba ta wynosi niecałe sześć procent).
Cechy odziedziczone po neandertalczykach dają się nawet zauważyć u Afrykanów – także u tak rodzimych ludów jak Jorubowie z Afryki Zachodniej czy Mbuti z Demokratycznej Republiki Konga. Wszakże ilość DNA neandertalczyka jest w tym wypadku tak znikoma, że da się ją wytłumaczyć niewątpliwymi na przestrzeni dziejów powrotami pojedynczych Europejczyków i Azjatów na Czarny Ląd.
Istnieją obecnie firmy, które mają w swej ofercie płatne testy umożliwiające – wedle zapewnień – ustalenie odsetka neandertalskiego czy denisowiańskiego DNA w genomie. Svante Pääbo uważa je jednak za niemiarodajne, ponieważ margines błędu jest tak duży, że wynik praktycznie nie ma sensu. Patrząc wstecz, badacz ten żałuje, że wraz z zespołem nie opatentował takiego rodzaju testu, gdyż mógłby wtedy zagwarantować wyższe standardy.
Można założyć, że dla dziecka żyjącego przed pięćdziesięcioma czterema tysiącami lat na Bliskim Wschodzie korzystne było posiadanie niektórych cech neandertalczyka. Osobniki takie prawdopodobnie były zdrowsze i odporniejsze na infekcje. Nasi przodkowie, którzy opuścili Afrykę i przedostali się na Bliski Wschód, nie byli liczni; ich grupa zapewne liczyła kilkadziesiąt, góra kilkaset jednostek. Po kilku pokoleniach kojarzenia krewniaczego w obrębie takiej małej grupy musiały się pojawić osobniki o obniżonej odporności[8]. Kojarzenie krewniacze odbywa się z niekorzyścią dla systemu immunologicznego, zatem czymś pozytywnym jest wzbogacenie populacji o „świeżą krew”.
Amerykański immunolog Peter Parham zidentyfikował w ludzkim genomie grupę genów odpowiadających za odporność i najwyraźniej odziedziczonych po neandertalczykach. Właśnie te geny dopomogły Małemu Trollowi i jego potomkom w przeżyciu pięćdziesiąt cztery tysiące lat temu. Obecnie te same geny są prawdopodobnie odpowiedzialne za to, że system odpornościowy zdaje się przewrażliwiony i w efekcie czasami „głupieje”, zwiększając ryzyko chorób autoimmunologicznych, takich jak stwardnienie rozsiane (SM) czy cukrzyca typu pierwszego.
Naukowcy zidentyfikowali dwa odziedziczone po neandertalczykach geny, które mają wpływ na zdolność przyswajania tłuszczy dostarczanych z pożywieniem. W obecnych czasach posiadanie jednego z tych genów zwiększa ryzyko zachorowania na cukrzycę typu drugiego. Choroba ta jest ściśle powiązana z nadwagą, która stanowi obecnie poważny problem. Oczywiście pięćdziesiąt cztery tysiące lat temu sytuacja wyglądała inaczej. Pierwsi anatomicznie współcześni Europejczycy korzystali na tym, że ich organizm był w stanie przyswoić jak najwięcej tłuszczy, gdyż to zapobiegało śmierci głodowej.
Svante Pääbo wraz ze swoim zespołem także zidentyfikował kilka genów, które ludzie odziedziczyli po swych neandertalskich przodkach. Wszystkie mają coś wspólnego z keratyną, która jest budulcem włosów i skóry, a występują zarówno u Azjatów, jak i u Europejczyków – aczkolwiek w różnych wariantach i konfiguracjach. Na razie wciąż pozostaje zagadką, w jaki sposób geny te wpływają na nasze włosy i skórę. Gdyby wszakże ktoś zapytał mnie o zdanie, powiedziałabym, że proste włosy zawdzięczamy właśnie neandertalczykom.
Sam Svante Pääbo woli nie spekulować na temat wyglądu neandertalskich włosów i skóry. Ostatnimi czasy opracowano wprawdzie kilka testów genetycznych, które pozwalają snuć przypuszczenia na temat koloru skóry, oczu i włosów neandertalczyków. Przykładowo pewien zespół badawczy z Hiszpanii twierdzi, że w genomie jednego neandertalczyka został zlokalizowany gen determinujący rudą barwę włosów. Niemniej Svante Pääbo uważa te badania za niemiarodajne i powstrzymuje się od publikowania podobnych wyników. W trakcie rozmowy z nim drążyłam ten temat, dowodząc, że kwestia koloru oczu, włosów i skóry neandertalczyków może zainteresować opinię publiczną. Dzięki tego typu informacjom bylibyśmy w stanie wyobrazić sobie, co czuli nasi przodkowie, kiedy napotkali neandertalczyków.
