Читать книгу Czerwony Pająk - Katarzyna Bonda - Страница 5
PROLOG
(2016)
Оглавление– Mama?
Sasza z trudem trzymała w dłoni telefon. Cała się trzęsła.
– Gdzie jesteś, kotku? – Uśmiechnęła się, choć po twarzy płynęły już łzy.
– U cioci.
– Cioci? – powtórzyła Załuska świszczącym szeptem. – Jakiej cioci?
– Zagranicznej. Jest tu jeszcze dwóch wujków. To znaczy nieprawdziwych, bo twojego brata nie ma. Ale cię znają. Są dosyć mili. – Po chwili dziewczynka zniżyła głos do szeptu. – Tylko trochę dziwni. Chyba pracują na wojnie.
– Na wojnie?
– Mają pistolety i spodnie, takie z ukrytymi kieszeniami, w których mieszczą się scyzoryk, latarka, pół bochenka chleba, a do tego jeszcze butelka z benzyną. Identyczne jak nosi wujek Duch, kiedy chodzi na szkolenia policyjne. Szkoda, że go tu nie ma. Byłoby pewnie wesoło.
Zamilkła. A potem szybko, ledwie słyszalnie, dodała:
– Ten młodszy ma ohydną bliznę na uchu. Jakby wpadł do ogniska. I nawet do jedzenia nie zdejmuje rękawiczek. Jedna jego ręka jest nieprawdziwa.
– Prawa? – upewniła się Sasza i głośno przełknęła ślinę.
Odganiała złe myśli: jej dziecka nie uprowadził Pochłaniacz, boss gangu obcinaczy palców, socjopata i protegowany Dziadka. Blizny na uchu dorobił się podczas tej samej akcji, w trakcie której Sasza zyskała swój wzór na plecach. Rękę ucięto mu w odwecie. Dopóki ojczyzna nie zafundowała mu nowoczesnej protezy, lubił obnosić się ze swoim hakiem, który wykorzystywał do dręczenia ofiar.
– Nie wiem. Nie pamiętam – padło w odpowiedzi.
Załuska za wszelką cenę starała się zachować spokój. Nie zdradzić przed córką, jak bardzo się o nią boi. Żeby mała nie wyczuła w jej głosie nawet cienia paniki. Nie wolno jej. Nie teraz.
– Jak się czujesz, słonko?
– Nudzę się. Nie ma tu żadnych innych dzieci. Kiedy skończysz pracę?
– Już niedługo.
– Jak dadzą ci urlop? – domyśliła się dziewczynka.
– Wkrótce się zobaczymy. Bądź dzielna. Kocham cię, córciu.
– Nikt tutaj nie robi dobrej pomidorowej. Zawsze pływają w niej jakieś zielone badyle.
Nagle zapadła cisza. Jakby ktoś wyłączył głośnik lub wyjął kabel z gniazdka.
– Córeczko! Karolcia? Karo… Słyszysz mnie? – powtarzała do martwego aparatu Sasza. W końcu również umilkła.
Nabrała powietrza. Czekała na rozkazy, ale po drugiej stronie jakby nie było nikogo. Połączenia jednak nie przerwano. Na wyświetlaczu widziała zmieniające się sekundy. Chcieli, żeby się bała. By przejęta grozą zgodziła się na każde warunki. I Sasza była na to gotowa. Wokół przełyku zaciskała się jej pętla strachu. Nie była w stanie wydobyć głosu. Czyżby zmarnowała okazję? To był już trzeci kontakt z porywaczami. Pierwszy, kiedy pozwolili jej pomówić z małą. Tak długo na to czekała. Kręciło się jej w głowie z bezsilności. Zaciskała dłonie w pięści, aż zbielały jej knykcie. Nie czuła bólu, choć paznokcie wbijała sobie niemal do krwi. Mów, co ci przychodzi do głowy – pamiętała ze szkoleń. Zdobądź jak najwięcej detali. Odprysków danych, najdrobniejszych poszlak. Zmuś ich do rozmowy. Rzucaj groźby, kłam, blefuj. Wyprowadź z równowagi, uspokajaj. Byle nie odkładali słuchawki. Mów!
Nie mogła. Sytuacja ją przerosła. Emocje okazały się za silne. To nie taktyka przesłuchań całkiem obcej osoby. Uprowadzono jej jedyne dziecko. Wciąż jeszcze łudziła się, że córka jest w pobliżu. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że odciągnęli ją od telefonu siłą. Nie wiedziała, czy to zniesie, ile jeszcze zniesie. Była gotowa kraść, zabijać, byle zwrócili jej Karo. Mówiła im to za każdym razem, kiedy się kontaktowali. I za każdym razem działo się to samo: telefon, krótka rozmowa dotycząca obietnicy wykupu małej, a potem długie okresy milczenia. Dziś było jej wyjątkowo ciężko. Spróbowała wziąć się w garść. Otarła łzy, wyprostowała się.
