Читать книгу Echo milczenia - Kasia Magiera - Страница 7

Lubomierz, sobota, 18 kwietnia 2015

Оглавление

Tego dnia w Lubomierzu słońce świeciło mocno. Podkomisarz Agnieszka Birkut siedziała przy biurku w miejscowej komendzie policji i usiłowała robić porządek w dokumentach. Nie było ich dużo. Lubomierz nie był miasteczkiem, w którym panowała duża przestępczość. Agnieszkę z jednej strony to cieszyło, ale z drugiej, brakowało jej czasem policyjnej adrenaliny. Była policjantką w trzecim pokoleniu, w tym samym komisariacie pracowały jej babcia i mama. Od zawsze wiedziała, że chce być policjantką i nigdy nie miała dylematu, czy wybrać inny zawód. Pewność w wyborze takiej profesji dawało jej to, że w Lubomierzu służba wyglądała inaczej niż w dużych miastach, jak Warszawa czy Kraków. Wiedziała, że swoją pracą rzeczywiście pomaga innym, a pełniąc służbę w małym miasteczku, nie była narażona każdego dnia na niebezpieczeństwo, agresję czy nawet utratę życia, jak jej koledzy z dużych miast. Była spokojną i wyważoną osobą, dlatego przejęcie schedy po babci i mamie wydawało jej się idealnym rozwiązaniem. Czasem, gdy w telewizji pokazywano spektakularne akcje policyjne, zastanawiała się, jakby odnalazła się w tak dynamicznych sytuacjach. W Lubomierzu zajmowała się drobnymi kradzieżami, wykroczeniami lub awanturami domowymi. Ich jedyna maleńka cela zwykle świeciła pustkami, bo nie było kogo w niej trzymać. Praktycznie wszyscy się tu znali, więc większość spraw załatwiano od ręki.

Lubomierz nie jest zbyt interesującym miastem. Właściwie poza Ogólnopolskim Festiwalem Filmów Komediowych czy sporadycznymi koncertami nic się tu nie działo.

Jednak w pewnej chwili drzwi komisariatu otworzyły się w taki sposób, jakby posterunek znajdował się na Dzikim Zachodzie – ktoś otworzył je kopnięciem. W drzwiach pojawiła się tajemnicza postać. Podkomisarz początkowo nie mogła rozpoznać, kto to jest. Twarz była zasłonięta, a z obu ramion zwieszały się wypchane płócienne torby.

– Sabina? – zapytała niepewnie podkomisarz i poderwała się zza biurka, gdy tylko zorientowała się, że zamaskowanym gościem jest jej przyjaciółka Sabina Jankowska.

– Jak dotarłaś z tym wszystkim tutaj? Co to jest? – zapytała zaskoczona.

– Jak widać, udało się. Kilka razy już myślałam, że ciasto wyląduje na ziemi, ale dałam radę – zaczęła wyjaśniać Jankowska. – To wypieki na dzisiejsze spotkanie z dziećmi w kinie. Pamiętasz, mówiłam ci kilka dni temu, że mamy imprezę z cyklu „ciasteczkowy weekend”. Miałam upiec trzy ciasta, a dzieciaki ciasteczka – wytłumaczyła i od razu poczuła ulgę, gdy Agnieszka zabrała od niej brytfanki.

– A te torby na ramionach? Dlaczego nie wzięłaś samochodu ojca? – pytała dalej podkomisarz.

– W torbach mam nagrody na konkurs. Wczoraj przyszły pocztą na adres domowy, bo pomyliłam się, wypełniając formularz zamówienia – odpowiedziała Sabina, odkładając torby na podłogę. – A auta nie wzięłam, bo miała po mnie przyjechać Marta, ale wiesz, jak z nią jest.... – Zrobiła pauzę na kolejny oddech i dokończyła: – Kaśka nie zdążyła jej skończyć manicure, więc dama dotrze do kina świecić swoim blaskiem dopiero na samo spotkanie lub tylko na bankiet. Sama wiesz, że odpalić auto ojca to nie jest taka prosta sprawa.

– Trzeba było dzwonić. Przyjechałabym – odpowiedziała Agnieszka.

– Radiowozem? Może jeszcze na sygnale byśmy jechały? Miałabyś doskonały powód, aby choć raz w życiu go włączyć. – Sabina zaczęła się śmiać.

– Chciałam pomóc, ale jak już dotarłaś aż tu, to do kina masz blisko – odpowiedziała Agnieszka z udawaną obrazą. – Lepiej powiedz, jak było wczoraj wieczorem? Co nowego u Róży? Co powiedziała lekarka?