Wszakże Svante Pääbo nie dał się przekonać. Udało mi się tylko z niego wyciągnąć jeden jedyny fakt, który jak dotąd nie został opublikowany, mianowicie: żaden z neandertalskich genomów, które Svante Pääbo miał okazję przebadać, nie determinował rudej barwy włosów. A neandertalczyk odnaleziony w syberyjskiej jaskini i przebadany najbardziej zaawansowaną metodą najprawdopodobniej miał ciemne włosy.
Mój rozmówca znacznie chętniej wypowiadał się na temat osiemdziesięciu siedmiu genów, które są obecne w genomie niemal wszystkich żyjących dzisiaj ludzi i zostały także odkryte u neandertalczyka. Najbardziej znanym i najlepiej poznanym z nich wszystkich jest gen noszący nazwę FOXP2.
W Wielkiej Brytanii żyje rodzina, której kilkoro członków z różnych pokoleń cierpi na zaburzenia mowy. U wszystkich tych osób uszkodzony jest wspomniany gen, który najwyraźniej wpływa na ludzką zdolność mówienia[9]. Co ciekawe, gdy porównać ten gen u myszy i u szympansa, różnica jest naprawdę niewielka i ogranicza się do jednego miejsca. W wypadku szympansa i neandertalczyka różnica ta dotyczy dwóch miejsc. Natomiast gen FOXP2 występujący u ludzi żyjących dzisiaj i u neandertalczyków niczym się nie różni. Jednakże Svante Pääbo z zespołem zdołał odkryć pewną rozbieżność. Było ją tak trudno znaleźć, ponieważ znajduje się poza genem, chociaż wyraźnie wpływa na jego ekspresję.
Zespół badawczy z Lipska wyhodował w laboratorium eksperymentalną linię myszy, które zmodyfikowano, dodając im ludzki gen FOXP2. Myszy te nie tylko wydają inne piski niż ich pobratymcy, ale też mają lepszą pamięć. Różnica dotyczy szczególnego rodzaju pamięci, który psycholodzy nazywają „pamięcią proceduralną”, a która jest wykorzystywana przy nauce jazdy na rowerze czy tańca – najpierw trzeba przemyśleć każdy ruch, później jednak mamy je już przyswojone, „pod ręką” (a raczej w móżdżku). Potrafimy wykonywać ruchy automatycznie, nie musząc o nich myśleć. Tak samo jest z nauką mówienia.
Wniosek z tego jest taki, że neandertalczycy też ze sobą w jakiś sposób rozmawiali, na pewno jednak nie tak jak my.
Svante Pääbo stara się trzymać metody badawczej i nie popuszczać wodzy wyobraźni. Wszakże istnieje ktoś, kto nie ma podobnych zahamowań, gdy chodzi o wyobrażanie sobie pierwszych spotkań ludzi anatomicznie współczesnych z neandertalczykami. Osobą tą jest amerykańska autorka Jean M. Auel. Jej cykl „Dzieci Ziemi”, który rozpoczyna „Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego”*****, sprzedaje się w milionowych nakładach. Pierwszy tom, wydany jeszcze w 1980 roku, opisuje, jak sierota Ayla trafia pod opiekę innej rasy ludzi. Kiedy dziewczynka dorasta, zaczyna ją regularnie gwałcić syn przywódcy klanu, w wyniku czego na świat przychodzi dziecko będące w połowie Homo neanderthalensis, w połowie Homo sapiens, co w biologii nazywa się hybrydą (albo inaczej mieszańcem).
Jeśli chodzi o hybrydyzację (inaczej krzyżowanie), można powiedzieć, że Jean M. Auel była prekursorką i że wyprzedziła rozwój genetyki o trzydzieści lat. Kiedy pisała swoją książkę, nauka nie znała takiego fenomenu w odniesieniu do człowieka prehistorycznego. Mieliśmy tylko poszczególne szkielety, pojedyncze kości i garść zębów, które zdaniem części badaczy należały do form przejściowych.