– Mam już wolne. Przyjadę najszybciej, jak tylko zdołam. Karolina, słyszysz mnie? – wyrzucała z siebie słowa jak pociski, choć była prawie pewna, że dziewczynki nie ma już po drugiej stronie. Teraz do jej uszu dochodziły tylko trzaski i szmery, jakby ktoś szybkim krokiem przemieszczał się z aparatem w podmuchach silnego wiatru. – Kocham cię! Najmocniej na świecie. Pamiętaj, córeczko. Kocham! Pobaw się teraz i daj mi ciocię albo wujka do telefonu.
Na chwilę, która zdawała się wiecznością, wiatr ustał i Sasza znów wsłuchiwała się w monotonną ciszę.
– Nie myślisz racjonalnie. Stałaś się sentymentalna – rozległ się damski głos. Niski, oleisty, uwodzicielsko słodki. Jakby rozmówczyni całe życie wylegiwała się na szezlongu.
Zawsze tak brzmiała, na każdej akcji. Znajome tony wwiercały się Saszy do serca i haratały je na strzępy. Rozpoznała ten głos bez trudu. Sama szkoliła tę agentkę i wiedziała, że jest znacznie lepsza, niż ktokolwiek by przypuszczał. Dlatego też przez lata trzymała ją blisko siebie. Oddana firmie, zdolna do wszystkiego dla sprawy, sprytna – osobiście napisała w raporcie, kiedy widziały się ostatni raz. Co gorsza, kobieta znała dokładnie życiorys Załuskiej. Jej wszystkie tajemnice i słabości. Teraz doskonale rozgrywała nimi tę partię. Sasza żałowała każdej sekundy przeznaczonej na naukę narowistej uczennicy, która lata temu zniknęła jej z pola widzenia, a teraz najwyraźniej grała w przeciwnej drużynie. Profilerka chciała krzyczeć, przeklinać, roztrzaskać telefon o ścianę, ale nie była w stanie zrobić nic. Jęknęła tylko bezgłośnie. Tymczasem do jej ucha wlewała się melasa.
– Podobno kiedyś szukałaś mnie, ale to ja znalazłam ciebie. – Sasza wyczuła w jej głosie triumf, bezgraniczną satysfakcję.
Wtedy tama wściekłości pękła.
– Gdzie ona jest? – ryknęła zrozpaczona. – Oddajcie mi ją! Co wam zrobiło niewinne dziecko?! Zabierz mnie. Zrobię, co zechcesz!
– Nie wątpię – zaśmiała się kobieta. – Tyle że to już nieaktualne. Nie słuchasz, jesteś niesubordynowana, za bardzo uwierzyłaś w siebie. To jest system naczyń połączonych. Czas samotnych wojowników minął. A ty nigdy nie przyjmowałaś tego do wiadomości. Zlekceważyłaś nas. Szkoda…
– Torbę wyrzuciłam na obwodnicy w ustalonym miejscu – weszła jej w słowo Sasza. – Była cała kwota. Co do złotówki. Pieniądze nieznaczone, nominały się zgadzały. Nikt się nie zgłosił.
– Widziałam. – Kobieta po drugiej stronie słuchawki westchnęła zrezygnowana. – Czekałyśmy z Karoliną na Kieleckiej. Potem zwiedziłyśmy dokładnie cmentarz witomiński. I już myślałam, że zakończę karierę niańki. Choć właściwie to polubiłam tę twoją małą. Jest dosyć rezolutna. W ciebie się chyba nie wdała. Namówiła mnie na nowe buty, bo zabraliśmy ją w kapciach.
– Pieniędzy nie chcecie – przerwała jej łamiącym się głosem Załuska. – Więc czego? Powiedz mi. Proszę – błagała.
Słodycz zniknęła. Głos stężał.
– Policjant od ciebie zgubił się w osiedlowych uliczkach. Przyjechał po kwadransie, jak już było po wszystkim. Przypadek?
Teraz ze słuchawki sączył się jad. Każde słowo bolało Saszę coraz bardziej.
– Nie powinnaś była informować swoich braci mundurowych. To nie było rozsądne. Zamiast córki miałabyś dziś do odbioru całkiem nowe adidasy w rozmiarze trzydzieści sześć.
Ostatnia groźba wypowiedziana była niskim, świdrującym tonem.
– To nie ja. Naprawdę. Oni… Ja nic… Nikomu. Policja nic nie wie.
– Nie tłumacz się.
Sasza zamarła. Czuła, jak ziemia usuwa się jej spod stóp.
– Na szczęście zmieniły się rozkazy. Przekonałam ich, że nie ryzykowałabyś życia jedynej córki. Zresztą to pewnie babcia. Ktoś ze znajomych został jej jeszcze w resorcie. Tak przy okazji, Laura czuje się już dobrze? Wyglądała na przestraszoną. Chyba nawet upadła.
– Jest po udarze – wyszeptała Sasza. Mocniej zacisnęła pięści. Paznokcie wbiły się w dłoń. Czuła piekący ból, który paradoksalnie dodawał jej sił. – Ale mówi. I rozpozna cię.
Kobieta po drugiej stronie zignorowała groźbę.