– Powoli! Czuję się jak na przesłuchaniu. Wczoraj poszło świetnie. Ta warszawska lekarka okazała się dobrym wyborem. Powiedziała, iż najlepiej byłoby, żeby Róża przyjechała do niej do kliniki na tydzień lub dwa. Uważa, że ze względu na młody wiek Róży jest szansa, iż wróci do pełnej sprawności. Była pod ogromnym wrażeniem, że sześć miesięcy od wybudzenia się ze śpiączki już zaczęła powoli mówić. Według niej ma wielką siłę walki. W klinice chce opracować plan rehabilitacji. Dlatego też pani Maria Madecka z ośrodka zdrowia musi z nią jechać. Jest z Różą od samego początku, a teraz jeszcze bardziej chce jej pomóc w powrocie do sprawności – z entuzjazmem opowiadała Sabina.

– A jak z pieniędzmi? To musi dużo kosztować. Zostało coś z tej zbiórki sprzed pół roku? – pytała dalej Agnieszka.

– Tak, jest jeszcze niezła suma, ale Rysiek zaoferował, że gdyby na coś brakowało, on pokrywa wszystkie koszty – wyjaśniła Sabina, zaglądając do brytfanek, aby się upewnić, że wypieki nie ucierpiały. – Dzwonił do mnie wczoraj wieczorem. Powiedział, że sprawdził opinie o naszej „stolicowej” lekarce i dowiedział się, że to świetny specjalista. Pomogła wielu ludziom i że trzeba to wykorzystać w walce o zdrowie Róży – kontynuowała Sabina, oblizując palec ze słodkiej masy.

– Rysiek to dobry człowiek, dlatego nigdy nie rozumiałam, dlaczego jego żoną została pusta, próżna i zadufana w sobie Marta – dumała Agnieszka, z zainteresowaniem obserwując przyjaciółkę.

– Któż zrozumie mężczyzn, nawet tych inteligentnych – odparła Sabina i zmieniła temat. – A ty co tu jeszcze dziś robisz? Jest sobota, piękna pogoda. Powinnaś zabrać Mateusza sprzed komputera i moglibyście w końcu gdzieś wyjść: nad wodę, na spacer, do mnie do kina na ciasteczka…

– Właśnie czekam na niego, bo mamy pojechać do Jeleniej Góry na zakupy. Mateusz postanowił odmalować kuchnię, więc musimy kupić cały sprzęt. – Agnieszka zrobiła zbolałą minę.

– Uuuuuu, kobieto, to czeka cię miesiąc życia wśród farb, pędzli i folii na podłodze – żartowała Sabina.

– Tego się boję, że nasza mała kuchnia okaże się dla Mateusza niczym stadion Wembley – powiedziała zrezygnowanym tonem Agnieszka.

– Gdybyś miała dość, to dzwonisz po mnie. Razem załatwimy tę sprawę w jeden wieczór, ale najpierw musisz dać się wykazać mężczyźnie – dodała Sabina, udając, że maluje ścianę komisariatu.

Gdy kończyła to zdanie, przez otwarte wciąż drzwi komisariatu wszedł Mateusz: wysoki, szczupły blondyn, ubrany w dżinsy i dopasowaną do koloru oczu błękitną koszulę. Sabina w myślach przyznała, że mąż przyjaciółki potrafi się ubrać. Zawsze prezentował się doskonale i dlatego przyjemnie się na niego patrzyło. Miał dobrotliwy wyraz twarzy, emanowało z niej pozytywne ciepło. Sabina lubiła Mateusza, był inteligentnym, konkretnym mężczyzną i nie nudził w rozmowach, jakby można było się spodziewać po informatyku. Chętnie przyglądała się jemu i Agnieszce, według niej stanowili idealną parę. Znali się od dziesięciu lat, a małżeństwem byli od pięciu. Tworzyli zgodny i jednomyślny duet, mimo zupełnie innych profesji, które wykonywali. Sabina, obserwując ich, zastanawiała się, czy i ona jeszcze w swoim życiu pozna kogoś takiego, kto ją będzie tak uzupełniał, jak Mateusz Agnieszkę. Umieli i chcieli rozmawiać ze sobą o wszystkim. Mateusz opowiadał Agnieszce o swojej pracy i twórczych planach, a pani podkomisarz zawsze radziła się męża w kwestiach życiowych i zawodowych. Wiedziała, że mąż jest precyzyjny i logiczny. Widać było, że Agnieszka i Mateusz nie są sobą znudzeni. Jankowska wiele razy podziwiała relacje przyjaciół, myśląc równocześnie, że jednak mogą stanowić wyjątek wśród związków, który tylko potwierdza regułę.

– A Sabina jak zwykle mówi tylko o facetach, ani chwili przerwy – zażartował od wejścia Mateusz, słysząc końcówkę wypowiedzi Sabiny.

– Jak ty mnie doskonale znasz – zripostowała z uśmiechem Sabina, kokieteryjnie mrugając.