Poza tym Jean M. Auel – choć nie można jej odmówić bujnej wyobraźni – pomyliła się w wielu sprawach. Przykładowo opisała Homo sapiens jako mającego jasną skórę i jasne włosy, Homo neanderthalensis zaś jako śniadego i ciemnowłosego. Tymczasem wtedy, gdy dochodziło do spotkań między osobnikami obu tych gatunków, było najpewniej na odwrót. Jakkolwiek spojrzeć, człowiek anatomicznie współczesny dopiero co opuścił Afrykę, podczas gdy neandertalczyk rozwijał się w Europie oraz w niektórych częściach Azji od setek tysiącleci. A jak wiadomo, jasna skóra zwiększa szanse na przetrwanie na półkuli północnej, zwłaszcza na większych szerokościach geograficznych.
Stworzony przez Jean M. Auel język migowy neandertalczyków oraz ich rygorystyczny system społeczny przyczyniają się do interesującej lektury, a także zmuszają do myślenia. Nie da się zaprzeczyć, że autorka posiłkowała się odkryciami z dziedzin takich, jak archeologia, antropologia i botanika. Niemniej należy pamiętać, że książki Jean M. Auel to fikcja literacka, nie nauka z prawdziwego zdarzenia. Zdecydowana część ich zawartości to czysta fantastyka.
Jednym z powodów, dla których cykl „Dzieci Ziemi” tak dobrze się sprzedał (zwłaszcza wśród młodzieży), były liczne tak zwane momenty. Jednakże – choć sceny seksu wydają się wyraziste i szczegółowe – nie można im odmówić niewinności. Seks, który odbywa się za zgodą obu stron, zwany jest „przyjemnością”. Oczywiście stosunki intymne pomiędzy główną bohaterką a neandertalczykiem nie należą do przyjemności, gdyż w gruncie rzeczy to seria brutalnych gwałtów.
Na przestrzeni minionych dwóch lat, kiedy opowiadałam przyjaciołom i znajomym o pisanej książce, najczęściej padało pytanie, jak naprawdę wyglądały kontakty seksualne pomiędzy osobnikami różnych gatunków człowieka archaicznego. Większość tych, którzy pozwalają sobie na spekulacje, opowiada się za gwałtem – podobnie jak ja. Jednakże taki scenariusz wywołuje poruszenie u wielu osób. Niektórzy twierdzą, że nie godzi się snuć przypuszczeń na tematy, których nauka nigdy nie rozstrzygnie. Jedna z moich bliskich przyjaciółek zarzuciła mi, że przedstawiam ludzkość w złym świetle.
– A może młody neandertalczyk i młoda kobieta z gatunku Homo sapiens zakochali się w sobie? Przecież to równie prawdopodobne – dodała.
Z kolei pewna młodziutka studentka zwróciła się do swego wykładowcy tymi słowy:
– Skoro zdecydowali się mieć razem dzieci, musieli znać się od dłuższego czasu.
I ona, jak wiele osób, oparła swoje rozumowanie na własnych doświadczeniach i poglądach dotyczących seksu i moralności.
Wspomniany wyżej wykładowca to Jean-Jacques Hublin, dyrektor Zakładu Ewolucji Człowieka na Wydziale Antropologii Ewolucyjnej w Instytucie Molekularnej Biologii Komórki i Genetyki im. Maxa Plancka w Lipsku. Otóż skłania się on ku teorii, że kontakty pomiędzy Homo neanderthalensis i Homo sapiens były przelotne i trwały co najwyżej minuty, wynikały zaś z desperacji.
Gabinet Jeana-Jacques’a Hublina mieści się pod gabinetem Svantego Pääbo i także jest zdominowany przez neandertalczyka. Jego okaz ma jednak nieco ciała na kościach – to gipsowe popiersie ukazujące starannie zrekonstruowaną muskulaturę. Popiersie powstało jeszcze w latach 20. XX wieku na podstawie dostępnych wówczas informacji, a mimo to generalnie nie odstaje od obecnego stanu wiedzy.