– Pieniądze się nie zgubiły? – Znów zimna kpina w głosie i udawana słodycz. – Bo może jeszcze się przydadzą. Dokumenty to czasem lepsza inwestycja niż bilety NBP. Ludzie jak głupi skupują nieruchomości. Tak między nami, stosunkowo tanio wyceniono takie słodkie dziecko.
– Mów, czego chcecie.
– Małą się nie martw. Jest bezpieczna. Do czasu.
– Nigdy ci nie ufałam.
– Bardzo słusznie – odparła rozbawiona kobieta. – Szkoda tylko, że to nieprawda.
– Nie mam tych papierów.
– To już wiemy.
– Ale mogę je zdobyć.
– Tylko dlatego jeszcze rozmawiamy.
– Wymienisz je na Karolinę? – W głosie Saszy wybrzmiała prośba, a nie taki efekt chciała osiągnąć, więc dodała: – Muszę tylko wiedzieć, czego potrzebujesz. Dokładnie. I ile mam czasu.
– To nie wystarczy. Potrzebny będzie komplet TW Calineczki.
– Za późno. Dziadek puścił to do obiegu.
– Ty nic nie wiesz!? – zdziwiła się kobieta. – Jak się uchowałaś w tej firmie? Wciąż wierzysz w bajki i czekasz na króla elfów? Dziadek odpalił się z broni służbowej.
– Kłamiesz! – wyszeptała Załuska. – Widziałam się z nim. Miał zupełnie inne plany. Dobrze wiesz, co trzymał w swoim archiwum.
– Trzy strzały. W drugiej połowie meczu, dlatego nie poszedł na okładki gazet. Warwara go znalazła. W garażu.
– On nigdy by tego nie zrobił!
– Zrobił, nie zrobił. Nie żyje – zirytowała się kobieta. – Czasy się zmieniły. Stawka wzrosła. Twoją tarczę ochronną trafił szlag i masz ogień przy dupie, bo dziecko nadal jest z nami. A ty się nie rozliczyłaś.
Odsunęła się od słuchawki i krzyknęła karcącym głosem:
– Zapytałaś, czy możesz?! No to przeproś. Ciocia nie lubi niegrzecznych bachorów. Milcz, kiedy dorośli rozmawiają! Co powiedziałam!
Sasza usłyszała płacz córki, a potem tupot stóp i trzaśnięcie drzwiami. Gdyby mogła, zaatakowałaby kobietę po drugiej stronie telefonu czymkolwiek, co znalazłoby się teraz w zasięgu jej ręki.
– Zostaw ją! – warknęła. – Jeśli coś jej się stanie…
Kobieta jedynie fuknęła i po rosyjsku zwróciła się do któregoś ze swoich towarzyszy:
– Zabierz ją. I niech Ludmiła weźmie to do prania. Za karę młoda ma siedzieć w kajucie. I żadnego komputera!
Po chwili znów odezwała się do Saszy. Była zimna, wypluwała z siebie słowa jak automat.
– Jest rozkaz zdetonowania Wilmora. Teraz rozumiesz, dlaczego jesteś potrzebna?
– On nie istnieje! – krzyknęła Sasza. – To postać stworzona przez Dziadka. Mam szukać jakiegoś cienia? Sama wiesz najlepiej. To szaleństwo!
– Jeśli zależy ci na córce, wypełnisz zadanie. Żywa lub martwa. Dobrze zrozumiałaś.
Rozległy się krzyki. Saszy zdawało się, że słyszy rosyjski i angielski, uderzono w gong, a potem połączenie zostało przerwane.
Sasza jeszcze długo siedziała bez ruchu, wpatrując się w wyświetlacz telefonu. Sięgnęła po papierosa, zaciągnęła się, ale nie czuła smaku tytoniu. Nie czuła właściwie nic.
Za oknem świeciło piękne słońce. Roześmiani ludzie spacerowali deptakiem, rozbrzmiewała wesoła muzyka. Jakaś para całowała się pod ogołoconym z liści kasztanowcem. Profilerka poczekała, aż minie fala gniewu i przyjdzie chłód, jaki zwykle ogarniał ją, kiedy pojawiały się złe wieści: jesteś spalona, zwolniona, umierasz. Właśnie tej sytuacji bała się latami. Ukrywała ten lęk pod maską chłodu i opanowania. Aż wreszcie jest. Moment, w którym z przeszłości tak skomplikowanej, że nie pamięta się wszystkich adwersarzy, pojawia się jeden z nich, który zapragnął wyrównać rachunki. Przecież wiedziała, że to się zdarzy. Po to wróciła z Anglii. W głowie kręciło się jej od domysłów: Wilmor. Karolina. „Seryjny samobójca” dopadł Dziadka. TW Calineczka. Duchy przeszłości.
– I tutaj się mylisz. Zawsze wszystko rozumiałam – mruknęła już spokojniej Załuska. – Żywa lub martwa? To się okaże.
Rozprostowała dłoń i zlizała kropelkę krwi. Zapięła suwak kurtki pod samą szyję, jakby zakładała zbroję, i przymknęła oczy. Koniec pościgu. Ulga. Od dawna nie myślała tak trzeźwo i nie była tak zdecydowana. Nie ten wygrywa wojny, kto jest silny, lecz ten, kto umie czekać.