Tę wesołą atmosferę przerwało pojawienie się młodszej aspirant Lidii Kalickiej, która dosłownie ciągnęła za sobą Marcina Kozła. Kozioł niedawno wrócił do Lubomierza z więzienia po odbyciu pięcioletniego wyroku za kradzieże i pobicia. Nie umiał się odnaleźć na wolności, ciągle był pijany, agresywny i nieustannie wdawał się w bójki.

Teraz też był pod wpływem alkoholu, co jak na ironię ułatwiło Lidii transportowanie go z baru Wojnara na posterunek.

Lidia była kobieta młodą, ale konkretną, o zadziwiająco masywnej posturze, którą zawdzięczała codziennym treningom na miejscowej siłowni. W pracy uchodziła za nieugiętą i wszyscy zatrzymywani czuli przed nią respekt, mimo że była najmłodsza na posterunku. Stanowiła typ służbistki. Podkomisarz Agnieszka Birkut lubiła ją za to, ufała jej i wiedziała, że do każdego zadania podchodzi z powagą oraz sumiennością.

– Co tym razem zrobił? – zapytała z niechęcią w głosie Birkut, wkładając żakiet. – Lidka, jak go będziesz codziennie przyprowadzać, to pomyślę, że jesteś nim zainteresowana i w ten sposób starasz się zwrócić na siebie jego uwagę. Może go tu zameldujemy? Bywa u nas częściej niż u siebie w domu – przypomniała zrezygnowana.

Zanim Lidka zdążyła coś powiedzieć, Kozioł spojrzał w stronę Sabiny i wybełkotał:

– Sabinka, ty ciągle jesteś taka piękna! Że ja przegapiłam swoją szansę i zmarnowałem ją na taką wywłokę.

Zgromadzeni na posterunku zignorowali gadanie pijanego, bo Lidka zaczęła wyjaśniać sprawę:

– W barze chodził od stolika do stolika i wypijał ludziom ich napoje. Zauważył mnie na patrolu Wojnar i poprosił o pomoc. To mu pomogłam. Chyba takie są moje obowiązki, prawda? – rzuciła z gniewem w głosie, trzymając mocno za ramię chwiejącego się Kozła.

– Tak, masz rację. Dobrze zrobiłaś – oświadczyła szybko Agnieszka, aby nie zaogniać sytuacji. – Zostajesz na posterunku sama, jakby coś się poważnego działo, to jestem pod telefonem. I zadzwoń do matki Marcina, bo pewno kobieta się martwi.

– Tak jest – odparła służbiście Lidia i stanęła na baczność.

– Mateusz, pomożemy Sabinie zabrać się z tym wszystkim do kina. – Popatrzyła na męża i Jankowską. – Do zobaczenia w poniedziałek, Lidka – dodała, wychodząc.

Cała trójka ruszyła w stronę Kina za Rogiem „Raj”, gdzie od ponad ośmiu lat pracowała Sabina. Prowadziła kino z pasją i zaangażowaniem. Urządzała wiele rozmaitych przeglądów filmowych, imprez kulturalnych dla dzieci i młodzieży. Całe swoje życie organizowała wokół tej instytucji i wydarzeń z nią związanych. Dzięki jej działaniom wielu młodych ludzi odkryło swoje twórcze zdolności, a każdy, kto tylko chciał, mógł zapoznać się z kulturą oraz sztuką w różnych odmianach. Kino za Rogiem „Raj”, choć małe i niepozorne, dzięki Sabinie tętniło życiem. Nie wyobrażała sobie lepszego i bardziej satysfakcjonującego zajęcia. W czasie studiów we Wrocławiu pracowała w dużej sieciówce kinowej. Była tam ceniona i lubiana, ale czuła, że to nie jest ten klimat, o którym marzyła. Po roku pracy we Wrocławiu podjęła decyzję o powrocie do Lubomierza. W swoim mieście czuła się idealnie.

A co istotne, mogła każdego dnia choć na chwilę odwiedzić Różę, która od końca klasy maturalnej pozostawała w śpiączce.

Agnieszka często rozmawiała z Mateuszem o Sabinie, o tym, że ciągle jest sama. Chciałaby, aby poza kinem miała jeszcze coś innego w swoim życiu, a najlepiej męską bratnią duszę, która doceniłaby, jak interesującą jest osobą. Nie rozumiała, dlaczego przyjaciółka zawsze zbywa ten temat, nie podejmuje go, tylko żartuje. Wiele razy podkomisarz zastanawiała się nad tym, dlaczego Sabina tak dużą wagę przywiązuje do codziennych odwiedzin koleżanki w śpiączce, a nie interesuje się własnym życiem uczuciowym. Mateusz miał na to jedną odpowiedź: „Spokojnie, jeszcze spotka swojego Matthew McConaughey”. No tak, ale aby go spotkać, to trzeba szukać, a Sabina tego nie robiła.

Echo milczenia

Подняться наверх