Patrząc na tę szerokonosą twarz z wysuniętymi do przodu szczękami, silniej uświadomiłam sobie przepaść dzielącą neandertalczyków od nas. We wstępie, w którym opisałam ciężarną kobietę z Galilei, przyrównałam neandertalczyków do trolli zaludniających skandynawskie opowieści ludowe. Ale nie dlatego, że moim zdaniem historie o trollach wzięły się z trwającego czterdzieści tysięcy lat współistnienia neandertalczyka i Homo sapiens. Po prostu takie spotkanie z potężnym trollem w miarę łatwo sobie wyobrazić. Neandertalczycy byli do nas bardziej podobni niż dzisiejsze szympansy, a jednak różnice musiały być znaczne[10].
– Bynajmniej nie myślę, że Homo sapiens i Homo neanderthalensis dogadywali się szczególnie dobrze. Wyobrażam sobie raczej, że na ogół starali się nie wchodzić sobie w drogę – powiada Jean-Jacques Hublin.
Jego dyscyplina naukowa, paleontologia, zajmuje się odtwarzaniem wydarzeń sprzed tysięcy lat w oparciu o skamieniałości. Badania takie wiążą się nieuniknienie z dużą dozą niepewności. Najsłynniejsi paleontolodzy różnią się w opiniach na temat podobieństw łączących Homo sapiens i Homo neanderthalensis, a także na temat tego, jak wyglądały spotkania przedstawicieli obu gatunków. Tam gdzie nie ma jednomyślności, przytaczam zdanie Jeana-Jacques’a Hublina. Jego pozycja w Instytucie Maxa Plancka jest wyjątkowa. Współpracując ściśle z genetykami, prymatologami, archeologami i antropologami, może na bieżąco uaktualniać informacje, które uzyskał z badania prehistorycznych kości.
Najstarszych znalezisk poza Afryką, dotyczących człowieka anatomicznie współczesnego, dokonano na terenie Izraela. Wiek skamieniałości szacuje się na sto dwadzieścia tysięcy lat. Jednakże Jean-Jacques Hublin podkreśla, że ci archaiczni ludzie wcale nas blisko nie przypominali. Najprawdopodobniej wymarli, nie pozostawiając potomków. Dopiero pięćdziesiąt pięć tysięcy lat później kolejna fala ludzi opuściła Afrykę (bądź Półwysep Arabski). Oni byli już niemal tacy sami jak my pod względem budowy układu kostnego i umiejętności. Izraelscy badacze znaleźli czaszkę jednego z tych ludzi w jaskini Manot w zachodniej Galilei.
Ci anatomicznie współcześni ludzie po opuszczeniu Afryki (bądź Półwyspu Arabskiego) najpierw doświadczyli spotkania z neandertalczykami. Neandertalskie szczątki znaleziono bowiem zaledwie czterdzieści kilometrów na wschód od jaskini Manot, w jaskini Amud położonej w górach nad Jeziorem Tyberiadzkim.
Jean-Jacques Hublin podkreśla, jak rzadko była zaludniona w tamtych czasach Europa i Azja. Nowo przybyły Homo sapiens występował nielicznie, Homo neanderthalensis przeżywał kłopoty jako gatunek. Obie populacje raczej nie mieszały się w miejscach takich jak wodopoje, co najwyżej ich przedstawiciele obserwowali się nawzajem. Dochodziło między nimi do sporadycznych kontaktów seksualnych. Dzięki nim na świecie pojawiły się hybrydy (mieszańce), którym udało się przeżyć. Wkrótce potem neandertalczycy wymarli.
Jean-Jacques Hublin uważa, że stało się tak z naszego powodu. Neandertalczycy zniknęli najpierw na Bliskim Wschodzie, a następnie na Kaukazie, na Syberii i w Europie. Wyparliśmy neandertalczyków dzięki lepszym metodom polowania i większej mobilności bądź zwyczajnie ich wybiliśmy. Część badaczy przedstawia inne hipotezy, na przykład taką: udało nam się przetrwać okresy chłodu i erupcji wulkanicznych, ponieważ lepiej sobie radziliśmy z igłą i nitką, szyjąc ciepłe okrycia ze skór upolowanych zwierząt.
