Читать книгу Pałuba. Sny Marii Dunin - Karol Irzykowski - Страница 16
III INTRUZ
ОглавлениеPo śmierci swego podwójnie pozornego ojca Piotr Strumieński zmuszony był dalej prowadzić jego taktykę wobec rodziny. Ogłoszono go za intruza, za łotra, który podstępnie wyzyskał niedołęstwo umysłu starego Strumieńskiego, i wszczęto proces spadkowy, powołując się na rzekomy ustny testament. Wygrzebano różne rzeczy z przeszłości rodziców Piotra, poruszono kwestię jego „chamstwa”, a jeden ze Strumieńskich, znany pojedyn- kowicz, czyhał na sposobność zmuszenia go do walki na białą broń. Również sąsiedzi, obrobieni przez Mariuszów, przybrali wobec niego nieprzyjazną postawę, a gdy objąwszy spadek, pojechał złożyć wizyty ceremonialne, przyjęto go z impertynencką grzecznością wszędzie, gdzie w domu nie było córek na wydaniu. Ci, co byli łagodniejsi, mieli mu za złe jego grzeszne pochodzenie. Bękart, syn jakiegoś tam gajowego czy fornala 15 — te dwie sprzeczności wypowiadano jednym tchem.
Tak złożyło się, że młody Strumieński, podobnie jak jego przybrany ojciec, stanął izolowany wśród ludzi nieprzychylnych mu i zawistnych — a nie wiedział, że we wrogim usposobieniu, bez żadnych głębszych, osobistych przyczyn, nikt wytrwać nie ma potrzeby. Upokorzenia z czasów młodzieńczych, pamięć własnego niedostatku wśród wyższych potrzeb kulturalnych poznawanych wówczas nauczyły go cenić potęgę pieniędzy jako wartości materialnych dających się łatwo zamienić na intelektualne i uczuciowe i nakazały mu strzec czujnie, a z bezwzględnym egoizmem tych tak szczęśliwie nabytych skarbów. Zrazu próbował wprawdzie zbliżyć się do Mariuszów i wejść na drogę ugody, ale odepchnięty ich pierwszym gwałtownym atakiem, cofnął się natychmiast, kiedy zaś potem oni, przekonawszy się o chwiejności podstaw procesowych, okazywali z daleka skłonność do nawiązania powtórnie pojednawczych nici, on udawał, że się na tym nie poznaje, i był zadowolony, że wina nieporozumienia nie spada na niego. Tak z roli biernej odosobnionego przeszedł do roli czynnej człowieka usuwającego ze swego horyzontu wszystko to, co mogło mu przeszkadzać w urządzeniu sobie życia po swojemu. To „po swojemu” obejmowało zamiary, których sobie nie chciał całkiem uświadamiać, na razie bowiem samo znalezienie się raptem na pewnej wyżynie i patrzenie stamtąd na wolne dalekie drogi w różne strony życia napawały go błogim uczuciem radości. Miewał jeszcze krótki czas tę pełną przesady uroczystą trwożliwość o jakość dalszych swych kroków, ten respekt, jaki odczuwa chłop, gdy pierwszy raz w życiu ma stąpić na bogaty dywan, utkany sztucznymi kwiatami, które za prawdziwe uważa.