Zdaniem Jeana-Jacques’a Hublina wszystkie te tłumaczenia to tylko wymówki. Neandertalczycy przeżyli niejedno zlodowacenie, wielkie i małe, na przestrzeni setek tysięcy lat[11]. Czasem ich populacja zmniejszała się drastycznie, lecz zawsze wraz z ociepleniem następowało jej odrodzenie. Przynajmniej tak było, dopóki myśmy się nie pojawili. Jean-Jacques Hublin twierdzi, że przeróżne alternatywne wyjaśnienia mają nas oddalić od prawdy, ta zaś jest taka, że wytępiliśmy cały gatunek człowieka. Neandertalczycy żyli w Europie i Azji od setek tysięcy lat. A potem pojawiliśmy się my i przejęliśmy pałeczkę. (Są jeszcze co najmniej dwa przykłady wyplenienia gatunku człowieka archaicznego przez Homo sapiens: w wypadku denisowian oraz podobnych do Pigmejów Homo floresiensis z indonezyjskiej wyspy Flores).
O ile poszczególne osobniki Homo neanderthalensis były od nas silniejsze fizycznie, o tyle przewyższaliśmy je pod innymi względami. Zakłada się, że posiadaliśmy lepiej rozwiniętą zdolność mowy dzięki genowi FOXP2[12], o czym pisałam wyżej. Język umożliwił nam stworzenie bardziej zwartej i rozleglejszej wspólnoty. Znaleziska w postaci muszelek i rzadkich kamieni dowodzą, że Homo sapiens kontaktował się na odległość pięciuset kilometrów, podczas gdy neandertalczycy prowadzili wymianę artefaktów na znacznie mniejsze dystanse.
Jedno czy dwa znaleziska sugerują, że neandertalczycy grzebali swoich zmarłych. Wszakże szympansy również czasami zakrywają zmarłe osobniki gałęziami i liśćmi. Środowisko naukowe kwestionuje, i to gorąco, twierdzenie, że neandertalczycy wkładali do grobów kwiaty, czego miałoby dowodzić odkrycie w Iraku[13]. Z kolei wszyscy są zgodni co do tego, że liczne wykopaliska poświadczają grzebanie zmarłych przez Homo sapiens, w tym wyposażanie ich w dary grobowe.
Kolejną znaczącą i wyraźną różnicą jest to, że ludzie anatomicznie współcześni grali na instrumentach muzycznych i wytwarzali dzieła sztuki figuratywnej. Być może znalazłoby się kilka prostych wzorów utworzonych z linii, które wyryli neandertalczycy w Hiszpanii czy nawet przedstawiciele wcześniejszych archaicznych gatunków człowieka na Jawie. Niemniej nie ulega kwestii, że sztuka figuratywna, ukazująca zwierzęta, ludzi i wymyślone postaci, pojawiła się wraz z pokazaniem się na scenie Homo sapiens.
Najstarszych znalezisk instrumentów muzycznych oraz dzieł sztuki figuratywnej (czyli artefaktów o charakterze nieutylitarnym) dokonano w Europie. Natomiast testy genetyczne ujawniły, że moje przodkinie (w linii żeńskiej) znalazły się wśród pierwszych anatomicznie współczesnych ludzi, owych muzyków i artystów, którzy po raz pierwszy podbili Europę.
Rok po moim pierwszym spotkaniu ze Svantem Pääbo udałam się w podróż służbową na Islandię celem zbierania dalszych materiałów do niniejszej książki. Odwiedziłam tam firmę Íslensk erfðagreining (ang. DeCODE Genetics) w Rejkiawiku, gdzie rozmawiałam z jeszcze jednym pionierem badań DNA, neurologiem nazwiskiem Kári Stefánsson. W owym czasie absorbowało go otwarcie placówki badawczej pod wyżej wymienioną nazwą, i to aż z dwóch powodów. Po pierwsze Islandia jest wyspą, na której ludzie żyją w stosunkowej izolacji od reszty świata. Po drugie wielu Islandczyków interesuje się genealogią. Niektórzy potrafią prześledzić dzieje swojej rodziny aż do IX w. n.e., kiedy to na wyspie pojawili się pierwsi ludzie.
Gdy się spotkaliśmy, Kári Stefánsson był wysokim blondwłosym i uderzająco eleganckim mężczyzną po pięćdziesiątce. Prowadzenie z nim wywiadu okazało się ciekawym przeżyciem, przed czym przestrzegali mnie koledzy dziennikarze. Kári Stefánsson ma bowiem zwyczaj zachowywać się impertynencko, dopóki nie porzuci przekonania, że dziennikarz nie dorasta mu do pięt; dopiero wtedy zmienia taktykę, staje się przyjacielski i otwarty.
Na szczęście udało mi się przejść jego test. Później spędzałam z nim długie godziny w gabinecie i przyglądając się wiszącemu na ścianie obrazowi o tematyce marynistycznej, wysłuchiwałam snutych przez niego planów. Zaprezentował mi nowy program komputerowy utworzony w oparciu o wyczerpujące informacje, które wiele kobiet spisywało w pocie czoła z islandzkich ksiąg parafialnych. Wystarczyło nacisnąć kilka klawiszy, by na ekranie pojawiło się drzewo genealogiczne sięgające wielu stuleci wstecz, dzięki czemu można było prześledzić więzy pokrewieństwa łączące jedną osobę z innymi islandzkimi rodzinami. Być może brzmi to trywialnie dzisiaj, ale jak na 1998 rok była to prawdziwa sensacja.
Pracownicy Íslensk erfðagreining wprowadzili informacje ze wszystkich drzew genealogicznych i uzupełnili je o analizy DNA wykonane wielu Islandczykom. Równolegle w Islandii toczyła się zażarta debata, jakie w tym wypadku należy zastosować reguły etyczne i prawne. Jedną z najczęściej poruszanych kwestii było to, w jakim zakresie firma powinna mieć dostęp do materiału biologicznego zapewnianego przez służbę zdrowia. Koniec końców debata ucichła, a firmie przyznano szerokie uprawnienia, aczkolwiek nie bez pewnych ograniczeń. Nie wdając się w szczegóły, regulacje prawno-etyczne stały się ostrzejsze w porównaniu z wolnoamerykanką pierwszych badań DNA w latach 80. i 90. XX wieku.
Od utworzenia swojej placówki badawczej Kári Stefánsson wraz z zespołem dokonał wielu liczących się odkryć naukowych, w tym dotyczących mutacji, które mają wpływ na ryzyko wystąpienia danej choroby. Patrząc ze stricte naukowego punktu widzenia, jego praca jest pasmem sukcesów: Kári Stefánsson i współpracownicy niemal co miesiąc publikują artykuł w jednym z głównych periodyków medycznych. Niestety od strony biznesowej sytuacja nie przedstawia się tak różowo. Mimo że Íslensk erfðagreining została powołana do istnienia jako firma komercyjna, nigdy nie przyniosła dochodu. W 2009 roku zbankrutowała i została przejęta przez zainteresowane podmioty z amerykańskiego sektora biotechnologicznego.
Zanim do tego doszło, firma zaczęła sprzedawać przez internet testy genetyczne osobom fizycznym, aby trochę zarobić. Kupiłam jeden z nich – na owe czasy był to najbardziej kompleksowy test na rynku dostępny dla osób fizycznych. Obejmował sto „pozycji” w moim genomie, a kosztował prawie dwa tysiące dolarów. Powodem, dla którego zdecydowałam się na tak duży wydatek, było to, że zbierałam materiał do pisanej wtedy książki pod tytułem „Vikten av gener” (Waga genów), która ukazała się w 2011 roku. Pragnęłam się dowiedzieć, jaka będzie moja reakcja na wiadomość, że ryzyko wystąpienia danej choroby wynosi u mnie tyle a tyle.
Okazało się, że dane nie wywarły na mnie większego wrażenia. W niektórych przypadkach ryzyko było nieco wyższe, a w niektórych nieco niższe. Przykładowo ryzyko wystąpienia u mnie pewnych rodzajów nowotworu jest nieco wyższe od średniej. Jednym z nich jest rak skóry, na co – przy jasnej cerze i jasnych włosach – równie dobrze mogłam wpaść sama.
Dowiedziałam się również, że mogę trawić laktozę (czyli pić świeże mleko), co jest powszechne wśród Europejczyków z północy, lecz niespotykane u mieszkańców innych części świata. To także nie była dla mnie żadna rewelacja – od dawna miałam świadomość, że trawię laktozę.
Ale było jeszcze coś, co szczerze mnie zafascynowało i na co sama nigdy bym nie wpadła. Otóż odkryłam, że zaliczam się do haplogrupy U5.
Pracownicy Íslensk erfðagreining przebadali moje mtDNA, czyli dziedziczone wyłącznie w linii żeńskiej z pokolenia na pokolenie w niemal niezmienionej formie. Jednakże zdarza się, że mtDNA ulega nieznacznym mutacjom i zaczyna się różnić u poszczególnych osobników, to znaczy u matek i córek. Takie wariacje (haplogrupy) można zgrupować w jedno drzewo genealogiczne, którego konary wyrastają ze wspólnego pnia. Mówiąc innymi słowy, owe konary i gałęzie wszystkie mają jedną przodkinię. Właśnie to pozwoliło badaczom w latach 80. XX wieku prześledzić dzieje gatunku ludzkiego aż do naszej pramatki Ewy, która żyła w Afryce dwieście tysięcy lat temu.
Tymczasem ja teraz dowiedziałam się, że pochodzę od jednej z jej córek, którą naukowcy ochrzcili symbolem U5. Mogłabym również powiedzieć, że jestem potomkinią „Urszuli”, bo tak też czasami nazywa się kobietę, u której po raz pierwszy wystąpiła rzeczona mutacja. Nazwa wzięła się z książki******, którą w 2001 roku opublikował brytyjski genetyk Bryan Sykes z myślą o popularyzacji swojej dziedziny nauki. Pozycja ta była ostro krytykowana nawet przez współczesnych Sykesowi badaczy. Od jej publikacji w genetyce zaszły liczne zmiany, tak więc treść książki obecnie jest jeszcze mniej aktualna, niż była w 2001 roku. Ponieważ jednak podoba mi się imię Urszula, będę go dalej używać.
Przekazując mi wyniki, badacze poinformowali mnie, że mutacja typowa dla haplogrupy U5 była już obecna w europejskiej populacji prehistorycznych łowców. To oznacza, że kobieta zwana Urszulą żyła w epoce lodowcowej i zaliczała się do pierwszych przedstawicieli Homo sapiens, którzy pojawili się w Europie.
Przekazałam nowiny dwom krewnym, które dzielą ze mną mtDNA, a one natychmiast puściły wodze fantazji.
– Zawsze lubiłam piesze wycieczki – powiedziała jedna z nich.
– To jasne, że pochodzimy od łowców – oznajmiła druga, która wiele czasu poświęca na polowania.
Wyjaśniłam im, że przynależność do haplogrupy U5 ma niewiele – albo zgoła nie ma nic – wspólnego z tym, jakie cechy przejawiamy. Mitochondria bowiem zawierają zaledwie parę tysięcznych procent całościowego DNA w komórce, a cechy dziedziczne zdążyły się wielokrotnie rozmyć od czasu, gdy nasza przodkini Urszula po raz pierwszy postawiła stopę w Europie.
Rys. 2. Haplogrupa U5 rozprzestrzenia się wśród łowców epoki lodowcowej. Jedna z córek mitochondrialnej Ewy, znana jako U, żyła najpewniej na Bliskim Wschodzie. Podczas epoki lodowcowej jej potomkowie rozprzestrzenili się po Europie, Azji i Afryce Północnej.
Fakty to jedno, a uczucia drugie. Dzięki zdobytej wiedzy mogę rozmyślać o swojej matce, babce i prababce, a potem wyobrażać sobie tysiące pokoleń kobiet przed nimi. W moim wypadku przenosi mnie to w czasie wstecz aż do epoki lodowcowej, kiedy to ludzie grali na najstarszych na świecie fletach, tworzyli słynne malowidła naskalne, wyrabiali kościane igły i udomawiali psy.
Właśnie dlatego postanowiłam wybrać się w podróż i zobaczyć, jakie życie wiedli moi przodkowie.
* Odkrycie w Neandertalu miało miejsce w 1856 r.
** Svante Pääbo, Neandertalczyk: w poszukiwaniu zaginionych genomów, przeł. Anna Wawrzyńska, Warszawa 2015.
*** Chodzi o biochemika nazwiskiem Kary Mullis (ur. 1944); do samego odkrycia doszło w 1983 r., a Nagroda Nobla w dziedzinie chemii została mu przyznana w 1993 r.
**** Odkrycie denisowian przypada na przełom pierwszej i drugiej dekady XXI w.
***** Jean M. Auel, Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego, przeł. Jan Jacuda, Poznań 1993.
****** Mowa o książce Siedem matek Europy, przeł. Krzysztof Kurek, Warszawa 2002.
[4] Niektóre badania cofają ten czas do ponad 100 tysięcy lat. Dotyczą one szczątków neandertalskich z Ałtaju, w których znaleziono sekwencje współczesnego Homo sapiens. Podobnych sekwencji nie odnaleziono u neandertalczyków europejskich. Nie oznacza to, że europejscy neandertalczycy nie krzyżowali się z człowiekiem współczesnym, ale dowodzi, że neandertalczyk z Ałtaju miał geny wniesione przez Homo sapiens.
[5] Badania dotyczyły szczątków z jaskini Sima de los Huesos. W ich trakcie zbadano kompletny DNA mitochondrialny, którego kopii jest nawet do kilkuset w jednej komórce, a więc tym samym istnieje większe prawdopodobieństwo, że uda się pozyskać pełny profil mitochondrialny. Natomiast dopiero trzy lata później, w 2016 r., zmierzono się z DNA jądrowym. Spośród 28 szkieletów udało się uzyskać szczątkowe sekwencje DNA jądrowego tylko od 2 osobników.
[6] To, że mitochondrialny DNA ludzki wywodzi się z jednego pnia, nie oznacza, iż wszyscy obecni ludzie pochodzą od jednej kobiety żyjącej ok. 200 tysięcy lat temu w Afryce. Współcześnie z nią bowiem żyło wiele innych kobiet, których kopie genów nosimy w genomie jądrowym. Koncepcja mitochondrialnej Ewy doskonale obrazuje to, co autorka napisała dwa akapity wyżej – że metodologia badań mitochondrialnego DNA ma pewne ograniczenia.
[7] W tej kwestii toczy się gorąca polemika w środowisku naukowym. Pierwsze badania wskazywały na pochodzenie Adama z okresu 60–140 tysięcy lat wstecz. W 2013 r. przedstawiono wyniki analiz, które przesuwały ten czas do prawie 340 tysięcy lat wstecz. W 2014 r. zakwestionowano te wyniki i postawiono hipotezę mówiącą o 208 tysiącach lat, ale w 2015 r. na łamach „European Journal of Human Genetics” wywiązała się ostra dyskusja na argumenty genetyczne.
[8] Jeszcze jedną bardzo ważną przyczyną słabszej odporności, przynajmniej w kilku pierwszych pokoleniach, był brak adaptacji do nowych warunków klimatycznych i środowiskowych.
[9] Badania z 2011 r. wskazują, że gen ten jest odpowiedzialny również za kontrolę struktury neuronalnej mózgu – zwiększa ilość i jakość połączeń neuronalnych. To zaś z pewnością przekłada się na większą sprawność językową.
[10] Neandertalczycy, którzy żyli na Ziemi znacznie dłużej niż obecny Homo sapiens, mieli o tyle więcej czasu na ewolucję różnych przystosowań morfologicznych, a ponadto byli rozprzestrzenieni na dużym terenie, i to zróżnicowanym klimatycznie. A to właśnie klimat, także u współczesnych ludzi, powoduje zróżnicowanie w wyglądzie, które ma ułatwić funkcjonowanie w otaczających warunkach klimatycznych. W efekcie neandertalczycy równoczasowi Homo sapiens z terenów dzisiejszego Izraela byli smukli i wysocy (oczywiście w zakresie norm i zmienności typowej dla tego gatunku) i bardziej w tych cechach podobni do Homo sapiens niż do neandertalczyków np. z Francji, którzy żyli w klimacie zimnym i wilgotnym. Podobna zmienność wewnątrzgatunkowa występuje u współczesnych ludzi.
[11] Neandertalczycy mieli bowiem wiele cech anatomicznych, które znakomicie ich przystosowywały do chłodnego i wilgotnego klimatu.
[12] Jak napisała wyżej sama autorka – nie tyle dzięki samemu genowi, ile dzięki jego ekspresji. Różnica między nami a neandertalczykami polega na produkcji innej ilości białka, którego sekwencja jest zapisana w genie FOXP2.
[13] Choć w tej sprawie faktycznie trwają zażarte spory, kilka stanowisk archeologicznych przemawia za intencjonalnymi pochówkami neandertalskimi, np. Teszik Tasz w Uzbekistanie – ok. 70 tysięcy lat – pochówek ok. 9–letniego dziecka o cechach neandertalskich, szczątki były ułożone w zagłębieniu i otoczone kozimi rogami (publikacje z 2010 r. i 2013 r.), oraz Sima de los Palomas w Hiszpani – ok. 50 tysięcy lat – tzw. „pochówek rodziny neandertalskiej”, co najmniej trzy osoby ułożone na boku z dłońmi pod głową i w otoczeniu narzędzi oraz łap panter i hien (publikacja z 2011 r.).